Nie ma drugiego żyjącego polskiego pisarza, eseisty i poety, który tak jak Jarosław Marek Rymkiewicz wadziłby się z polskością i wymyślał ją na nowo. Możemy się zżymać na radykalizm wizji wolnych, szalonych i dzikich Polaków, którą projektuje na kartach swoich książek – nie sposób jednak zaprzeczyć, że to obraz niezwykle ciekawy. Ale czy nie grzeszy przypadkiem anachronizmem? Choć może właśnie ta nieprzystawalność do współczesności jest jej największym walorem? Punktem wyjścia do analizy ekstrawaganckiej rymkiewiczowskiej historiozofii są cztery głośne książki – Wieszanie, Kinderszenen, Samuel Zborowski i Reytan.
Zabić króla
Eseistyka historyczna Rymkiewicza z książki na książkę coraz klarowniej używa kostiumu przeszłości, by zabrać głos w sprawach bieżących. Otwierające ten swoisty cykl Wieszanie – będące zbiorem trzydziestu trzech esejów – do współczesnych pytań o polską historię odnosi się w dość zawoalowany i alegoryczny sposób. W warstwie dosłownej to dzieło historyczne, ale i historiozoficzne. Istota pracy dotyczy dramatycznych warszawskich wydarzeń z okresu insurekcji kościuszkowskiej 1794 roku, kiedy to tłum dokonał spontanicznej egzekucji kilku dostojników, w tym biskupów, których uznał za zdrajców ojczyny. Obraz ówczesnego życia stolicy nie zatrzymuje się zresztą tylko na opisie rewolucyjnego wrzenia. Autor maluje wielowątkową panoramę, w której porusza najróżniejsze sprawy, począwszy od pierwszych lotów balonem, moralnego rozprężenia i korupcji, przez tak prozaiczne kwestie jak proceder wywożenia ekskrementów czy cyrk na rogu Brackiej i Chmielnej, skończywszy na zmaganiach militarnych. Na tym barwnym tle Rymkiewicz proponuje coś na kształt alternatywnej historii podlanej podstawowym aksjomatem słusznej zemsty na zdrajcach. Jego dywagacje nieuchronnie orbitują wokół pytania o to, co w polskiej umysłowości mogłaby zmienić wpisana w realne wydarzenia egzekucja króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, konkluzja stanowi zaś typową dla Rymkiewicza prowokację myślową. Naród – głosi – ufundowany na tym morderstwie – stałby się przez ten czyn groźnym i dzikim narodem królobójców – i ten czyn dziki i straszny uczyniłby Polaków (może przedwcześnie, a może w samą porę) narodem nowoczesnym. Poeta każe zatem widzieć w tym konstytuującym akcie swoisty „nowy chrzest Polski”. Co może szczególnie zaskoczyć – również niektórych prawicowych piewców twórczości Rymkiewicza – to namacalna tęsknota autora za terrorem na wzór czasów Rewolucji Francuskiej. Nieodwracalne i dalekosiężne skutki przelanej krwi niewątpliwe naznaczyły Francję, ale też wprowadziły ją w nowoczesność. Sprawiły, że nawet po upadku Napoleona i restauracji Burbonów nie było już powrotu do status quo ante; że nie można było wiele zmienić, by wszystko zostało po staremu. Właśnie tej nieodwracalności i radykalizmu chciałby także dla swojej ojczyzny Rymkiewicz. Poeta w tym pragnieniu staje się nieokiełznanym rewolucjonistą i myśl tę twórczo rozwija. Tak oto pisze w wydanym później Samuelu Zborowskim: Porządek nie mógł więc sprostać życiu, załamywał się później, nie mogąc go uporządkować i niepohamowane planetarne życie – czyli wieszanie, ścinanie, ćwiartowanie, palenie na stosie i tak dalej – triumfowało – w swoim wspaniałym chaosie, zachwycającym nieporządku, cudnym bałaganie. Teza z Wieszania to też niedwuznaczna aluzja do przełomowych wydarzeń 1989 roku i obrad Okrągłego Stołu, gdy większość elit solidarnościowej opozycji postanowiła doprowadzić do rozmów z peerelowską władzą. Popularne w tamtym czasie hasło A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści skupia w sobie niewypowiedziane marzenie Rymkiewicza. Tylko zjednoczeni, dopowiedzmy za autorem, świadomością winy, ale i czynu „w szale” tworzonego, Polacy po dokonanym mordzie mogliby stać się wreszcie niezlęknionym, dumnym narodem. Wspólnotowo przelana krew zdrajców byłaby najskuteczniejszą kuracją historycznego imposybilizmu. Czy tę mitotwórczą wizję, mimo jej ewidentnej brutalności, da się zbyć tylko wzruszeniem ramion? W tym samym czasie, gdy ukazuje się Wieszanie, Rymkiewicz udziela słynnego – i być może profetycznego – wywiadu, w którym jasno stwierdza: Historia Polski w latach dziewięćdziesiątych dałaby się porównać do rzeki, która, owszem, gdzieś płynie, ale powoli, niechętnie, a jej meandryczny nurt wciąż tworzy jakieś zatoki, rozlewiska, martwe wody – i nie może popłynąć do przodu, nie może, wśród rozlewisk, znaleźć swojej drogi, doliny, którą popłynie w przyszłość. Jarosław Kaczyński obudził Polskę i pchnął ją do przodu. Zrobił coś takiego, że Polska wstała na nogi i poszła naprzód. Czyż tą siłą, która według Rymkiewicza ma pchnąć Polskę naprzód, nie jest taran resentymentu i chęć wymiany elit, która naznacza dziś działania zyskującego drugie polityczne życie Kaczyńskiego?
Szaleństwo ofiary
Wizja alternatywnej historii Polski kreowana przez Jarosława Marka Rymkiewicza jest złożona, ale i pełna sprzeczności. Idealny tego przykład stanowi kolejna książka z serii Tetralogii polskiej, czyli Kinderszenen. Tytuł odczytywany z języka niemieckiego to „sceny z dzieciństwa”, nawiązujące w specyficzny sposób do miniatur fortepianowych Roberta Schumanna albo Children’s Corner Claude’a Debussy’ego. Wspomnienie dzieciństwa u Rymkiewicza zostaje jednak pozbawione muzycznej łagodności i delikatności, zamiast tego naznacza je bowiem traumatyczne doświadczenie II wojny światowej – zwłaszcza hekatomba Powstania Warszawskiego. Romantyczny mit dziecięcej arkadii w zetknięciu z koszmarem okrutnej okupacji musi ulec zniszczeniu, stając się dla poety wielką dziurą wypełnioną czarną krwią. Rymkiewicz wyciąga z jakże osobistego i intymnego wspomnienia (między innymi opisując przejmującą historię o zdychających kotach, dzięki którym jako dziecko odkrył, czym jest śmierć) także i głębszą myśl historiozoficzną. Podstawą przekazu twórcy jest opowieść o masakrze, która miała miejsce 13 sierpnia 1944 roku na ulicy Kilińskiego w Warszawie. Zdobyty przez powstańców specjalny pojazd pancerny Borgward okazał się naszpikowaną materiałami wybuchowymi śmiercionośną pułapką. Wśród tysięcy wiwatujących mieszkańców doszło do opóźnionego wybuchu, który pochłonął około trzystu ofiar. Ten przerażający widok hiperrealistycznie oddał choćby Jan Komasa w filmie Miasto 44. Podobnych scen, ociekających krwią i okrucieństwem, jest zresztą w Kinderszenen więcej. Czemu mają służyć? Rymkiewicz daje jednoznacznie do zrozumienia, że to punkt wyjścia do szerszej refleksji nad sensem symbolu, jakim winno być Powstanie Warszawskie. W kolejnej projekcji poety z Milanówka sierpniowy zryw 1944 roku to założycielski fundament tożsamości narodowej Polaków. Polityczna i militarna klęska Powstania, okupiona tak niewyobrażalnymi ofiarami i cierpieniami, stanowi niekwestionowane duchowe zwycięstwo, które (w inny sposób niż w Wieszaniu) nie pozwala zapomnieć rodakom o swojej polskości. Rymkiewicz twierdzi, że na niemieckie szaleństwo mordowania Polacy musieli odpowiedzieć swoim szaleństwem – szaleństwem ofiary i daniną krwi. Symbol Powstania urasta do miana para-religijnego naznaczenia, poprzez które Rymkiewicz powraca do nurtującego go pytania o tożsamość. Dla niego Polska i Polacy muszą umieć uzasadnić samym sobie, ale i innym narodom, że „po coś są”, że posiadają odwieczny archetyp, który uczyni ich wyjątkowymi i pozwoli przetrwać. Powstanie Warszawskie ma być takim wzorcem. Widzę tu bardzo ryzykowne porównanie do Holocaustu, ale i pewną sprzeczność względem Wieszania, w którym to dzicy i wolni Polacy wymierzają sprawiedliwość swoim ofiarom.
Niech żyje anarchia!
Ogląd ten komplikuje w jeszcze inny sposób Samuel Zborowski. Kostium historyczny stanowi tu historia tytułowego szlachcica, hetmana kozackiego i rotmistrza królewskiego. W 1574 roku, w czasie uroczystości koronacyjnych pierwszego króla elekcyjnego Henryka Walezego na Wawelu doszło do starcia między Zborowskim a niejakim Karwatem, sługą kasztelana Jana Tęczyńskiego. Próbę rozdzielenia walczących podjął Andrzej Wapowski, kasztelan przemyski, jednak rozgorączkowany Zborowski uderzył go czekanem w głowę i zabił na miejscu. Za morderstwo dokonane w afekcie król skazał Zborowskiego na wygnanie. Samuel schronił się na dworze Stefana Batorego w Siedmiogrodzie i choć pomógł mu objąć tron Polski, później jako banita został zatrzymany i ścięty. Powodem była ponoć niesubordynacja i chęć odgrywania większej roli przy nowym królu, na co nie mógł się zgodzić wszechpotężny kanclerz Jan Zamoyski. Wyrok wywołał ogromne wzburzenie szlachty, która wyrok na Zborowskim uznała za przejaw królewskiej tyranii. Rymkiewicz, podobnie jak autor dramatu o Zborowskim Juliusz Słowacki, uważa, że to właśnie wtedy narodziła się polska wolność rozumiana jako życie w sporze z losem historycznym i metafizycznym. Casus Zborowskiego daje Rymkiewiczowi pretekst do zadania kolejnego trudnego pytania o naturę swojego narodu. Czym różnią się Polacy współcześni od tych z XVI wieku? Czy brak nam anarchistycznej idei wolności, równie mitycznej, co legendarnej? Czy nie mamy odwagi, by żyć tak dzielnie, jak nasi przodkowie? Polacy szesnastowieczni – głosi poeta z Milanówka – kochali wolność i umieli o nią zabiegać. Być może przekazali nam to w genach, choć dziś wolność mylimy często z dzikością. Dzikość jest słowem zabarwionym emocjonalnie i oznacza brak cywilizacyjnego poloru. A przecież nie ma zwierząt dzikich, są tylko wolno żyjące, a wolność stanowi najwyższą wartość i gwarancję ludzkiego rozwoju oraz ciągłości historii. To najbardziej niespójna wizja w historiozoficznej drodze Jarosława Marka Rymkiewicza, gdyż apoteoza postaci Zborowskiego jest w zasadzie apoteozą fantazmatu niczym nieograniczonej wolności, która musi koniec końców stanąć w sprzeczności z każdą logiką władzy państwowej. Czy naprawdę polskość wyraża się najpełniej w anarchii? Mogę jedynie odnieść intuicyjne wrażenie, że właśnie ta niekonsekwencja zrodziła u Rymkiewicza potrzebę dopełnienia historiozoficznej serii czwartą książką, osnutą wokół znacznie bardziej czytelnego symbolu w osobie Tadeusza Reytana.
Zrozumieć wielkie duchy
Nic dziwnego, że Jarosława Marka Rymkiewicza zaintrygowała wzorcowa pod każdym względem postawa nowogródzkiego posła. Bohater rozpoznawalny przez Polaków dzięki słynnemu obrazowi Jana Matejki współgra ze wszystkimi historiozoficznymi postulatami poety z Milanówka. Przypomnijmy sobie ten widok – Reytan z rozerwaną na piersiach koszulą leży przed progiem izby sejmowej, torując drogę zdrajcom wychodzącym właśnie z sali po uchwaleniu pierwszego rozbioru Polski. Bohater jest szalony, radykalny i wolny. Ale już nie anarchiczny, bo jego gest broni honoru sprzedawanego na jego oczach państwa. Jest samotny w swoim uporze – to więc zarazem ofiara złożona na ołtarzu bezwzględnej i nieludzkiej polityki. Co prawda nie oblewa nas w bohaterskim akcie desperacji tak potrzebną do oczyszczenia krwią, niemniej finał jego tragicznego losu i tak dopełnia dzieła. Nowogródzki poseł, nie mogąc być wolnym, z rozpaczy popada w obłęd i popełnia samobójstwo. Połknął szkło, a może jednak rozciął sobie nim brzuch, wywlekając wnętrzności? – pyta zafascynowany śmiercią autor. Rymkiewicz nie po raz pierwszy z upodobaniem przypatruje się krwawiącym na szarym kamieniu jelitom i cytuje niepotwierdzone w źródłach (ale czy to ważne?) ostatnie zdanie swego bohatera: Tak jak te jelita moje wloką się po ziemi, tak teraz będzie się wlókł los naszego kraju. Reytan, tak jak Samuel Zborowski, to pyszałek wolności, dziki i szalony Sarmata. To także nieopłakana ofiara lądująca na dnie, lecz później, niczym mit zbiorowy powstańczej Warszawy, wznosząca się w trumfie swej tragicznej historii. Bohater tym samym konstytuuje polskość. Dowodzi, że dla tego fantazmatu, ale i przecież wzniosłości, warto żyć i umrzeć. Rymkiewicz, będąc najbardziej radykalnym spadkobiercą romantycznego kodu kulturowego, mówi nam, małostkowo-zachowawczym: Musimy zmusić te nasze Wielkie Duchy do uznania, że – choć Wielkie – to jednak są podobne do nas. Tylko wówczas zdołamy się skomunikować, porozumieć, pojąć. Tylko wówczas znajdziemy wspólny język i będziemy mogli rozmawiać. Poeta taki jak on ma do tego pełne prawo. Czasem szalone pytanie jest ważniejsze niż najbardziej racjonalna odpowiedź.
Mikołaj Mirowski
Tekst pierwotnie ukazał się w 24. numerze Kwartalnika Artystyczno-Literackiego “Arterie”.