Rozmawiając o Bałkanach, jedną z pierwszych rzeczy, która przychodzi nam do głowy, jest wielki tygiel kulturowy i językowy, mnóstwo narodów i mniejszości posiadających własne zwyczaje i historię, wymieszane ze sobą i żyjące obok przez stulecia.
Przeglądając mapy narodowościowe, czy etniczne cały region przypomina wielką, kolorową mozaikę, aczkolwiek jest jeden kraj, któremu tej różnorodności brakuje, którego homogeniczny skład narodowościowy wymienia się często jako jedną z głównych przyczyn uniknięcia najkrwawszych i najtragiczniejszych wydarzeń lat dziewięćdziesiątych poprzedniego stulecia w Europie, związanych z rozpadem Jugosławii. Mowa tutaj o Słowenii.
Co więc sprawiło, że w całym tak kolorowym i osobliwym regionie, jest jeden kraj, który swoją charakterystyką odstaje od reszty, niczym niepasujący element w całej bałkańskiej układance? Okazuje się, że nie trzeba szukać daleko.
1910 rok. W ostatnich latach istnienia monarchii cesarsko-królewskiej zostaje sporządzona ostatnia mapa przedstawiająca skład narodowościowy imperium niegdyś wielkiej dynastii Habsburgów. Na niej, na terenie współczesnej Słowenii da się dostrzec jedną znaczącą różnicę, wyspę położoną wśród puszcz i gór południowej krainy, otoczoną morzem Słoweńców i opowiadającą historię narodu, który od ponad 600 lat zamieszkiwał te tereny, rozwijał je i pisał własną historię, żyjąc wśród słowiańskich sąsiadów w pokojowej koegzystencji i współpracy. Naród skazany na całkowite zapomnienie przez wir wydarzeń drugiej wojny światowej, wywieziony z rodzinnej ziemi, która niedługo potem została starannie „przeorana”, aby wszelkie ślady ich obecności pozostały w ukryciu, pochłonięte przez prastary las, albo wysadzone w powietrze.
Mimo to pamięć o nich przetrwała, niesiona przez potomków emigrantów, wysiedlonych i tych odważnych, którzy zdecydowali się nie opuszczać rodzinnej ziemi i od upadku komunistycznego reżimu w Jugosławii, coraz śmielej oraz głośniej przypominają o swojej historii – mowa tu o Koczewarach, zwanych także Niemcami Koczewskimi, a samych siebie określających jako Gottscheers od nazwy stolicy rodzimego regionu.
Skąd w ogóle się wzięli i jakim cudem ta mała społeczność zachowała odrębność kulturową i językową przez tak długi okres? Pierwsze germańskie osadnictwo w tym regionie notuje się na początki XIV wieku, kiedy to zachęceni obiecaną ziemią i wolnością, przybysze z południowych prowincji Niemiec zdecydowali się rzucić swoje małe ojczyzny i stworzyć sobie nową, wydartą dziewiczej puszczy, nigdy wcześniej nieposkromionej przez człowieka, a zarazem stanowiącej schronienie dla swoich mieszkańców. Niedługo potem, w latach 1349-1363 miała miejsce największa fala napływowa, głównie pochodząca ze środkowo-niemieckich Frankonii i Turyngii, ostatecznie tworząc fundament społeczności, rozwijającej się później osobnym nurtem niż reszta Rzeszy Niemieckiej i unikająca jej bezpośrednich wpływów.
Przez następne stulecia, Koczewarowie żyli w izolacji od zewnętrznego świata, kontaktując się z nim głównie poprzez obwoźnych handlarzy podróżujących na północ z towarami wytworzonymi w regionie i przywożąc nie tylko zarobek, ale i opowieści z krain nie tak odległych, ale tak nieznanych dla zamkniętej wśród gór i kniei społeczności. Władza zwierzchnia, przez większość historii zlokalizowana w Wiedniu, interesowała się regionem i jego mieszkańcami tylko w kontekście zbierania podatków. Nawet podczas najazdów tureckich w XV i XVI wieku, Koczewarowie byli pozostawieni sami sobie, widząc jak ich ziemia jest dewastowana, a ludność brana w jasyr. Brak zainteresowania władzy centralnej i nierzadko nadmierny pobór podatków, nie raz wiódł chłopów „z widłami” przeciwko tyranii i wyzyskowi możnowładców, zawsze jednak kończąc się brutalnym stłumieniem i represjami.
Najlepszym przykładem na odmienność regionu od reszty niemczyzny była mowa jego mieszkańców. Przez cały ten okres skryty i zapomniany charakter regionu zadziałał jak rezerwuar, sprawiając, że z biegiem czasu język używany przez mieszkańców zaczynał się coraz bardziej różnić od innych dialektów niemieckiego, którego odmienność była już zauważana w czasach nowożytnych, a w XIX wieku pozwalała formować śmiałe tezy wśród lokalnych patriotów, iż koczewarski jest na tyle niezrozumiały i archaiczny dla użytkownika Hochdeutschu, że może być uznawany za odmienny język z rodziny germańskich.
Poza rodzinne strony zaczął się on rozprzestrzeniać właśnie w tym okresie, kiedy to wielu Koczewarów zdecydowało się wyemigrować do Stanów Zjednoczonych, nieświadomych jeszcze, że ich potomkowie, będą głównym trzonem odbudowy kultury i języka swoich przodków. Odbyło się to na taką skalę, że już w latach dwudziestych XX. wieku, więcej Koczewarów mieszkało za Atlantykiem niż we własnej ojczyźnie i populacja, która w szczytowym okresie mogła osiągać nawet do 60 tysięcy mieszkańców, skurczyła się o ponad połowę.
Rozpad monarchii austrowęgierskiej w 1918 roku otworzył nowy rozdział w historii małego narodu. Świadomi o swojej odrębności wysłali nawet delegację do Paryża, usiłując zyskać poparcie dla idei stworzenia wolnej i niezależnej republiki na terenie swojej ojczyzny, jednakże jak wiele innych petycji małych narodów, wielkie mocarstwa zdecydowały się i tę zignorować. Koczewie zdecydowano przyznać tworzącemu się Królestwu Serbów, Chorwatów i Słoweńców, niedługo potem znanemu jako Jugosławia.
Od początków działania nowej administracji nastąpiła przymusowa słowenizacja niesłowiańskich mniejszości. Miejscowy język był represjonowany, a jego nauka była zabroniona. Był to pierwszy znaczący cios wyniesiony w kulturę regionu. W momencie włosko-niemieckiej inwazji na Jugosławię w 1941 roku, większość dzieci Koczewarów nie znała już języka, przez 600 lat rozwijanego i pielęgnowanego przez swoich przodków.
Wraz z nową władzą, nastąpił początek końca historii Gottscheers. Zgodnie z porozumieniami zawartymi między okupantami, koczewska ziemia miała przypaść Królestwu Włoch, a ludność niemiecka miała zostać wysiedlona w głąb Niemiec, zgodnie z polityką Heim ins Reich (pol. Powrotu do Rzeszy), kiedy to nazistowskie władze zdecydowały się ściągać mniejszości niemieckojęzyczne porozrzucane po dawnych obszarach kolonizacji w Europie Środkowej i Wschodniej. Dla około 27 tysięcy Koczewarów żyjących wówczas w ojczyźnie pojęcie szeroko pojętego niemieckiego nacjonalizmu było nie tyle niezrozumiałe, ile obce, jednakże wskutek propagandy, przymusu i gróźb zostało wywiezione 26 tysięcy mieszkańców, opuszczając na zawsze ziemię, którą zamieszkiwali przez pokolenia. Niecały tysiąc, garstka rodzin reprezentująca całą, niegdyś o wiele większą społeczność zdecydowała się zostać w ojczyźnie, nie wiedząc, co przyniesie im przyszłość.
Pozostałe po swoich mieszkańcach opustoszałe miejscowości i gospodarstwa były następnie równane z ziemią. Dzikie górskie ziemie Koczewia stanowiły świetną bazę i zapewniały ochronę dla jugosłowiańskich partyzantów. W związku z tym władze okupacyjne zdecydowały się na niszczenie całej infrastruktury, która mogłaby im to ułatwić. Po wielu miejscach niegdyś tętniących życiem i istniejących przez stulecia, dziś ich tajemnicę ujawniają jedynie wystające kamienie, bądź samo ukształtowanie terenu, świadczące o istnieniu w przeszłości placu czy kościoła. Zaczęło się też prześladowanie i pacyfikowanie miejscowej słoweńskiej ludności, często noszące znamiona zbrodni wojennych. Dzieło zniszczenia dopełniło się po przejęciu Słowenii przez komunistów, chcących zatrzeć wszelkie ślady niemieckiego osadnictwa, a część regionu odcinając od świata i przekształcając w tajną bazę wojskową, istniejącą, aż do upadku socjalistycznej federacji.
Koczewie jest nie tylko miejscem tragedii swoich mieszkańców. Latem 1945 roku, wielu chorwackich ustaszy, niekomunistycznych partyzantów oraz przeciwników nowej ideologii znalazło swój koniec wśród opuszczonej puszczy i stając się jedną z zakazanych historii w komunistycznej Słowenii. Pierwsze przesłanki o dokonanych mordach i masowych grobach zaczęły się pojawiać wśród opinii publicznej pod koniec latach osiemdziesiątych. W 1990 odbyła się msza z udziałem rodzin pomordowanych, po raz pierwszy upamiętniając tragiczne wydarzenia sprzed 45 lat. Przybyło na nią 10 tysięcy ludzi.
Wydawałoby się, że po tak silnych uderzeniach w Koczewarów, naród ten będzie skazany na zapomnienie, całe dziedzictwo i historia byłyby tylko poświadczane na stronicach książek, jednakże stało się inaczej.
Te tragiczne wydarzenia jeszcze bardziej umocniły poczucie odrębności wśród Koczewarów. Wielu wysiedlonych opuściło Niemcy i wyemigrowało, głównie do Stanów Zjednoczonych. Tam zaczęły powstawać towarzystwa z inicjatywy zarówno nowych, jak i starych imigrantów, kultywujące kulturę, i uczące nowych pokoleń o swoim pochodzeniu i historii. Od lat 90 aktywnie wspierają odbudowę pamięci o Koczewarach w swojej utraconej ojczyźnie i na wielu cmentarzach, czy innych miejscach pamięci da się spostrzec amerykańskie flagi. Wielu z nich wymienia ze sobą opowieści, zdjęcia i inne pamiątki, przenoszące ich pokolenia wstecz za pomocą Internetu, na różnego rodzaju forach czy grupach, przypominające i starszym, i młodszym o swojej wyjątkowej i osobliwej tożsamości.
Nie tylko amerykańscy Koczewarowie kultywują tradycję i język przodków. Również mniej liczni potomkowie tych, którzy wbrew okupantom z II. Wojny Światowej zdecydowali się zostać, podejmują działania, mające na celu, choć częściową odbudowę pamięci o Koczewarach w regionie. Po upadku Żelaznej Kurtyny przypomnieli światu o swoim istnieniu, gdyż oficjalnie przez prawie pół wieku tak samo, jak swoi słowiańscy sąsiedzi byli określani jako Słoweńcy. Mogli wtedy wyjść z ukrycia i publicznie promować i pielęgnować swoje dziedzictwo, otwierając nawet pierwszą szkołę, która uczy nie tylko słoweńskiego oraz niemieckiego, ale także miejscowego koczewarskiego. Choć jest ich niewielu, ich zapał i pasja pozwalają przetrwać resztkom pamięci o ich małej ojczyźnie.
Obecnie mimo starań miejscowych oraz emigrantów, istnienie Koczewarów jest bardzo słabo zakorzenione w świadomości mieszkańców Słowenii. Miejscowe władze udzielają im mniej pomocy niż mniejszość słoweńska z Austrii, pomagająca społeczności znaleźć finansowanie na inwestycje kulturowe, takie jak renowacja przedwojennych budynków czy cmentarzy, albo promowanie miejscowego języka. To samo dotyczy tematu zabitych przez okupantów cywili i partyzantów podczas wojny, jak i masowych mordów w lasach koczewskich, szczególnie ten drugi będącym tematem bardzo niechętnie podejmowanym przez władze. Burzliwa historia oraz odmienność regionu, wraz ze swoim dziewiczym naturalnym pięknem, z całą pewnością zasługują na właściwe upamiętnienie i można mieć nadzieję, że w niedalekiej przyszłości współczesne Koczewie nie tylko będzie opowiadało historię narodu, który je stworzył, ale też przestrzegało o tym i wprawiało w zadumę, jak bardzo destrukcyjna zarówno w wymiarze materialnym i niematerialnym potrafi być wojna.