Niekiedy zrządzeniem Opatrzności pojawiają się jednostki, które nie tylko łączą w sobie cechy arystokraty i dowódcy, stratega i wizjonera, lecz także posiadają środki do wystawienia własnych armii oraz czują głębokie powołanie do prowadzenia wojny. Co by było, gdyby taka postać pojawiła się dziś w Stanach Zjednoczonych i wzięła udział w wojnie o dusze?
Jeśli bowiem z jednej strony jest w nim (w świecie – przyp. red.) obecna Ewangelia i ewangelizacja, to z drugiej strony jest w nim także obecna potężna antyewangelizacja, która ma też swoje środki i swoje programy i z całą determinacją przeciwstawia się Ewangelii i ewangelizacji. Zmaganie się o duszę świata współczesnego jest największe tam, gdzie duch tego świata zdaje się najmocniejszy. W tym sensie Encyklika „Redemptoris missio” mówi o nowożytnych areopagach. Areopagi te to świat nauki, kultury, środków przekazu; są to środowiska elit intelektualnych, środowiska pisarzy i artystów.
Jan Paweł II, Przekroczyć próg nadziei
Pokój szczęśliwość,
Ale bojowanie byt nasz podniebny.
Mikołaj Sęp Szarzyński
W każdej wojnie miarą sukcesu jest opanowywanie kolejnych przestrzeni. Każda przestrzeń posiada swoje strategiczne punkty, które pozwalają ją kontrolować. Stanowią one bazę wypadową do następnych podbojów.
W starciu między „cywilizacją życia” a „cywilizacją śmierci”, o którym pisze Papież, strategicznymi miejsca mi są redakcje, sądy, uniwersytety, szkoły. Stawką jest nie tylko oblicze mediów, kształt prawa czy sposób edukacji. Toczy się walka o obecność chrześcijaństwa w życiu publicznym. Na jeszcze głębszym poziomie jest to wspomniane przez Jana Pawła II „zmaganie się o duszę świata współczesnego”, innymi słowy: wojna o dusze.
Największym mocarstwem i jedynym globalnym imperium są dzisiaj Stany Zjednoczone. Pod wpływem ich potęgi świat przyjmuje wzory kulturowe, obyczajowe i społeczne. Dlatego tak ważne jest, jak owo starcie cywilizacyjne zakończy się właśnie wewnątrz USA. Niegdyś wielcy dowódcy wywodzili się spośród arystokracji, a najwięksi z nich byli w stanie wystawić podczas wojny nawet własne armie. Dziś socjologowie piszą, że funkcję dawnych arystokratów przejęli wielcy biznesmeni. Mają oni wszystkie trzy rzeczy, które Napoleon Bonaparte uważał za niezbędne do prowadzenia wojen, to znaczy: „pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze”. Niewielu z nich jednak, tak jak np. George Soros, posiada owo arystokratyczne poczucie misji.
Każdy front potrzebuje swoich dowódców. Potrzebuje strategów, którzy planować będą kolejne potyczki i wyprzedzać przeciwnika o kilka posunięć. Którzy będą nie tylko odpowiadać na ataki wroga, lecz również samodzielnie projektować ofensywy i narzucać własne reguły gry.
Niekiedy zrządzeniem Opatrzności pojawiają się jednostki, które nie tylko łączą w sobie cechy arystokraty i dowódcy, stratega i wizjonera, lecz także posiadają środki do wystawienia własnych armii oraz czują głębokie powołanie do prowadzenia wojny. Co by było, gdyby taka postać pojawiła się dziś w Stanach Zjednoczonych i wzięła udział w wojnie o dusze? To właściwie byłoby tyle, jeżeli chodzi o wstęp do przedstawienia sylwetki Toma Monaghana.
Pięć priorytetów
Morze zmusza do refleksji. Długi pobyt na statku może się stać okazją do przewartościowania całego życia.
Syn pierwszego szefa CIA, późniejszy kardynał, Avery Dulles jako młody marynarz na pokładzie krążownika USS „Philadelphia” opisał jesienią 1944 roku świadectwo swej duchowej przemiany. Podobnie było w wypadku Toma Monaghana, który służąc w marynarce wojennej i krążąc między Filipinami a Japonią, miał – jak wspomina – dużo czasu na modlitwy i rozmyślania. Wówczas spisał na kartce pięć priorytetów, którymi postanowił się kierować w życiu. Pozostał im wierny przez kilkadziesiąt lat.
Priorytet pierwszy – duchowy. Najważniejszym celem w życiu jest osiągnięcie Nieba i pomoc w dostaniu się tam jak największej liczbie ludzi. Dlatego na pierwszym miejscu w życiu jest Bóg. Tylko On zapewnia sens naszej egzystencji i tylko On może nam dać szczęście na wieczność. Poznać Go to znaczy pokochać Go i bezgranicznie Mu zaufać. Z tego wynika poczucie wdzięczności za niezasłużoną łaskę i pragnienie dzielenia się swoim szczęściem z innymi.
Jeśli się kogoś kocha, to chce się z nim nieustannie przebywać. Stąd wypływa potrzeba modlitwy. To dzięki niej otrzymujemy największe duchowe skarby: wiarę, nadzieję i miłość. Najważniejsza pozostaje jednak Eucharystia – w niej bowiem otrzymujemy nie tyle Boże dary, ile sam Bóg oddaje się nam cały – jest to ten rodzaj intymnego obcowania z Nim, którego nie da się po równać z niczym na świecie.
Natomiast największe nieszczęście i prawdziwy koszmar, jaki może się nam przydarzyć, to grzech ciężki. Prowadzi on do duchowej śmierci. Dlatego należy się wówczas natychmiast wyspowiadać, gdyż Bóg, pełen miłosierdzia, może przebaczyć nam każdy, absolutnie każdy grzech, gdy okażemy skruchę.
Priorytet drugi – społeczny. Jeżeli Bóg stworzył człowieka, jeżeli się w nim objawił i jeżeli oddał za niego życie, to znaczy, że obdarzył go nieskończoną godnością. Każdy człowiek, bez wyjątku, wymaga więc szacunku. Dlatego trzeba stosować w życiu zasadę: „Traktuj innych ludzi tak, jak chciałbyś, aby oni traktowali ciebie”. Zwłaszcza w życiu zawodowym trzeba być rzetelnym, uczciwym i postępować moralnie.
Priorytet trzeci – umysłowy. Trzeba ćwiczyć umysł, aby pozostawał sprawny i zdrowy. Jest to niemożliwe bez czystego sumienia, bo tylko ono umożliwia właściwą samoocenę. Jest też źródłem radości i optymizmu. Intelektualną sprawność najlepiej podtrzymują lektury oraz nauka.
Priorytet czwarty – fizyczny. Ponieważ ciało jest świątynią ducha, potrzebuje odpowiedniej troski – gimnastyki, należytego odżywiania się, a także postu. Nic więc dziwnego, że wierny tym założeniom Monaghan w wieku 68 lat codziennie przebiega 10 kilometrów i wykonuje 150 pompek.
Priorytet piąty – finansowy. Jeżeli człowiek pozostanie wierny czterem pierwszym priorytetom, wówczas osiągnięcie finansowej niezależności i stabilności przestanie być problemem.
Po latach Monaghan, jeden z najbogatszych ludzi w USA, stał się sławny głównie dzięki piątemu priorytetowi. W 1960 roku jako 23-letni żółtodziób w biznesie kupił swoją pierwszą restaurację na terenie campusu uniwersyteckiego w Ypsilanti w stanie Michigan. W pierwszym tygodniu zarobił 99 dolarów. Taki był początek największej na świecie sieci pizzerii Domino’s Pizza, która w roku 2000 liczyła 7000 lokali w 66 krajach, zatrudniała 120 tys. pracowników i przynosiła 3,54 mld dolarów zysku.
Dziesiątki inicjatyw
Zarabianie pieniędzy nigdy nie było celem życia Monaghana, pozwoliło mu natomiast powołać do życia wiele instytucji. Jedną z pierwszych było nadające z Ann Arbor lokalne radio Ave Maria o charakterze informacyjno-ewangelizacyjnym. Jego największą gwiazdą jest popularny dziennikarz Al Kresta, prowadzący codziennie trzygodzinną audycję Kresta in the Afternoon. Stację tę wybiera ok. 40 proc. słuchających radia w stanie Michigan. Miliarder wydaje też od 1997 roku tygodnik „Credo”, który rozchodzi się w nakładzie 40 tys. egzemplarzy.
Największą jednak sferą zaangażowania Monaghana pozostaje edukacja. To na tym polu – jego zdaniem – rozgrywa się jedna z kluczowych bitew o świadomość współczesnych społeczeństw. Dlatego też amerykański przedsiębiorca założył wiele instytucji oświatowych. Zaczął od prowadzonej przez siostry zakonne sieci szkół podstawowych Spiritus Sanctus. Postanowił, że mają być one katolickie nie tylko z nazwy, lecz również z ducha. Dlatego zadbał, aby były oparte na tych priorytetach, które sam swego czasu uznał za podstawowe w swoim życiu. Celem Sprititus Sanctus jest więc całościowe wychowanie człowieka, obejmujące jego formację duchową, społeczną, intelektualną, psychiczną i fizyczną.
Monaghan stworzył też kilka szkół średnich i wyższych, m.in. Ave Maria College w Ypsilanti, St. Mary’s College w Orchard Lake czy Ave Maria College of the Americas w San Marcos w Nikaragui. W tej ostatniej uczelni, otworzonej w 1999 roku, uczy się ponad 500 latynoskich studentów. Ameryka Łacińska jest zresztą obiektem szczególnego zainteresowania Monaghana. Założona przez niego fundacja Ave Maria zajmuje się finansowaniem na uczania ubogich dzieci w Hondurasie, gdzie umożliwienie edukacji jednemu dziecku kosztuje 50 dolarów miesięcznie – dla przeciętnego Amerykanina niewiele, ale dla mieszkańca Hondurasu bardzo dużo.
Największym edukacyjnym przedsięwzięciem Monaghana jest jednak budowa pierwszego od 40 lat w Stanach Zjednoczonych uniwersytetu katolickiego Ave Maria, który otwarty zostanie w 2006 roku w Naples na Florydzie. Chociaż budowa uczelni jeszcze trwa, działa już kilka wydziałów.
Już kilkadziesiąt lat temu arcybiskup Fulton Sheen zauważał, że najlepszym sposobem na utratę wiary chrześcijańskiej w USA jest studiowanie na katolickim uniwersytecie. Od tamtego czasu nie tylko niewiele zmieniło się na lepsze, ale wydaje się, że nastąpiło pogorszenie sytuacji. Na większości katolickich uczelni mało kto troszczy się dziś o pogłębianie wiary i rozwijanie chrześcijańskiej duchowości. Nic więc dziwnego, że Monaghan nie zdecydował się na przyszywanie nowych łat do starej szaty, czyli dofinansowanie którejś z istniejących placówek, lecz na wybudowanie nowego uniwersytetu. Cel jest jeden: stworzyć prestiżową uczelnię, która pod względem poziomu nauczania dorównywać będzie Harvardowi czy Yale, ale zarazem będzie w pełni wierna nauczaniu Magisterium Kościoła. W radzie programowej uniwersytetu znajdują się tak wybitne postaci, jak m.in. ks. Richard John Neuhaus, o. Benedict Groeshel, o. Joseph D. Fessio, Ralph Martin, Michael Novak czy Mary Ann Glandon. W radzie kościelnej zasiada natomiast pięciu wpływowych kardynałów: Francis Arinze i James Stafford z Watykanu, Christoph Schónborn z Wiednia, George Pell z Sydney oraz Marc Quellet z Quebecu.
Monaghan buduje w Naples nie tylko uniwersytet, lecz również miasteczko akademickie przeznaczone dla 6000 studentów. W środku campusu stać będzie największy w całej Ameryce Północnej kościół, w którym codziennie odprawianych będzie nie tylko od 15 do 20 Mszy świętych, lecz również trwać będzie nieustająca adoracja Najświętszego Sakramentu. Studenci będą się mogli także wyspowiadać o każdej porze dnia i nocy. Na terenie miasteczka będzie obowiązywał zakaz sprzedaży środków antykoncepcyjnych czy pism pornograficznych. Ave Maria ma się stać centrum nie tylko intelektualnym, lecz przede wszystkim duchowym.
Miliarder nie chce, żeby z przyczyn ekonomicznych nauka na uniwersytecie była nieosiągalna dla uczniów z mniej zamożnych rodzin. Dlatego stworzył całą sieć zapomóg stypendialnych, które objąć mają 90 proc. studentów.
Monaghan mówi wprost, że uniwersytet Ave Maria ma się stać kuźnią chrześcijańskich elit, szkołą liderów w Kościele katolickim – profesjonalistów najwyższej klasy w swoich specjalnościach, a zarazem ludzi głęboko przeżywających swoją wiarę i zaangażowanych w działalność publiczną.
Podobne dzieło zapoczątkował w 2001 roku w dziedzinie prawa. Założył wówczas w Ann Arbor wyższą szkołę prawniczą Ave Maria, na której czele stanął wybitny prawnik Bernard Dobranski. Przy uczelni powstało Centrum Prawa i Sprawiedliwości im. Thomasa More’a, które interweniuje w sytuacjach, gdy zagrożona jest wolność wypowiedzi, sumienia czy wyznania amerykańskich chrześcijan, np. gdy z jakiegoś budynku publicznego usuwane są symbole chrześcijańskie albo gdy dyrekcja jakiegoś urzędu zabrania pracownikowi nosić koszulkę z antyaborcyjnym napisem.
Monaghan wie dobrze, że klasa prawnicza jest dziś w USA niemal kastą kapłańską, a konsekwencje ferowanych przez nią wyroków rozciągają się na całe społeczeństwo. Aborcja nie została przecież zalegalizowana przez Kongres, Senat czy prezydenta, lecz na skutek – jak się wyraził Ronald Reagan – „zamachu sądowego”, czyli decyzji Sądu Najwyższego. Dlatego tak ważnym polem walki o rząd dusz jest prawo. Wiadomo bowiem, że kształt obowiązującego prawa ma wielki wpływ na społeczną świadomość – granica miedzy tym, co dozwolone, a tym, co zakazane, mocą autorytetu państwa zamienia się w granicę między dobrem a złem. Monaghan nie ukrywa, że jego zamiarem jest wychowanie nowego pokolenia prawników, które nie tylko będzie się przeciwstawiać ekspansji „cywilizacji śmierci”, ale doprowadzi do objęcia ochroną państwa także dzieci nienarodzonych.
Fundator Ave Maria zdaje sobie też sprawę, że powodzenie wielu chrześcijańskich przedsięwzięć zależeć będzie od tego, czy znajdą się również inni katoliccy biznesmeni, gotowi poświęcić swój czas i pieniądze dziełom ewangelizacyjnym. Sprawna armia musi mieć zaplecze nie tylko intelektualne. Dlatego w 1987 roku, po spotkaniu z Janem Pawłem II, Monaghan założył organizację o nazwie Legatus. Skupia ona przedsiębiorców, właścicieli i dyrektorów, menedżerów i prezesów, którzy po pierwsze – są praktykującymi katolikami, po drugie – wartość ich firm powinna przekraczać 100 milionów dolarów, a dochody powinny wynosić minimum 10 milionów dolarów netto rocznie.
Te warunki sprawiają, że Legatus jest organizacją bardzo elitarną, a zarazem wpływową. Mimo to jego liczebność wynosi 2000 członków nie tylko w USA, lecz również w Kanadzie, Irlandii i Włoszech. Do Legatusa należy także dwóch polskich biznesmenów.
Głównym zadaniem tej instytucji jest formacja duchowa i intelektualna jej członków. Chodzi jednak nie tylko o pogłębienie wiary, lecz także o wcielanie jej w życie i aktywność na forum publicznym. Osoby zamożne i wysoko postawione mają z pewnością większe od pozostałych możliwości animowania najróżniejszych dzieł społecznych.
Przedsiębiorcy skupieni w Legatusie mają świadomość, że toczy się swoisty kulturkampf że trwa bitwa o kulturę, wojna o świadomość – i że muszą wziąć udziału w tym starciu, jeśli nie chcą, żeby ich dzieciom rozdawano w szkołach pigułki wczesnoporonne, a wnuki miano przekonywać, że homoseksualizm jest tak samo dobrą orientacją płciową jak heteroseksualizm. Wiedzą, że toczy się wojna, o której pisał Jan Paweł II w Przekroczyć próg nadziei – starcie sił ewangelizacji i antyewangelizacji.
Takie przekonania żywią nie tylko członkowie Legatusa, lecz także przedstawiciele wielu innych środowisk katolickich i protestanckich. Wiąże się to zresztą ze swoistym amerykańskim mesjanizmem i poczuciem odpowiedzialności za resztę świata. Poczucie to jest tym większe, im bardziej Amerykanie rozczarowani są Europą – kontynentem coraz bardziej jałowym duchowo, kapitulującym przed islamem i wykreślającym Boga ze swej konstytucji. W tej sytuacji widzą, że USA jest ostatnią nadzieją dla świata – uważają, że jeśli w Stanach Zjednoczonych zwycięży „cywilizacja śmierci”, jeśli nastąpi taka sekularyzacja społeczeństwa jak w Europie Zachodniej, to już nic nie powstrzyma fali dechrystianizacji w skali globalnej. Dlatego w wielu wystąpieniach amerykańskich polityków i kaznodziejów pojawia się ten sam motyw – opatrznościowej roli USA.
Sam Monaghan wydaje się nie ulegać mesjanistycznym nastrojom. Zdaje sobie oczywiście sprawę ze znaczenia, jakie może mieć w skali globalnej porażka „cywilizacji śmierci” w Ameryce, ale wpatrzony jest raczej w „królestwo nie z tego świata”, gdyż wie, że stawką ostateczną nie jest budowa raju na ziemi, lecz zbawienie dusz i życie wieczne. Dlatego choć często spotyka się z najbardziej wpływowymi osobistościami świata, podkreśla, że „nowo wyświęcony kapłan jest o wiele bardziej ważny aniżeli prezydenci, premierzy, królowie, najwięksi biznesmeni oraz wszyscy wielcy tego świata, ponieważ to przez dar kapłaństwa Jezus Chrystus przebacza nam grzechy w sakramencie pokuty i uobecnia swoje zbawienie w tajemnicy Eucharystii, dzieląc się z nami swoim zmartwychwstałym życiem”.
I to by było tyle, jeśli chodzi o Toma Monaghana.
SONIA SZOSTAKIEWICZ
Tekst pochodzi z kwartalnika „Fronda”, nr 35.