Przyjemność obcowania z pięknem, w tym wypadku z pięknem muzyki, jest tak wielka, że może nam ona nawet przysłonić Boga. Jesteśmy wszak istotami o zaburzonej wewnętrznej harmonii władz i nie panujemy nad swoimi pożądaniami do tego stopnia, że nawet będąc w kościele i słuchając pięknej muzyki religijnej, możemy bardziej skłaniać się ku stworzeniu niż ku Stwórcy.
A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy (J 1,14). Te słowa z Ewangelii według św. Jana, podobnie jak zresztą pozostałe pisma Janowe, są aż ciężkie od ogromu znaczeń teologicznych, które się w nich zawierają. Styl św. Jana Ewangelisty nie ma w tym względzie równych sobie – w cudowny sposób podejmuje on wątki znane ze Starego Testamentu i posługując się wewnętrznym kodem symboliki i obrazów biblijnych (ach, chociażby to niesłychane rozwinięcie obrazów z Księgi Ezechiela w Apokalipsie!), dopełnia i domyka je tak, że oczom uważnego czytelnika ukazuje się ukryty wymiar sensu tego, co jest mu już dawno znane.
Nie sposób dobrze zrozumieć tego, co Ewangelista miał na myśli, nie znając ksiąg Starego Testamentu, tak jak nie sposób zrozumieć dobrze Starego Testamentu bez dopełnienia, które ma on w Nowym. I tak, w przywołanych słowach, Ewangelista nawiązuje do wędrówki Izraelitów do Ziemi Obiecanej, kiedy to Pan Bóg mieszkał wśród swojego ludu, a ukazywał mu się właśnie w swojej chwale, która widziana była jako słup dymu, a w nocy jako słup ognisty. To była widzialna forma chwały Bożej.
Chwała Boża ma więc to do siebie, że z jednej strony objawia Boga, a zarazem Go skrywa. Gdyż Boga samego w Jego istocie nikt zobaczyć nie może (Prawdziwie Tyś Bogiem ukrytym – Iz 45,15).
Teofania
Św. Jan Ewangelista pisząc o Synu Bożym, porównuje zatem Jego ukazywanie się w ziemskim życiu do tamtego ukazywania się Boga i możliwości oglądania Jego chwały. Całe ziemskie życie Pana Jezusa można rozpatrywać w kategoriach objawienia Bożej chwały, teofanii. Ta chwała Boża, objawiona w życiu i dziele Pana Jezusa, ma również to do siebie, że zarazem objawia i skrywa Bożą istotę.
Ta Boża obecność w świecie ma swoją kontynuację w postaci Eucharystii. To również chwała Boża – ukazuje ona Go i zarazem ukrywa.
Jednocześnie powyższe słowa z Ewangelii Janowej są w pewnym sensie punktem wyjścia dla wielkiego traktatu teologicznego Hansa Ursa von Balthasara – Herrlichkeit – Chwała, w którym rozpatruje on właśnie życie i dzieło Jezusa Chrystusa w kategoriach objawienia Bożej chwały, chwały, będącej również objawieniem Bożego piękna.
O ile Boża świętość odnosi się raczej do Jego transcendencji, to chwała Boża raczej do Jego immanencji. To prawda, że Stwórcę od stworzenia oddziela przepaść, niemniej jednak poznać Boże piękno można, szukając Go w stworzeniu. Stworzenie bowiem odbija w sobie, jak w lustrze, swego Stworzyciela. Jeżeli w świecie można odnaleźć tyle piękna, to jak piękny jest Ten, który to wszystko stworzył! (Cała ziemia pełna jest Jego chwały – Iz 6,3).
W szczególności zaś odnosi się to do człowieka, który nie dość, że jest stworzony na obraz i podobieństwo Boże, to jeszcze naśladuje Stwórcę i sam tworzy.
Wśród dzieł ludzkich szczególne miejsce zajmuje muzyka, która, zgodnie ze starożytnym, wywodzącym się z platońsko-pitagorejskiej tradycji, a ostatecznie usystematyzowanym przez Boecjusza ujęciem, jest obrazem i ufizycznieniem (musica instrumentalis) niesłyszalnej harmonii sfer (musica mundana) oraz harmonii duszy i ciała ludzkiego (musica humana). Liczby i proporcje składające się na słyszalne dźwięki stanowią odbicie wiecznych liczb i proporcji. Dlatego właśnie muzyka, jako jedna ze sztuk wyzwolonych, była nauką, która traktowała o rzeczywistości w najściślejszym związku ze światem idei . Jednocześnie muzyka, poprzez swój związek z duszą ludzką, a przez nią także z Duszą świata, ma tak ogromny wpływ na ludzkie emocje. Tak o tym pisał Platon w Timaiosie:
A jakikolwiek z muzycznego głosu pożytek płynie dla słuchu, ten dany nam jest ze względu na harmonię. Harmonia ma ruchy pokrewne obiegom duszy w nas, więc dla człowieka, który rozumnie muzyki używa, wydaje się pożyteczna, nie dla przyjemności bezmyślnej, jak to dziś bywa, ale Muzy dały ją nam na to, żeby im pomagała duszę znowu do porządku doprowadzić i zestrajać ją, kiedy jej obieg przestanie być harmonijny. One też dały nam rytm do tego samego celu, jako pomoc przeciwko stanom duszy, którym miary brak i wdzięku u większości ludzi.
Muzyka sfer
Starożytni opracowali całą teorię etosu, która bazowała na tym współgraniu charakteru danej muzyki z ludzkimi uczuciami. Arystoteles też przyjmuje ten podział na różne rodzaje ethosu muzycznego w swojej Polityce:
Przyjmuję zatem podział stosowany przez niektórych filozofów, którzy dzielą pieśni na etyczne, czyli działające na uczucia moralne, praktyczne, czyli pobudzające do czynu, i entuzjastyczne [czyli wywołujące zachwyt] i odpowiednio do tego każdej tonacji przypisują właściwy jej charakter, zaliczając jedne do tej, drugie do tamtej grupy. Jestem tego zdania, że muzykę należy uprawiać nie dla jednego, ale dla wielu pożytecznych celów, bo i dla wykształcenia i dla duchowego oczyszczenia, czyli tzw. katharsis (…), po trzecie zaś i dla wypełnienia czasu spoczynku, dla odprężenia i wytchnienia po pracy.
Muzyka, jako szczególne dzieło ludzkie, bo naśladująca muzykę sfer – tę stworzoną przez Boga, jest również miejscem, w którym może się objawiać Boża chwała. A my – dzięki jej pięknu możemy poznawać Boże piękno. Poznanie tego piękna można porównać do rozbitego i rozsypanego lustra, w którym odbija się światło słoneczne. W każdym odłamku można zobaczyć malutki odblask, dający jednak pojęcie o tym, jak wielki i oślepiający jest blask słońca.
Tu jednak znajduje się pułapka, bo nie każde piękno muzyki wiedzie wprost ku Bogu. Bywa, że muzyka jest naprawdę piękna, ale od Boga wręcz odwodzi. Słynne zamartwianie się św. Augustyna z Wyznań jest tego najlepszym wyrazem:
Przyjemności uszu mocniej mnie oplątały i ujarzmiły. Aleś mnie już rozpętał i wyzwolił. Przyznaję, że i teraz w jakiejś mierze ulegam słodyczy kunsztownego śpiewu, któremu nadają życie wersety będące Twoimi słowami, lecz nie aż tak się poddaję, bym nie był zdolny od tego się oderwać i odejść, gdy zechcę. A jednak ze względu na owe wersety, które je ożywiają, dźwięki te zdają się mieć prawo do zajmowania w moim sercu dosyć szacownego miejsca. Trudno jest mi jednak rozstrzygnąć, jakie miejsce się im należy. Nieraz sobie myślę, że czczę je bardziej, niż powinienem. Wiem, że święte wersety, kiedy są śpiewane, budzą we mnie silniejszą i gorętszą pobożność, niż mogłaby się we mnie zapalić, gdyby nie były śpiewane. I że każdemu wzruszeniu mojej duszy odpowiada wśród rozmaitości tonów jakiś ton szczególny, który tajemniczym pokrewieństwem jest z owym wzruszeniem związany. Ale nie należy pozwolić, aby ta zmysłowa rozkosz obezwładniała umysł. A ona mnie nieraz wodzi na bezdroża, gdyż nie zawsze chce się zgodzić na to, aby zajmować drugie miejsce po rozumie […] i nieraz przez to nieświadomie grzeszę – dopiero potem to sobie uświadamiam. Innym znów razem, bojąc się nadmiernie pułapki, niemało grzeszę przesadną surowością, wtedy gdy owe słodkie melodie, jakie się dołącza do psalmów Dawida, chciałbym odegnać od swoich uszu i nawet od uszu Kościoła, bo bezpieczniejsze mi się wydaje przestrzeganie zaleceń – często mi powtarzanych – biskupa Aleksandrii, Atanazego, który podobno nakazywał lektorom czytać psalmy z tak nieznaczną intonacją głosu, by rytm był bliższy mowie niż śpiewowi.
Przyjemność obcowania z pięknem, w tym wypadku z pięknem muzyki, jest tak wielka, że może nam ona nawet przysłonić Boga. Jesteśmy wszak istotami o zaburzonej wewnętrznej harmonii władz i nie panujemy nad swoimi pożądaniami do tego stopnia, że nawet będąc w kościele i słuchając pięknej muzyki religijnej, możemy bardziej skłaniać się ku stworzeniu niż ku Stwórcy. Problem ten więc sprowadza się do idololatrii. Czci należnej Bogu samemu nie wolno oddawać stworzeniu ani nawet jakiejś idei, choćby idei piękna, czy nawet czemuś tak abstrakcyjnemu, jak wieczne liczby i proporcje obecne w muzyce, które poruszają naszą duszę. Chwała należy się tylko Panu Bogu.
Jezu, pomóż Bachowi
Nie jest wykluczone, że to właśnie miał na myśli Jan Sebastian Bach, który opatrywał swoje manuskrypty w nagłówku skrótem „J.J.”, czyli Jesu Juva („Jezu, pomóż mi”) oraz na końcu skrótem „S.D.G.”, czyli Soli Deo Gloria. To w zamyśle Bacha było nie tyle protestanckim wyznaniem wiary (przypomnijmy, że soli Deo gloria to jedna z pięciu zasad teologii protestanckiej, obok sola scriptura, sola fide, sola gratia i solus Christus), ile raczej modlitwą, wezwaniem do Boga z prośbą o pomoc, by całe dzieło było tylko na Jego chwałę. Tylko wtedy dzieło to będzie prawdziwie odzwierciedlać chwałę Bożą.
Muzyka może oddawać chwałę Bogu, zawierać niejako ją, nie tylko wtedy, gdy mówi wprost o Nim, czyli jest stricte muzyką religijną. Oryginalną teorię na temat twórczości Bacha wysnuł Christoph Bossert – niemiecki organista i muzykolog. Wedle Bosserta, cała twórczość Bacha, zarówno ta religijna, jak i ta zupełnie świecka, zawiera zakodowaną w formie pewnych motywów kluczy, a także liczb, symbolikę biblijną.
Gdy jednak czyta się o ustaleniach Bosserta na temat możliwych zabiegach numerologicznych Bacha, jak choćby na przykład o zakodowaniu w utworach liczby 26, która w tradycji kabalistycznej oznacza Imię Boże – JHWH, a także liczby 351, która jest sumą wszystkich liczb od 1 do 26, a także lustrzanym odbiciem liczby 153, czyli symbolu ryb itd., to mimo woli nasuwa się skojarzenie z fragmentem książki Umberto Eco Wahadło Foulcauta. Pozwalam sobie przytoczyć ten pyszny fragment, w którym Eco ustami hrabiego de Saint-Germaine wyśmiewa teorie numerologiczne:
– Panowie – powiedział – proponuję, byście poszli i zmierzyli ten kiosk. Zobaczylibyście, że długość podestu wynosi 149 centymetrów, a więc jedną stumiliardową odległości Ziemia-Słońce. Wysokość od tyłu podzielona przez szerokość okienka daje 176:56=3,14. Wysokość z przodu wynosi 19 decymetrów, a więc tyle samo, ile liczba lat w greckim cyklu księżycowym. Suma wysokości dwóch narożników przednich i dwóch tylnych daje 190×2+176×2=732, czyli datę zwycięstwa pod Poitiers. Wysokość podestu wynosi 3,19 centymetra, a szerokość framugi okienka 8,8 centymetra. Zastępując liczby całkowite odpowiadającymi im literami alfabetu, otrzymamy C10H8, czyli wzór chemiczny naftaliny. (…) Z liczbami można robić co się komu żywnie podoba. Jeśli mam liczbę 9 i chcę otrzymać liczbę 1314, datę spalenia na stosie Jakuba de Molaya, datę drogą sercu każdego, kto, jak ja, głosi, że jest oddany rycerskiej tradycji templariuszy, cóż czynię? Mnożę 9 przez 146, fatalną datę zniszczenia Kartaginy. Jak do tego doszedłem? Podzieliłem 1314 przez dwa, trzy i tak dalej, aż znalazłem satysfakcjonującą mnie datę. Mogłem również podzielić 1314 przez 6,28, czyli podwojoną liczbę 3,14, i uzyskałbym 209. Otóż jest to data wstąpienia na tron Attali I, króla Pergamonu. Czy to wystarczy?
– A więc nie wierzy pan w żadne numerologie – stwierdził zawiedziony Diotallevi.
– Ja? Wierzę niezachwianie, wierzę, że świat jest cudowną symfonią stosunków liczbowych i że odczytanie liczby oraz jej interpretacja symboliczna to droga do wiedzy uprzywilejowanej. Jeśli jednak świat, niższy albo wyższy, to system relacji, w których tout se tient, jest rzeczą naturalną, że kiosk i piramida, jedno i drugie dzieło rąk ludzkich, nieświadomie odtworzyły w swojej strukturze harmonię kosmosu. Ci tak zwani piramidolodzy stosując bardzo wyrafinowane sposoby odkrywają prawdy linearne, znacznie starsze i od dawna znane. Właśnie logika odkrywania i poszukiwania jest przewrotna, bo to logika nauki. Logika mądrości nie potrzebuje odkryć, gdyż wie. Po co dowodzić czegoś, co nie może być inne? Jeśli istnieje jakaś tajemnica, tkwi ona znacznie głębiej.
Bach średniowieczny
Niemniej, nie można odmówić Bachowi tego, że jest autorem muzyki w najpełniejszym stopniu realizującym ideał, który można określić terminem musica speculativa. Jego dzieło polega na zebraniu i usystematyzowaniu dorobku wielu wieków sztuki kontrapunktu, w rozumieniu muzyki jako sztuki wyzwolonej – praktycznego (to brzmi niemal jak „zbrojnego”) ramienia quadrivium. W fudze Bacha jak w soczewce skupia się dziedzictwo Pitagorasa, Platona, św. Augustyna, Boecjusza, średniowiecznych teoretyków muzyki i twórców dalszego rozwoju sztuki kontrapunktu. Zabawnym paradoksem jest, że Bach, największy muzyk wszech czasów, muzyk w sensie średniowiecznym, czyli ten, który nie tylko muzykuje, ale uprawia muzykę, jako jedną ze sztuk wyzwolonych, w przeciwieństwie to muzyka praktyka, który zasługuje tylko na tytuł „kantor”, sam do dziś nazywany jest „skromnym kantorem z Lipska”.
Die Kunst der Fuge, cykl kontrapunktów, który jest zwieńczeniem całej historii sztuki fugi, jest dziełem, które nie musi nawet wcale wybrzmieć, by być doskonałe, wystarczy, że zostało spisane na papierze. Jest bowiem dziełem czysto teoretycznym, do tego stopnia, że nawet nie ma w nim określenia, na jaki instrument zostało przeznaczone. Tak, jakby było zapisem wiecznych liczb i proporcji zapisanych w gwiazdach.
Wystarczy choćby mizerna znajomość nut i podstawowe zorientowanie się w prawach sztuki kontrapunktu, by lektura nut tego dzieła dawała tyle satysfakcji i zachwytu nad przedziwną harmonią i logiką, matematyczną gracją rozwiązań w nim zawartych, że naturalne jest tu skojarzenie religijne. Jeśli dzieło ludzkie tak bardzo zachwyca i daje pojęcie o nieskoń- czoności ładu i harmonii wiecznej, a więc daje nam odblask i przeczucie chwały Bożej, jak piękny i nieskończony jest sam Bóg! Ω
Tekst pochodzi z kwartalnika “Fronda Lux”, nr 68.