I stało się. Drugi raz w życiu kupiłam „Gazetę Wyborczą”. Z wahaniem spojrzałam na odliczone 2,90 i zamyśliłam się… „GW” czy coca-cola, „GW” czy ulubiony batonik albo nawet bochenek dobrego chleba.
Zainspirował mnie szyderczy ton Rafała Ziemkiewicza pewnego dnia w Poranku Republiki. W końcu czemu nie mieć w domowym archiwum numeru skrajnie ideologicznej gazety, symbolu III RP, który wyszedł 11 kwietnia 2016 roku, kilkanaście godzin po rocznicy Tego Dnia, którego wierni czytelnicy „Gazety” panicznie się boją. A powodów jest wiele – i nie chodzi tylko o to, że Polacy pamiętają i wspominają tych, którzy zginęli w okolicznościach niedających się ogarnąć rozumem. Głównym powodem powstawania gęsiej skórki i zimnych potów u osób takich jak redaktorzy Agnieszka Kublik i Paweł Wroński, jest przecież fakt, że to pierwsza rocznica Smoleńska pod rządami PiS… Uuuu. Trzask łamanych kości, wyrywanie paznokci. W głowach rozbrzmiewa groźny dźwięk: PIIIIISSSSSS.
A jak PiS – to faszyzm. Brunatna Polska. Faszystowskie bojówki. Faszystowska obrona terytorialna… I jakże faszystowskie hasło: Bóg, honor, ojczyzna. Ale ad rem. Zaglądam na stronę 9. Przeglądam pełen przerażenia tekst autorstwa nieznanego mi kompletnie pastora Kościoła ewangelicko-reformowanego oraz radnego PO na Śląsku. I rozczarowuję się. Słowa „faszyzm” i „faszystowski” padają tylko dwa razy. „Brunatny” – pięć. Są za to nazwy państw – Iran oraz Arabia Saudyjska, ale ku mojemu zdziwieniu brak nazwiska „Kaczyński”. A poza tym wszystko na miejscu: „demon”, „macica”, „gender”, „PiS”, „uchodźcy”, „ksiądz Lemański” oraz „płód”. Uff… Konkluzja jest taka, że ci światli i postępowi latami przymykali oko na rodzący się radykalizm i dlatego teraz wielkimi krokami zbliżają się wieki ciemne.
Nieco wcześniej, w internetowej wersji tego samego medium, po wejściu na stronę główną można było zobaczyć zdjęcie – a jakżeby – Hitlera w towarzystwie zapatrzonych w niego młodych ludzi i do tego wbijające się w mózg białe litery, które układały się w zdanie: Profesor XY: Dzisiaj w Polsce boimy się bardziej niż Niemcy w 1933 roku. Interesujące, wydawało mi się, że spółka Agora SA nie została zarejestrowana we Frankfurcie albo na przykład w Hamburgu.
Właściwie nic mnie już nie dziwi, bo codziennie prażę sobie popcorn i siadam przed ekranem komputera (telewizora nie posiadam), oglądając absurdy naszej polityczno-medialnej rzeczywistości. Na przykład, także w kwietniu, pewien poeta postanowił podzielić się publicznie refleksją, że raport Narodowego Centrum Studiów Strategicznych to tak naprawdę przygotowania Macierewicza do tworzenia bojówek, które z namaszczeniem ministra obrony narodowej będą strzelać z broni maszynowej do pokojowo protestujących przeciw rządowi na ulicach. To nic, że całość wyrwana z kontekstu, a realne zagrożenie terroryzmem istnieje tuż za naszą zachodnią granicą i o to chodzi w tym fragmencie dokumentu. I tak najgorszy jest Kaczafi. A tymczasem żadnych sensacji nie ma – po blisko pół roku od wyborów 40% Polaków popiera rząd, a jednej trzeciej jest on obojętny. Przestrzeń wolności manifestowania własnych poglądów i realizowania swoich stylów życia wciąż w nas taka sama. Nudy…
Moje pokolenie w nosie ma ideologiczne wygłupy, absurdalne przebieranki, dziecinne prowokacje, walki na łopatki w piaskownicy. Ludzi w wieku dwudziestu paru, trzydziestu paru lat (tych, którzy jeszcze nie wyjechali na Zachód) coraz mniej obchodzą polityczna bieżączka i nazywanie jakiejś publicznej osoby „faszystą”. Zastanawiają się bowiem, co będą w stanie odłożyć i jak szybko będą musieli pozbywać się tego, co odziedziczą po swoich rodzicach i dziadkach. Gdy już się wyjdzie poza horyzont studenckich zabaw, beztroskiego picia rozmaitych napojów oraz spontanicznych podróży, przed oczyma pojawia się wielki znak zapytania. Zwłaszcza że opowieści o wolnym rynku i prawdziwej, uczciwej i zdrowej konkurencji w Polsce można włożyć między bajki. Rzadko kto chce o tym mówić głośno, ale w kuluarach i dyskretnych rozmowach każdy wie, co się święci.
Wydaje mi się, że wygrana PiS to ostatnia fala nadziei, że coś może się zmienić, że da się wyciąć korupcję oraz osłabić rozmaite sitwy i wpuścić trochę świeżego powietrza. Ale nawet jeżeli po czterech latach będzie kompletna klapa, to i tak nikomu nie uda się wyciągnąć tłumów na ulice pod hasłem zagrażającego im faszyzmu ani nawet wizji, że w alei Szucha Antoni Macierewicz torturuje innowierców, przechadzając się obok nich w skórzanym płaszczu gestapowca. A nie, to już było. Według najnowszej wykładni będzie po prostu pacyfikował KOD i putinizował Polskę.
A mówiąc bardzo serio, jeżeli ten wielki kapitał społeczny zostanie przez obecną władzę zmarnowany, to potem przez wiele lat nie będzie szansy, by znów go odbudować i zmotywować nas do działania, a przede wszystkim do ponownego głosowania. Niech jednak żaden światły przedstawiciel „elity” nie liczy na masowe protesty w obronie demokracji – będzie cicha emigracja i kolejny odpływ tych kreatywnych i przedsiębiorczych. Aż zostaną tylko ludzie, którym wmówiono, że nadają się co najwyżej do bycia tanią siłą roboczą w zagranicznych korporacjach.
Jak widać, tak czy siak – lepiej kupić czekoladowy batonik.
Anna Stępniak
Tekst pochodzi z 79 nr kwartalnika „Fronda Lux”. Zobacz SPIS TREŚCI. Numer pisma można kupić TUTAJ.
Dla studentów mamy specjalną ofertę: “Fronda Lux” tylko za 10 zł. Wystarczy przesłać skan legitymacji studenckiej. Więcej informacji na ten temat znajdziecie TUTAJ.