W kraju atmosfera gorąca, aborcyjno-maciczna – nie może zabraknąć więc okładania się pałami. W zasadzie trudno mieć pretensję do obu stron sporu – nie sposób utrzymać emocji na wodzy. W końcu, kiedy mamy się wkurzać, wzburzać i czerwienić, jeśli nie teraz, gdy mowa o zabijaniu dzieci (narracja nr 1) oraz o holocauście kobiet (narracja nr 2)?
Na początku wyznanie wiary – jestem przeciwko aborcji. Kiedyś w latach durnych, bezchmurnych byłam za aborcją na życzenie. Wiecie (albo nie wiecie), całe to “my mind, my body, my choice”. Etyczna wiocha – zdaję sobie sprawę. Zostawiając jednak moją historię na boku, chcę się skupić na ustaleniu podstawowych faktów, które pozwolą rozeznać się w tym, co się dzieje w tym medialno-ulicznym burdeliku. Bo jakoś nie wierzę, że zachowania skrajnistów to prawdziwy obraz rzeczywistości. Uporządkujmy doznania:
[Teraz będzie o projekcie ustawy Ordo Iuris]
Aborcja jest w Polsce zakazana. Ani komfortu matki, ani jej sytuacji finansowo-życiowej, ani jej kariery nie można zestawiać z życiem dziecka. Tzn. można, ale wynik tego zestawienia będzie oczywisty – życie dziecka jest ważniejsze. W porównaniu z rodzicami (bo skoro matka, to ojciec być musi) jest ono – dziecko – bezbronne. Nie ma rzecznika, nie ma obrońcy, nie może samo nic zrobić – nawet głupiego happeningu z wieszakiem. Właśnie po to jest ten zakaz – chroni człowieka nawet wówczas, gdy ten nic nie może. Po to ten cały humanitaryzm.
Jeśli więc aborcja jest zakazana, to po co jej bardziej zakazywać? Prawodawcy tak formułują prawo, aby wychowywać – postulują zachowania wzorcowe, które mają szansę się urzeczywistnić. Dlatego też biorą pod uwagę rozmaite, dodatkowe okoliczności. Normy prawne muszą być realne, tzn. takie, które będą możliwe do zrealizowania. Podczas pisania ustawy muszą też być brane pod uwagę “koszty” jej wprowadzenia. Jakie są koszty całkowitego zakazu aborcji? Trauma zgwałconej kobiety (proszę tego nie mylić z komfortem!), życie i zdrowie matki. To są za duże koszty, żeby dopuszczać je w ramach prawa. O wielkości i heroizmie ś.p. Agaty Mróz świadczy to, że nie musiała ryzykować, a jednak to zrobiła.
Projekt ustawy proponowany przez komitet Stop Aborcji – Ordo Iuris jest słaby. I nie dlatego, że – jak fałszywie donoszą media – za nieumyślne poronienie grozi kobiecie więzienie (jest to oczywistą nieprawdą, o czym mówi art. 152 § 6 KK – zresztą przeczytajcie sami cały projekt). Problem tkwi w tym, że dotychczas ze względu na swój szczególny stan – ciążę – kobieta w ogóle nie podlegała karze. Według obywatelskiego projektu o wszystkim ma decydować sąd (art. 152 § 6 KK) – może odstąpić od wymierzenia kary, ale może również wlepić piątaka. Tutaj warto przywołać argument z lewicowego kajecika: zamożne kobiety pojadą do Czech, załatwią sprawę i kodeks karny będą mogły czytać sobie najwyżej do poduszki, kobiety niemajętne uzbierają kilka tysięcy na zabieg i będą drżeć przed więzieniem. To nie jest dobra metoda nauczania moralności.
Tematem odrębnym jest aborcja eugeniczna, której również zakazuje projekt obywatelski. Zabijanie dziecka ze względu na jego defekty jest wysoce niemoralne. Im dłużej o tym myślę, tym bardziej się wkurzam. To, że ktoś jest chory i po urodzeniu może umrzeć, nie oznacza, że trzeba go natychmiast zabić. Nie można przy tym zapominać – znowu – o rodzicach, zwłaszcza o matkach, dla których noszenie ciąży ze świadomością, że dziecko ma nikłe szanse na przeżycie, musi być koszmarem. Ksiądz Kaczkowski w swojej książce mówił: “Katolicką odpowiedzią na to pytanie jest hospicyjna opieka perinatalna. Zainicjował ją w Polsce docent Dangel w warszawskim hospicjum dla dzieci. Po traumatycznym doświadczeniu rodziców, którzy przez wiele lat starali się o dzieci, a gdy kobieta zaszła w ciążę, okazało się, że dziecko nie będzie miało większych szans na przeżycie, to tam rodzice znajdują odpowiednią opiekę”. Jeśli nie chcemy, by dokonywano aborcji eugenicznej – dajmy coś więcej niż paragraf w kodeksie.
Temat aborcji eugenicznej świetnie ilustruje schizofrenię europejskiej kultury. Gdy muzycy z zespołem Downa pogują na Eurowizji, a aktorzy z zespołem Downa występują w serialach – wszyscy się wówczas zachwycają, telewizje robią o tym wzruszające materiały, przywołując jakieś kretyńskie słowa Korwina o niepełnosprawnych, żeby wskazać, że zło i niemoralność jest gdzie indziej. Ale równocześnie w tej samej czasoprzestrzeni wykrycie dodatkowego chromosomu 21 w czasie ciąży jest wystarczającym powodem do jej usunięcia. Bo przecież to znaczne i nieodwracalne uszkodzenie płodu – człowiek z zespołem Downa będzie nieszczęśliwy, będzie ciężarem dla rodziców. A ciężarem dzisiaj być nie wolno. Nawet jeśli ten ciężar skacze radośnie po scenie.
[Teraz będzie o tym, jak zachowują się zwolennicy aborcji]
Wieszaki dla premier Szydło, prawo własności macicy, prowokacje w kościołach albo #trudnyokres na Twitterze. Cały czas się zastanawiam, czy przeciwnicy zaostrzenia prawa o ochronie życia to zwolennicy status quo, czy też jednak zwolennicy liberalizacji obecnie obowiązującego prawa. Dobór środków wyrazu świadczy jednak o tym drugim. Zwłaszcza ten wieszak. To symbol podziemia aborcyjnego – dla nieznających tematu polecam mocną fabułę 4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni. Wieszakowi jednak ewidentnie czegoś brakuje. Tym “czymś”, jest “to”, co na końcu haka. To płód. To dziecko.
Nie piszę o biskupach, kościele i religii. Dlaczego? Bo ochrona życia to nie jest kwestia wiary. To nie jest kwestia ani wiary, ani prawa własności. Macice są nasze, ale to, co się w nich znajduje nie należy do nas, nie możemy więc tym dowolnie rozporządzać. To po prostu kwestia humanitaryzmu. I jeśli ktoś mówiąc o zakazie aborcji, posługuje się wykazem humanitarnych przestępstw dokonywanych na kobietach, a więc torturami, gwałtem, karą śmierci i holocaustem – to chyba zapomina o metodach, jakimi dokonuje się aborcji. Zapomina o tym, do czego tak naprawdę służy wieszak, którym wymachuje na demonstracjach. Czy tylko do dręczenia matek?
Magdalena Osińska