No i stało się. Fronda po 27 latach bujnego istnienia dobiła do brzegu setnego numeru. Oczywiście, ten skromny jubel, nie mógłby się odbyć w czasie nudnym i spokojnym, a na pewno nie w momencie dziejowego zwycięstwa, na które poczekać zapewne jeszcze trochę będziemy musieli. Zostało ono zapowiedziane, więc przyjdzie na pewno. Ostatni optymistycznie usposobieni wielbiciele Fukuyamy, mogą spokojnie, na piechotkę udać się do rezerwatu. Zresztą sam Fukuyama od swojej tezy o końcu historii w końcu odżegnał się, przygnieciony nadmiarem materiału dowodowego. Jednak z perspektywy polskiej, dochodzi do sensacyjnego zdumienia. Otóż ci wszyscy, którzy uznawali Polskę za absolutne peryferie świata, dziś przecierają oczy ze zdumienia. O ile dotychczasowe kryzysy migracyjne koncentrowały się w basenie Morza Śródziemnego i dla nas mogły mieć charakter egzotyczny, zamykający się w liczbach i obrazkach, o tyle najnowsza rzeczywistość wbiła polskiego widza w fotel. Migranci znajdują się u naszych bram, a nasze senne od dawna granice, stały się limesem, za którym kryje się nasze bezpieczeństwo. Brak spójnej polityki wschodniej, o której grzmieliśmy od lat, dał o sobie znać w sposób szczególnie sugestywny.
Kierunek atlantycki naszej polityki wciąż wydaje się dogmatem, polityka wschodnia właśnieprzestaje być herezją. Jeśli to nas nie zmusi do podjęcia tego tematu serio, to lepszej okazji już nie będzie. A ilu zawodowych ateistów i zdeklarowanych wrogów wiary dało przy tej okazji upust, utyskując na naszą ksenofobię, megalomanię i ogólny faszyzm, dopytując niezbyt mądrze o to, gdzie podziało się nasze miłosierdzie, to szkoda gadać. Zwłaszcza w dobie ich znaczącego sukcesu. Wszystko wskazuje bowiem na to, że dorabiamy się pokolenia zlaicyzowanego jak nigdy wcześniej. I nie jest to tylko namacalny dowód naszej niebywałej europeizacji, ale i kryzysu instytucjonalnego w polskim Kościele. Jeśli nie dojdzie do katharsis tutaj, to żadne boje Franciszka nie pomogą. Mnóstwo pracy przed ludem bożym w Polsce, bo po tym, co się od kilku lat (a jeśli spojrzeć szerzej, to znacznie dłużej) dzieje nad Wisłą, to nasza droga jest gdzieś pomiędzy Irlandią a Hiszpanią. I nie jest to droga, którą należy podążać, należy z niej bezzwłocznie zawrócić. Kościół ma ewangelizować, to jego zadanie numer jeden, nigdy nie powinien o tym zapominać. Przy okazji numeru setnego przypominamy nawiasowo, że jeszcze będzie sąd, od którego wymigać się nie da. Bardzo nas ta wizja nieuchronnej sprawiedliwości raduje.
Fronda znaczy proca. Naszym narzędziem jest bunt. Jak widać, wciąż jest on potrzebny. Znacznie bardziej niż modowe bunciki oszalałej ideologicznie lewicy, więc nie składamy broni, na emeryturę się nie wybieramy, niniejszym odgrażamy się, że ta setka, która właśnie nam stuknęła, to dopiero początek. O buncie zatem będzie w tym numerze mowa, nie mogło być inaczej.
Jednak, skoro zaczęliśmy od pochwalenia się naszym sędziwym wiekiem, to nie możemy zapomnieć o szerokim gronie osób, bez których nas by tu nie było. Trudno wyliczyć wszystkich, dzięki którym ta historia mogła się wydarzyć. Tak jak książki odsyłają do innych książek, tak ludzie odsyłają do innych ludzi. Dlatego dziękujemy szczególnie redaktorom naczelnym, którzy naznaczyli to pismo: Grzegorzowi Górnemu (ojcu tego przedsięwzięcia), Markowi Horodniczemu, Tomaszowi Terlikowskiemu, naszemu przyjacielowi Mateuszowi Matyszkowiczowi. Jesteśmy Waszymi dłużnikami, a tutaj zawsze jesteście u siebie. Szczególne słowa podziękowań należą się Tobie, Szanowny Czytelniku, bo to wszystko, co się tu dzieje trzecią już dekadę, dzieje się przez Ciebie i dzięki Tobie. I jesteśmy za to niewysłowienie wdzięczni.
Jerzy Kopański