NAJNOWSZY NUMER DO KUPIENIA TUTAJ
Jest rok 2020. Ludzkość wydaje się być w zupełnym amoku. Natężenie sprzecznych emocji sięga zenitu. Z jednej strony pierwsze i ostatnie miesiące roku zostały zdominowane przez apokaliptyczną zarazę, która dziesiątki tysięcy skazała na odosobnienie, ale z drugiej nie przeszkadzało to tej samej ludzkości rozczulać się nad kolejnymi ideologiami pierwszego świata. To rok, w którym Człowiek w jednej ręce trzymał różaniec i szukał ucieczki od lęku, który budziła weń choroba, a w drugiej miał kamień – ręką celował w witrynę sklepową. Prosto sprzed ołtarza Człowiek wybrał się na antifiarskie zamieszki. Dalej próbujemy się pozbierać i zorientować się, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi? A zrobimy to z Waldemarem Krysiakiem, znanym szerszej publiczności jako Gej przeciwko światu!
Fronda LUX: W tych trudnych i pomieszanych czasach, zanim porozmawiamy o tym co dookoła zaczniemy od poważnego pytania – jak zdrowie?
Waldemar Krysiak: Dziękuję za pytanie! Przez ostatnie dwa tygodnie chorowałem – kombinacja grypy i zapalenia oka. Cieszę się więc, że znowu normalnie widzę i oddycham. Cieszę się też, że nie było gorzej – dwóch dawnych znajomych umarło ostatnio na COVID, więc myślę, że sam nie mogę narzekać.
FL: Nie uciekniemy od tego całego światowego zamieszania. Patrząc po skali dezinformacji towarzyszącej rozwojowi różnych skrajnie lewicowych ruchów – BLM, Strajk Kobiet, Antifa, które przewinęły się przez ulice polskich i amerykańskich miast ma się ochotę zapytać – tyle hałasu o nic? A może jednak chodzi o coś poważnego?
WK: Wszystkie te ruchy mają dwa rodzaje postulatów: medialny i rzeczywisty. Medialny to ten chwytający za serce: żeby nie było rasizmu, żeby nie mnożył się faszyzm, żeby nie ginęli niewinni. Generalnie słuszne i moralne – jakkolwiek banalne – życzenia. Rzeczywiste postulaty takich ruchów, jak Antifa czy BLM niewiele mają jednak wspólnego z tymi medialnymi: Antifa chce de facto mieć pozwolenie na obchodzenie prawa i stosowanie przemocy wobec każdego, kogo uzna za wroga. A BLM? BLM wśród swoich celów wylicza likwidację policji jako stróża prawa i rodziny jako podstawowego budulca społeczeństwa. Postulaty medialne są tymi, które trafiają… do mediów. Do ludzi. To uproszczona wersja, którą się powtarza: „Antifa to antyfaszyści! BLM walczy z rasizmem!”. Trudno – wstyd prawie! – powiedzieć, że się z czymś takim nie zgadza. Kiedy jednak zna się rzeczywiste cele tych organizacji, rozumie się, że te medialne są tylko przykrywką.
FL: Mimo tego wydaje się, że ten teatr zdobywa sobie serca coraz młodszych widzów. Jak odbierasz to, że największy posłuch współczesne nam skrajne ideologie znajdują u bardzo młodych osób, często niepełnoletnich?
WK: Trudno jest powiedzieć, czy młodzież jest naprawdę tak bardzo zideologizowana. Lewicowe media tak twierdzą i bardzo stawiają na “głos młodych”. A dlaczego? To taka powtórka z krucjat dziecięcych, to taki szalony pomysł, że skoro dzieci nie zdążyły stać się skorumpowane i zepsute, jak dorośli, to ich głos jest więcej wart. To nawet pomysł po części słuszny – dzieci i młodzież potrafią często dostrzec wyjątkowość tego, co spowszechniało dla dorosłych. Zdolność do zachwytu jednak nie równa się zdolności do zrozumienia i poprawiania świata, do których trzeba i cierpliwości, i doświadczenia, które przychodzą z wiekiem. Można też odejść od takiej abstrakcyjnej interpretacji tego zagadnienia. Żyjemy w czasach sterowanych oburzeniem, które wyraża się najlepiej w soc-mediach. Młode Julki i małe Oskarki spędzają swoje życie na Facebooku, Snapie i Instagramie, Julki i Oskarki to jeszcze głupie dzieci, którymi łatwo manipulować, więc to na ich emocje stawiają lewicowe media. A jeżeli to prawda, że dzisiejsza młodzież jest zideologizowana, to jest to właśnie wynik tego, że ciągle się im mówi, że muszą być oburzeni. I pewnie ze względu na to, że pokolenia po millenialsach dorastały wszystkie przyklejone do smartfonów, które mocno trzepią mózg.
FL: Jesteśmy w stanie wojny kulturowej?
WK: Nigdy nie podobało mi się określenie „wojna kulturowa”, bo „wojna” sugeruje, że nasze życie jest w bezpośrednim niebezpieczeństwie. I wojna to czas zabijania i strasznych rzeczy. Nigdy też nie podobało mi się ten termin, bo wydawało mi się, że – jako wytłumaczenie – jest ono za proste.
Ten rok przekonał mnie jednak, że prawdopodobnie znajdujemy się właśnie w stanie wojny kulturowej. Jest ona prowadzona między nowymi marksistami i resztą świata.
FL: Współczesny dyskurs polityczny lubi szufladkować: wegetarianin – lewak; zwolennik szerszego dostępu do broni – korwinistyczny kuc; konserwatysta – incel… Do jakiej szufladki Ciebie wkładają?
WK: Szufladki, do których trafiam, są dość absurdalne. Najczęściej nazywany jestem homofobem, co jest dość zabawne. Ja nigdy nie miałem problemu z byciem gejem, nie nienawidzę siebie, nie boję się innych osób homoseksualnych, ale mimo tego trafiam do tej kategorii. Myślę, że jest ona wynikiem braku argumentów, bo dla niektórych świat dzieli się bardzo prosto: na kochającą mniejszości seksualne – lewicę, oraz całą resztę – homofobów. Skoro ja odrzucam postulaty lewicy, szczególnie tej progresywnej, to muszę być homofobem. Druga szufladka do której trafiam to „gej-kolaborant”, „członek Judenratu”. W tej szufladce chodzi o to, że świat dzieli się na „oświeconych, dobrych gejów” i „zdrajców rasy, którzy razem z nazistami i wbrew sobie krzyczą ‘do gazu!’”. Ja nie zgadzam się – za wyjątkiem związków partnerskich – z tęczowymi postulatami, jestem więc „zdrajcą rasy”. Obie szufladki są trochę śmieszne, trochę straszne. Śmieszne – bo pokazują prostotę myślenia „postępaków”. Straszne – bo dowodzą, jak pochlebnie „postępacy” myślą o sobie, a jak nisko o innych.