Jedno u Houellebecqa jest pewne: nikt już nie wie, jak żyć. Wyobraźmy sobie, że mamy czterdzieści lat, dziewczyny (i chłopaki) już się za nami nie oglądają, nie dla nas są imprezy. Nasz organizm wytrzyma jeszcze jakieś czterdzieści kolejnych lat, ale dla społeczeństwa już jesteśmy trupem. Co nam pozostaje w takim razie?
Inne teksty z miesięcznika Lux 1/2 Polskość Zredefiniowana
Pisana z perspektywy dalekiej przyszłości historia dwóch braci, biologa molekularnego Michela oraz Brunona, seksoholika na krawędzi obłędu, to szokujący portret społeczeństwa w stanie rozpadu, gdzie pociechę może stanowić jedynie rozpasanie seksualne. Radykalne sądy autora wymierzone są głównie w pokolenie ’68 i wywodzący się z niego francuski establishment, jednak w gruncie rzeczy dostaje się wszystkim: lewicy, prawicy, białym, czarnym, hipisom, grubasom, Brazylijczykom, Salmanowi Rushdiemu, Aldousowi Huxleyowi, a także niemieckim różokrzyżowcom. – Co, nie podoba się? – powiada autor. – No i bardzo dobrze!
Takim opisem na tylnej okładce wita nas (albo raczej żegna) książka Michela Houellebecqa Cząstki elementarne. Można z niego wywnioskować, że pozycja ta jest w zasadzie prowokacją mającą dokopać różnym grupom społecznym i zszokować czytelników radykalnymi sądami. Czy tak jest w istocie? Czy wizja ukazana w powieści jest naprawdę tak radykalna? Czy rzeczywiście chodzi tylko o „dokopanie” białym, czarnym i żółtym? W jednym ten opis na pewno się nie myli – książka to zapis życia dwóch przyrodnich braci, Michela Dzierżyńskiego i Brunona Clementa. To historia niezwykle charakterystyczna dla całej generacji mieszkańców zachodniej Europy. Nie na darmo na temat Brunona pada w książce stwierdzenie: […] hedonistyczna wizja życia, pole działania sił budujących jego świadomość i pragnienia były wspólne dla całego pokolenia. […] Jego motywacje, wartości, pragnienia: nic w najmniejszym nawet stopniu nie odróżniało go od rówieśników .
Książka Houllebecqa jest dla mnie przede wszystkim opisem kondycji współczesnego człowieka. Nie można jednak rozpocząć rozważań nad losami Brunona i Michela bez pewnego szerszego kontekstu społecznego, na który składa się dominujący styl życia oraz wyznawane przez większość poglądy na świat. Narrator poświęca mu równie wiele miejsca, co osobistym losom bohaterów i już w prologu książki dowodzi, jak bardzo wyznawana przez całe pokolenie filozofia życia wpływa na życie braci: W czasach, w których żył Dzierżyński, filozofię uważano na ogół za naukę pozbawioną jakiejkolwiek praktycznej, a nawet obiektywnej wartości. W istocie wizja świata, jaka w konkretnym momencie przeważa wśród większości członków danego społeczeństwa, determinuje jego gospodarkę, politykę oraz obyczaje.
Rzućmy więc szybkie spojrzenie na świat opisany w książce: […] Kraj, w którym [Michel] się urodził, przechylał się powoli, lecz nieuchronnie, ku strefie ekonomicznej krajów średnio zamożnych; na ludzi z jego pokolenia często czyhała nędza, poza tym spędzali życie w samotności i goryczy . Francja, kiedyś na tyle potężna, by podbijać i eksploatować inne kraje, teraz w pewnym sensie zapada się w sobie, nie będąc w stanie nie tylko oddziaływać na zewnątrz, ale i zapewnić własnym obywatelom życia na przyzwoitym poziomie. Słowa o nędzy w przypadku takiego kraju wydają się szokujące, ale na pewno są prawdziwe. Bohaterowie książki funkcjonować muszą w warunkach, w których dobrobyt jest dostępny dla coraz węższej grupy obywateli, a co za tym idzie – zaostrza się walka o byt i wzrasta niepewność jutra. Houellebecq opisuje także poczucie samotności i goryczy ludzi tego pokolenia. Czyżby załamaniu gospodarczemu miały towarzyszyć negatywne zmiany natury społecznej i psychologicznej? By znaleźć odpowiedź na to pytanie, trzeba dotrzeć do dalszych kart książki. Narrator wiele miejsca poświęca otoczeniu społecznemu (poglądy, styl życia), starając się ukazać zachodzące w nim na przestrzeni dziesięcioleci zmiany. Zachowuje się przy tym jak dobry lekarz, który widząc chorego (w tym przypadku chorym jest Francja i jej obywatele, a szerzej: cały zachodni świat), stara się na podstawie historii choroby dociec przyczyn, które doprowadziły go do takiego stanu.
Lata pięćdziesiąte. Jak zdaje się sugerować narrator, od nich wszystko się zaczęło. Czasy te kojarzą się z latami powojennego boomu gospodarczego, ale okazuje się, że miał on również swoje ciemniejsze strony: [W] tym samym czasie Europę Zachodnią, w ślad za Ameryką Północną, ogarniał szał masowej konsumpcji seksu (piosenki Elvisa Presleya, filmy z Marilyn Monroe). Wraz z lodówkami i pralkami, materialnymi dobrami towarzyszącymi małżeńskiemu szczęściu, upowszechniały się tranzystory i adaptery, narzucające model flirtu nastolatków. Mówiąc humorystycznie, okazuje się, że wszystkiemu, co złe, winna jest ta przeklęta Ameryka (taka sugestia padnie w Cząstkach elementarnych kilka razy). Wypada jednak zgodzić się, że w latach pięćdziesiątych na Zachodzie obok boomu gospodarczego zaczął pojawiać się grunt pod rewolucję obyczajową, rozpoczętą niewinnymi z dzisiejszej perspektywy piosenkami Elvisa Presleya i filmami z Marilyn Monroe. Za ich sprawą powoli upowszechniał się styl życia, którego skutki poznamy jeszcze w dalszej części książki.
Częścią tych tendencji, jak przeczytaliśmy w powyższym cytacie, był „flirt nastolatków”. Narrator pokusił się o szczegółowy opis tego zjawiska, czerpiąc z sercowych porad zamieszczanych w czasopismach dla młodzieży z tego okresu: Najpierw (powiedzmy, pomiędzy dwunastym a osiemnastym rokiem życia) młoda dziewczyna chodzi z wieloma chłopcami. […] Później (na ogół po maturze) ta sama młoda dziewczyna odczuwa potrzebę poważnego związku. […] Niezmierna słabość koncepcji proponowanej przez pisma dla młodych dziewcząt – chodziło w gruncie rzeczy o umieszczenie obok siebie dwóch przeciwstawnych modeli zachowania, przypisanych do dwóch następujących po sobie fragmentów życia – miała ujawnić się dopiero kilka lat później, kiedy to zdano sobie sprawę z upowszechniania się rozwodów. Celna jest ta uwaga narratora. Koncepcja proponująca dla pewnego etapu życia jakieś zachowanie, by potem dla kolejnego etapu dyktować wzorce zupełnie odmienne, nie jest zbyt szczęśliwa. Jeżeli komuś wmówiło się za młodu, że powinien flirtować z wieloma osobami, bo tak trzeba, bo tak robią wszyscy, to później będzie to robił nadal, nawet jeśli zacznie w pewnym wieku deklarować, że ma stałego partnera. Jest to pewnego rodzaju oskarżenie pism dla nastolatek o wywoływanie zamieszania w głowach młodych ludzi. Takie porady były zdaniem narratora kolejnym, obok nowej muzyki i nowych filmów, przyczynkiem do zmiany świadomości seksualnej w świecie zachodnim.
W dalszej części książki narrator opisuje kolejne intrygujące zjawisko – współzawodnictwo seksualne: […] W okresie jego [Brunona] dojrzewania drapieżne współzawodnictwo ekonomiczne, panujące w społeczeństwie francuskim od dwóch wieków, uległo pewnemu złagodzeniu. Coraz częściej przyjmowano do wiadomości fakt, że warunki ekonomiczne powinny właściwie zmierzać ku równości. […] Nic więc nie zachęcało Brunona do wybijania się spośród masy swoich rówieśników. […] Nieoczekiwanie, w łonie owej klasy średniej, do której przyłączali się stopniowo robotnicy i urzędnicy – lub, ściślej mówiąc, wśród dzieci owej klasy średniej – otworzyło się nowe pole narcystycznego współzawodnictwa. Nie będę przytaczał tej części książki w całości. Dopowiem jedynie, że potem następuje opis wycieczki językowej do Niemiec, podczas której doszło do swoistej rywalizacji pomiędzy uczestnikami – zwycięzca zaliczył 37 (słownie: trzydzieści siedem) dziewczyn. Bruno, również biorący udział w „konkursie”, zdobył się w tym czasie jedynie na pokazanie penisa sklepikarce. Istotnym aspektem opisywanego zjawiska jest to, że w państwie dobrobytu, którym próbowała być Francja, jedynym polem rywalizacji (która to rywalizacja jest przecież elementem ludzkiej natury) stał się seks. Zniknęło współzawodnictwo ekonomiczne, bo według obowiązującej filozofii każdemu od państwa należy się tyle samo, a skoro filmy, muzyka i czasopisma nakręciły modę na seks, to w oczywisty sposób stał się on polem konkurencji. Odbyło się to oczywiście kosztem osób takich jak Brunon, które tej sztucznie narzuconej rywalizacji nie były w stanie podołać.
W rozważaniach Houellebecqa rzuca się w oczy to, że czasami poważne komplikacje mogą być powodowane przez z pozoru błahe przyczyny. Nigdy bym nie powiązał państwa welfare state z rewolucją seksualną – a jednak takie powiązanie istnieje. Należy oczywiście pamiętać, że na skutek składa się wiele przyczyn, które z pozoru mogą być niewinne, a złożone razem prowadzą do niezamierzonego efektu. Wspomnijmy jeszcze raz o seksualnej rywalizacji, bo narrator kończy ten temat bardzo smutną konstatacją: Nieco później globalizacja zapoczątkowała współzawodnictwo o wiele bardziej brutalne, które miało rozwiać marzenia o integracji całej ludności w jedną klasę średnią, dysponującą coraz większą siłą nabywczą; szerokie warstwy społeczne zaczynały bowiem żyć w warunkach lęku, niepewności i rosnącego bezrobocia; lecz zaciekłość współzawodnictwa seksualnego wcale przez to nie zmalała; wręcz przeciwnie.
Tutaj zataczamy koło i wracamy do prologu – Francja znalazła się w grupie krajów średniorozwiniętych, a jej mieszkańcy spędzają czas w poczuciu niepewności i goryczy. Nędza obywateli bierze się z przegranej konkurencji ekonomicznej z krajami takimi jak Chiny, Korea czy Japonia, w których pojęcie wyrównywania szans jest nieznane. Okazuje się, że z całej państwowej ideologii ostało się jedynie współzawodnictwo seksualne jako jej niezamierzony skutek. Narrator Cząstek elementarnych przytacza istną kronikę wypadków, które doprowadziły do tego, że Francuzi znaleźli się w takim, a nie innym położeniu: Czternastego grudnia 1967 roku Zgromadzenie Narodowe przyjęło po pierwszym czytaniu ustawę Neuwirtha o legalizacji środków antykoncepcyjnych; co prawda ubezpieczenie nie pokrywało jeszcze kosztów pigułki antykoncepcyjnej, lecz odtąd była ona w wolnej sprzedaży w aptekach. Od tej pory wyzwolenie seksualne, uprzednio dotyczące wyższych urzędników, przedstawicieli wolnych zawodów i artystów – również niektórych właścicieli małych i średnich przedsiębiorstw – dotarło do szerokich warstw ludności. Fakt ten zyskuje na pikanterii, jeśli uświadomić sobie, że owo wyzwolenie seksualne było niekiedy przedstawiane jako realizacja marzenia o wspólnocie, gdy w rzeczywistości chodziło o przekroczenie kolejnego progu w rozwoju indywidualizmu. Wdzięczne słowo „stadło” uzmysławia nam, że para i rodzina stanowią ostatnią wysepkę pierwotnej wspólnoty w łonie liberalnego społeczeństwa. Wyzwolenie seksualne zniszczyło ostatnie wspólnoty, które oddzielały jednostkę od rynku. Proces owej destrukcji trwa do dziś . Pierwszy punkt: legalizacja środków antykoncepcyjnych. Umożliwiła ona rozszerzenie działania rewolucji seksualnej praktycznie na całe społeczeństwo francuskie. Styl życia, wcześniej powszechny jedynie w grupie klas wyższych, teraz mógł być praktykowany przez wszystkich. Kluczowa jest jednak myśl zawarta w drugiej części cytatu. Elementem rewolucji seksualnej było dzielenie się partnerem w imię budowania specyficznej wspólnoty. W rzeczywistości był to jednak wyraz narcystycznego egoizmu – w rodzaju przytoczonego już „zaliczania” 37 panienek na obozie językowym. Nie na darmo narrator zabiera nas w książce do Miejsca Odmiany, czyli pewnego rodzaju hipisowskiej komuny. Założenia tej wspólnoty są określone niezwykle górnolotnie, ale w istocie chodzi tylko o jedno: żeby nieźle sobie popieprzyć .
Wróćmy jednak do naszej kroniki rewolucji seksualnej, bo nadchodzi kolejny jej etap, czyli pamiętny rok 1974: Ruch na rzecz wyzwolenia obyczajów odniósł […] w roku 1974 nadzwyczajny sukces. Dwudziestego marca w Paryżu otwarto pierwszy klub Vitatop, który miał odegrać pionierską rolę w utrzymaniu sprawnej formy fizycznej oraz w rozwijaniu kultu ciała. Piątego lipca przyjęto ustawę o pełnoletniości w osiemnastym roku życia. Jedenastego lipca – o rozwodzie za obopólną zgodą, pojęcie zdrady małżeńskiej zniknęło z kodeksu karnego. W końcu, dwudziestego ósmego listopada, w wyniku burzliwej debaty ustanowione zostało dzięki lewicy „prawo Veil”, zezwalające na aborcję, określane przez większość komentatorów jako historyczne. Ach, ten 1974. Mamy tutaj wszystko: kult ciała, rozwód, aborcję. Nie powiedziałbym jednak, żeby był to rok rewolucyjny. Od lat pięćdziesiątych w świadomości ludzi stopniowo dokonywały się zmiany, które w roku 1974 zostały po prostu zalegalizowane, stając się obowiązującym prawem. Ten moment był jedynie zwieńczeniem procesu, którego korzenie są znacznie dłuższe, a przyczyny bardziej złożone.
Kult ciała. Co może być złego w pragnieniu utrzymania kondycji fizycznej i zachowania dobrego wyglądu? Okazuje się, że i tu dobre chęci prowadzą do niekoniecznie dobrych skutków. Warto w tym miejscu przywołać kolejny fragment Cząstek elementarnych: Przedmiotem pożądania seksualnego są zasadniczo na ogół młode ciała; a więc stopniowe opanowanie terenu uwodzenia przez bardzo młode dziewczęta było w gruncie rzeczy jedynie powrotem do normy, powrotem prawdziwego pożądania, analogicznym do powrotu prawdziwych cen następującego po przegrzaniu giełdy. Kobiety, które w roku 1968 miały dwadzieścia lat, w wieku lat czterdziestu znalazły się w przykrej sytuacji. Przeważnie rozwiedzione, nie mogły znaleźć oparcia w małżeństwie – czy to z miłości, czy z interesu – zrobiły bowiem wszystko, by doprowadzić do jego rozpadu. Należąc do pokolenia, które jako pierwsze głosiło wyższość młodości nad wiekiem dojrzałym, nie mogły się dziwić, że następne pokolenie patrzy na nie z pogardą. Przecież kult ciała, który same ustanowiły, sprawił, że odczuwały coraz bardziej dojmujący wstręt wobec siebie, wobec swojej wiotczejącej skóry – taki sam, jaki odgadywały w spojrzeniu bliźnich. Pokolenie roku ’68 ustanowiło kult ciała i młodości mających przeważać nad starością, starość ma jednak to do siebie, że trwa znacznie dłużej niż młodość. Jeżeli ustanowiło się zasady, wedle których liczy się jedynie piękne i młode ciało, bo jedynie takie umożliwia rywalizację seksualną, to osoby, które piękne ciało z wiekiem utraciły lub nigdy go nie miały, są zupełnie wyłączone z życia. Nie mogą w dodatku szukać oparcia w rodzinie, bo same ją zniszczyły – albo wręcz nigdy tak naprawdę jej nie stworzyły – na skutek na przykład licznych romansów, rozwodów i aborcji. Na temat kultu ciała i młodości pada w Cząstkach elementarnych jeszcze jedna ciekawa wypowiedź. Jego skutki bowiem, jak to zwykle bywa, okazały się zupełnie nieprzewidywalne (zwłaszcza dla tych, którzy ten kult ustanowili). Mówi Annabelle, przyjaciółka Michela: […] Dzisiaj się wydaje, że w życiu jest taki okres, kiedy chodzimy na randki, bawimy się, potem pojawia się obraz śmierci. Wszystkich mężczyzn, których poznałam, przerażała wizja śmierci, bez przerwy myśleli o swoim wieku. Ta obsesja zaczyna się bardzo wcześnie – ja się z tym spotkałam u ludzi dwudziestopięcioletnich – potem wciąż narasta.
Ludzie od wieków obawiali się śmierci i nie inaczej jest współcześnie. To, co szokuje w tej krótkiej wypowiedzi, to wiek, w którym te obawy zaczynają się rodzić. Nie powinno być to jednak zaskoczenie, jeśli uświadomimy sobie, że skoro ludzie ustanowili kult młodości, zgodnie z którym człowiek czterdziestoletni jest już w zasadzie wyłączony z życia, to i granica śmierci (nie tej fizycznej, ale społecznej) została znacznie przesunięta. Co z tego, że żyjemy znacznie dłużej niż nasi przodkowie, skoro w „prawdziwym życiu” uczestniczymy tylko do pewnego czasu? Po czterdziestce jesteśmy już w zasadzie trupami. Nic dziwnego, że już dwudziestopięciolatkowie myślą o śmierci, jeśli zostało im już tylko piętnaście „pełnowartościowych” lat. Skoro istnieje obsesja wieku, to istnieje również obsesja śmierci, bo przemijanie jest w sposób oczywisty z nią związane. Z tym tematem związane jest jeszcze jedno ciekawe zagadnienie. Wyobraźmy sobie, że mamy czterdzieści lat, dziewczyny (chłopaki) już się za nami nie oglądają, nie dla nas są imprezy. Nasz organizm wytrzyma jeszcze czterdzieści kolejnych lat, ale dla społeczeństwa już jesteśmy martwi. Co nam pozostaje w takim razie? Posłuchajmy narratora: […] Elementy świadomości współczesnego świata nie są dostosowane do kondycji osoby śmiertelnej. Nigdy, w żadnej epoce i w żadnej innej cywilizacji człowiek nie myślał ciągle i zawsze o swoim wieku; każdy ma swoją zwyczajną perspektywę przyszłości: przyjdzie taki moment, gdy ilość fizycznych przyjemności, których można się jeszcze w życiu spodziewać, stanie się mniejsza od ilości doznań bolesnych (w sumie człowiek czuje w głębi duszy, że licznik bije – a licznik zawsze odmierza czas w jednym kierunku). To racjonalne rozpoznanie podziału na przyjemność i ból, którego każdy musi wcześniej czy później dokonać, prowadzi nieuchronnie, gdy człowiek osiągnie pewien wiek, do samobójstwa. Rzeczywiście, w książce mamy kilka przykładów samobójstw. Bo jeżeli wszystkie przyjemności zarezerwowane są dla ludzi do czterdziestego roku życia, a dla reszty pozostaje jedynie samotność i ból, to dlaczego nie wybrać takiego rozwiązania?
Według opisywanego przez Houellebecqa sposobu myślenia życie powinno być pasmem fizycznych przyjemności. Osoba starsza, schorowana, która nie spełnia kryteriów kultu ciała, nie może uczestniczyć w wielkiej seksualnej orgii, jaką stała się ludzka egzystencja. Ktoś, kto nie jest w stanie doświadczyć czysto fizycznych przyjemności, musi być nieszczęśliwy. Potwierdzenie tych słów znaleźć można oczywiście na kartach Cząstek elementarnych: […] W systemie monogamicznym, gdzie królują romantyzm i miłość, pożądanie i rozkosz mogą zostać osiągnięte jedynie za pośrednictwem ukochanej istoty, a więc siłą rzeczy istoty jedynej. W społeczeństwie liberalnym, w jakim żyli Bruno i Christiane, model seksualności proponowany rzez kulturę oficjalną (reklama, kolorowe pisma, organizacje społeczne i zdrowia publicznego) był modelem przygody: w obrębie takiego systemu pożądanie i rozkosz pojawiają się jako wynik procesu uwodzenia, wysuwającego na pierwszy plan nowość, namiętność i indywidualną kreatywność (cechy skądinąd wymagane od pracowników w ramach ich obowiązków służbowych). W świecie przedstawionym w książce nie ma miłości. Jest jedynie seks. Tylko on daje radość i szczęście.
Przejdźmy do tematu rodziny, która budowana jest przecież na miłości, nie pożądaniu. Bruno w taki sposób mówi o swoim jedynym potomku: […] pracuję na posadzie, wynajmuje mieszkanie, nie mam niczego do przekazania synowi. Nie istnieje taki zawód, którego chciałbym go nauczyć, nie mam pojęcia, co mógłby robić w przyszłości; zasady, których mnie uczono, jemu nie przydadzą się do niczego, on będzie żył w zupełnie innym świecie. Zaakceptować ideologię ciągłej zmiany to zaakceptować fakt, że życie człowieka jest zredukowane do jego indywidualnej egzystencji i że przeszłe i przyszłe pokolenia nic dla niego nie znaczą. Z jednej strony mamy tu więc szalony indywidualizm, dla którego wyjątku nie mogą stanowić ani rodzice, ani dzieci. Houellebecq wskazuje na wzajemną rywalizację pokoleń – matka Brunona i Michela nie chce z nimi przebywać, gdyż przypominają jej oni o tym, że nie jest już młoda. Sam Brunon przyznaje, że zazdrości swojemu synowi młodości, bo teraz to on jest w wieku, w którym romansuje się z dziewczynami. We współczesnym świecie rodzice i dzieci nie stanowią już rodziny, nie odczuwają wspólnoty losu, a zamiast tego stają się wrogami. Z drugiej strony człowiek zmagać się musi z ciągłą zmianą otoczenia. Przemiany niegdyś trwające stulecia, a potem dziesięciolecia, teraz zajmują lata. Prowadzi to dodatkowo do zerwania relacji rodzinnych – bo skoro człowiek młody żyje w zupełnie innym otoczeniu, niż żył stary, to czego może się od niego nauczyć? Problem też w tym, że ten starszy nawet nie chce wesprzeć młodszego, bo zdaje sobie sprawę, że nie jest w stanie niczego mu doradzić, ani w niczym mu pomóc.
Tyle, jeśli chodzi o otoczenie społeczne, w którym funkcjonowali Michel i Brunon. Znaleźć można w książce jedno zdanie, które znakomicie je podsumowuje: Jedno było pewne: nikt już nie wiedział, jak żyć. To prawda. Teraz wypadałoby, żebym opisał, co to otoczenie zrobiło z bohaterami Cząstek elementarnych, pozwólcie jednak, że będzie to przedmiotem kolejnej części artykułu. Być może ten esej skłoni Was, byście do czasu jego ukazania sami sięgnęli do książki Houellebecqa.
(mnie także pozostało do czterdziestki tylko piętnaście lat)
Wszystkie cytaty pochodzą z: M. Houellebecq, Cząstki elementarne, tłum. A. Daniłowicz-Grudzińska, Warszawa 2015.
Tekst pochodzi z miesięcznika Lux nr 1/2. Dostępny tutaj.