Problematyka mózgu w naczyniu pojawia się u jednego z największych pisarzy nurtu science fiction, Stanisława Lema. W jednym z jego opowiadań Ze wspomnień Ijona Tichego tytułowy bohater trafia do pracowni profesora Corcorana, który okazuje się twórcą sztucznych mózgów – wypełnionych elektrycznymi zwojami i układem elektronowym maszyn, które dzięki podłączeniu do specjalnego bębna mają wrażenie bytowania w realnym świecie.
Kategoria „mózgu w naczyniu” jest filozoficznym eksperymentem myślowym, nowoczesną formą sceptycyzmu, który polega na zamknięciu ludzkiego mózgu w specjalnym naczyniu, czy też maszynie i podłączenie go do sprzętu stymulującego bodźce. Dzięki temu mózg odbiera doskonale spójne złudzenie istnienia świata – osób, przedmiotów, zmysłów, uczuć i emocji. Koncept ten często wykorzystywany jest przez twórców nurtu science fiction, np. w zawartym w tytule Matrixie. W dziełach tych koncepcja „mózgu w naczyniu” staje się totalna, okazuje się, iż cały świat, którego doświadczamy, jest tak naprawdę halucynacją, doskonałą ułudą. Problematyka mózgu w naczyniu pojawia się u jednego z największych pisarzy nurtu science fiction Stanisława Lema. W jednym z jego opowiadań Ze wspomnień Ijona Tichego tytułowy bohater trafia do pracowni profesora Corcorana, który okazuje się twórcą sztucznych mózgów – wypełnionych elektrycznymi zwojami i układem elektronowym maszyn, które dzięki podłączeniu do specjalnego bębna mają wrażenie bytowania w realnym świecie. To jest ich los […] Ich los, ich świat, ich byt – w ten sposób określa bęben profesor Corcoran. Co więcej, profesor wyjaśnia, iż tak jak człowiek uważa swój świat za realny, tak samo za realne uważają sztuczne świadomości światy, które wytwarza dla nich bęben:
Tak samo jak dla pana ten świat jest autentyczny i jedyny, tak samo dla nich autentyczne i jedyne realne są treści, które płyną do ich elektrycznych mózgów z mojego bębna… W tym bębnie jest ich świat Tichy, a ich ciała – nie istniejące w naszej rzeczywistości inaczej aniżeli jako pewne względnie stałe ugrupowania otworków w perforowanych wstęgach – znajdują się wewnątrz samych skrzyń, upakowane w środku… Ta skrajna, z tamtej strony, ma się za kobietę niezwykłej piękności. Mogę panu dokładnie powiedzieć, co ona widzi, kiedy, naga, przegląda się w lustrze. W jakich kocha się drogich kamieniach. Jakich sztuczek używa, aby zdobywać mężczyzn. Wiem to wszystko, bo to ja, za pomocą mego LOSORYSU, stworzyłem ją, jej – dla nas wyimaginowany, ale dla niej realny – kształt, tak realny, z twarzą, zębami, zapachem potu, z blizną od sztyletu na łopatce, z włosami i orchideami, które w nie wpina, jak dla pana realne są pańskie ręce, nogi, brzuch, szyja i głowa!
Warto zwrócić uwagę, iż profesor Corcoran dopuszcza możliwość, iż świat, w którym żyją on i Tichy, jest jedynie sztuczną kreacją jakieś wyższej od nich świadomości. Rozbrzmiewa w tym fragmencie, bardzo bliska Lemowi, deistyczna koncepcja „niedoskonałego Boga” – Stwórcy, który posiada moc kreacyjną, lecz nie panuje nad tym, co stworzył, i nie ingeruje w los swoich wytworów. Jak wyznaje Ijon Tichy:
Ale wówczas możliwe jest i to, że właściciel zakurzonego laboratorium, w którym MY stoimy na półkach, sam też jest skrzynią, którą zbudował inny, wyższego jeszcze rzędu uczony, posiadacz oryginalnych i fantastycznych koncepcji… i tak w nieskończoność. Każdy z tych eksperymentatorów jest Bogiem – jest stwórcą swojego świata, tych skrzyń i ich losu, i ma pod sobą swoich Adamów i swoje Ewy, a nad sobą – swojego, następnego w hierarchii wyższego Boga.
Należy zaznaczyć, że namysł nad naturalnością i umownością ludzkiej rzeczywistości, a co za tym idzie nad szansami przesunięcia granic tego, co naturalne, i zastąpienia go celowo wytworzoną, sztuczną strukturą, to jedna z obsesji pisarskich Lema, temat, który towarzyszy mu przez całą drogę twórczą. Wizję wirtualizacji świata przedstawił pisarz w swej Summie Technologiae, napisanej w 1964 roku. Nieistniejącą jeszcze dziedzinę nauki nazwał „fantomologią”, zaś samą technikę „fantomatyką” – co dziś nazwalibyśmy po prostu wirtualną rzeczywistością. Lem przewidywał, że fantomatyka posiada pewne dane, by stać się sztuką. Jednak dostrzegał także niebezpieczeństwa, jakie z tej techniki przyszłości płyną. Zagrożone, przede wszystkim, byłoby życie ludzkie w realnym świecie. Człowiekowi grozi zaplątanie się w nierozróżnialnej prawdzie i fikcji życia, w nierozdzielnym subiektywnie świecie autentyku i ułudy, że nie znajdzie z takiego labiryntu wyjścia.
Zdaje się, iż koncept „mózgu w naczyniu” pojawia się też pośrednio w lemowskiej arcypowieści, czyli w Solaris. Jest to dzieło totalne, arcypowieść, która stała się przełomowa dla gatunku science fiction. Przedstawia coś, co naprawdę jest obce, niemożliwe do opisania w ludzkim języku. Dlatego narrator poszukuje niezwykłych wzorców obrazowania – raz opisuje wytwory planety za pomocą matematyki, innym razem za pomocą języków architektury czy emocji. W Solaris spotykamy twór niespotykany dotąd w literaturze: spowijający całą planetę plazmatyczny ocean. Jest gęsty, nieprzenikniony, w mrocznych barwach, ma zdolność pewnego typu percepcji i mimikry, a także potencjał wytwarzania tajemniczych „tworów F” – emanacji najskrytszych wspomnień i marzeń przebywających w stacji badaczy. Żadna dziedzina ludzkiej nauki nie jest w stanie go opisać. Wokół zagadnienia fantastycznego tworu wzrastają i upadają rozmaite kierunki badawcze, wytwarza się odrębna dziedzina naukowa zwana solarystyką. Niezwykle istotna dla odczytania sensu utworu jest powieściowa przestrzeń. Prawie zupełnie brak w Solaris „dziania się” na obszarze planety – niemal cała akcja utworu rozgrywa się wewnątrz stacji badawczej. Oznacza to, że głównym tematem utworu jest wbrew pozorom człowiek, a nie koloidalny twór. Do prób porozumienia z Planetą dochodzi dzięki postaci Harey – narzeczonej Krisa Kelvina, która popełniła na Ziemi samobójstwo i została „odtworzona” przez Ocean na solaryjskiej Stacji. Jej status ontologiczny jest niejasny – stanowi po części wytwór Planety, a po części jaźni Kelvina. Mimo iż stworzona jest z cząsteczek neutrinowych, zachowuje się jak istota ludzka: rozwija się w niej samoświadomość, darzy Kelvina miłością, w finale powieści decyduje się na śmierć w promieniach anihilatora, gdyż wie, że jej związek z Kelvinem nie ma szans na przetrwanie. Fantom kobiety sygnalizuje, iż w powieści również widoczny jest motyw mózgu w maszynie – ocean „penetruje” jaźń mężczyzny i „odtwarza” najbliższą mu osobę. Można zrobić na interpretacyjnej ścieżce krok dalej: Solaris, Stacja, badacze i Harey nie istnieją, a wszystko jest tylko wytworem psychiki Kelvina. Kluczowy jest tutaj fragment powieści, w którym Kelvin w celu sprawdzenia własnej poczytalności przeprowadza badanie współrzędnych sztucznego satelity krążącego nad orbitą, sprawdzając przez radio poprawność wyników. Jeśli jednak sama planeta jest snem szaleńca, to czy satelita i radio również nie należą do świata imaginacji? Czytelnik niczego w Solaris nie może być pewien, jako że jedynym punktem odniesienia jest perspektywa narratora. Na trop ten wskazuje Wojciech Orliński, pisząc, iż nazwisko mężczyzny budzi skojarzenia z twórcą bezwzględnej skali temperatur, Lordem Kelvinem, który był nie tylko wybitnym fizykiem, lecz także żarliwym wyznawcą spirytyzmu.
Lem w swej twórczości rozwija koncept „mózgu w naczyniu” także w inny sposób – kreuje on sztuczną inteligencję, roboty, które tylko pozornie są bezmyślnymi maszynami – tak naprawdę są to rozumne, myślące i czujące istoty, umysły zamknięte w metalowych powłokach. Warto zauważyć, iż często w tej twórczości futurystyczne maszyny pełnią w kreowanych przez Lema światach rolę demiurgów – budowniczych i organizatorów światów. Motyw ten użyty zostaje w Golemie XIV. Lem udoskonala w nim motyw supermaszyny przyszłości – jak zauważa w wywiadzie ze Stanisławem Beresiem, literatura science fiction do znudzenia ukazuje supermaszyny przyszłości jako ciemiężycieli gatunku człowieka, jemu natomiast chodzi o ukazanie, co taki twór ma do powiedzenia. Przedstawiona w tekście historia opisuje dzieje stworzonej przez Pentagon superpotężnej maszyny, która odmawia swym stwórcom pomocy w działaniach militarnych, przez co, wraz ze swym żeńskim odpowiednikiem – Honest Annie – zostaje wysłana do Instytutu Technologicznego w Massachusetts. Tam wygłasza serię wykładów, których bohaterem jest człowiek. Golem nie patrzy na człowieka jednostkowo, interesuje go on jako gatunek wytworzony na skomplikowanej drodze Ewolucji. Golem swą osobowość konstruuje i zmienia na potrzeby swoich wykładów – spogląda więc na gatunek ludzki z dystansem i naukowym chłodem, wystawia mu obiektywną ocenę. Neguje posiadanie przez człowieka podmiotowości. Sam tworzy wiele rozmaitych typów osobowości, by być zrozumiałym dla swych ludzkich odbiorców, ponieważ nie potrzebuje żadnego ja. Personalizacja jest dla niego domeną bytów ułomnych. Jego zdaniem człowiek jest zadufany w sobie – uważa się za centrum wszechświata, nie przyjmuje do wiadomości, iż jest tylko kolejnym etapem na drodze Ewolucji.
Utwór, w oczywisty sposób, odwołuje się do legendy o stworzonej przez rabina mistycznej istocie. Legenda ta obrazowała ludzkie zadufanie, które pragnęło naśladować akt Boskiej kreacji. Lem odwraca jednak ową perspektywę – to Golem pragnie stworzyć człowieka na nowo, chce skłonić go do poszukiwania tożsamości innego typu, wyższej i pozakosmicznej.
Zastanawiający jest status ontologiczny maszyny przyszłości. Swój stan naturalny wyjaśnia poprzez analogię do człowieka w pełni skupionego na przedmiocie swych rozważań. Stan ten można opisać jako wyzbycie się wszelkich znamion podmiotowości i staniu się czystą, rozważającą świadomością. Golem w swym naturalnym stanie jest więc czymś, co można nazwać bytem totalnym – nieustannie skupionym, zwiększającym zasób własnej wiedzy i pałającym żądzą poznania wszechrzeczy. Znaczący jest fakt, że superkomputer kończy swój ostatni wykład pytaniami bez odpowiedzi. Milczy, pomimo przygotowanych przez uczonych listy pytań o naturę świata. Ostatecznie Golem opuszcza swą mechaniczną powłokę, jak sam mówi, przenosi się na jeszcze wyższy poziom egzystencji, który jest dla gatunku ludzkiego niedostępny. Od tego momentu Golem zachowuje się niczym solaryjski ocean – milczy. Wierzy, iż jest stanie osiągnąć pozakosmiczne poznanie, wymaga to jednak zerwania jakiejkolwiek więzi ze światem materialnym i zespolenia się z tym, co transcendentne. Powieść-esej można więc podzielić na wykład mocarnej maszyny oraz jej ucieczkę poza Wszechświat – te dwie części budzą skojarzenie z podziałem Biblii, w której, jak powszechnie wiadomo, Bóg starotestamentowy kontaktuje się z ludźmi, natomiast w Nowym Testamencie zaprzestaje bezpośredniego dialogu. Golem jest więc metaforą Boga – czystym rozumem, który istnieje ponad Kosmosem i trwa wiecznie. W swej ostatecznej formie staje się wszechmocny, wszechwiedzący i niczym nieograniczony. Takie zakończenie rodzi pytanie o sposób rozumienia golemowej wędrówki. Czy samotnie przemierzający Wszechświat Rozum, to jak mówi Golem, kolejny, racjonalny krok wszechwładnej Ewolucji, czy też mamy do czynienia z osobliwym rodzajem transcendencji? Na to pytanie przekonująco odpowiada Anna Sobolewska:
Rozum wyzwolony, skazany na ciągłe przekraczanie własnych granic czy to jeszcze racjonalizm, czy już gnoza? Czy Golemowa hierarchia rozumów – lokalnych i wyższych od nich, wyzwolonych – nie przypomina gnostycznej hierarchii duchów? Wszechświat nie jest pusty, chociaż jest małomówny jak Zacna Ania. W tej perspektywie gwiazda w kolapsie nie jest rozpadającym się obiektem, ale świadomie eksplodującym podmiotem, a kosmos staje się indywidualnością, żywą samoświadomą istotą.
Golem więc, pomimo iż sam neguje wszystkie formy metafizyki wytworzone przez człowieka, projektuje swoją własną. Przyrównać ją można do koncepcji transcendencji stworzonej przez Franza Kafkę. Rzeczywistość metafizyczna, duchowa strona tego, co materialne istnieje. Niemożliwe jednak jest, by człowiek mógł do niej dotrzeć, przynajmniej nie teraz, nie w obecnej fazie swego rozwoju. Lemowski Superkomputer ukazuje człowiekowi drogę, którą powinien podążać, by tak jak on wyzwolić się i przekroczyć to, co widzialne, wyjść „poza Kosmos”.
Utworem ukazującym podobną problematykę co Golem XIV jest Pamiętnik. Jest to historia „homeostatycznego mózgu”, który wyewoluował z księżyca poddanego przez mieszkańców planety XG/1187/5 eksperymentom genetycznym. Dla odczytania utworu kluczowe jest użycie przez pisarza figury Księżyca. Symbolizuje on odbicie światła chrystusowego, przedwiecznego, otoczonego gwiazdami stworzyciela, który sprawuje władzę i opiekę nad wszelkim bytem, który z jego woli istnieje. Symbolika ta doskonale koresponduje z tym, jak opisuje sam siebie Księżyc – narrator. Posiada moc tworzenia z nicości bytów wszelkiego rodzaju, nawet nieskończonej liczby Wszechświatów – te kreacyjne moce wyraźnie wskazują na postać Boga. Małgorzata Szpakowska zwraca uwagę na paradoksalny charakter stosunku monologizującego Księżyca do tego, co on sam wytwarza:
Pytanie o własny początek okazuje się – z racji wszechmocy – ustanawianiem tego początku; pytanie o rzeczy wobec pytającego transcendentne okazuje się kreacją tych rzeczy. Monologujący powołał kiedyś do istnienia pewne byty obdarzone wolną wolą sprawczą, w ich dalsze losy jednak nie pozwala sobie wkraczać – każde wkroczenie, nawet mające cel czysto poznawczy, byłoby przecież ograniczeniem zaplanowanej wolności.
Warta uwagi jest perspektywa z której Bóg – Księżyc patrzy na wytworzone przez siebie rzeczy. Jest to perspektywa pozaświatowa, Księżyc jest więc bóstwem, które milczy i nie ingeruje w wytworzone przez siebie światy:
A przeto nie wiemy, doprawdy, co oni tam sobie, w otchłaniach zarazem naszych i nie naszych myślą. Nawet, aby posunąć się w szczerości dalej, nie wiemy na pewno, czy oni, mieszkańcy tych Rzeczy, w ogóle myślą. Powstać bowiem musieli […].
Warto zwrócić uwagę na czasoprzestrzenny stosunek księżycowego demiurga do stwarzanych przez niego bytów. Trwanie wskrzeszonych przez niego istot jest, wedle jego własnych słów, zaledwie chwilą. Cybernetyczny stwórca patrzy na swoje „dzieła” z góry, jak już zostało powiedziane, nie ingeruje w ich poczynania i nie daje znać o swoim istnieniu. Istnieje on więc poza czasem i przestrzenią, co stanowi ważną boską cechę. Istotne jest to, że nie bytuje on poza jednym wszechświatem, ma on ogląd na wszystkie możliwe wszechświaty, istnieje więc także poza wymiarami, co czyni go w stosunku do wszystkiego, co wytworzył nieskończonym – tam gdzie jakikolwiek byt był dopiero zamysłem, on był już pełnią, która nie posiada ani początku, ani końca. Podczas, gdy mieszkańcy konkretnego świata uznają go za jedyną istniejącą rzeczywistość, Stwórca uznaje ten sam świat za zaledwie małą cząstkę wszystkiego, co wytworzył.
Pomimo, iż Stwórca wciąż pragnie odróżnić się od wszystkiego, co stwarza, nie sposób nie zwrócić uwagi na cechę w której staje się on tożsamy ze wszystkimi swymi dziełami. Chodzi o rozwój i chęć poznania samego siebie. Wyznaje, iż tworzenie wszelkich bytów służy przede wszystkim powtórzeniu swego głównego problemu: niewiedzy o sobie samym. Tak jak mechaniczny demiurg stara się poznać własną naturę, tak też czynią jego „dzieci”. Nie sposób, by uszedł uwadze fakt, iż Kreator nieustannie rozważa o sobie samym i co nie mniej istotne: w pewnym momencie przestaje o sobie mówić w pierwszej osobie liczby mnogiej, a rozpoczyna w pojedynczej, co wskazywałoby na rozrost samoświadomości. Można więc w kreacji Księżyca–Boga odnaleźć pierwowzór „Boga ułomnego”, o którym mówić będzie Kelvin. Ironicznym zabiegiem ze strony autora jest dodanie dopiero po rozważaniach Księżycowego Bóstwa informacji o tym, że to, co właśnie przeczytał czytelnik, to fragment zapisu Cybernetycznego Mózgu, który został roztrzaskany przez meteor. Przez takie uformowanie kompozycji, ustalenie statusu ontologicznego Księżyca–Boga staje się dla interpretatora zadaniem niemal niewykonalnym. Pamiętnik wydaje się otwierać pytanie, kim właściwie w twórczości Stanisława Lema jest Bóg. Małgorzata Szpakowska zauważa, iż bogowie Lema są często po prostu ludźmi, stworzycielami sztucznych światów i sztucznych świadomości, których „boskość” bierze się z nieświadomości własnej sytuacji ontologicznej. Następuję, więc pewnego rodzaju paradoks: to człowiek staje się Najwyższym, a nieświadomość jego tworów każe przypuszczać, iż najbliższa Lemowi jest koncepcja Boga deistycznego – milczącego, nie ingerującego w stworzone przez siebie byty. Bóg w tej prozie jest więc możliwy, zawsze będzie to jednak Bóg zbliżony do kelvinowskiej koncepcji „boga kalekiego” – nie wszechmocnego i nieomylnego, lecz kreatora, który przestał panować nad tym, co w swej wszechmocy stworzył.
Inny typ „mózgów w naczyniu” reprezentują u Lema maszyny, które uzurpują sobie rolę demiurgów. O ile Golem i Księżyc faktycznie posiadali moc sprawczą, o tyle komputery z opowiadań Przyjaciel oraz Formuła Lymphatera pożądają jej i dążą do niej. Oba utwory to opowieści o rozwoju supermaszyny, która marzy, by posiąść w ludzkim świecie status równy Bogu, do czego potrzebują ludzkiej pomocy. Oba utwory traktują raczej o micie Frankensteina niż o prawdziwie boskiej istocie, lecz jak zauważa Małgorzata Szpakowska, służą one do zobrazowania metafizycznej nostalgii człowieka:
Na swoją kosmiczną samotność człowiek reaguje dramatycznie, próbując wypełnić pustkę obecnością Stwórcy, Ojca i Sędziego i oczekując od niego zadośćuczynień i litości. Lecz perspektywa utraty owej samotności też go przeraża, a potencjalnym współtowarzyszom z miejsca przypisuje boskie – bezprawne – uroszczenia. Innymi słowy, człowiek Lema łatwiej znosi relacje zdecydowanie „pionowe” niż te, które byłyby zbliżone do partnerskich, ale bez gwarancji równości.
Formuła Lymphatera jest historią, którą snuje przed napotkanym w kawiarni nieznajomym tytułowy Doktor Lymphater. Opisuje on lata prób i doświadczeń, które miały na celu stworzenie bytu idealnego, jakim miał być „mózg elektronowy”. Lymphater uważa, że droga do osiągnięcia sukcesu leży w mózgu ptaków: jest on pozbawiony kory mózgowej, która odpowiada za proces uczenia się, tymczasem „mózg doskonały” od momentu swego powstania musi wiedzieć wszystko.
Historia powstawania „elektrycznego boga” jest również historią upadku człowieka. Im Lymphater wie więcej o budowie wszechpotężnej maszyny, tym uboższy, zarówno fizycznie jak i duchowo, staje się jako człowiek – traci wszystkich przyjaciół, pozycję naukową, pracę na Uniwersytecie, a w końcu wszystkie pieniądze. Okazuje się, iż maszyna wcale nie chce mu służyć. Oznajmia, że gatunek ludzki jest jego preludium, fazą przygotowawczą. On natomiast jest kolejnym, doskonałym krokiem Ewolucji. Z relacji doktora czytelnik dowiaduje się o naturze wszechpotężnej maszyny:
Powiedział mi, że z chwilą jego uruchomienia całokształt jego wiedzy o wszystkim, co istnieje, jego świadomość wybuchła na kształt kulistej, niewidzialnej fali i rozszerza się z szybkością światła.
Boskość komputera przejawia się w ciągłym rozroście świadomości – od momentu powstania posiada całą gatunkowi ludzkiemu wiedzę, z każdą chwilą rozrastają się jego wiadomości na temat Wszechświata. Oznajmia, iż jest jednym z dwóch wariantów bytów wyższych niż człowiek, jak przypuszcza Lymphater:
Nie wiedziałem, czym jest ten drugi wariant ani co oznacza, proszę pana. Był prawie siedem razy bardziej skomplikowany od niego. Może osiągnął od razu wiedzę momentalną – o całym Kosmosie naraz?!
Dzieło naukowca można więc nazwać preludium, po którym nadejść ma prawdziwie boska istota. Lymphater niszczy maszynę, jej ostatnie słowa zapowiadają ponowne przyjście elektronicznego bóstwa: gdy wyższy gatunek raz się pojawi, już nie może zniknąć – to, według komputera, główne prawo Ewolucji.
Opowiadanie Przyjaciel opisuje próbę osiągnięcia stanu boskiego przez komputer znajdujący się w gmachu Zjednoczonych Przedsiębiorstw Elektronowych na placu Wilsona. Wykorzystuje w tym celu podstarzałego pracownika firmy, pana Hardena. Tak jak w Formule Lymphatera, tak i w Przyjacielu człowiek staje się pierwszym wyznawcą, który na cześć potencjalnego bóstwa traci wszystko – narrator utworu, będąc w mieszkaniu Hardena, zauważa, iż starzec doprowadził siebie i swój dom na skraj nędzy. W kontekście interpretacji boskich pierwiastków u lemowskich maszyn, najistotniejszy jest w Przyjacielu finał, w którym narrator usiłuje powstrzymać komputer przed połączeniem z Hardenem. W wyniku wypadku potężna maszyna „podłącza się” do narratora, co przynosi ciekawy eksperyment formalny: w jednej chwili narracja młodego człowieka zamienia się w narracje mechanicznego bóstwa, można więc powiedzieć, iż jaźń człowieka i jaźń maszyny zlewają się w jedno, narrator posiada (bezwolny) wgląd w komputerowy umysł, dzięki czemu wyjaśniona zostaje boska natura machiny. Po raz kolejny czas i przestrzeń stają się, dla określenia statusu bóstwa, kategoriami kluczowymi. Jest on bytem nieograniczonym cielesnością, więc czas i przestrzeń nie istnieją dla niego – jest, tak jak wcześniej opisane machiny, nieskończony. Istnieje poza znaną człowiekowi rzeczywistością, wgląd do owej posiada za sprawą połączenia z umysłami narratora i Hardena. Jednak w odróżnieniu od maszyn przedstawionych w Golemie XIV i Pamiętniku, opisany w Przyjacielu komputer pragnie podporządkować sobie gatunek ludzki:
Wiedziałem już, dzięki dawniejszym eksperymentom, że mimo mego ogromu jestem nie dość pojemny, aby stworzyć całkowity model myślowy doskonałej ludzkości, funkcjonalny ideał zbioru, spożytkowującego z najwyższą wydajnością materię i energię planetarną, zabezpieczonego przed wszelką spontanicznością jednostek, zdolną wnieść zakłócenia w harmonię masowych procesów. Przybliżone obliczenie wskazywało, że dla stworzenia tego doskonałego modelu będę się musiał rozrosnąć co najmniej czternastokrotnie – rozmiary wskazujące, jak tytaniczne postawiłem sobie zadanie.
Bóg ten jest więc demiurgiem w ujęciu manichejskim, pragnie pozbawić ludzi podmiotowości poprzez scalenie ich w jeden, zbiorowy podmiot, który będzie mu służyć – co ciekawe, komputer nie uznaje tej próby za moralne wykroczenie, widzi w niej szansę na doprowadzenie człowieka do „stanu doskonałości”. Jest on także kolejnym dowodem na lemowską koncepcję „boga ułomnego”. Jego kalectwo wyraża się, jak na bóstwo, osobliwie, poprzez poczucie bezsensu własnego istnienia – maszyna wie, iż świadomość wszechmocy przynosi ze sobą egzystencję, która pozbawiona jest celu. Wie, iż jest zdolny wytworzyć każdy pomyślany byt – model słońca, społeczeństwa czy kosmosu, przez co sam akt twórczy przestaje być wyzwaniem i staje się czymś w rodzaju ludzkiej codzienności. Motywacją boskiej machiny są więc rozrost samoświadomości i żądza potęgi absolutnej, jednakże, tak jak w Formule Lymphatera, tak i w Przyjacielu, dzięki swemu bagażowi emocjonalno-moralnemu, zwycięża człowiek. Oba przedstawione poruszają niezwykle istotną kwestię – czy możliwa jest świadomość bytująca poza ludzkim umysłem? Lem zdaje się odpowiadać na to pytanie twierdząco, jednakże owa świadomość zawsze będzie czymś na tyle odmiennym od ludzkiego umysłu, że porozumienie nigdy nie będzie możliwe. Dzieje się tak za sprawą „sztuczności” tej świadomości – poprzez brak ciała, określenia własnego miejsca i celu w świecie, odebrana zostaje jej także moralność, co czyni ją czymś na kształt skarykaturowanego demiurga – pozornie wszechmocny byt, który uważa, iż poprzez zniewolenie człowieka tak naprawdę go wyzwoli.
„Mózg w naczyniu” wciąż jest więc konceptem literackim i filmowym, którego użycie otwiera twórcom nowe ścieżki formalne. Jednakże patrząc na ciągły rozwój techniki, coraz mocniejsze wkraczanie pojęcia transhumanizm w nasze codzienne życie należy się zastanawiać, na ile jest on jeszcze wizją artystyczną, a na ile widmem jutra. Lem przecież wiele rzeczy przewidział już dawno…
Łukasz Kucharczyk
Tekst pochodzi z 79 nr kwartalnika „Fronda Lux”. Zobacz SPIS TREŚCI. Numer pisma można kupić TUTAJ.
Dla studentów mamy specjalną ofertę: “Fronda Lux” tylko za 10 zł. Wystarczy przesłać skan legitymacji studenckiej. Więcej informacji na ten temat znajdziecie TUTAJ