Wydaje nam się, że nasze europejskie przeżywanie chrześcijaństwa jest jakby wzorem przeżywania chrześcijaństwa i wzorcowym modelem, który powinien być przeszczepiany w każde miejsce świata. A tak nie jest. Nie ma wzorcowej kultury, o której można powiedzieć, że jest kulturą chrześcijańską. Dlaczego tą wzorcową kulturą chrześcijańską ma być kultura europejska a nie np. ormiańska? – zastanawia się w rozmowie z Frondą LUX o. prof. Jarosław Różański OMI.
Mateusz K. Dziób: Zapominamy o okresie, kiedy północna Afryka była chrześcijańska. Rzadko kiedy przypominamy sobie, że św. Augustyn był Afrykańczykiem….
O. Prof. Jarosław Różański OMI: Nawet trzech papieży pochodziło z tej właśnie Afryki… Nie wiemy dokładnie skąd. Byli to św. Wiktor I, żyjący w drugim wieku; św. Milcjades, kierujący Kościołem Rzymu w czasach cesarza Augustyna oraz św. Gelazjusz – jeden z najwybitniejszych papieży V w. Chrześcijaństwo afrykańskie jest bardzo stare. Jest ono u samych początków Kościoła. Św. Marek Ewangelista uważany jest za pierwszego patriarchę Aleksandrii. Można wspomnieć też chociażby aleksandryjską szkołę katechetyczną, w której nauczali m.in. św. Klemens Aleksandryjski i Orygenes. Drugim ważnym ośrodkiem była Kartagina i Afryka Północna, czyli m.in. dzisiejsze tereny Tunezji i Algierii. Jest między tymi dwoma nurtami zasadnicza różnica – chrześcijaństwo związane z Kościołem aleksandryjskim stało się chrześcijaństwem rodzimym. Inaczej mówiąc – przeniknęło do kultury. W Egipcie zrodził się ruch monastyczny, który nie wypłynął nawet tyle z założeń teologicznych, co po prostu z tego, że ludzie w ten właśnie sposób odczytali Ewangelię, wyszli na pustynię i tam zaczęli żyć odczytanymi słowami. Pisma egipskich Ojców Pustyni to przepiękna lektura. Prości ludzie, „pijani Bogiem”, mówią nie językiem teologicznym, ale językiem doświadczenia spotkania z Bogiem.
Z kolei Kościół Kartaginy był Kościołem o innej, specyficznej strukturze. Był to Kościół biskupów. Można z pewną przesadą powiedzieć, że każda wioska miała swojego własnego biskupa. Jeśli podczas synodu w czasach św. Augustyna potrafiło się zebrać ok. 500 prawowiernych biskupów, to nie świadczy to jeszcze o liczebności i wielkości tamtejszego Kościoła, ale mówi przede wszystkim o jego strukturze. Trzeba pamiętać także, że Kościoły związane z Kartaginą były mocno zromanizowane. To tam ponoć, po raz pierwszy przetłumaczono Nowy Testament na język łaciński. Zachowały się tylko fragmenty z tego przykładu, zebrane przez św. Hieronima, ale istnieją wzmianki, że coś takiego istniało. Jak wspomniałem był to kulturowo Kościół zromanizowany, a chrześcijaństwo nie przenikało mocno choćby do kultury berberyjskiej, bardzo mocnej w tym rejonie. Paradoksalnie, kiedy przybyli tam muzułmanie to właśnie pogańscy Berberowie opierali się im najdłużej. W Egipcie chrześcijaństwo się ostało pomimo napływu islamu, bo było właśnie zakorzenione w miejscowej kulturze. W Kościele związanym z Kartagina nie. Wydaje się też, że z powodu tego słabego zakorzenienia w kulturze powstało tam tyle herezji i schizm. Kościół koptyjski istnieje do dziś. Kopt znaczy Egipcjanin, natomiast po Afryce Augustyna zostały nam diecezje tytularne.
Dlaczego więc rzadko podkreśla się te afrykańskie korzenie chrześcijaństwa?
Bo Kościół kartagiński jest dziś wymarły. Kościół koptyjski jest Kościołem mniejszościowym, a na dodatek tzw. przedchalcedońskim. Wyłonienie się grupy Kościołów przedchalcedońskich powstało w wyniku pierwszego, większego pęknięcia w łonie chrześcijaństwa V w. Interpretując to w kodzie kulturowym można w uproszczeniu powiedzieć, że było to pękniecie na styku Kościoła greckiego i kościoła nie-greckiego. Kościoły przedchalcedońskie to były Kościoły, które nie posługiwały się językiem greckim. Były to Kościoły syriacki, egipski, etiopski, armeński. To pierwsze wielkie pękniecie chrześcijaństwa było przede wszystkim pęknięciem kulturowym. Widać to choćby w deklaracjach papieży i patriarchów Syryjskiego Kościoła Ortodoksyjnego z drugiej połowy XX w., gdzie jest jednolite stanowisko w sporze o naturę Chrystusa. Był to bardziej spór kulturowy, niż teologiczny.
Konkluzja jest taka, że wiara musi zakorzenić się w kulturze. Jeżeli do tej kultury nie przeniknie, to pod wpływem rożnych czynników wewnętrznych i zewnętrznych może szybko zniknąć, ponieważ zawsze przeżywa się ją od wewnątrz.
Upraszczając – można powiedzieć, że w Egipcie zastosowano coś w rodzaju inkulturacji a w Kartaginie już nie.
Dokładnie tak. Chociaż termin inkulturacja jest terminem bardzo późnym, bo to jest dopiero II połowa XX w., ale same procesy przechodzenia wiary z kultury do kultury są tak stare jak chrześcijaństwo albo Objawienie w ogóle. Bo Bóg zawsze mówił do człowieka w języku zrozumiałym, tzn. w języku, którym się on posługuje (i to nie tylko w znaczeniu języka mówionego – tak jak to rozumiemy potocznie). Chodzi tu także o cały świat wyobrażeń i odczuć. Dlatego właśnie mówimy, że Słowo stało się ciałem, czyli mówiąc kulturowo: Słowo stało się Żydem. Bóg zawsze przemawiał do człowieka w konkretnym środowisku kulturowym i w takim samym środowisku mu się objawiał. Kościół Jerozolimski od początku był bardzo mocno zakorzeniony w kulturze żydowskiej, a także żydowskiej kulturze religijnej. Widać to już w Dziejach Apostolskich, jak Kościół wychodzi z kultury żydowskiej do kultury greckiej. Bo chociaż pierwszym ochrzczonym goyem był Etiop – urzędnik królowej etiopskiej Kandaki, to jednak prawdziwy wyłom kulturowy w łonie młodego Kościoła przyniosło dopiero przyjęcie do wspólnoty setnika Korneliusza i jego domowników (Dz 10). Chrzest ten wywołał duże poruszenie wśród współwyznawców w Jerozolimie. Dlatego też, kiedy Piotr przybył do Jerozolimy, ci, którzy byli pochodzenia żydowskiego, robili mu wymówki: Wszedłeś do ludzi nieobrzezanych – mówili – i jadłeś z nimi (Dz 11,1-3). Poczucie więzi kulturowej i narodowej było wtedy o wiele silniejsze niż więzy wiary w Zmartwychwstałego. Piotr musiał się tłumaczyć i wyjaśniać swe postępowanie. W ten sposób powoli następował proces zrywania więzów Kościoła z synagogą. Proces ten znacznie przyśpieszyła misyjna wspólnota w Antiochii. Tam niektórzy z uczniów Chrystusa zwrócili się nie tylko do Żydów, ale także do Greków, a zatem do pogan. Tam też po raz pierwszy uczniów Chrystusa nazwano chrześcijanami i w ten sposób odróżniono ich od Żydów. W Antiochii też pojawiły się pierwsze pytania o wzajemny stosunek wiary i kultury, gdyż Grecy nie chcieli akceptować niektórych zwyczajów żydowskich, jak choćby obrzezania. Kłopotliwe kwestie rozstrzygnął tzw. Sobór Jerozolimski (ok. 50 r.), który miał zasadnicze znaczenie z punktu widzenia doktrynalnego, gdyż usankcjonował misję wśród pogan bez konieczności nakładania na nich Prawa Mojżeszowego.
Mamy tu pierwsze ogromne przejście, bo istniała wtedy tendencja żeby zamknąć chrześcijaństwo w jednej kulturze i to kulturze z tamtego czasu. Ta pokusa istnieje więc od wieków. A zatem chodzi mi o to, że Kościół przechodzi z kultury do kultury i powinien się w tej kulturze zakorzenić. Człowiek zawsze modli się i klnie w języku serca.
Kiedy kultura pomaga a kiedy przeszkadza? Jak to jest w przypadku Afryki?
Nie ma jednolitej kultury afrykańskiej. Obszarów kulturowych w Afryce wyróżnia się wiele. Szacunki mówią, że w Afryce istnieje od 2 tyś. do 5 tyś. języków. Języków, bez podziału na dialekty! Już to świadczy o zróżnicowaniu kulturowym tego kontynentu. Dlatego nie można mówić o jednej kulturze afrykańskiej, ale za antropologią kulturową możemy wyróżnić jej poziomy. Przykładowo: mówimy o kulturze Mazowsza, o kulturze polski i o kulturze Zachodu… Tak samo możemy mówić o bogatej zróżnicowanej rzeczywistości kultury Afryki. W każdej kulturze są sfery, które są zgodne z Ewangelią; są sfery, które są obojętne dla Ewangelii; i a są w końcu sfery, które są niezgodne z Ewangelią. Do pierwszej zaliczyć można chociażby szacunek dla życia bardzo mocno zakorzeniony w kulturze afrykańskiej, jej nastawienia na wspólnotę, przenikanie religii do wszystkich sfer życia. Obojętne dla głoszenia Ewangelii jest np. czy ktoś spożywa posiłek nożem i widelcem czy ręką. Byle te ręce były one czyste i nie szkodziły zdrowiu. A w wyraźnej sprzeczności z przekazem Chrystusa stoi np. uśmiercanie bliźniąt w niektórych regionach.
Z czym misjonarze mają największy kłopot?
Z pewnością z odmiennością kulturową. Nawet w kulturze europejskiej, kiedy zmieniamy obszar językowy to zmieniamy także obszar stylu życia i wiele sfer jest trudnych dla nas. Nawet Polacy, którzy wyjeżdżają do Wielkiej Brytanii mają tego rodzaju kłopoty. Wracając jednak do Afryki – początkowe okresy są okresami fascynacji. Egzotyczność, inność, tajemniczość tej kultury… Bardzo często misjonarze, ale nie tylko misjonarze ten pierwszy okres fascynacji przechodzą dość dobrze. Z czasem przychodzi jednak to, co nazywamy szokiem kulturowym. Jest to odkrycie, że moje wejście w miejscową kulturę jest o wiele płytsze niż sądziłem, sprawia mi ono wiele trudności w różnych obszarach życia i wpływa to na mnie destruktywnie. Ten szok kulturowy niesie ze sobą niebezpieczeństwa. Czasem ktoś stara się być tubylcem na siłę. Może to prowadzić do różnych ekscesów np. do alkoholizmu. Ktoś może też przyjąć postawę negacji uważać, że wszystko wokół jest barbarzyńskie, dzikie i że tego nie da się objąć i ogarnąć. Później dopiero następuje proces stawania się człowiekiem dwukulturowym. Nie jest to przejaw swoistej „schizofrenii”. Jest to umiejętność swobodnego poruszania się zarówno w starej jak i nowej kulturze. Niektórzy mówią, że to zrozumienie kultury może to trwać nawet trzydzieści lat.
Są jakieś rzeczy w chrześcijaństwie, które ciężko jest przyjąć Afrykańczykom?
Wydaje mi się ze nawet w kulturach, które są schrystianizowane bardzo ciężko jest nam zastosować w pełni Ewangelię. Wynika z naszego egoizmu, grzechu i słabości. Dodatkowa trudność w Afryce polega na tym, że chrześcijaństwo przychodzi w obcej, często mało zrozumiałej szacie kulturowej. Potrzeba jej wcielenia. Tak jak już mówiłem – zdanie, że Słowo stało się ciałem mówi nam, że Ewangelia zawsze jest wcielona. Nie ma abstrakcyjnej, czystej Ewangelii, ona zawsze jest podawana w konkretnym kontekście kulturowym, związanym z konkretnym językiem, stylem życia, konkretnymi wierzeniami i pojęciami. Tak się dzieje przez wieki i religia przechodzi z kultury do kultury.
Do niedawna w Afryce chrześcijaństwo przychodziło prawie wyłącznie w europejskiej szacie kulturowej. Temu przechodzeniu towarzyszyła dominacja polityczna i gospodarcza Europy. Czas kolonizacji łączył się nolens volens z ewangelizacją. Ta sytuacja zmieniła się już po tym jak większość państw afrykańskich uzyskała niepodległość, czyli w latach 60. XX w. Działalność misjonarska została umiędzynarodowiona, a zatem do nacji europejskich dołączyły nacje nieeuropejskie. Myślę o misjonarzach z samej Afryki, z Ameryki Południowej a także z Azji (zwłaszcza z Indii). Ale nie tylko. A zatem ten miejscowy Kościół jeśli chodzi o duchowieństwo stał się zróżnicowany. To jest różnorodność, która jest nieporównywalna do tego, co mamy w starej Europie.
Co takiego jest w europejskiej szacie kulturowej, że Ewangelia nie zawsze mogła dotrzeć do Afrykańczyków tak jak powinna?
To jest temat rzeka. Ja bym powiedział inaczej. Człowiek żyjąc w rożnych miejscach i w rożnym czasie stawia sobie pewne pytania. Nie zawsze pytania Afrykańczyków są tożsame z pytaniami Europejczyków. Oni często mieli i mają problemy inne niż my, problemy, na które nie dawaliśmy odpowiedzi. Wydaje nam się, że nasze europejskie przeżywanie chrześcijaństwa jest jakby wzorem przeżywania chrześcijaństwa i wzorcowym modelem, który powinien być przeszczepiany w każde miejsce świata. A tak nie jest, bo chrześcijaństwo jest bardziej inspiracją dla kultury. Jest czymś, co modyfikuje, ożywia kulturę w rożnych jej wymiarach. Nadaje jej pełni. Nie ma wzorcowej kultury, o której można powiedzieć, że to jest kultura chrześcijańska. Dlaczego tą wzorcową kulturą chrześcijańską ma być kultura europejska a nie np. ormiańska? Dlaczego tą kulturą nie ma być kultura koptyjska albo etiopska? Chrześcijaństwo w Etiopii jest starsze o prawie tysiąc lat niż chrześcijaństwo w Polsce.
A jakie pytania stawiają sobie Afrykańczycy?
Jest to perspektywa, którą kreślą tradycyjne religie afrykańskie. W ich centrum jest człowiek, nie Bóg. Przy czym jest to człowiek pojmowany jako wspólnota oparta o więzy krwi, nie jest to wspólnota przypadkowa. I ta wspólnota przekracza granice śmierci, bo rozciąga się na przodków, oni też stanowią wciąż żywą część wspólnoty. Ta wspólnota ciągle trwa. Na pierwsze miejsce wysuwa się zatem świat przodków. Dopiero gdzieś później jest wszechobecny świat duchów, które są bardzo liczne. Nie zawsze i nie we wszystkich tradycjach występuje Istota Najwyższa, gdyż – jak powiedziałem – w centrum zainteresowania jest człowiek, a zatem są w nim też dobra doczesne, które człowiek osiąga, zdrowie, pozycja w społeczności. Poza tym ta religia ma charakter totalny – obejmuje różne sfery życia. To nie jest religia księgi, nie ma dogmatów, nie ma credo. Jest to religia, która wyraża się głównie w obrzędach związanych ze wspólnotą. I to jest słabość tej religii, bo jest to religia partykularna, wobec czego nie jest nastawiona na pozyskiwanie wyznawców. Te wszystkie niuanse musi uwzględnić chrześcijaństwo w swoim głoszeniu Ewangelii.
Taki światopogląd rodzi inne pytania niż te, które stawiamy sobie w Europie. Weźmy np. chorobę. My traktujemy to zjawisko na poziomie fizycznym i psychicznym. Afrykanin traktuje ją jako nieszczęście, bo nie jest związane tylko z ciałem, ale także z naszą psychiką, z relacjami z innymi ludźmi, a także i z duchami. Afrykańczyk oczekuje od chrześcijaństwa podobnej odpowiedzi, bardzo mistycznej i bardzo obrzędowej. I np. możemy pomóc w chorobie Afrykańczykowi poprzez sakrament chorych, który my sami dziwnym trafem sprowadziliśmy tylko do ostatniego namaszczenia.
Inne jest tez pojecie grzechu u Afrykańczyków. Grzech jest skierowany przeciw wspólnocie. U nas grzech ma wymiar indywidualny i związany jest z relacją do Boga. Z drugiej strony w naszym europejskim Kościele mówimy też, że każdy grzech ma wymiar wspólnotowy, bo godzi we wspólnotę Kościoła. Zgłębiając inne kultury możemy sami odkryć w chrześcijaństwie pewne rzeczy, na które wcześniej nie zwracaliśmy uwagi.
Moglibyśmy w ten sposób odnosić się do wielu innych elementów związanych z wiarą i wskazywać na pewne różnice w stawianych pytaniach i odpowiedziach.
Czy czasami nie jest tak ze kapłan postrzegany jest jako czarownik? A samo chrześcijaństwo brane jest za magię?
W Afryce rozpowszechniona jest postać wróżbity, uzdrowiciela. W językach Bantu nazywa się go Nganga. Przy czym wróżbita to jest bardziej widzący, taki który odczytuje rzeczywistości a nie ten, który przepowiada przyszłość! Misjonarz jest często postrzegany przez wyznawców religii tradycyjnych jako taki supernganga, czyli superuzdrowiciel, bo ma wielką moc duchową i takie środki zewnętrzne jak krzyż, święcona woda, które pozwalają mu zapanować nad światem zła. A do tego świata zła należą też czarownicy, którzy z reguły są kimś nieznanym, kimś kogo się poszukuje, by go oskarżyć o wyrządzone zło.
Zdarza się tak, że my w Europie wprowadzamy coś w stylu tańców liturgicznych. Czy Ojciec nie uważa, że kłóci się to z naszą kulturą? O ile taki zabieg w Afryce oczywiście ma sens i jest jak najbardziej wskazany, to Europie jest on obcy.
Wydaje mi się że jeśli chodzi o Afrykę tańce w liturgii są czymś niezwykle naturalnym. Trudno sobie wyobrazić jakąkolwiek uroczystość, także religijną, bez tańca. Jeśli św. Augustyn mówił, że kto śpiewa ten dwa razy się modli, to w Afryce jeśli ktoś tańczy to trzy razy się modli. Wśród mistyków znajdujemy chwile tańca jako wyraz pełni miłości do Boga. Takie były też i wyobrażenia liturgii niebieskiej, chociażby u Doktora Anielskiego. Taniec w liturgii na obszarze Europy nigdy nie był popularny. Tylko bodajże z Kordobie wprowadzano tańce do liturgii. Natomiast taniec jako taki w tym naszym rzymskim podejściu do liturgii jest czymś niespotkanym a przez to niezrozumiałym. U nas j taniec jest związany z miłością, rozrywką, profanum, z rozbudzeniem swoich zmysłów, a taki taniec ogólnie rzecz biorąc nie jest „czysty”. Afrykańskie tańce też nie są wszystkie „czyste”, ale jest głęboka tradycja tańca religijnego. W liturgii Zachodu taniec jest – wydaje mi się – swego rodzaju deus ex machina. Taniec liturgiczny występuje wprawdzie niekiedy w neokatechumenacie, ale on nawiązuje do tańca żydowskiego, czyli do korzenia judaistycznego.
Ale pierwsi chrześcijanie przecież nie tańczyli. A przynajmniej nie wspomina o tym Nowy Testament.
Tak. Ale wcześniej to było, np. Dawid tańczył przed Arką… W modlitwie w synagodze towarzyszy stały ruch przywołujący nakaz tradycji: Kiedy się modlisz, rób to całym swoim sercem, i wszystkimi kościami. W liturgii bizantyjskiej spotykamy także taniec w czasie uroczystości ślubnej, niezwykle uproszczony ale wtedy to ukoronowani małżonkowie okrążają pulpit wraz z celebransem. Uważam, że w tradycji afrykańskiej jest to coś tak naturalnego, ze nie można sobie wyobrazić liturgii bez tańca.
Rozmawiał Mateusz K. Dziób
O. prof. Jarosław Różański OMI – dyrektor Instytutu Dialogu Kultury i Religii (Wydział Teologiczny UKSW), kierownik Katedry Misjologii, członek Komitetu Episkopatu Polski ds. Dialogu z Religiami Pozachrześcijańskimi, członek zarządu Polskiego Towarzystwa Afrykanistycznego; jego zainteresowania badawcze koncentrują się wokół kultur północnego Kamerunu i Czadu, antropologii misyjnej i inkulturacji.