Polsce potrzeba nie tyle obalenia systemu, władzy czy prawa, ile przede wszystkim gruntownych zmian na poziomie społecznym. Bez nich za siedem lat staniemy się smutną krainą szarych i sfrustrowanych ludzi
Dlaczego tak pesymistycznie? Bo obserwując życie społeczne wokół mnie, dostrzegam bardzo niewiele przejawów chęci działania na rzecz dobra wspólnego. Z badań wynika, że bardzo ważna jest dla nas rodzina. I co z tego, skoro znacznie mniej interesuje nas wspólna przestrzeń, o którą należy dbać?
W opublikowanym niedawno artykule Marka Solon-Lipińskiego na temat uczestnictwa Polaków w procesach podejmowania decyzji znajduje się informacja, że coraz chętniej deklarujemy, że dobrze jest coś robić razem na rzecz dobra wspólnego1. I najczęściej na deklaracjach się kończy. Fakt, że powstają ruchy miejskie, że odbywają się referenda w sprawie odwołania przedstawicieli samorządów, to za mało, gdyż nadal zaledwie garstka dorosłych obywateli bierze sobie sprawy publiczne do serca.
Czy można mówić o sukcesie samostanowienia w sytuacji, gdy zaledwie połowa Polaków chodzi na wybory? Czy za powód do dumy można uznać fakt, że całkiem poważni i na co dzień rozsądni ludzie nie idą na referendum w sprawie odwołania prezydenta miasta, przekonując, że to właśnie jest postawa dojrzała i słuszna, przez co głosowanie jest nieważne? Czy naprawdę jest sens wieszczyć, że wszystko skończy się happy endem, po tym jak nowy prezydent wygrywa zaledwie trzema punktami procentowymi ze starym, który tak konsekwentnie działał na szkodę państwa, robiąc też z siebie samego pośmiewisko? Często można odnieść wrażenie, że Polacy z własnej woli jedną nogą nadal tkwią w zniewolonym systemie. Ba, nawet tego potwora dokarmiają.
Przemiany, które dokonały się w społeczeństwie po 2005 roku, będą – mam nadzieję – przedmiotem wnikliwych badań politologów, socjologów i psychologów społecznych. Nastąpi to w krótkiej epoce kpin z hasła o Polsce w ruinie. Nie wiem, czy istnieje gdzieś w naszej części świata drugie tak bierne społeczeństwo jak nasze. Dziś młodzież, słysząc o kolejnych dowodach na masową kradzież publicznych pieniędzy przez rządzących polityków, potrafi się tylko śmiać. Ale nie zbuntować.
Jak na razie jedynym buntem, który doprowadził do wściekłości młodych ludzi w Polsce, było ACTA, czyli prawo, które miało ingerować w to, co jest im tak bliskie – internet. Wówczas, w 2012 roku, pomimo zimy tysiące ludzi przemaszerowało w kilkunastu miastach kraju, pokazując premierowi, że są źli i domagają się szacunku. Czyli że potrafią korzystać ze swoich konstytucyjnych praw i kontrolować rządzących. I na tym koniec. Dzisiaj coraz częściej jedyną odpowiedzią bezsilnych i sfrustrowanych Polaków jest decyzja o emigracji. Bunt po cichutku, tłumiony.
Niesamowicie było oglądać zamieszki na ulicach Stambułu w 2013 roku. Mieszkałam bardzo blisko słynnego parku Gezi i widziałam determinację mieszkańców Turcji, by wyjść z domu i wyrazić swoje zdanie. Niby chodziło tylko o drzewa, a mimo to setki ludzi postanowiły rozstawić namioty i czekać na atak policji zaopatrzonej w drażniący gaz i armatki wodne. W ciągu dwóch tygodni policjanci zużyli całoroczne zapasy gazu, wzbudzając w Turkach jeszcze więcej przekory i determinacji. To niejedyne okazje, gdy pomyślałam, że mamy się czego od nich uczyć. Nieco później, gdy media obiegły informacje o gigantycznej korupcji w rządzie, Turcy masowo wyszli na ulice, pokazując, że nie akceptują takich zachowań. Z kolei kiedy prokurdyjska partia HDP dostała się do parlamentu w czerwcu tego roku, jej zwolennicy wybiegli na ulice świętować i tańczyć. A w Polsce? Dzień po wyborach, które wzbudzały tak silne emocje w mediach, na ulicach i w tramwajach można zobaczyć zacięte miny i twarze, które krzyczą bez poruszania wargami: ja na niego nie głosowałem! Ja jestem bardzo wyluzowany, mnie polityka nie obchodzi!
Tak przy okazji, w Turcji frekwencja w wyborach parlamentarnych utrzymuje się na poziomie 80–90%, w Czechach – 60%, Estonii – 60–65%, na Węgrzech – 60–65%. Polska od początków III RP i pierwszych całkowicie wolnych wyborów nie potrafi się wybić poza 53,88%, a tak „rekordowy” wynik pada w czasie wyborów w 2007 roku, kiedy to trwa zmasowany atak propagandowy w rodzaju „zabierz babci dowód” oraz „odsuńmy frustratów i nienawistników z życia publicznego”. Odsuńmy, by wybrać największych nieudaczników i cwaniaków…
Jednak po tym, co stało się jesienią ubiegłego roku, po zadziwiających awariach, jąkaniu się panów z PKW („wszystko już działa, łącznie z funkcją drukowania”; „system informatyczny pracuje, chociaż niezbyt wydajnie”), po wszystkich ściemach i niekończącej się bylejakości urzędników odpowiedzialnych za wybory samorządowe widok zaledwie tysiąca (?) ludzi protestujących wraz z garstką narodowców, Grzegorzem Braunem, Ewą Stankiewicz i Korwinem był smutnym obrazkiem. Jedynie paru młodych z flagami przyszło wyrazić swój sprzeciw wobec byle jakiego państwa. Buntu nie ma. Co najwyżej w internecie. Co rusza może najwyżej redaktorów z „Gazety Wyborczej” wieszczących faszyzm.
Inwestycje unijne skończą się na dobre gdzieś około 2022 roku. I wówczas okaże się, że mamy bardzo niewiele kapitału ludzkiego, a jeszcze mniej kapitału społecznego. To wspaniale, że jest dofinansowanie inwestycji gminnych, powiatowych i wojewódzkich ze środków Unii Europejskiej, ale to będą w większości zmarnowane i przejedzone pieniądze. Bez świadomości, że to my, Polacy, jesteśmy suwerenem, który rozlicza rząd, nie będzie żadnego awansu, parcia do przodu, rozwoju ani (tu ulubione słowo paru parówkowych mediów dotowanych przez instytucje rządowe) innowacji.
Poczucie bylejakości związane z brakiem decydowania o sprawach wspólnych dla całego państwa przekłada się na kolejne, niższe poziomy. Powszechnie uważa się (słusznie), że Warszawa prezentuje zupełnie inny standard życia niż reszta kraju. A jednocześnie nawet jej mieszkańcy, w większości młodzi i ambitni, czują przed sobą beton, który ich tłamsi i blokuje. Tak jest bardzo często w miejscach pracy, gdzie króluje folwark, tj. relacje społeczne wyniesione ze świata pańszczyźnianych chłopów i jaśnie oświeconych panów. W takim układzie chłopami są ci młodzi po studiach, a panami – ich nominalni przełożeni z takimi samymi lub gorszymi kwalifikacjami, którzy jednak różnią się od podwładnych tym, że mają władzę. Co najbardziej zdumiewające, dzieje się tak często w instytucjach publicznych, gdzie „nadzorcom” do głowy nie przyjdzie, że pracownik może i chce dbać o interes (finansowy, wizerunkowy) takiej placówki. Podobnie jest, niestety, w firmach prywatnych. Etyka w biznesie, o której z taką pasją mówił na przykład Roman Kluska, to pojęcie całkowicie abstrakcyjne dla wielu pracowników i pracodawców. Finansowanie pochodzące ze środków publicznych jest też traktowane jako rzecz całkowicie naturalna, którą należy wydać na głupoty, ale absolutnie nie stworzyć niczego, co może przynieść korzyść jakiejś szerszej grupie ludzi i którą – jak mówił Chrystus w Ewangelii św. Mateusza – można pomnożyć, a potem uczynić dzięki niej jakieś dobro2.
Rzecz jasna, naturalną reakcją może być jednak wyśmianie frustratów gadających o Polsce w ruinie, ale nie da się dyskutować z danymi statystycznymi3. Młodych jest coraz mniej, a dodatkowo znacznie rzadziej o sobie samych decydują. Muszą w coraz większym stopniu utrzymywać „starych” i rzadziej niż ci drudzy chodzą na wybory. I są przegrani, zanim wylogowali się z Facebooka i wyszli na ulice. W związku z tym unijna pomoc nie na wiele się zda, bo dług, który zaciągnęło państwo na różnych szczeblach administracyjnych, aby dołożyć się do tej „pomocy”, jest dla młodych nie do spłacenia. Według co bardziej odważnych ekonomistów ukryty dług publiczny per capita to ponad 100 tysięcy złotych.
Co w takiej sytuacji robić, jeżeli z wielu powodów nie chcemy lub nie możemy zapakować walizki i polecieć na Zachód? Przede wszystkim znać swoją wartość. Patrząc z perspektywy osób w wieku 20–30, widać, że nasi rodzice zainwestowali w nas wiele środków i sił. Dlaczego więc mamy spuścić głowę i udawać, że nie widzimy naszego położenia? Trudno dostrzec też sens wiary w brednie kolportowane dzień i noc w mediach tzw. głównego nurtu (idzie faszyzm, stosy zapłoną, ONI wierzą w spiskowe teorie dziejów), choć nadal znajdują się tacy młodzi, którzy podchodzą do tych „informacji” bezkrytycznie.
Po drugie, najlepsze, co pokolenie ’85–’95 może teraz robić, to zakładać rodziny i mieć dzieci. Bo obojętnie, czy te dzieci będą kiedyś piekarzami, cieślami, ministrami czy profesorami, powinny dorastać w poczuciu szacunku dla samych siebie. To jest – dla swoich rodzin, wspólnot sąsiedzkich, społeczności lokalnych i wreszcie – obywateli w suwerennym, niepodległym państwie.
Sporym zaskoczeniem było dla mnie odkrycie, że pewien mój znajomy, z gatunku tych bardzo wyluzowanych, z ironicznym poczuciem humoru, chodzący na co dzień w trampkach i słuchający muzyki Queen, głosował na Grzegorza Brauna. To była ostatnia rzecz, której się po nim spodziewałam. Ale po rozmowie z nim w pełni zrozumiałam jego argumentację. To naprawdę nie ma praktycznego znaczenia, jak mi powiedział, czy jego kandydat na prezydenta chce intronizować Chrystusa na króla Polski, czy nie. Mój znajomy chce czuć się w państwie traktowany podmiotowo, a nie przedmiotowo. Nie chce być spychany na margines i wykluczany na rozmaite sposoby. Nie musi być frustratem ani radykałem. Nie zgadza się na kradzież i bylejakość. To wszystko.
Miejmy nadzieję, że w tym momencie świat wielkomiejskich postępowców lobbujących za bezwarunkowymi skrobankami (oraz powszechnym prawem do adopcji dzieci przez osoby, które deklarują, że nie mają płci) nie legł w gruzach… Uff. Freddie i Grzegorz Braun?! Na zakończenie: po cichu nadal wierzę w aktywność i przedsiębiorczość Polaków, w ich zapał, konsekwencję i troskę o dobro wspólne. Ciągle uważam, że nieodkryte, ogromne pokłady kapitału społecznego tlą się gdzieś pod warstwą na pozór nienaruszalnej skorupy egoizmu poszczególnych jednostek. I to pomimo notorycznego skreślania krzyżyków przy nazwiskach bajerantów. Chcesz coś zmienić? Wyloguj się z fejsa i działaj.
Anna Stępniak
Przypisy:
1 Marek Solon-Lipiński, Zmiany w nastawieniu Polaków do uczestnictwa w procesach podejmowania decyzji, czerwiec 2015.
2 Mt 25, 14–30.
3 Zobacz: Bunt młodych, którego nie było, www.dobrowol.org.