Trapiści, jak głosi krótka notka wyjaśniająca na czwartej stronie okładki, to odłam zakonu cystersów o najsurowszej regule w Kościele katolickim. Czytając wywiad-rzekę z ojcem Michałem Zioło nie sposób jednak byłoby się tego domyślić.
Inne teksty z miesięcznika LUX 5/6: TEORIA I PRAKTYKA SPORTU
To nie tak, że o. Zioło ukrywa przed rozmówcami tajemnice klauzurowego klasztoru – przeciwnie, jego opowieść w dużej mierze składa się z obrazków z życia po drugiej stronie muru. Nie eufemizuje, mówiąc, że w Wielki Post mnisi jadają tylko suchy makaron z marchewką w krążki albo że „czasu wolnego” mają godzinkę rano. Zaś kwestia przyzwyczajenia bohatera do monastycznego rytmu to tylko część wytłumaczenia wrażenia zupełnego braku uciążliwości w opisie życia trapisty, naprawdę drugorzędny argument. Ale ostatecznie – klasztor to przecież nie więzienie.
Ojciec Zioło zdaje się nie przywiązywać wagi do codziennych ciężarów, bo nie przyjął ich na siebie w duchu survivalowego hartowania. Wprawdzie „przetrwanie” jest dla niego jednym ze słów-kluczy, ale wytrzymałość ciała to rzecz przy tym nieistotna. I choć po tak długim budowaniu napięcia pasowałoby, żebym wreszcie złożyła tu te sakramentalne słowa – CHODZI O ROZWÓJ DUCHOWY – to nie do końca mogę to zrobić. Zasadniczo rzeczywiście chodzi tu o duchowość, ale w jaki sposób…?
Duch Michała Zioło niepodlegle zachowuje tu swoje metafizyczne przymioty i nie daje się schwycić. Dopiero pod koniec, gdy Katarzyna Kolska i o. Roman Bielecki trochę go (ducha/ojca Zioło) przyciskają, coś zaczyna niewyraźnie majaczyć, ale do czytelnika w pełni dociera, że widział metafizykę chyba dopiero po lekturze całości, zamknięciu i odłożeniu książki. Postfactum wydaje się to banalnie oczywiste: duchowość człowieka, całe jego bezdenne życie wewnętrzne można dostrzec tylko i wyłącznie w drobnych przejawach codzienności, prześwitach przez jej szarą materię: ojciec Clement wyplata koszyki i nie chce pozwolić sfotografować siebie, a jedynie efekty swojej pracy, zaś ojciec Mikael nie ośmiela się dosiąść uwielbianego konia, wystarczy mu popatrzeć, pogłaskać i zachwycać się. Brzmi to wszystko jak pocukrowana hagiografia, błahe anegdoty obrócone przez wielbicieli w metaforę Wielkiej Świętości. Ale ojciec Zioło nie mówi przypowieściami – i może dlatego te opowiastki tylko w jego słowach wybrzmiewają tak nieistotnymi i drobnymi, jakimi faktycznie są. Życie mnicha po zniknięciu ze świata staje się przezroczyste – całe waga i walka dzieją się „w nim”. Ciężary klasztornego trybu mają tylko pomóc temu procesowi – nie umartwić ciało i materię, tylko w ogóle wycofać je z pola troski i uwagi. Jak się rzekło wyżej, chodzi tu o przetrwanie.
Oczywiście można rozmowy z ojcem Michałem traktować jak kolejny podręcznik „uważności”: teraz ci milczący asceci emanują nauką dla świata, że funkcjonując w regularnym rytmie, przeżywają w pełni każdą chwilę (to, że można się przez kilka minut po prostu pogapić, jest jedną z małych radości w życiu) i nie pozwalają sobie przeczekiwać żadnych etapów dnia, bo życie „od obiadu do obiadu, od spowiedzi do spowiedzi, od maila do maila” traktują jako rodzaj zniewolenia. Tylko że trapistom wstrętne jest „świecenie przykładem”. Irytują się, gdy świeccy lub „normalny” kler przyjeżdża do nich i mówi: „tutaj są płuca Kościoła”, „duchowa elektrownia”, sugerują, że mnisi mogą być bankiem zbawienia dla mniej uduchowionych ludzi. To dla nich kompletne nieporozumienie. Mnisi nie są w klasztorze dla kogoś, nie idą tam też dla siebie – wieloletnia asceza ma na celu pozbawić ich samych siebie. A powiedzieć, że są tam dla Boga, to zwrot cokolwiek zbyt górnolotny jak dla trapisty. Naciągany na wyjaśnienieo. Michał mówi w końcu – tylko i aż: „Pan Bóg nas powołał dlatego, że nigdzie indziej byśmy się nie zbawili.”
Człowiek czyta i czyta Po co światu mnich?, i nie doczekuje się żadnej odpowiedzi. Nie ma absolutnie żadnego praktycznego powodu. Życia trapisty nie da się podporządkować żadnemu celowi z jakiejkolwiek z teleologicznych etyk. Nie szuka usprawiedliwienia w niesieniu pomocy innym, w zmienianiu świata na lepsze, w szukaniu przyjemności lub „samorozwoju”, budowaniu osobistego szczęścia i satysfakcji ze spełnionej egzystencji. Trapista pozbywa się z siebie wszystkiego – Michał Zioło, kiedyś dominikanin, porzucił aktywną i owocną pracę w duszpasterstwie, działalność charytatywną i intelektualną, redukuje (czasowo i znaczeniowo) swoje pisarstwo. Łatwiej mówić, czy trapista nie jest, bo ociosuje się on z każdej zewnętrznej cechy – aż zostaje tylko on sam. To najczystsza, najbardziej pokorna, miłosna i bezpretensjonalna afirmacja samego życia.
Inne teksty z miesięcznika LUX 5/6: TEORIA I PRAKTYKA SPORTU
Po co światu mnich? Michał Zioło OCSO, Katarzyna Kolska, Roman Bielecki OP, wyd. „W drodze”, 2018