EPILOG
Było w tej podróży do Żuławskiego coś z Céline’a. Paskudna pogoda… Rogatki miasta… Dom na uboczu… Myślę, że ci, którzy odwiedzali autora Podróży do kresu nocy w Meudon w latach 50. zeszłego stulecia, mogli mieć podobne odczucia. Andrzej Żuławski zaprosił nas do swojego domu w Wesołej pod Warszawą. Po Szamance nie nakręcił żadnego filmu – od 18 lat… Zraził do siebie „środowisko” po wywiadzie z Renatą Kim o wymownym tytule Ostatnie słowo. Został objęty anatemą ze strony filmowców po świetnym wywiadzie z Piotrem Maleckim i Piotrem Kletowskim. Po łbie dostali wszyscy święci, z lewa i prawa, żyjący i nieżyjący: Kutz, Kieślowski, Głowacki… Zaskakująco łaskawy jest dla Wajdy. Paroksyzmem okazała się publikacja Nocnika, spowiedź przypominająca majaki, niedokończone przed snem myśli, o Tołstoju, o Jüngerze, o śmierci. Nie przełknęła paru prawd inna bohaterka spowiedzi Żuławskiego – „landrynka nicości”. Zaczęły się kłopoty. Nakład, wyrokiem sądu, wycofano i posłano na przemiał… Tematem naszej rozmowy był Céline…
Marcin Darmas: Za pierwszym razem, gdy do pana zatelefonowałem, miał pan opory, chciał się pan chwilę zastanowić nad Céline’em. Natomiast za drugim razem jak do pana zadzwoniłem, powiedział pan tak: Zgadzam się na krótki wywiad, dlatego że Céline jest pisarzem ważnym. Moje pytanie brzmi, dlaczego jest to pisarz ważny?
Andrzej Żuławski: To ja panu odpowiem pytaniem. To zależy, dla kogo. I w jakim momencie życia, i w jakim momencie historii Europy. A tak się zdarzyło, że kiedy ja byłem na studiach w Paryżu, nastąpił renesans Céline’a. On pisał wtedy te swoje trzy ostatnie, może nawet najświetniejsze książki – powieści, szaleństwa. O Sigmaringen, o ucieczce, o Danii. To wiedzą panowie dobrze. Odbiło się to wtedy bardzo szerokim echem w kulturze francuskiej, dla której on zawsze był postacią niezwykłą. Dlatego że to jest, nie powiem reformator, ale w każdym razie obrazoburca języka, a zwłaszcza języka literackiego z wyższych półek, rozwalacz i człowiek, który wprowadził, no może nie on jeden, ale który był jednym z tych, którzy wprowadzili język gminny i argotyczny do francuszczyzny, która tego raczej nie robiła specjalnie, a przynajmniej nie w książkach tak wybitnie zdolnych. To się co prawda przewijało i byli tacy pisarze jak na przykład Pierre Mac Orlan czy też twórca kryminałów Georges Simenon…
MD: Jean Giono…
– …Nie, Giono to jest regionalne, to jest prowansalsko-regionalne, a Céline to jest czysty Paryż. Po prostu Paryż ludzi ubogich, zarabiających i żyjących w tej straszliwie klaustrofobicznej atmosferze: praca, coś zjeść, spać, praca, coś zjeść, spać. On to znał doskonale ze swojego dzieciństwa. Panowie przecież doskonale pamiętają, że jego matka była de facto szwaczką, a ojciec był urzędniczyną i Céline żył jeszcze w tych okropnych pasażach…
MD: Słynny pasaż Choiseul…
– Tak, ale są inne, jeszcze lepsze. Polecam pasaż Richelieu, jeżeli jeszcze istnieje. Więc jak mówię, że pisarz ważny, to zależy, ważny dla kogo i kiedy. Tak się złożyło, że moje lata młode, kiedy się jeszcze chłonie najbardziej – przynajmniej ja i panowie pewnie też – literaturę, to przypadło na moment, kiedy Céline znowu, pisząc te trzy grube tomy, stał się postacią bulwersującą życie kulturalne we Francji, czyli nas młodych jeszcze bardziej…
Jakub Dybek: I to było pana pierwsze spotkanie z pisarstwem Céline’a?
– Céline był jednym z ulubionych autorów mojego ojca, który od przedwojnia mógł czytać to po francusku. Kiedy był pierwszy przekład Podróży do kresu nocy? JD: W 1933 roku. – To mógł to już czytać po polsku. MD: Rok po wydaniu francuskim ukazało się polskie tłumaczenie. – A dobre jest to tłumaczenie?
JD: (zakłopotanie, śmiech)
MD: Jak dla mnie, żeby przetłumaczyć dzisiaj Céline’a, to trzeba by talentu językowego znanej skądinąd panu Doroty Masłowskiej. To musi być język współczesnej kloaki. To nie może być taka czysta literatura. Trzeba by Céline’a całkowicie przepisać w duchu takiej Masłowskiej…
– No tak, ale Dorota Masłowska tłumaczką nie jest.
MD: Tak, nie jest tłumaczką, ale mówię tu o możliwej strategii tłumacza. Trzeba oddać przede wszystkim rytmikę jego języka, „małą muzykę”, jak sam o swoim stylu mówił Céline, no i proweniencja języka…
– Z tą kloaką to ja bym dysputował, ale z takim półproletariackim, awanturniczym, wyrywającym się z klatki tego nieszczęścia małomieszczańskiego językiem nie. Tu ten portret, jeżeli chodzi o Masłowską, się zgadza, ale ośmielam się powiedzieć, że ona by nie umiała, z góry zakładam, że nie dałaby rady… Po prostu dlatego, że znałem bardzo mało tłumaczy, którzy byli po prostu świetni. Naprawdę. Pamiętam Allana Kosko z Paryża, który świetnie tłumaczył, Kot Jeleński również. Tak się składa, że czytam teraz Kosmos Gombrowicza we francuskim tłumaczeniu, a Kosmos zrobił jednak dużo zamieszania wokół siebie, gdy wyszedł we Francji, i do dziś jest książką kultową, perłą, diamentem surrealistycznym. Zadałem sobie taki trud, żeby porównać to tłumaczenie z oryginałem polskim. I dopiero czytając oryginał polski, zrozumiałem, jak to jest naprawdę niefajnie i nonszalancko przetłumaczone. A że i tak zdobyło to taką renomę i ludzie to czytają, to znaczy, że jest to książka naprawdę wybitna. Jeżeli nawet w takiej wersji, powiedziałbym spranej, schałturzonej – nadaje się do czytania.
JD: Wróćmy do pierwszego spotkania z pisarstwem Céline’a. Mówił pan o swoim ojcu, który czytał Podróż do kresu nocy…
– I potem od razu przeczytał Mort à crédit.
MD: Śmierć na kredyt
– Nie wiem, kiedy to było tłumaczone na polski, ale ojciec znał świetnie francuski i mógł to przeczytać już po francusku. I on mi wtedy powiedział… Kiedy on mi mógł to powiedzieć? W ’50? W ’52? Byłem wtedy młody – i ojciec powiedział mi oczywiście, żebym się do tego nie brał, że jestem jeszcze na etapie Winnetou.
JD: Kiedy zatem należałoby sięgnąć po Céline’a? Sięgnięcie po jego książki w wieku lat 15…
– …jest dosyć bezsensowne, dlatego że cały artyzm tych książek… To znaczy, panowie świetnie wiedzą, że on uważał, iż te książki są jak muzyka…
MD: On uznawał siebie za kompozytora. W jednym z wywiadów porównuje się, oczywiście w sposób przewrotny, do wielkich francuskich kompozytorów XVIII wieku, takich jak François Couperin czy Louis-Claude Daquin…
– Ale proszę zauważyć, że to nie jest wcale głupie. On się odwołuje do kompozytorów sprzed ery romantyzmu. To znaczy do barokowej, krótkiej frazy. Całe swoje życie dążył do tego, a pierwsze książki napisał jednak dość normalnie, w sensie konstrukcji zdań, rozdziałów, akapitów. Ale w ciągu całego swojego życia zmierzał do ukrócenia tego coraz bardziej, aż na końcu pisał jedno słowo, które było zdaniem, i jeszcze te trzy kropki na końcu. A to jest muzycznie fraza barokowa, czyli dokładnie tak jak pan powiedział – sprzed tego rozlania się romantycznego.
JD: W Nocniku pisał pan o spotkaniu z wdową po Célinie, która proponowała panu adaptację Podróży do kresu nocy. Mógłby nam pan opowiedzieć o tym spotkaniu?
– Był genialny tekst. Byłem ja, nieFrancuz, ale w którym ona się dopatrzyła kogoś, kto mógłby taki film nakręcić. Myślę, że za pomocą interwencji Jacques’a Dutronca, z którym zrobiłem dwa filmy. Dutronc jest ogromnie znanym, popularnym pieśniarzem – nie wiem, jak to nazwać, a jednocześnie świetnym aktorem.
MD: On miał grać Bardamu?
– Co to znaczy „miał grać”? U kogo?
MD: W pańskim filmie…
– Przecież ja bym takiego filmu nie zrobił, mojego filmu nie było. To była propozycja. Sądzę, że ona natchniona przez niego, bo nie sądzę, żeby znała moje filmy, starsza pani, zresztą połamana potwornie, wyszła z taką propozycją. Ja bym takiego filmu nie zrobił, dlatego że nie byłbym szczery, nie byłbym sobą. To jest dziwna rzecz, przepraszam, że ja mówię o sobie, bo to nie jest temat naszej rozmowy, ale ja respektuję ludzi, do których nie jestem podobny. Pamiętam, jak o Trelińskim mówiono w szkole filmowej, że jest małym Żuławskim. Jak on mi to powiedział, to ja przestałem z nim rozmawiać. Ale nie dlatego, że nie podoba mi się to, tylko dlatego, że jest mi to obce. A – o dziwo – osoby, które są rzeczywiście nieprzystawalne do tego, co ja myślę i robię, są mi głęboko nieobce. I Céline nigdy nie był dla mnie obcym ciałem, był zawsze bardzo żywym i bardzo bolesnym człowiekiem.
MD: Ja bym nie robił żadnych paralel między pańskim pisaniem a pisarstwem Céline’a, niemniej jednak lejtmotywem pisania Céline’a jest zagłada, apokalipsa, i to w różnych wymiarach…
– Nie sądzę, ale proszę dalej…
MD: W Podróży do kresu nocy to jest pewien koniec idei człowieka, tak mi się przynajmniej wydaje…
– W kapitalizmie. To jest początek koń- ca idei człowieka w kapitalizmie, a potem jest ucieczka do Ameryki.
MD: W Śmierci na kredyt pewien koniec idei adolescencji…
– Koszmaru adolescencji…
MD: W trylogii, którą przywołał pan 173 na początku naszej rozmowy, to jest apokalipsa, nie tylko fizyczna, ale całych miast – on przecież opisuje straszliwe bombardowania Hanoweru, ale również całej cywilizacji. On miał zupełnego zajoba pod koniec życia związanego z Chińczykami, mówił i pisał, że Chińczycy za chwilę zrobią desant na Brest.
– Pan to nazwał zajobem. Otóż zajoby były karmą całego jego życia. Po kolei. Zajob I wojny światowej, zajob żydożerstwa – bo Żydzi to wszystko spowodowali, prawda? Zajob Ameryki, której się trzeba było bardzo przeciwstawić, zajob ratowania Europy przed bolszewizmem. To były kolejne zajoby. Były mniejsze zajoby – nienawiść do Jean Paula Sartre’a, do Camusa…
MD: Jeżeli chodzi o Sartre’a, to miał swoje powody.
– Każdy ma zawsze jakieś swoje powody.
MD: Sartre chciał śmierci Céline’a za kolaborację…
– To nie jest zupełnie tak, jak pan mówi, to nie była sprawa zupełnie postawiona na ostrzu noża. Sartre sam był poważnie wplątany w półkolaborację, jak wszyscy ci, którzy wystawiali swoje sztuki w czasie okupacji. Cała ta zgraja. To nie było tak, że on był głównym głosem, żeby ukarać Céline’a, nie. O dziwo, na przykład zajob Céline’a w stosunku do Alberta Camusa, który miał tak zwaną niby-nieposzlakowaną przeszłość i pracę w ruchu oporu, ale też wystawił swoje sztuki w Paryżu za czasów okupacji niemieckiej. I nie w Vichy, gdzie nie było teatru, tylko w Paryżu. Nikt tam nie był zbyt czysty. A Gallimard, który zaczął mu wydawać książki? I tak możemy bez końca. To były zajoby od małych, personalnych, windykatywnych – on się pastwił przecież nad swoimi postaciami w ostatnich książkach. Pamiętam, że nazywał Alberta Camusa – Albertem Loukoum, czyli Albertem Rachatłukum. Taki słodziutki, że pisze w taki słodziutki i humanistyczny sposób, a Céline, jak panowie wiedzą, na dźwięk takich haseł jak „humanizm” dostawał wysypki, gorączki i ogarniał go szał.
MD: Mówi pan o zajobach przeze mnie przywołanych…
– To pańskie słowo.
MD: Tak, ale pan to bardzo ładnie rozwinął. Istnieje rzeczywista fascynacja Céline’a wojną, być może dlatego, że ją tak boleśnie przeżył. Zwłaszcza ostatnie jej chwile. Natomiast w Nocniku wojna też jest obecna nieustannie. A pisał pan tę książkę parę lat temu. Jest Jünger, jest Tołstoj, jest wojna.
– Dobrze. To cofnijmy się trochę, bo dla mnie to się zaczęło z drugą wojną światową, a dla Céline’a z pierwszą, która była dla niego wiele bardziej – powiem głupio: nośna, tragiczna. Konsekwencje jej przeżywał do końca życia, był inwalidą wojennym. Do końca życia mu huczało w uszach. Jedną z takich postaci w Polsce był Aleksander Wat.
JD: Cierpiał na nieznośny, chroniczny szum w głowie.
– I to jest kazus Céline’a. Proszę zrozumieć, że on od 1918 roku rzadko kiedy był w stanie normalnym. A teraz wracając do tego „dlaczego” wojna i „co” wojna. A na kim wojna wywarła tak silne wrażenie, że aż pogrążył nas w drugiej wojnie światowej? Na Adolfie Hitlerze, który też służył w wojsku, po drugiej stronie frontu, był kapralem, więc też nosił jakieś posłania między dowództwami, też został ranny i oślepł w wyniku tego, po czym go „jako tako” wykurowano. To oślepnięcie było i fizyczne, i psychiczne. Rozwinął NSDAP, później doprowadził do wielkiej katastrofy światowej i napisał książkę. Wystarczyło ją przeczytać w odpowiednim czasie, żeby zrozumieć, co się stanie. Książki politycznej sensu stricto Céline przed wojną nie napisał. To były powieści. A potem palnął kilka przerażających tekstów. Dlaczego wojna jest tak strasznie silnym przeżyciem dla młodego chłopca, dla małego chłopca, jakim ja wtedy byłem? Tam, gdzie ja się wychowywałem – we Lwowie – to Timothy Snyder, pisząc książkę o skrwawionych ziemiach, postawił palec i powiedział: to było centrum. Ja się urodziłem, chcąc nie chcąc, w centrum tej całej okropnej masakry. I jak weszliśmy całą dużą rodziną w wojnę, tośmy wyszli z niej we troje. Moi rodzice i ja. Okropnie dużo z tego pamiętam, niestety. A ponieważ była to wojna jeszcze straszniejsza od pierwszej wojny światowej, to wystarczyło prawdopodobnie, żeby to wsiąkło w mój organizm i żebym nie mógł się od tego odpędzić, wyzwolić. To są po prostu ostateczności. Céline wstąpił do wojska, do kawalerii, o ile pamiętam w 1912 roku, dwa lata przed wybuchem wojny, ponieważ nie wiedział, co ze sobą zrobić. Czyli to nie było tak, że został zwerbowany, tylko on miał naprawdę słabą przyszłość przed sobą, że musiał w to wleźć. I tej pierwszej światowej z gazami trującymi, z kulą w łeb, z inwalidztwem i krzyżem walecznych wystarczyło mu do końca życia, jako taka przepustka życia. A mnie wystarczyło prawdopodobnie te kilka lat we Lwowie, podbitych potem wygnaniem stamtąd, komunizmem, to się nawarstwiało jak tocząca się śnieżna kula.
JD: Warto w tym kontekście poruszyć temat kontrowersji, które na nowo wokół Céline’a się pojawiają…
MD: Bo w 2011 roku Frédéric Mitterrand, ówczesny minister kultury, po protestach środowisk zajmujących się Holocaustem wycofał Rok Céline’owski z oficjalnych obchodów państwowych. Natomiast w tym roku, ku mojemu zdziwieniu, obchodzony jest we Francji rok Marguerite Duras, która była wojującą komunistką, która miała kontrowersyjne poglądy na temat dekolonizacji. Zaskakuje mnie, z jaką łatwością rozgrzesza się Duras, Sartre’a, który po powrocie z Moskwy pisał, że w „Prawdzie” piszą prawdę. Natomiast Lucien Rebatet siedział w kiciu parę ładnych lat, Brasillacha rozstrzelano…
JD: Céline w duńskim więzieniu spędził dwa lata…
MD: Wytrącam panu wobec tego jeden argument, mówiący o tym, że Francuzi wiedzą, co to był hitleryzm, bo go doświadczyli, a nie wiedzą, czym był komunizm. Ten argument powtarza się zawsze we Francji. Skąd taka łatwość w rozgrzeszaniu lewicowców, a skąd taka łatwość w skazywaniu prawicowców i koniec końców odpalaniu pisarzy, którzy kolaborowali z rządami Vichy?
– Wie pan, na wszelkie pytania ogromnie uogólniające ja nie jestem w stanie odpowiadać. Ja mogę być bardziej precyzyjny. Mogę tylko panu powiedzieć, że we Francji, między Bogiem a prawdą, od lat 30. gros inteligencji było lewicowe, a marginalna część inteligencji, zresztą po prostu często mniej zdolna, była prawicowa. Co jest zresztą regułą, powiedziałbym, ogólnoeuropejską. Ilu polskich intelektualistów, pisarzy, którzy mieli świetlane karty przed wojną, nabrało się na ukąszenie „diamatem” Miłoszowym na marksizm, leninizm? A zadam panu jeszcze prostsze pytanie. Ilu było członków PZPR -u w Polsce pod koniec? Trzy i pół miliona. Czyli coś jest w naturze ludzkiej, że na bajkę równości społecznej chcemy się nabrać. Dlatego że to jest dobra bajka, a że to jest bajka, dowiadujemy się później, gdy jest już za późno. Dlaczego Rok Céline’a był niefortunnym pomysłem? Bo Céline w sensie polityczno-intelektualnym był straszną świnią i trzeba to powiedzieć. Był genialnym pisarzem, to się zdarza, i okropną świnią. Rzeczy, które on popisał w tych trzech pamfletach…
JD: Bagatelles pour un massacre…
– Tak, i są jeszcze dwa…
MD: Niestety genialnie napisane…
– No niestety. Ale to się zdarza. Przy czym nawoływanie Céline’a do masakry, do wymordowania tej „przeklętej rasy Żydów” niestety się sprawdziły historycznie. A proszę zwrócić uwagę, że nawoływania – za przeproszeniem – głupiej Marguerite Duras do komunizmu, socjalizmu – one się nie sprawdziły. Nie ma jak gdyby dowodu zbrodni. A ponieważ Francuzi mają coraz mniej osób na przestrzeni XX wieku, które można by wynieść do panteonu i na ołtarze, to wymyślili sobie, że Marguerite Duras, której nikt już nie czyta, nikt jej filmów nie ogląda. Panowie próbowali oglądać jej filmy? Jej własne filmy jako reżyserki, proszę to zobaczyć, one nie są – nie powiem przerażające, bo można zawsze wstać i wyjść. Są fatalne. Ja wstawałem i wychodziłem. Powiedziałbym tak – bardzo niefortunny pomysł z Céline’em, bo nie można kroić tego życiorysu na dwa, bo tu jest genialny pisarz, a tu jest potworny bandyta.
JD: Nawiązał pan do mojego następnego pytania. Mamy bowiem sytuację, w której Céline jest obłożony anatemą, nie wypada o nim mówić…
– Mówi pan o okresie zaraz po wojnie?
JD: Tak.
– A ile to trwało? Około dziesięciu lat? Dziesięć lat za faszyzm i nawoływanie do mordowania Żydów to jest bardzo mało.
JD: To jest też dobry przyczynek do zastanowienia się nad tym, czy da się odseparowywać życie od dzieła.
– A ja zadam panu odwrotne pytanie – jak w tenisie. A po co?
JD: Mówimy: pisarz genialny – ale człowiek świnia…
– A Rymkiewicz to co? Z naszej beczki. Poeta może nie genialny, ale jednak istotny, a na dodatek okropny ideologicznie. Tylko że nikt nie poszedł za jego wołaniem i nasze społeczeństwo nie spłynęło krwią, jak on by chciał. Czyli on jest jeszcze w takim zaciszu milanowskim, nikt go specjalnie… oczywiście, zachłystuje się nim nasza faszystowska prawica endecka, ale nikt nie poszedł za tym wołaniem. A za Céline’em poszli.
MD: Musimy oczywiście zapytać o antysemityzm Céline’a. Mówiliśmy, że miał zajoba, ale mogła to być choroba XX wieku – eseista Philippe Murray mówił o tym, że on popadł w coś, co René Girard nazwał logiką kozła ofiarnego. Czym był, pańskim zdaniem, antysemityzm Céline’a? Mnie osobiście nie chce się wierzyć, że tak subtelna inteligencja…
– Sam pan rzucił odpowiedź. To jest choroba, nie tylko XX wieku, ale to jest choroba, która ciągnie się od okropnie dawna. Od kiedy Żydzi mają swoje dzielnice, getta – w Polsce na przykład. A od kiedy istnieje, czasem niezwykle gwałtowny antysemityzm polski, nie mówiąc o rosyjskim czy ukraińskim, nie mówiąc o pogromach, o rzeczach strasznych? To jest długa historia europejska. Nie chcę się wdawać, jak jest gdzie indziej w Europie. Tym bardziej że Hitler wystąpił potem jako obrońca Europy przed „hordami komunistycznymi” i Żydami, więc to jest jakaś kulminacja. W pokoleniu Céline’a antysemityzm był na porządku dziennym, tym się żywiono, tym się karmiono. Były różne pisma, gazety, ruchy, partie polityczne. W jakiś sposób Żydzi dali do wiwatu francuskiej burżuazji. Tej dużej mniej, bo w nią wchodzili – przypadek Rothschildów jest tu oczywisty. Ale głównie do wiwatu dali tej burżuazji maleńkiej, która sobie wyobraziła, że oni są winni jej nieszczęściu. W niej był urodzony i wychowany Céline. Czyli on to pił, że tak powiem, z mlekiem matki. I nie ma w tym nic specjalnie nadzwyczajnego, mimo że mówi pan o subtelnej inteligencji. Ja bym raczej użył słów „przewrotna subtelnie inteligencja”, bo on był gigantycznie przewrotny, prawda? I poza tym żył z takim silnym poczuciem, że stała mu się ogromna krzywda, że został poraniony w czasie wojny, że został inwalidą. A kto jest winny za tę wojnę, a kto to wszystko spowodował?
JD: Czemu te wszystkie cierpienia?
– Czemu ja się tak męczę? A w latach 30. Francja się jakby rozpękła na dwa bardzo silne obozy – dowodem tego był udział Francuzów w wojnie w Hiszpanii. Nastąpił rozpad na obóz faszyzujący, od czasu procesu Dreyfusa dosyć aktywny, bardzo aktywny. Z taką myślą nacjonalistyczną jak Charles’a Maurrasa. I obóz lewicujący, który dopatrywał się „słoneczka narodów” albo w Związku Sowieckim, albo w związkach zawodowych. To się rozpękło i nigdy nie skleiło. Céline – poharatany inwalida, uznał, że jego miejsce jest po tej prawej stronie, która rewindykowała przeciwko Żydom, plutokracji, Ameryce itd. To był ruch człowieka tak wychowanego, gdzie wychowanego, jak wychowanego – ja bym powiedział – w sposób dosyć naturalny. Że to nie był ruch dobry, to jest ewidentne, ale naturalny. Pytanie dla mnie nie brzmi, skąd u niego faszyzm, tylko skąd u niego jest talent? A to jest pytanie, na które nikt nigdy nie odpowie. Ten słuch. To jest tak, jakby on połknął wszystkie dykcjonarze języka francuskiego od czasów renesansu po dzień dzisiejszy. Używał słów, których inni nie używali.
MD: Stawał się coraz bardziej oszczędny w swojej stylistyce. On mi gdzieś tam przypomina Rembrandta, który swoje ostatnie obrazy malował tylko lekkimi pociągnięciami…
– Na szczęście ten przerażający Rembrandt doszedł wtedy do końca życia… On mi nie przypomina Rembrandta, 78 on mi przypomina Paula Klee w swoim coraz bardziej minimalistycznym malarstwie. Céline to była postać niezwykła. Rok Marguerite Duras uważam za oczywisty bzdet. JD: Jakie przesłanie płynie z dzieła Céline’a? Czy możemy mówić o jakimś jednolitym przesłaniu po tym, co zostało tu powiedziane? – To bardzo polskie pytanie. Ja w ogóle nie rozumiem, co znaczy „przesłanie”?
JD: Czego możemy się od niego nauczyć? Co pozostaje po Célinie?
– Uroda literatury. Brzydota polityki. A do tego chciałbym dodać, o czym nie mówiliśmy, że przez całe życie, gdy pracował we Francji jako felczer, był lekarzem biednych i tych, którzy nie mogli mu zapłacić. To jest na końcu prawie takie chrześcijańskie przesłanie, że może tą bidą i tą pracą dla biedaków zasłużył sobie na odkupienie.
Wesoła, 15 marca 2014 r.
EPILOG:
– Do widzenia, panowie.
Wsiadamy do auta. Wyjeżdżamy spod domu w Wesołej – koła peugeota dudnią o asfalt. Po chwili zwalniamy. Na drodze służby porządkowe. Tego popołudnia wiatr łamał gałęzie drzew. Ω