Eros, dywersant na tyłach naszej podmiotowości

Kiedy konserwa bierze się do spraw łóżkowych, trzy czwarte podłączonej do sieci lewicy zaciera ręce.

Nas jednak niech nie obchodzą obyczajówki parzystokopytnych ani zwierzenia redaktorów. Niech obchodzi nas uczynienie z seksualności, a także z realizacji seksualnej, celu życia jednostki. Któż to uczynił? Jest kilku winowajców. Zanim jednak pierwsi rzucimy kamieniem, warto podumać chwilę nad konsekwencjami takiego stanu rzeczy. Dla wielu wciąż niepojęte jest, że idee (i poprzedzone nimi decyzje) mają swoje konsekwencje. W tym wypadku mowa o konsekwencjach dla naszej podmiotowości. Żeby zacząć rozmyślać nad wpływem seksualności na konstrukcję człowieka, musimy skupić się na rozumie. W świecie ponowoczesnym rozum jest na cenzurowanym – działał bowiem tam, gdzie nie było Boga, czyli w obozach śmierci. Jest więc za nie odpowiedzialny.

Krajobraz po obozie

Po doświadczeniach drugowojennych intelektualiści wyrugowali z rzeczywistości elementy, które do tej pory trzymały ten świat w kupie. Raz fundamentem spinającym świat – jak iglica stadion narodowy – był Bóg, innym razem Rozum, czasem Postęp; wiele było tych osi, które organizowały porządek świata. Postmodernizm doszedł jednak do wniosku, że osie te są nic niewarte, że nie spinają należycie, że wyznaczają zgubny kierunek. Że wszystkie solidne fundamenty, ściany nośne, przęsła, filary, sklepienia to budulec nie stabilnej konstrukcji świata, ale totalitaryzmu. I jako takie muszą być zredefiniowane.

Theodor Adorno stwierdził, że pisanie wierszy po Oświęcimiu jest barbarzyństwem – i mimo że potem próbował złagodzić kategoryczność swoich słów, to jednak w Dialektyce negatywnej dowodził, że kultura, a wraz z nią sztuka, filozofia i nauka poniosły w obliczu Szoah klęskę. Bo skoro nie potrafiły uchronić świata przed Zagładą, to znaczy, że były wadliwe. A jeśli tak, to należy je zmienić.

Lekiem na totalitaryzm miały być słabość, pluralizm i fragment. Skoro mocne, jednoznaczne kategorie całości, jedności, unifikacji i postępu były w stanie zauroczyć artystów i intelektualistów; skoro młode zdrowe i wygimnastykowane ciało białego mężczyzny było w stanie zapędzić za druty kilka narodów; skoro jedna prawda wykrzykiwana przez miliony gardeł mogła zakrzyczeć inne prawdy, nie tak donośne; to znaczy, że konieczne jest rozbicie wszystkiego, co rości sobie prawo do wyłączności i unifikacji. Takie rzeczy, jak religia (bo albo jest się chrześcijaninem, albo żydem), naród (bo albo jest się Finem, albo Słowakiem), pojęcie estetyki (bo – mimo gustów i guścików – albo coś jest piękne, albo nie), żarna historii musiały zmielić. Postmodernizm, chroniący wykluczonych, wykluczył ze słownika wykluczające słowo „albo”. Na jego miejsce wpisał zaś spójnik „i”. Teraz prawdę o świecie należy opisywać za pomocą wielu równoprawnych pojęć. Pojęć fragmentów. Całość bowiem – jak twierdził Adorno w Minima Moralia – jest nieprawdą.

Trudno, żeby kondycja tak rozumującego człowieka była najlepsza i najbardziej stabilna w dziejach. Pod wpływem rewolucyjnych zmian dobrze znanego świata podmiotowość jednostki traci integralność; nie ma stabilnego punktu oparcia. Ale to jeszcze nie koniec. Jak już powiedzieliśmy – rozum jest na cenzurowanym. A jak wiadomo, tam, gdzie rozum śpi, budzą się demony. A przynajmniej jakiś irracjonalny żywioł. Na przykład seks.

Sex macht frei

W 1968 roku w Polsce pożegnania na dworcach kolejowych z bliskimi o podejrzanych nazwiskach i strajk, bo zdjęli Dziady. Na Zachodzie rewolucja. Sex, drugs i orgazmotrony. Wilhelm Reich, ten uczeń Freuda, działacz komunistyczny i prekursor rewolucji seksualnej w jednym, już w 1933 roku postulował, żeby proletariacka polityka seksualna obaliła związek między seksualnością a prokreacją. To nie tylko wyzwoliłoby kobiety spod dominacji męskiej, ale i unieważniłoby rodzinę – tę „podstawową komórkę ideologiczną” burżuazyjnego społeczeństwa. Reich z jednej strony podpierał się Marksem, z drugiej zaś Freudem – według zaleceń tego drugiego otworzył w Wiedniu praktykę lekarską, gdzie walczył z „nędzą seksualną”. Ucząc 14-latki, jak powinny się zabezpieczać, i wskazując, gdzie można bez przeszkód spędzić płód. Doszedł do wniosku, że brak aktywności seksualnej w wieku młodzieńczym jest przyczyną chorób psychicznych. Przy tej okazji stworzył teorię energii kosmicznej – orgonu, który jest źródłem szczęścia i samorealizacji. Tyle że (znów Freud) przepływ orgonu jest blokowany przez „doktryny metafizyczne, zwłaszcza klerykalne” oraz politykę – i stąd całe cierpienie ludzkie.

Jako założyciel SexPolu – Związku Proletariackiej Polityki Seksualnej – wierzył, że seks ma właściwości uwalniające. Seks czyni wolnym. Swoje dzieci posłał do szkoły, w której brak higieny i onanizm stanowiły odpowiednik greki i łaciny. Reich wierzył, że wolność seksualna jest w stanie obalić stary, burżuazyjny świat. Skoro rodzina jest nośnikiem cywilizacji starego świata i blokuje zbawienny przepływ orgonu, to trzeba ją nie tyle zniszczyć (Reich miał coś w sobie z konserwatysty), ale stworzyć na nowo. To było przed wojną w teorii. W praktyce po wojnie Reich zajął się rzemiosłem – do ręki wziął falliczne dłuto i młotek i skonstruował orgazmotron. Orgazmotron (orgon machine) to miejsce, w którym można nie tylko osiągnąć orgazm, ale i wyleczyć raka, walczyć z ufoludkami, a nawet zneutralizować cząsteczki radu – wszystko dzięki niczym nieskrępowanemu przepływowi orgonu. Tym wszystkim właśnie zauroczył studentów z rocznika ’68.

Wojna w Wietnamie i kłopot z orgazmem

Prawdziwym papieżem awangardy seksualnej w pamiętnym roku był jednak Herbert Marcuse, a biblią Eros i cywilizacja jego autorstwa. Marcuse znowu nie daje spokoju rozumowi – to jemu przypisuje funkcję opresyjną i zniewalającą; wskazuje, że to on tłumi popędy, bo jego istotą jest stłumienie. Powtarza nawet za Freudem: kultura to składanie ofiary z libido. Filozof posługuje się postmodernistyczną optyką, która kategorię całości przeciwstawia fragmentowi. I tak społeczeństwo ucieleśnia racjonalizm całości, a walka jednostki przeciw represywnym siłom jest walką przeciw obiektywnemu rozumowi. Jednostka jako fragment całego społeczeństwa powinna mieć rolę decydującą w kształtowaniu nowej zasady rzeczywistości. Właśnie z tych pozycji w Przedmowie politycznej 1966 do Erosa… opisuje wojnę w Wietnamie: dobrze zorganizowane społeczeństwo zachodnie dysponujące samolotami i napalmem przeciwko jednostce, a więc czemuś niezorganizowanemu (za organizacją zawsze stoi jakaś zbiorowość). Z wytworami rozwiniętej cywilizacji walczy partyzant.

W Człowieku jednowymiarowym dowodzi, że totalitarny świat wcale nie musi posługiwać się terrorem, żeby wprowadzać swoją wizję świata, ale właśnie zracjonalizowanym, technicznym postępem. Czyli znowu w duchu postmoderny – wytwory ludzkiego umysłu zniewalają. Zniewala dobrobyt będący skutkiem rozwoju myśli technicznej. Tworzy nowe formy kontroli, czyli produkcję i konsumpcję, wpychając człowieka w więzy bezalternatywnej rzeczywistości jednowymiarowej. W tej rzeczywistości świetnie odnalazła się jednak klasa robotnicza, wygaszając tym samym swój potencjał rewolucyjny. Co z tym fantem zrobić? Jak pomóc spełnić się konieczności dziejowej, skoro projekcja wielkiej rewolucji nie chce się ziścić, bo główni aktorzy historii poszli na zwolnienie, a projektor się zepsuł? Po pierwsze, trzeba nająć nowych aktorów – studentów buntowników i wszelkich wykluczonych (mniejszości seksualne i narodowe). Po drugie, trzeba wzniecić rewolucję totalną: polityczną i seksualną, a na sztandarach zamiast haseł godnej płacy i pracy wymalować pięknego Erosa.

Nierepresyjna zasada rzeczywistości, którą próbuje powołać Marcuse, powinna zrealizować się poprzez zamianę paradygmatów w prywatnych i społecznych stosunkach własności. Na poziomie zbiorowości stosunki kształtowały się dotychczas poprzez produkcję i wymianę wartości wyprodukowanych rzeczy. Na łonie rodziny zaś, czyli na poziomie prywatnym, ta zasada nie obowiązywała. Życie domowe i seksualne – mówi Marcuse – miało być przeniknięte duchem boskiego i moralnego prawa. Pragmatyzm kontra idealizm. Popęd seksualny został ucywilizowany i uszlachetniony przez miłość, a z ciała uczyniono narzędzie pracy. Ciało, wykonując nienaturalną pracę (niewynikającą z naturalnych potrzeb), wyrzeka się swojego przeznaczenia. Żeby te sfery życia odzyskały harmonię i wróciły na swoje właściwe miejsce, energię ludzką należy skupić nie na zaspokajaniu fałszywych potrzeb, które narzuca nam rozwinięta cywilizacja, ale na zaspokajaniu libido, potrzeby realnej.

I tak rodziny – narzędzie przemocowego „uszlachetniania” popędu seksualnego – zostały zastąpione przez komuny. Jak na przykład sławna niemiecka Kommune 1, postulująca (i uprawiająca) wolną miłość. Komunardzi zakładali przedszkola, w których – tak jak to było w przypadku dzieci Reicha – najmłodszych zachęcano do onanizmu. Kommune 2 wydała z kolei książeczkę, w której opisywano opiekę nad trzy- i czteroletnimi dziećmi. W broszurze zalecano pokazywanie dzieciom członków w stanie erekcji. Te pedofilskie w swojej istocie zapędy i wprzęganie seksualności w system wychowawczy nie były wówczas czymś niecodziennym – najbardziej kojarzonym dzisiaj propagatorem alternatywnych przedszkoli jest Daniel Cohn-Bendit, poseł do Parlamentu Europejskiego z partii Zielonych, który jako wyzwolona przedszkolanka zbyt często sadzał sobie cudze dzieci na kolana…

W komunach uciekano od pojęcia prywatności i intymności – wszechobecna nagość, ustronne miejsca bez drzwi, publiczne czytywanie korespondencji miały być odtrutką na mieszczańskie zakłamanie. Zrównanie tego, co prywatne i nieprywatne, niech zilustruje anegdotyczne już zdanie Dietera Kunzelmanna, założyciela K1: Co mnie obchodzi wojna w Wietnamie, skoro mam kłopoty z orgazmem. Seksualność, jako najpełniejsza realizacja postulatów wolności osobistej, stała się ważniejsza od troski o wolność innych. Od obywatelskości, która jest troską o to, co ponadjednostkowe, a więc wspólne.

***

Tak właśnie wygląda pobieżna rekonstrukcja europejskiej rozsypki, która doprowadziła nas do zapowiadanego we wstępie namysłu nad naszą podmiotowością Anno Domini 2015. Znajdujemy się w rozpadającym się, straumatyzowanym świecie, który w siebie zwątpił. W którym pluralizm i kolorowa różnorodność nie daje ukonstytuować się jakiemukolwiek stałemu punktowi odniesienia. W którym mikroostoja rzeczywistości makro, czyli rodzina, jest uznawana za źródło opresji i jako taka powinna być zredefiniowana. Najmniejszym elementem w tym gmachu w przebudowie jest oczywiście człowiek. Też w trakcie remontu. Generalnego. Po 40 latach od rewolucji ta przebudowa jeszcze trwa, powodując niezwykły bałagan i komplikacje. Widać to w sztuce, widać to także w życiu intelektualnym, uniwersyteckim. Seks przestał już być frajdą mieszczan, którzy zrzucili barchanowe majtki i spalili staniki. Teraz to powód coraz częstszych wizyt u psychoterapeuty – okazało się, że przez Erosa są same problemy.

Wyzwolenie ciała, kontrola prokreacji

Narzekać na rozwiązłość obyczajów nie jest łatwo. Zasadniczość i pruderia kojarzą się z nudziarstwem, bezwolnością, a nawet tchórzostwem. Każdy, kto czytał Tango Mrożka, pała większą sympatią do Stomila, który posiadł Eleonorę na oczach mamy i papy na premierze Tannhäusera, niż Artura. Słowem, nie jest lekko. Doskonale wyczuwa to Michel Houellebecq – najnudniejszy pisarz świata, który zastanawia się, jak stworzyć na tyle monotonne dzieło, aby jego forma odpowiadała ludzkiemu życiu. Życiu człowieka, który próbuje się poskładać w latach 90., w warunkach porewolucyjnych. Znikają kolorowe kwiaty i barwne wizje, pojawiają się nuda, praca, pustka. Właśnie taką mimetycznie nudną książką jest debiut powieściowy Houellebecqa Poszerzenie pola walki.

Tytułowe pole walki, jakim jest życie, poszerzono w roku 1968 o sferę seksualną – i tak seksualność stała się nowym systemem hierarchii społecznej. Ścigamy się na zieleń trawników i liczbę zer na koncie, ścigamy się również na seksualne podboje. I właśnie dlatego seks – który miał nieść wolność – przybrał formę kolejnej „fałszywej potrzeby”, o której tak rozwodził się Herbert Marcuse w Człowieku jednowymiarowym. Ten wyścig doprowadza do frustracji – i zawsze kończy się problemami z samym sobą, zawsze niszczy podmiotowość. Konieczność podnoszenia atrakcyjności seksualnej mimowolnie obsadza bohaterów Houellebecqa w sytuacji konfliktu – konfliktu między pociągającymi a nieużytecznymi seksualnie, między starymi a młodymi. Bruno – jeden z bohaterów Cząstek elementarnych – to seksoholik i nauczyciel. Prowadzi zajęcia w klasie humanistycznej, gdzie uczą się niemal same dziewczęta. Fantazjuje o nich i pragnie ich. Beznadziejność tych starań podkreśla obecność w klasie wyrośniętego czarnoskórego chłopaka, Bena, który obmacuje pod ławką najpiękniejszą dziewczynę w szkole. Bruno nienawidzi Bena, boi się go, zazdrości mu – i powodzenia, i przyrodzenia. Ben, typ spod ciemnej gwiazdy, „wyrośnięta małpa”, kiedy Bruno odczytuje jeden z sonetów Baudelaire’a z Kwiatów zła, rzuca mu w twarz: Siedzi ci w głowie popęd śmierci, co staruszku?. Nawet średnio rozgarnięty, żujący gumę uczeń zna zasady tej gry. Nie jest to – co warto podkreślić – walka o „dostęp do samicy”, z której to walki wystarczy się dobrowolnie wycofać. Świat oparty na hierarchii seksualnej jest bezalternatywny. A konflikt dotyczy czegoś dalece ważniejszego niż dostęp do obiektów seksualnych. Dotyczy właściwie rzeczy najbardziej fundamentalnej: tu życie walczy ze śmiercią.

W Możliwości wyspy rzecz się ma podobnie, ale tym razem Houellebecq wyciąga jeszcze dalej idące wnioski. Daniel, komik w średnim wieku, spisując opowieść swojego życia, dochodzi do wniosku, że Europa to nie jest cywilizacja dla starych ludzi. Starzy – już pokonani, walka bowiem została rozstrzygnięta – mogą albo dogorywać w przepełnionych hospicjach, albo umierać na żądanie. Starość bierze swój początek w nieprzydatności seksualnej – skoro naznaczonego piętnem czasu ciała nikt nie chce już dotykać, skoro – mimo wciąż odczuwanego pożądania – ciało nie jest w stanie dawać przyjemności, to znaczy, że musi umrzeć. Przy tym trzeba pamiętać, że przyjemność to nie jest tylko satysfakcja płynąca ze spełnienia potrzeby, ale sens życia. Cywilizacja europejska jest oparta na stwarzaniu pragnienia i realizacji tego pragnienia, na miłości fizycznej. Kryteria tej miłości – młodość, piękno, siła – to kryteria nazistowskie. Stare ciało nie może partycypować w owocach tej cywilizacji. A że doczesność jest wszystkim, stanowi całość sensu życia człowieka – nieatrakcyjna jednostka znajduje się w dramatycznym położeniu. Nic na nią nie czeka – ani w życiu, ani po śmierci. W końcu za ziemskim horyzontem egzystencji nie rozciąga się nic, co można by nazwać horyzontem metafizycznym. Konstrukcja cywilizacji europejskiej po wyzwoleniu Erosa przybrała dokładnie taki sam kształt, jaki miała przed rewolucją. Nadal stwarza sztuczne potrzeby i organizuje ludzi wokół pracy nad spełnianiem tych potrzeb.

Klęska w starciu z młodością, którą prędzej czy później przegrywa każdy, nawet Mick Jagger, poprzedzona wyścigiem o akceptację i spełnienie seksualne doprowadza nieuchronnie do problemów tożsamościowych, psychicznych. Do problemów z własną podmiotowością. W Poszerzeniu… rozmontowana przez seks psychika bohaterów jest usilnie (ale bezskutecznie) składana na kozetce. Véronique, była partnerka głównego bohatera, należy do „pokolenia spisanego na straty” – bo zwiedziła zbyt wiele dyskotek, poznała zbyt wielu kochanków. Taki sposób życia zubaża ludzką istotę, wyrządzając jej szkody […] prawie zawsze nieodwracalne […]; człowiek staje się nie bardziej zdolny do miłości niż stara szmata. I w konsekwencji prowadzi oczywiście życie szmaty. Véronique udaje się do psychoanalityka – dzięki terapii rozstaje się z partnerem; musi zajmować się bowiem sobą, a nie kimś innym. Seks czyni wolnym również od drugiego człowieka. Podobnie rzecz się ma w Cząstkach elementarnych, gdzie Bruno seksoholik trafia do psychiatryka, po tym jak nie udaje mu się uwieść swojej uczennicy. Dogłębne poczucie bezsensu (wynikające z nieprzydatności ciała) to stadium, które poprzedza akt samobójczy. Samobójstwo popełnia pierwsza dziewczyna Brunona, Annick, ze względu na swoją skrajną nieatrakcyjność. Jego największa miłość, Catherine, która w wyniku choroby została sparaliżowana od pasa w dół, skacze z okna. Annabelle, partnerka Michela (brata Brunona), dowiedziawszy się o chorobie, zażywa środki nasenne, zapada w śpiączkę, w końcu umiera. W Możliwości wyspy zabija się Isabelle, prawdopodobnie Daniel. Samobójstwo zresztą staje się tam aktem wtajemniczenia w nową religię, która owładnęła światem i potem ten świat na nowo skonstruowała. Tą religią jest Kościół elohimicki.

Nowa religia musiała się pojawić, skoro dotychczasowe wytwory cywilizacji tak jak nie poradziły sobie z Zagładą, tak nie poradziły sobie z seksualnością. Elohimici – w momencie gdy jedna część starego i nieatrakcyjnego społeczeństwa zażywała xanax, a druga popełniała samobójstwo – przynieśli ludzkości ukojenie. Nowa wiara daje gwarancję nieśmiertelności, a opiera się na technologicznym rozmnażaniu. Dzięki operacjom wykonywanym na ludzkim DNA możliwe jest rozmnażanie bez udziału rodzicieli i tworzenie życia z pominięciem embriogenezy. Z jednego DNA tworzony jest od razu dorosły, w pełni ukształtowany osobnik. Nieśmiertelność zaś uzyskuje się poprzez odtwarzanie jednej informacji zawartej w DNA w nieskończoność; w ten sposób jedna komórka macierzysta produkuje nieskończenie wiele organizmów, następujących po sobie. Ciągłość osobowości zachowuje się poprzez spisywanie opowieści swojego życia – każdy następny potomek zapoznaje się z historią poprzedników. Jego zadaniem jest kontemplacja życia przodków. Osiągnięcie nieśmiertelności, życia wiecznego na ziemi znosi potrzebę moralności. Sztuczna płodność unieważnia rodzicielstwo, a więc rodzinę. Człowiek nie musi już borykać się ze świadomością, że – wydając na świat potomstwo – wydaje swoich oprawców, z którymi będzie musiał rywalizować o ciała. Jednak definitywne i całkowite odebranie ludziom rodzicielstwa doprowadza w konsekwencji do zaniku relacji międzyludzkich. Początkowo seksualnych, potem zaś jakichkolwiek. W roku 4000 – Możliwość wyspy klasyfikowana jest jako powieść s.f. – neoludzie, potomkowie Elohimitów, kontaktują się ze sobą tylko wirtualnie. Są nieśmiertelni i samotni. Nie odczuwają pociągu seksualnego, nie mają też żadnych miłosnych inklinacji. Nie cierpią, ale i nie odczuwają szczęścia.

Kwestia sztucznego zapłodnienia, czyli oddzielenie aktu seksualnego od prokreacji, była też podnoszona w Cząstkach elementarnych. Przyrodni brat Brunona, Michel, wybitny naukowiec odludek, prowadzi badania nad sztucznym rozmnażaniem. Kontrola rozmnażania jest tylko konsekwencją postulatów Wilhelma Reicha i rewolucjonistów z ’68, żeby przyjemności wypływającej ze zbliżenia nie obarczać uciążliwą (zwłaszcza dla kobiet) prokreacją. Bruno i Michel, obaj z poważnymi odchyłami w dziedzinie erotycznej, są synami jednej kobiety – hippiski, która w imię osobistej wolności do spania na hamaku i dziergania kolorowych spódnic porzuciła swe dzieci. Wzrost indywidualizmu i wolność jednostki uwarunkowane są kontrolą urodzeń. Naturalną konsekwencją badań nad sztucznym zapłodnieniem jest z kolei ingerencja w jakość tworzonego życia. Zanika dobór naturalny, który na przestrzeni tysiącleci premiuje dobre cechy, a w jego miejsce pojawia się hodowca, który w sposób sztuczny zapobiega powstawaniu ułomnych, niezgodnych z oczekiwaniem organizmów.

Stosunki polityczno-osobiste

Krajobraz porewolucyjnego spustoszenia, malowany ręką Houellebecqa, jest tak dojmujący z powodu miejsca akcji. To Francja – kolebka rewolty, samo oko cyklonu. W Polsce, kraju, w którym świerszczyk kojarzył się przez wiele lat z pisemkiem dla dzieci, temat podjął – choć bez takiego krytycyzmu jak francuski pisarz – Krzysztof Warlikowski. Z jego spektakli dowiadujemy się, że wyzwolenie seksualne nad Wisłą jeszcze się nie dokonało. Że to taka sfera życia, która wciąż naznaczona jest nieusuwalnym piętnem katotalibanu. Tak ustawiona seksualność – wszechobecna przecież w przestrzeni publicznej, analizowana, podniesiona do rangi najważniejszego tematu w życiu człowieka, którą można bez skrępowania przedstawiać – jest wciąż jakimś balastem i źródłem cierpień. I mimo że, wydawać by się mogło, studencka rewolta z 1968 roku wyzwoliła człowieka z wszelkich ograniczeń w tej materii, to jednak nadal jakiś wielki, przeogromny kompleks tkwi w nim, rani, wyobcowuje z życia. Im bardziej się w naszą seksualność zanurzamy, tym bardziej zdaje się ona problematyczna. Społeczeństwo znowu nie dorosło do osiągnięć zachodniej myśli intelektualnej. Zniewalające reguły wytworzone przez racjonalną, tradycjonalistyczną kulturę europejską tkwią w nas tak mocno. Nadal musimy się psychoanalizować.

Warlikowski krąży nieustannie wokół wyparcia, transgresji, przemocy międzypłciowej i kulturowej, wokół tego ciemnego jądra, które w końcu zawsze musi nas dopaść i zdeterminować nasze życie. W centrum wszystkiego jest nieszczęśliwa i niespełniona seksualnie jednostka. Dla reżysera i jego trupy seksualność to taka sfera życia, w której przecinają się ludzkie, intymne, najgłębsze pragnienie oraz zewnętrzny cenzor. Za czujność tego cenzora odpowiadają polskość, zaściankowość, kołtuństwo. Nawet jakaś forma totalitaryzmu. Czyli normalny pakiet zarzutów, który konserwa zna już na pamięć. Dlatego naprawdę z rozbawieniem przyjmuje się finał Kabaretu warszawskiego, ostatniego spektaklu Warlikowskiego, który kończy się przemówieniem drag queen (w tej roli Jacek Poniedziałek) do widowni. To w zasadzie nie mowa, to bohaterskie przyrzeczenie: artyści będą się troszczyć o życie seksualne ludzi, póki… ich nie zamkną. Ci straszni „oni”, to kołtuństwo.

Kabaret… rozgrywa się w dwóch przestrzeniach – w Nowym Jorku tuż po zburzeniu WTC i w przedwojennych Niemczech. Właśnie w tych dwóch rzeczywistościach – jak w lustrze – polska widownia ma się przejrzeć. Czy bliżej nam do amerykańskich burdeli, w których króluje wyzwolenie na przekór wielkiej tragedii z 11 września, czy do Republiki Weimarskiej, w której co prawda jeszcze królują kabarety i osławiona niemiecka perwera, ale już na horyzoncie czai się totalitaryzm. Żeby podkreślić wymowę związków między ograniczaniem wolności seksualnej a totalitarnym zagrożeniem, w programie przedstawienia zamieszczono tekst Wilhelma Reicha Funkcja orgazmu. Reich w innym tekście, w Masowej psychologii faszyzmu, postulaty dbałości o rodzinę (zakaz aborcji) przypisuje faszystom, którzy otaczają ją ochroną wyłącznie z powodów wojenno-imperialistycznych. Ktoś musi być mięsem armatnim, ktoś musi poszerzać Lebensraum. Dowodzi również, że blokowanie instynktów seksualnych przez Niemców to powód narodzin ideologii nazistowskiej. Aspekt ten pokazuje także wpływy Marcusego, który przy opisie rzeczywistości politycznej posługuje się kategoriami psychologicznymi, oscylującymi wokół libido. W niepokojach jednostki objawiają się więc niepokoje społeczeństwa. W seksualności człowieka odbija się polityczność.

Wolność jest więc wciąż utożsamiana z niczym nieskrępowaną realizacją seksualną – gwarantką funkcjonowania demokracji. I wszystko zgadzałoby się w tym obrazie, gdyby nie pewna niespójność. Wolność w rozporządzaniu swoim ciałem nigdy nie przynosi szczęścia, spokoju, spełnienia. Wprost przeciwnie – to sfera, w której roi się od kompleksów. W której gej – nawet ten najbardziej wyzwolony i bezpieczny (żadna łysa głowa nie ściga go z bejsbolem), urodzony na Zachodzie – jest skrajnie nieszczęśliwy (tak jak to ma miejsce w innym, kultowym już spektaklu Warlikowskiego Anioły w Ameryce). Teatr Krzysztofa Warlikowskiego jest psychoanalityczny – bada stłumione pragnienia, zanurza się w nieświadomym, próbuje ustalić prawdę o jednostce. Prawda ta zawsze formułowana jest na przekór ustaleniom kultury. Dlatego trzeba ją nieustannie detonować.

W Kabarecie… seksualność pełni więc – jako papierek lakmusowy wolności politycznej – funkcję publiczną. Zupełnie inaczej rzecz się ma w Oczyszczonych, spektaklu kultowym i przez wielu badaczy uznanym za najlepszy w dorobku reżysera. Tu mamy do czynienia z seksualnym tabu, ale oswajanie kazirodztwa jest tak naprawdę tylko sztafażem – istotę problemu stanowi libido i kondycja człowieka. Dwóch gejów, tancerka peep show, zakochane rodzeństwo, przebieranki, a także krew; nad wszystkim czuwa zaś doktor Tinker, sadysta z brzytwą, który poddaje szukających miłości bohaterów torturom. Tak właśnie można streścić akcję sztuki. Dla tej seksualno-krwawej feerii barw kontrapunktem jest otwierający przedstawienie monolog Kobiety o miłości (w tej roli Renate Jett). To bardzo liryczny, wzruszający opis codziennych sytuacji, który w swoim szczegółowym wyliczeniu przypomina Hymn do miłości św. Pawła. Nocne bitwy o kołdrę i marznące stopy, wspólne palenie papierosów, streszczanie głupawych programów telewizyjnych to małe symptomy bezwarunkowej, niezmierzonej, dozgonnej, przemożnej, wiecznotrwałej miłości. Miłości człowieczej. To czyste uczucie – opisywane przez Renate Jett łamaną polszczyzną – próbuje być urzeczywistnione przez bohaterów. Sęk w tym, że im nie wychodzi. Miłość ludzka jest poza ich zasięgiem. Renate Jett może sobie pięknie mówić – jest na scenie sama, postaci Warlikowskiego muszą tworzyć (wytwarzać, to praca ciągła) cud miłości z drugą osobą. Roth (Jacek Poniedziałek) i Carl (Thomas Schweiberer) ślubują sobie miłość i wierność w teraźniejszości – grobowa deska już dawno spróchniała. W przypadku drugiej pary bohaterów to właśnie śmierć pozwala połączyć się Grahamowi (Redbad Klynstra) ze swoją siostrą Grace (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) – bez złotego strzału Grahama kazirodcza miłość rodzeństwa nigdy by się nie spełniła.

Poszukiwanie miłości przez bohaterów wystawia na próbę Tinker – najbardziej niejednoznaczna postać na scenie. Wyrafinowane tortury zadawane przez niego to kara i próba jednocześnie. Tinker karze za sprzeczne z porządkiem cywilizacji zachowania. Próbuje też (bada) prawdziwość uczucia i zdolność do poświęceń. Racjonalny doktor uosabia z jednej strony opresyjną kulturę, która metodycznie eliminuje wszystko to, co nie jest typowe dla tej kultury (Warlikowski do znudzenia ilustruje tę tezę). Z drugiej strony to właśnie doktor Tinker – ta siła, co wiecznie zło czyni – sama pragnie dobra. Tinker zakochuje się w porno danserce. W Stanisławie Celińskiej. Zakochuje się naprawdę. Ten psychopatyczny typ, obcinający swoim pacjentom kończyny, składając niewinny pocałunek na wargach tancerki, mówi, że się wstydzi. Ten sadystyczny Pan Scyzoryk zadaje pytanie, czy nie czyni jej krzywdy. Porno danserka jest obiektem pożądania, relacje miłosne sytuuje na zewnątrz, przechodzi obok nich obojętnie. Tancerka seksualność traktuje jak transakcję – oglądający i tańcząca mają z peep show obopólne korzyści – przyjemność i pieniądze. Właśnie o tym urynkowieniu seksualności pisał Houellebecq. Tancerka zdolna jest jednak do miłości. I do wstydu, podobnie jak Tinker. Miłość między nimi symbolizuje jednak (oprócz matczynych obnażonych piersi Celińskiej) uścisk rąk.

Warlikowski epatuje nieprzystawalnością, zamierzoną pomyłką: tancerka erotyczna jest stara i otyła, doktor amputuje członki bez znieczulenia, Robin, ubrany w białą koktajlową sukienkę, oświadcza się Grace – ubranej w męskie odzienie swojego umarłego brata. Ta komedia pomyłek – wcale nie śmieszna – pokazuje, jak krucha w oczach reżysera jest europejska kultura. Bohaterowie zaś – źle obsadzeni – są w dodatku poprzez grę światłem zdeformowani i okaleczeni. Rzadko kiedy widzimy ich w całości – można raczej powiedzieć, że nigdy nie są całością, są jedynie fragmentem: albo brakuje im kończyn, albo nie widać ich twarzy. Dochodzi do kastracji jednego z bohaterów – jego członek zostaje przyszyty kobiecie. Ona również jest „niepełna”. Jednostka traci integralność – jest obca sama sobie. Nie rozpoznaje się. W dodatku ściśle hierarchiczny świat seksualności jest niesprawiedliwy – miłość odnalazł oprawca. Ofiary doktora Mengele zapłaciły za nią ogromną cenę. Ale może – mimo wszystko – było warto?

***

Rewolucja seksualna jest faktem i oprócz tego, że wytrzebiła dulszczyznę ze stosunków międzyludzkich, nie przynosiła wiele dobrego. Jakoś sobie musimy z tym poradzić i naszym zadaniem jest szukać alternatyw dla wyrażania seksualności, która przecież stanowi integralną część ludzkiej egzystencji. Wyrugowanie jej z życia człowieka nie może skończyć się sukcesem – pokazuje to Houellebecq w Możliwości wyspy, konstruując cywilizację, w której relacje międzyludzkie mają postać wyłącznie wirtualną – sztuczne rozmnażanie doprowadziło bowiem do zaniku wszelkich związków: począwszy od tych seksualnych, a skończywszy na uczuciowych. Warlikowski, który walczy o dokonanie się na ziemiach polskich postulatów rewolucyjnych i czyni z seksualności rzecz polityczną, naprowadza jednocześnie na ważny trop, jeśli chodzi o zintegrowanie podmiotu, pozwalający na zbudowanie takiej alternatywnej narracji. Tym tropem jest miłość. Poszukiwanie miłości i walka o nią. Obiekt prawdziwej miłości (nienarcystycznej) zawsze usytuowany jest na zewnątrz; to swoisty punkt orientacyjny dla rozbitej podmiotowości, wokół którego może się ona na nowo zorganizować. Jeśli zdanie Marcusego o tym, że miłość „uszlachetnia” seksualność, przeczytamy bez zamierzonej przez niego kpiny, to musimy przyznać mu rację. Miłość i Eros powinny ze sobą współistnieć i powinny być przedmiotem analizy, adoracji i przedstawiania przez kulturę. Opcja konserwatywna odpuściła sztukę (a raczej ją przerżnęła, jak brzmi tytuł jednej z debat zorganizowanej przez warszawską grupę Rewizor), dlatego jest skrajnie nieatrakcyjna dla młodych ludzi. Dlaczego o Houellebecqu media prawicowe mówią tylko wtedy (i to na zasadzie anegdoty), gdy ten wyznaje, że już nie jest ateistą, a o Warlikowskim pisze się wówczas, gdy Temida Stankiewicz-Podhorecka wychodzi oburzona z przedstawienia „tego zboczeńca”. To oczywiście trochę krzywe zwierciadło i uproszczenie publicystyczne, ale i tak – biorąc poprawkę na to zastrzeżenie – jest to bardzo dla nas, opcji konserwatywnej, znamienne. A wręcz obciążające. Mamy do zagospodarowania ogromną przestrzeń w mówieniu o erotyzmie, którą wyznacza z jednej strony religijnie motywowana tabuizacja seksualności (czyli o seksie ani mru mru), a z drugiej pornografia (czyli jęki rozkoszy). A istnieją przecież wzory takiego idealnego przedstawienia tych dwóch przenikających się sfer. Choćby Pieśń nad Pieśniami. Erotyczna, biblijna alegoria związku Boga i Jego narodu wybranego. Choćby działalność – już poza sferą kultury – Ksawerego Knotza. Kapucyna, twórcy teologii orgazmów, który postanowił przywrócić katolikom seksualność.

Konserwatyzm – tak ja to widzę – opiera się na prawie naturalnym. Czyż popęd seksualny nie należy do tego porządku?

Magdalena Osińska

Tekst pochodzi z kwartalnika “Fronda Lux”, nr 76.