Bartosz Boruciak: Marley. Non omnis moriar

Przed państwem Bob Nesta Marley we własnej osobie

Zawsze fascynował mnie kult jednostki, kult bóstwa, kult czegokolwiek. Zespół Kult też zaliczam do tej grupy. Być trzydzieści lat na rynku i wciąż wypełniać sale po brzegi, to potrafią nieliczni. Pewnie zadajecie sobie pytanie, dlaczego mój tekst ma taki patetyczny tytuł. Moja odpowiedź brzmi następująco: od kiedy się urodziłem, zawsze kręciło mnie horacjańskie Non omnis moriar. Nie wszystek umrę – to jest to. Wiadomo, że każdy z nas umrze i każdy z nas chciałby po sobie coś zostawić. Dzieci, twórczość artystyczną, długi (ostatniego nie życzę nikomu) – wszyscy po sobie chcemy coś zostawić.

Ja skupię się na sztuce, a dokładniej na muzyce. Wielu artystów żyje w sercach fanów dzięki swoim tekstom, kompozycjom, wizerunkowi etc. Słuchacze pielgrzymują do miejsc, w których mieszkali ich idole. Graceland – rezydencja Elvisa Presleya, Neverland – rezydencja Michaela Jacksona. W tych miejscach gadżety z wizerunkami artystów sprzedają się jak świeże bułeczki. Non omnis moriar XXI wieku; ciekawe, czy Horacy się w grobie przewraca?

Mnie przychodzi na myśl kilkanaście nazwisk, które z powodzeniem mogłyby się znaleźć w tym artykule. Miejsca by nie wystarczyło, a edytor tego numeru miałby dużo roboty. Dlatego chciałbym się skupić na wyjątkowej postaci. Artyście, który zaraził energią, postawą, przekazem, słuchaczy na całym świecie. Bez niego muzyka nie byłaby tym samym. Rytm, który wysłał nam ze słonecznej Jamajki, rozbujał cały świat. W Polsce w czasach komuny rozkochiwali się w nim punkowcy z krwi i kości. Jest do dziś inspiracją dla wielu zespołów. Na czym polegał fenomen prostego chłopaka z Jamajki? Postaram się wam wytłumaczyć w tym artykule. Przed państwem Bob Nesta Marley we własnej osobie.

Już od pierwszych dni swojego życia nie miał lekko. Urodził się 6 lutego 1945 roku we wsi Nine Mile w regionie Saint Ann. Był owocem miłości 19-letniej wówczas Cedelli Booker i Norvala Marleya. Norval był starszy od Cedelli o ponad 35 lat. Rodzice Marleya wzięli ślub, gdy Booker była w drugim miesiącu ciąży z Bobem. Potem już nie było tak kolorowo. Ojciec gwiazdy muzyki reggae oświadczył, że uprawomocnił związek tylko dla dobra swojego syna. Po czym wyjechał na stałe do stolicy Jamajki, Kingston. Norval obiecał swojej żonie, że będzie ją odwiedzał regularnie. Słowo „regularnie” znaczyło dwie wizyty. Tego chyba regularnością nie można nazwać. Po narodzinach syna kapitan żeglugi morskiej wziął tydzień urlopu, bo musiał koniecznie zobaczyć się z synem. Potem słuch o ojcu zaginął, chociaż miał wysyłać listy do swojej żony. No cóż, nie był to słowny kapitan.

Bob dużą pomoc otrzymał od dziadka. Kilka pierwszych miesięcy swojego życia spędził na jego farmie. Wkrótce los uśmiechnął się do matki Marleya i mogła ona zamieszkać ze swoim synem w jednopokojowej chatce na wzgórzu nieopodal farmy dziadka. Teraz znajduje się tam Mauzoleum Boba Marleya. Miejsce zostało wykorzystane należycie.

Po kilku latach ojciec gitarzysty dał o sobie znać. Wysłał list, w którym naciskał, by Bob został adoptowany przez jednego z jego bratanków, który był dyrektorem firmy budowlanej w Kingston. Matka nie przystała na tę propozycję, bojąc się, że już nigdy więcej nie zobaczy swojego syna. Kiedy Bob skończył pierwszą klasę szkoły, ojciec nie dał za wygraną i wysłał kolejny list z propozycją, by syn zamieszkał u bratanka Norvala, jednocześnie zyskując szansę chodzenia do lepszej szkoły. Kiedy skończyły się wakacje, młody Marley już siedział w autobusie, który zmierzał do Kingston.

Gdy już dotarł na miejsce, po raz pierwszy zobaczył się ze swoim ojcem. Pobyt Boba w Kingston był bardzo krótki. Ojciec – jak już doskonale wiemy – rzadko kiedy dotrzymywał słowa. Kapitan oddał na wychowanie młodego Marleya swojej znajomej pani Grey. Kiedy matka dowiedziała się, że jej syn błąka się po obrzeżach stolicy Jamajki, postanowiła przyjechać na miejsce i zabrać chłopca z powrotem na wieś. Plan Norvali został zrealizowany. Kilka lat później zmarł ojciec Marleya. W wieku 14 lat Bob porzucił szkołę i za namową matki podjął praktyki jako spawacz. Coś trzeba w życiu robić, prawda?

Przygoda Marleya z muzyką zaczęła się nietypowo. Sąsiad Boba, mechanik samochodowy, kupił radioodbiornik, z którego wydobywały się zagraniczne dźwięki. Mniej więcej w tym samym czasie powstawało pierwsze profesjonalne studio nagraniowe na wyspie. Jamajczykom szczególnie przypadł do gustu rhytm’n’blues. Nesta nie był gorszy, ruszył do roboty i w 1961 roku napisał trzy własne piosenki. Zaczął uczęszczać na darmowe warsztaty muzyczne dla początkujących wokalistów. Wiadomo nie od dziś, że w kupie zawsze raźniej, dlatego Bob zabierał na zajęcia swoich przyjaciół: Bunny’ego Livingstona i Winstona McIntosha. Wkrótce do grupy zostali jeszcze zaproszeni Junior Braithwaite oraz dwie znajome dziewczyny: Beverly Keiso i Cherry Green. I tak nastolatkowie utworzyli skład The Wailers.

W 1963 roku The Wailers podpisali kontrakt z Clementem „Sir Coxsone” Doddem, który był właścicielem studia nagraniowego Studio One. Singiel Simmer Down na przełomie stycznia i lutego 1964 roku znalazł się na szczycie jamajskiej listy przebojów radia JBC. Sukces gonił kolejny sukces. Nagrania, koncerty, konkursy, ale… zaraz, zaraz, dobry zespół potrzebuje lidera. Został nim Bob Marley. Gwiazdor muzyki reggae już w tamtych czasach żył muzyką. Dodd wydzielił wokaliście niewielki pokoik w budynku studia nagraniowego. Lokal odtąd był miejscem pracy i wypoczynku. W studiu Nesta poznał kobietę swojego życia Alpharitę „Ritę” Anderson, z zawodu pielęgniarkę. Była również stawiającą pierwsze kroki wokalistką tria The Soulettes. Zakochani pobrali się 10 lutego 1966 roku.

W 1974 roku po fali kryzysów w zespole The Wailers Bob Marley postanowił zmienić nazwę kapeli na Bob Marle & The Wailers. Bunny’ego Livingstona i Winstona McIntosha zastąpił żeńskim chórkiem I Threes. Wydany w październiku 1974 roku album Natty Dread zawierał hit No Woman, No Cry, który po dziś dzień jest jednym z największych przebojów w historii muzyki rozrywkowej. Zespół odnosił sukcesy na całym świecie. Koncertował w Ameryce Północnej i Wielkiej Brytanii. Od tamtej pory Bob Marley był głosem pokolenia. Politycy próbowali go wykorzystywać, zapraszając na róże wiece. Polityka lubi grzać się w promieniach artystów. Marley na jednym ze swoich występów zaprosił na scenę zwaśnionych liderów partyjnych: ówczesnego premiera Jamajki Michaela Manleya i przywódcę opozycji Edwarda Seagę. Na estradzie wykonał znaczący gest – połączył w uścisku dłonie oponentów i uniósł je wysoko ponad swoją głowę. Drugą rękę wyciągnął ku publiczności, wygłaszając do niej rastafariańskie błogosławieństwo. Kogo dziś stać byłoby na taki gest?

Spuścizna artysty jest bardzo bogata. Wliczając wszystkie dzieła wydane po śmierci gwiazdy muzyki reggae, dyskografia obejmuje 13 albumów studyjnych, 5 albumów koncertowych oraz kilkadziesiąt różnego rodzaju kompilacji.

Przyczyna śmierci Marleya była bardzo niefortunna. Gitarzysta w maju 1977 roku wziął udział w towarzyskim meczu piłki nożnej z piłkarzami reprezentacji Francji. Piłka nożna zaraz po muzyce była największą pasją Boba. W trakcie meczu Marley zranił się w duży palec u nogi, tracąc paznokieć. Rana długo nie mogła się zagoić. Po dalszej diagnostyce lekarze wykryli zmiany nowotworowe, wobec czego zalecono amputację palca. Marley nie zgodził się na zabieg, gdyż jako rastafarianin uznawał zasadę jedności ciała, która zabraniała takich operacji.

Z dnia na dzień pojawiały się kolejne komplikacje. Przerzuty nowotworowe do wątroby, płuc i mózgu. To był wyrok ostateczny. Bob Marley zmarł 11 maja w szpitalu Cedras of Lebanon w Miami. Pogrzeb muzyka był bardzo uroczysty. Trumnę z ciałem wystawiono na widok publiczny na Stadionie Narodowym w Kingston. Hołd oddało mu wówczas około 100 tysięcy ludzi.

Bob Marley, o czym warto przypomnieć czytelnikom, przyczynił się do rozpowszechnienia wyznawanych przez niego idei ruchu religijnego Rastafari, nieznanego poza Jamajką. Bob został członkiem ruchu dopiero w późniejszym okresie życia. Osobisty stosunek muzyka do religii pozostaje wciąż niejasny. Gitarzysta wychowywał się w społeczności chrześcijańskiej, która w specyficzny sposób łączyła elementy monoteizmu z elementami religii plemiennej. Rastafarianie byli niewielkim ułamkiem w społeczeństwie Jamajki, a ze względu na wygląd i styl życia traktowani byli jak pariasi. Marley zaczął się interesować ruchem Rastafari dzięki swojej żonie. Rita została rastafarianką, gdyż była pod wrażeniem wizyty cesarza Etiopii Halie Selassiego w Kingston w kwietniu 1966 roku. Na początku lat siedemdziesiątych Bob znalazł się pod wpływem odłamu ruchu Rastafari – Dwunastu Plemion Izraela. Ideologia zakładała podział wyznawców według miesiąca urodzenia na 12 grup (od 12 synów Jakuba). Marley urodził się w lutym, więc został przyporządkowany plemieniu Józefa.

Śmiertelnie chory Bob Marley w dniu 4 listopada 1980 roku przyjął chrzest w Etiopskim Kościele Ortodoksyjnym.

Jak sami widzicie, drodzy czytelnicy, drogi dotarcia do Boga w przypadku Boba Marleya były różne.

Bob Marley pozostał kultową postacią do dziś. Jego wizerunek możemy znaleźć na koszulkach, kubkach i wielu innych przedmiotach. Co sprawia, że nie możemy przejść obojętnie obok muzyki? Moim zdaniem pozytywny przekaz, nośne teksty, melodie, a przede wszystkim rytm, przy którym chcesz zwolnić, uciec z wyścigu szczurów, odpocząć i zaśpiewać: everything it’s gonna be alright. Taki właśnie był Bob Marley. Wiecznie uśmiechnięty, pełen pasji i nadziei na lepsze jutro. Dla wielu Jamajczyków był wzorem do naśladowania. Wielu chciało być takimi jak on. Miał w sobie duże pokłady miłości. Każdy, kto miał okazję poznać osobiście Marleya, był nim od razu zafascynowany. Kim byłby Marley, gdyby nie radio kupione przez sąsiada? Może zostałby piłkarzem reprezentacji Jamajki i grałby w największych klubach na świecie. Tego nie wie nikt. Ja natomiast wiem jedno, że w jego przypadku horacjańska dewiza Non omnis moriar jest w stu procentach trafiona. Oby więcej takich artystów rodziło się na świecie. O, teraz śpiewają mi trzy małe ptaszki nad głową… piękne uczucie.

Tekst pochodzi z kwartalnika “Fronda Lux”, nr 75.