Stronnictwo błaznów trzyma się w Polsce mocno. Błazenada już dawno nie ma negatywnych konotacji – jest sposobem na radzenie sobie z coraz bardziej upiorną rzeczywistością. A że rzeczywistość ma dziś twarz serio-prawicy, błaźni zwierają szeregi i szukają swojego króla (Urbana). My, czyli serio-prawica, jesteśmy kapłanami. Mamy twarz Jerzego Zelnika-faraona, który się może łatwo swoim kapłaństwem udławić. Nie mamy poczucia humoru.
Lidia Ostałowska w ostatnim “Dużym Formacie” opublikowała felieton “Szatańska moc drwiny”, w którym porównuje Urbana z lat 90. do błazna, skutecznie rozbrajającego na łamach “Nie” większość ówczesnych patologii. Brakuje go dziś w przestrzeni publicznej i to bardzo, bo jest, co wyśmiewać. Abp Juliusz Paetz, molestujący kleryków, który mówi, że odprawi uroczystą mszę z okazji 1050. rocznicy chrztu Polski, bo przecież jest u siebie. Marek Jurek, który jako marszałek sejmu wzywa posłów na mszę w intencji deszczu. Wreszcie “Fronda”, która grzmi, że Bronisław Maj i jego spektakl “Neomonachomachia” to pohańbienie Polski i wiary.
Tu należy się kilka słów sprostowania – środowisko związane z kwartalnikiem “Fronda LUX” (po staremu zwane po prostu “Fronda”) mówiło w związku ze ściganiem Maja i Zonia coś zupełnie odwrotnego, czego dowodem niech będzie wypowiedź naszego redaktora Pawła Rzewuskiego w TOK FM oraz mój felietonik z frondalux.pl. Autorce prawdopodobnie chodziło o portal fronda.pl, z którym poza nazwą nie mamy nic wspólnego.
Samą myśl Ostałowska podchwyciła od Jakuba Majmurka, który w bardzo interesującym artykule Blofeld najntisów wskazuje Urbana jako współczesnego Mefistofelesa. Urban to jednak nie jest sztanisko z ludowej przypowieści, z rogami, ogonem, popierdujący siarką, choć często się na takiego pozuje. To mieszczański filozof, realista i pozytywista, który grubym żartem uderza w kapłanów i monarchów, który odsłania obłudę. Jest więc potrzebny, tak jak Woland u Bułhakowa, który jest tą siłą, co wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro.
W zasadzie też tak myślę o Jerzym Urbanie – nie jako o człowieku żyjącym tu i teraz, z określoną biografią. Ale jako o funkcyjnym w teatrze naszego życia. To postać. To Urban-błazen. Antybohater. Nie Urban-człowiek. To postać nierzeczywista, bo wykreowana. Polonistkom-humanistkom bardzo łatwo tak tłumaczyć sobie rzeczywistość – jako tekst kultury. Polonistki-humanistki muszą się sporo napracować, żeby stwierdzić, że takie myślenie to bullshit. I do niczego nie prowadzi. Jednak polemika, aby dotarła do oponenta, musi stosować choćby przybliżoną metodologię co tekst, do którego się odnosi. Odczytajmy więc figurę błazna kulturowo-kontekstowo, zamiast historycznie, i zawieśmy kwestie związane ze stanem wojennym i rolą w nim Urbana.
Drwina rozbraja? Raczej uzbraja.
Stronnictwo błaznów trzyma się w Polsce mocno. Błazenada już dawno nie ma negatywnych konotacji – jest sposobem na radzenie sobie z coraz bardziej upiorną rzeczywistością. A że rzeczywistość ma dziś twarz serio-prawicy, błaźni zwierają szeregi i szukają swojego króla (Urbana). My, czyli serio-prawica, jesteśmy kapłanami. Mamy twarz Jerzego Zelnika-faraona, który się może łatwo swoim kapłaństwem udławić. Nie mamy poczucia humoru.
Błazenada to przedstawienie świata na opak. Tylko którego? Tego oficjalnego z dzisiaj (gdzie prawica i w rządzie, i w mediach), czy tego nieoficjalnego z wczoraj (gdzie prawicy nigdzie)? Literatura sowizdrzalska brała na warsztat wszystko, co oficjalne. Żacy i klerycy, czyli osoby z dołów społecznych w tej feudalnej, uświęconej hierarchii, musieli drzeć łacha z plebanów i monarchów, żeby ich nie pozabijać z frustracji. Mieli swoje zakazane piosenki, które mogli śpiewać przy kielichu, mieli swój karnawał – przemyślnie usytuowany w roku liturgicznym – przed Wielkim Postem. Świat na opak przedstawiał to, co amoralne jako cnotę, a to co powszechnie przyjęte za godne szacunku jako naganne. Było dużo śmiechu. Ale ten śmiech miał bardzo określoną granicę – wydzielony karnawał i barokowy drugi obieg.
Dzisiaj błazenada wygląda tak: były PRL-owski aparatczyk z rodziny inteligenckiej, artyści i intelektualiści – elita. Nie ma śmiechu, jest uderzenie. Drwina nie ma końca, jest więc permanentna, a nie okresowa. Nie ma też uświęconej przez nikogo hierarchii, bo przecież każda postawa jest równa – i każdy w drodze suwerennej decyzji może sobie wybrać to, co bardziej mu odpowiada (welcome to postmodernizm). Nie ma co odwracać. No chyba, że zależy nam jedynie na przewróceniu tego, co prawicowe na lewą stronę. I nieważne, kto jest w danej chwili “siłą oficjalną” i beneficjentem systemu. Ważne, żeby rozbrajać właśnie to, co kojarzone z prawicą i z PiS-em. Bo przecież wiadomo, że prawica=PiS. Tu nie ma żadnych niuansów.
Drwina – co wynika z felietonu Ostałowskiej – ma rozbrajać patologie i zapewniać niezbędną społeczeństwu higienę. Autorka widzi substytut takiej drwiny w memach i demonstracyjnych hasłach – uważa jednak to za wentyl niewystarczający. Tu potrzeba czegoś więcej – Mefista “dobrej zmiany”. I mimo że Autorka pointuje tekst ostrożnie – obyśmy się jego, tego współczesnego rogatego diabła, nie wystraszyli – to jednak życzenie zostało wypowiedziane.
Tygodnik “Nie” Urbana to polski Charlie Hebdo. Na jednej okładce ukrzyżowany, półnagi Jarosław Kaczyński, na drugiej redaktor naczelny przebrany za papieża, na trzeciej profesor Chazan, a w środku zdjęcia zdeformowanych płodów z tytułem Chazan karmi hieny. W styczniu 2015 roku w zamachach na redakcję satyrycznego francuskiego pisma zginęło 12 osób. Islamskim fanatykom nie spodobały się bowiem żarty z ich religii. Przed kilkoma laty Ryszard Cyba wtargnął do biura posłów Wojciechowskiego i Jagiełły – zabił Marka Rosiaka, drugiego pracownika ranił, a kiedy skończyły mu się naboje w magazynku wyraził żal, bo chciałby powystrzelać wszystkich pisowców. Był to rok 2010, kilka miesięcy po katastrofie smoleńskiej, kiedy w mediach po okresie krótkotrwałej, niepełnej żałoby już na dobre kręciła się beka ze Smoleńska. I – oparta na tej bece – nagonka.
Nie jest to oczywiście zawoalowana groźba, że uważajcie, bo prawicowe bojówki zrobią Wam jesień średniowiecza, jak będziecie wskrzeszać Urbana. Karnawał i drwina – pojęte współcześnie – nie rozbrajają, a uzbrajają. Uzbrajają Ryszardów Cybów czy fanatyków religijnych. Słowa – zwłaszcza te wyszydzające, powtarzane przez elitę – mają swoją moc sprawczą. Publicystyka i satyra to nie tylko zgrabnie ujęte i uszczypliwe myśli na kawałku papieru. Tu trzeba większej odpowiedzialności – przecież kartką papieru można się naprawdę boleśnie skaleczyć. Zwłaszcza między palcem wskazującym a środkowym.
Magdalena Osińska – sekretarz redakcji Frondy LUX. Poza tym polonistka-humanistka.