Budzik z lat siedemdziesiątych

Jak jesteś taka mądra, to powiedz, co będzie dalej? Siedzę w herbaciarni Biblioteki Raczyńskich, w nowym gmachu i czytam Powidoki Marka Nowakowskiego. Przy stoliku obok siada dziewczyna w wieku studenckim. Stawia na blacie duży budzik z lat siedemdziesiątych. Prostokątny, biały. Wyjmuje coś do jedzenia z sałatą i smartfona. Jedną ręką je zielonkę w folii, drugą dziobie w smartfonie. Budzik jest nienastawiony. Wskazuje paranoidalną godzinę i nie chodzi. Co będzie dalej? Gdyby budzik cykał, dostałbym szału, ale nie cyka. Czytam Nowakowskiego, jego charakternych bohaterów, którym wszystkim jak jednemu, u kresu stron pozostał jeden ząb i delirium. Tacy byli charakterni? O! W herbaciarni Biblioteki Raczyńskich Marek Nowakowski przycupnąłby, o ile to słowo właściwe określa pozycję pisarza w pracy. Schodzą się tu minimaliści. Minimaliści są w każdym wieku. Herbata za darmo. Z wykształceniem potrzeb ̶ różnie bywa. Ostatnio ̶ tak, tak ̶ był tu pojedynek na noże. Dopytywałem. Ściana milczenia. Nie były to noże białe, plastikowe pobrane z darmowej jadłodajni prowadzonej przez Stowarzyszenie Polska Zupa. Po błyskach prawdziwej stali ̶ na miesiąc herbaciarnię zamknięto. Teraz znów nóż w rękach minimalisty jest narzędziem otwierającym szprotki z Biedronki przy parującym kubku. Broń biała jak książka? Założyciel biblioteki Edward hrabia Raczyński chciał, żeby biblioteka była publiczna. Taką jest. Taki ma statut. Dla wszystkich. Dla charakternych i tych, którzy pojedynki sami ze sobą toczą. Pojedynki egzystencjalne o herbatę i zimą o ciepło. Pojedynki esencjonalne o sens i logikę. Pojedynek o miejsce między ludźmi. Gady miejskie złe wróżby niosące, pełzną do książnicy dla darmowej herbaty i ciepła. Herbatą delektują się także herbowi. Po sygnetach i pomadzie wnioskuję. Bywa też jeden klient sprężysty w przeterminowanym mundurze. Militarysta ̶ sklasyfikowałby farmazona Nowakowski. Markowi ludzie do bibliotecznej herbaciarni przychodzą. Zezuję na dziewczynę. Wskazówki budzika są martwe jak Łazarz. Dziewczyna jedną ręką podsuwa foliówkę z sałatą do ust. Palcami drugiej ręki posuwa ekranik i dziobie w klawiaturę nosem. Co stanie się za chwilę? Czytam i zezuję na nią. Zatem czytać nie mogę, co będzie dalej? Co wydarzy się z budzikiem? Po co postawiła niechodzący budzik przed sobą? Powiedz?

Budzik sam tego nie udźwignie, inspiracja nie przyjdzie, chociaż wprawdzie brzucho napełni, to smartfon skradnie jej wszystko, dzięki czemu jest piękna. I nie chodzi o urodę, tylko o to, co mogłaby. A mogłaby wszystko, a jedyne co ma szanse osiągnąć, to upieprzyć telefon sałatką. Potem go wytrze i tyle będzie miała z życia. Jesteśmy złodziejami swoich własnych myśli. Czytamy piękne historie o przebojowych ludziach, wynalazcach, ludziach wielkiej myśli i polityki w tych swoich gównianych małych telefonikach. A nawet i nie czytamy, tylko patrzymy. Nauczyliśmy się patrzeć bez konieczności widzenia i zapamiętywania. Okradamy siebie z kreatywności. Ona już nie pamięta, na co patrzyła dwie minuty temu. Jesteśmy nimi śmieszni, tymi ekranami, jak w lustrze pokazują, że jesteśmy pełni i puści jednocześnie. I gdybyś chciał uratować jej dzień, powiedziałbyś jej to. Z pewnością popatrzyłaby na ciebie jak na wariata, nie, nic w tym złego, ale przynajmniej ruszyłyby wskazówki budzika. Budzik, który nie chodzi, wskazuje właściwy czas tylko przez chwilę w ciągu dnia, i to tylko dlatego, że czas jest dla niego łaskawy. Powiem ci, co robi dziewczyna, sprawdza, za ile da się opchnąć budzik na Allegro. Na Allegro chodzi wszystko, nawet budziki, które nie chodzą.

Skończyła wsuwać sałatę i dziobać w smartfonie. Wyjęła profesjonalny rysunkowy arkusz papieru, ołówki i linijki. Zaczęła rysować budzik. Po chwili przyszedł kolega student artystyczny. Uniwersytet Artystyczny jest blisko. Gadają o ołówkach, czy „zajebiste” są, czy nie. Rysuje szybko. Przykładała linijkę. Raz, raz. Dobiera miękki ołówek do cieniowania. Wybrała go z kilku innych, nie zajęło to czasu ani namysłu. Budzik stoi na blacie i pręży bary. Gotowy na modeling. Raczej mam łatwiej? Nie muszę jak kreślarka i student artystyczny zastanawiać się, w jaki sposób rysowaniem zbliżyć się do prawdy.

Kazanie na Wielki Piątek Roku Pańskiego 2016 wygłoszone w McDonaldzie koło Okrąglaka w Poznaniu

Nieprawda, że wszystkie McDonaldy są takie same. Z McDonaldami jest jak z kościołami. Każdy jest inny. Do niektórych przychodzą ci, których sam Pan Bóg nie rozumie, a do innych przychodzą ludzie szczęśliwi. Polubiłem Maka koło Starego Marycha. Codziennie po piętnastej, o piętnastej dziesięć, przychodzi tu Fryderyk Chopin i muska ósemkami dziewczynę. Całują się unisono. Sprawdźcie sami, codziennie po piętnastej na pięterku, w rogu od strony Krysiewicza, jest blondyn z nosem i uczesaniem Chopina z obrazu Eugène’a Delacroix i dziewczyna nieużywająca prostownicy do włosów. Tulą się do siebie jak mazowieckie wierzby do krajobrazu. Dobrze zbalansowani, nie za dużo dźwięków. Dziewczyna nie truchło, przebiera piersiami.

Nie wyobrażam sobie, abym mógł cokolwiek w Maku zamówić, zanim nie odczytam imienia osoby obsługującej. Imiona są wyryte w blaszce lub plastiku. Blaszkę lub plastik pracownicy mają nad lewą piersią. Czy obsługuje mnie Patrycja czy Natalia ważniejsze jest dla mnie niż kawa, jaką mi naleją. W Maku w Starym Browarze obsługuje pracownik, który ma blaszkę z napisem Nelson. Zapytałem, czy to ksywa. Nie, tak mama mówi do mnie od urodzenia, powiedział chłopak. Znacie jakiegoś Nelsona? Widocznie nie chodzicie do McDonaldów. Obcy ludzie ciekawią mnie bardziej niż obce kraje. Nie chcę, żeby byli obcy. Też chcę mieć swojego Nelsona.

Czasem można przysiąść w Maku koło Okrąglaka. Mam w kieszeni dobrą książkę, co mi plastikowa bieda zrobi? Siąpi i jest zimno. Jest Wielki Piątek. Godzina piętnasta czterdzieści. Drogę Krzyżową przed liturgią wielkopiątkową mam dopiero o siedemnastej piętnaście u franciszkanów na Wzgórzu Przemysła. Wejdę do Maka przy Okrąglaku. Przeczekam i poczytam. Bez kawy się wywrócę w kościele. Kawę nalała Ada. Zająłem miejsce przy nośnej ścianie. Szeroka perspektywa. Wyjmuję książki z wszystkich kieszeni. W plecaku mam opakowaną książkę Asa, tej nie wyjmuję na razie. To piękna Bibelen wydana w Stockholm 1877. Skóra ślicznie suchym tłokiem ornamentowana. Kupiłem przed chwilą na Paderewskiego. Odsprzedam Zosi. Zosia ucieszy się. Księga jest śliczna. Bibelen Zosia sprezentuje z wdzięczności kolekcjonerowi, a jeśli nie ma już z nim kontaktu lub wdzięczności nadszedł kres, to jej sprawa, co z cackiem zrobi. Można nazwać Biblię „cacko”. Mnie wolno tak powiedzieć, wszyscy wiedzą, że Biblię i książki z wzajemnością szanuję. W Maku jest osób niewiele, w końcu to Wielki Piątek. W loży najbliżej mnie dwóch rówieśników rozmawia po angielsku. Może obaj są zagraniczni albo zagraniczny przyjaciel odwiedził poznańczyka? Obaj noszą koszule w flanelowe kraty i rozmawiają jak przyjaciele. Przy oknie jest jeden okularnik w bomberce, z gołymi kostkami. Ma przed sobą kartonik po sałacie i ekranik smartfona. Obok mnie, przy ścianie prowadzącej do toalety, siedzi kobieta samotna. Sukienka zwisa jej z ust. Z przodu, bliżej kas, porusza się stary dziwak z tobołami, właśnie zmierza do toalety. Oko ma podbite. Ubrany jest w biały, gruby golf, jaki mógłby założyć kartuz z Grande Chartreuse, gdyby kartuzi nosili golfy. Spodnie po macdonaldowej podłodze ciągną się za dziwakiem. Zaglądam do książek, które wyjąłem z kieszeni. Są to: Marian Pilot Zakaz zwałki, Ratko Adamović Sznur i mój ulubiony modlitewnik. Marian Pilot jest ciekawy, jak cała generacja pisarzy dzikich publikujących w latach siedemdziesiątych; jak Ryszard Milczewski-Bruno i inni nie świętej pamięci. Dam wam próbkę Adamovicia, zdążę przepisać przed Drogą Krzyżową u franciszkanów. Adamović na przykład na stronie czterdziestej dziewiątej pisze tak: O słodkodupi, mdłotłuści, wypierdzeni i przepici chrzciciele, ileż wam uciechy i rozkoszy sprawiły krwawa grabież i handel. Masochistyczna zgoda na ukrzyżowanie nie była czymś innym jak rojeniem amatora, sprzedawcy cebuli i papryki, by grać Hamleta. Boże, przecież tyś Szekspira w ogóle nie rozumiał!

Cytat ubogi jest w zbawienną poradę. Naturalizm niefartowny jak mimika grubasa. Pieprznych słów nagromadzenie dla rozweselania kołtunów jest efekciarskie. Durny humanizm ̶ krok fantomowy w próżni czasu ludzkiego. Daremno u Szekspira pragnąć rezurekcyjnego odkrycia. Trzeba ruszyć na Wzgórze Przemysła bez maski i pseudonimu. Zwycięzca nie zakłada maski, on ją zdejmuje ze mnie i wzywa po imieniu. Za chwilę w kościele poleje się krew Zwycięzcy. Nie będzie pieśni kubryku ani psychologii królów ̶ teatralnej trutki.

Właśnie wszedł energicznym krokiem do McDonalda młodzieniec okołodwudziestoletni w czarny płaszcz ubrany i zamiast do kas, skierował się prosto do „Anglików” i do mnie. Bez wstępu, zupełnie od czapy, z marszu wygłosił do nas apodyktyczną mowę: DZIŚ JEST WIELKI PIĄTEK POST ŚCISŁY SMACZNEGO DZIĘKUJĘ. Wygłosił, obrócił się na pięcie i się oddalił. „Anglicy” w śmiech. Okularnik z gołymi kostkami siedzący przy oknie podniósł głowę znad smartfona. Samotnej kobiecie siedzącej koło mnie wypadła sukienka z ust. A ja? Ucieszyłem się: Witaj, Afirmacjo! Gdzie byłaś tak długo! Błogo mi się zrobiło.

U franciszkanów jak zwykle odprawiali stąd do wieczności. Żaden język nie zdoła wyrazić mąk Jezusa. Duchowej walki i krwawego potu. Cierpienia i zadośćuczynienia. Grzeszna zaciekłość świata i miłość składająca samą siebie w ofierze. Okularnik w bomberce, który siedział w Maku przy oknie z gołymi kostkami, też był u komunii.

Jerzy Kędzierski

Tekst pochodzi z 79 nr kwartalnika „Fronda Lux”. Zobacz SPIS TREŚCI. Numer pisma można kupić TUTAJ.

Dla studentów mamy specjalną ofertę: “Fronda Lux” tylko za 10 zł. Wystarczy przesłać skan legitymacji studenckiej. Więcej informacji na ten temat znajdziecie TUTAJ.