Czy ktoś jeszcze gra na bandżo?

To miał być inny tytuł. W końcu, gdy w grę wchodzi jeden z najsłynniejszych dokumentalistów, a film , który chce się opisać, stanowi refleksję nad współczesnym światem, poprzeczka zawisa wysoko. Jednak tytuł w stylu „zaduma nad technologią” ( co stanowiłoby zręczną parafrazę i odsyłało do tematu) mógłby wydawać się zbyt podniosły, zbytnio akademicki. Mało swojski.

A o swojskość właśnie chodzi, o rzecz tak powszechną, tak oczywistą i praktyczną w zastosowaniu, że nie warto się nad nią zastanawiać. Taką , która tyczy się wszystkich, nawet tych, którzy się nią nie posługują,

Internet. A właściwie Internet i nowe technologie, bo nimi w swoim najnowszym filmie- Lo i stało się, zaduma nad światem w sieci– zainteresował się 73 letni Werner Herzog. Wiek nie bez znaczenia, bo niemiecki reżyser mógł spojrzeć na zjawisko z dystansem człowieka, mającego okazję nacieszyć się poza-cyfrowym światem. 10 rozdziałów, z których składa się jego dokument to 10 różnych mini opowieści, które nie zawsze się ze sobą łączą, stanowiąc raczej sprawozdanie ze stanu planety objętą siecią połączeń. Dlatego po kolei.

na początku było słowo

Opowieść Herzoga zaczyna się od początku. Od stworzenia. Na kalifornijskim uniwersytecie  UCLA w 1969 r, gdzie po raz pierwszy wysłano na odległość wiadomość do drugiego komputera. Opowieść jednego z „kustoszy” akademickiego muzeum jest pełna zachwytu, a pierwsze słowa które padły w wiadomości, zdają się przeważać słowa Armstronga… „Lo”, bo tyle udało się początkowo odczytać z próbnej wiadomości, może kojarzyć się z skrótem od sformułowania „lo and behold”: „ i oto”. Internet zaczął się więc od słowa potwierdzenia i jakby na jego mocy zaistniał, niemal jak wszechświat u swego początku.

Jeden z rozmówców porównuje to wydarzenie do odkrycia Ameryki i choć narracja samego Herzoga w tle także buduje wrażenie podniosłości, to jednak nie trudno przyznać jednego. To rzeczywiście była rewolucja.

Chwilę potem poznajemy twórcę gry opartej na budowie modelu molekuł, w którą dzięki sieci zaangażowali się ludzie z całego świata. Internet w służbie ludzkości, łączący tych, którzy nigdy być może by się nie spotkali, a w ten sposób mogą poświęcać się szczytnym celom. Wśród profesorów i twórców innowacji poznajemy także wizjonera. Człowieka który miał inny pomysł na Internet, ale nie został zrozumiany. System odnośników nie wydaje się faktycznie czytelny, ale obserwacja że Internet mógłby rozwinąć się w innym kierunku, pobudza wyobraźnię. Jednak i bez niego internet ukazał swoje różne oblicza.

Ciemna strona

Reżyser zaczyna od mocnego uderzenia , próbując zderzyć poprzednią rajską wizję z jej dokładnym przeciwieństwem:

Rodzina ubrana na czarno, w domu jak z bajki w towarzystwie babeczek. Obraz co najmniej bliski kiczu. Rodzice opowiadają jednak o śmierci córki- po tragicznym wypadku zdjęcia ciała dziewczyny trafiły do sieci. Przysyłano je na skrzynkę mejlową rodziny z mało życzliwymi komentarzami. Kobieta od opisu tego zdarzenia przechodzi do oceny samego Internetu. Dla niej to antychryst, szukający kolejnych ofiar. Wcielenie zła.

Wątek internetowej nienawiści nie wydaje się problemem marginalnym, ale w w tym krótkim ujęciu, w dziwnej atmosferze zaczyna brzmieć zbyt patetycznie. Można pomyśleć: to patologiczny przypadek, ocena sieci przez pryzmat tragedii.

W ogólnym ujęciu ciemną stronę Internetu Herzog łączy z pewnymi skrajnymi przypadkami, a Internet przyniósł ze sobą jednak bardziej powszechne, być może mniej efektowne zmiany, które można by wpisać w poczet ciemnej strony sieci. Chociażby kwestia tego, jak media społecznościowe zmieniły nasz sposób porozumiewania, jak ograniczyły sposób wyrażania myśli, jak szerzej: internet wpłynął na nasze życie społeczne , na nasze codzienne kontakty. Albo jak idąc tropem technologii (o której u Herzoga za chwilę) internet wyszedł na ulicę, rozlał się w przestrzeni niekontrolowaną falą, wyświetlając się na naszych telefonach: codzienny nieustannie powtarzający się dźwięk społecznościowej aplikacji izolujący nas od otoczenia.

Nawet wspomniany zachwycony przewodnik po muzeum zauważa jedno: internet sprawił, że młodzi ludzie zaczęli zatracać zdolność krytycznego myślenia. Sieć stała się źródłem informacji, źródłem wiedzy i mądrości, automatyczną wyrocznią. Drugą ofiarą miała paść wyobraźnia zanurzona w nadmiarze sieciowych bodźców.

Brakuje tu z pewnością rozwinięcia tematu- rzeki. Herzog zanurza się w niego jeszcze tylko raz ukazując ośrodki pomocy dla uzależnionych od Internetu i sieciowych gier. Ludzi, którzy przestali wychodzić z domu, studiować i pracować, bo wciągnął ich wirtualny świat podtrzymywany przez internetowe łącza. Opowieści terapeutki o przypadkach z Chin czy Korei Południowej również wydają się niewiarygodne, a jednak są prawdziwe. Jak choćby ta o małżeństwie ,które przez zaniedbanie doprowadziła do śmierci własnej córki, bo grali w grę, w której…opiekują się dzieckiem.

Znów można pomyśleć : Herzog serwuje nam najostrzejsze przykłady, łatwo na ich tle powiedzieć- to tylko margines.

Internet nie jest wieczny

Herzog zastanawia się jednak także nad tym jak bardzo zależni jesteśmy od sieci w wymiarze globalnym i zauważa: jutro może jej nie być. W 1859 r doszło do ogromnej burzy magnetycznej (w wyniku wybuchu na słońcu) która doprowadziła do awarii sieci telegraficznej w całej Europie i Ameryce Północnej. Było to tak silne działanie, że potrafił zapalić się papier w telegrafach. Takie zjawisko może się powtórzyć i sparaliżować sieć energetyczną, a co za tym idzie odciąć nam naszego youtuba, facebooka , memy,  komentarze i nikt nie dostanie polubienia za filmik z tego wydarzenia.

Jedne z rozmówców stwierdza, że wielu nie byłoby gotowych na taki cios, że nie potrafiłoby się odnaleźć w takiej rzeczywistości. Chaos miałby być nieunikniony. Brak internetu nie wystarczyłby być może do wywołania zbiorowej histerii, ale brak energii już tak, czego przykładem może być Blackout w USA i Kanadzie z 2003 r.

Po co zmywarka ma się zakochać w lodówce? Lub robot nie dorówna karaluchowi.

Być może świadomi naszych ludzkich ograniczeń lubimy wierzyć w przyszłość, w której technologia rozwiąże wszystkie nasze problemy. Czasem wierzymy, że ten czas już nadszedł, ale nie brak proroczych wizji, które wieszczą, że sztuczna inteligencja, roboty i wszelkie maszyny wejdą na niespotykany poziom rozwoju. Technologia samodzielna i samowystarczalna, inteligencja, która nie popełnia błędów, kontrola, która nie podlega ludzkim ułomnościom.

Niektórzy twierdzą, że internet uzyska własną świadomość, inni zauważają, że przy kolonizacji marsa nie trudno będzie zainstalować internetową sieć, inni zastanawiają się, jak roboty będą zastępować ludzi na wypadek podobnych katastrof jak w Fukushimie. Inni wierzą, że roboty upodobnią się w swych zachowaniach do ludzi.

Po co zmywarka miałaby się zakochać w lodówce?- zadaje retoryczne pytanie jeden z rozmówców. Maszyny, wyposażone nawet w sztuczną inteligencję nie powinny posiadać ludzkich uczuć i emocji. Ich rola jest czysto praktyczna, mają spełniać swoje zadanie. Jeżeli nawet byłoby to możliwe, po co technologia miałaby się „uczłowieczać”?

Hura optymistyczny pean na cześć przyszłości studzi także pewien konstruktor robotów, który przy całym swoim podziwie dla zdolności maszyn zauważa, że byłoby już bardzo dobrze, gdyby osiągnęły one poziom karaluchów. Potrafią przetrwać w najcięższych warunkach, działają niezwykle sprawnie. To ideał, do którego jeszcze daleko.

Nie zastanawiamy się się nad technologią, którą już mamy i nad tym jak czasem iluzorycznie nas ubogaca, chyba że szczytem cywilizacji jest pełny pragmatyzm, funkcjonalność zamiast faktycznego rozwoju.

Życie poza siecią

Być może dlatego Herzog kieruję kamerę na miejsce szczególne na mapie świata, w którym nie ma sieci. Nie chodzi o Koreę Północną, ale niewielki obszar w Stanach, gdzie stacja badawcza skupiona na wyłapywaniu sygnałów spoza atmosfery, zakłóca działanie urządzeń elektrycznych.

To oaza dla osób ciepiących na chorobę, która polega na niemożności przyjmowania zbyt dużych dawek promieniowania. Nie są oni w stanie żyć koło mikrofalówek, komórek, telewizorów, komputerów, wokół przedmiotów naszego codziennego użytku.Wybrali to miejsce z przymusu, ale reżyser portretuje tam też zwykłych mieszkańców , dla których ten specyficzny rezerwat był w pełni dobrowolnym rozwiązaniem. Spotykają się na podwórku przed domem, całymi rodzinami, grają na bandżo. Cieszą się swoja obecnością i naturą dookoła. Mają czas dla siebie.

Ta scena zdaje się dla Herzoga istotna bo wraca w filmie pod same koniec, pozwalając przysłuchać się jednej z pieśni. Przypomnieć sobie ciepło ogniska i gwiazdy nad głową.

Te gwiazdy są na wyciągniecie ręki u Herzoga gdy ukazuje obserwatorium w jednym z miast. Nie wchodzi jednak do środka bo portretuje coś , co wydawać się musi artystyczną realizacją. Zbyt piękna to metafora, by mogła zdarzyć się przypadkiem. Nieopodal obserwatorium stoi grupka buddyjskich mnichów zanurzona w swoich smartfonach. Ale być może to nie przypadek. W końcu nirvana ma stanowić odcięcie od świata. Sieć zdaje się do tego idealna . Choć może towarzyszyć temu także myśl, że nikt nie ucieknie przed siecią, że życie kontemplacyjne to przeszłość.

Gdzieś w pamięci zostaje jednak jeszcze melodia z podwórka i sentyment za bezpośredniością , która być może najbardziej utraciła w naszych oczach przez cyfrową rewolucję. Pozostaje tylko zapytać o tę swojską rzecz, o tę niby nie istotną sprawę: kto jeszcze gra na bandżo?

Piotr Krajski