Jakub Baran: Jeźdźcy apokalipsy

Do wywołania apokalipsy wystarczy amerykańskie uzbrojenie, cywilne pick-upy, telefony satelitarne i dżihad. A co najważniejsze – logika maszyny wojennej

10 czerwca półtora tysiąca dżihadystów wkroczyło do Mosulu, drugiego co do wielkości miasto w Iraku. Gdy zdobyli centrum miasta iracka armia uciekła w popłochu pozostawiając magazyny wypełnione amerykańską bronią, Hummerami i ciężką artylerią. Na pastwę bojowników pozostawiono także banki, z których w ciągu jednej nocy dżihadyści ukradli pół miliarda dolarów, stając się najbogatszą organizacją terrorystyczną na świecie. Po zdobyciu Mosulu Zachód ogarnęła histeria. Świat obiegły wiadomości o masakrach Jazydów, prześladowaniu Chrześcijan masowych egzekucjach, obrazy dekapitowanych dziennikarzy i krzyżowanych dzieci. ISIS urosło do rangi egipskiej plagi, bojownicy wydawali się pojawiać znikąd, zajmowali kolejne miasta wyrzynając w pień ludność cywilną. Wydawali się być raczej krwiożerczymi bestiami niż żołnierzami. Szarańczą a nie oddziałami zbrojnymi. Amerykańskie bombardowania nie przynosiły rezultatu – ISIS po każdym uderzeniu odradzało się jak hydra. Sam Obama posunął się do stwierdzenia, że celem dzihadystów jest apokalipsa.

29 czerwca, w pierwszy dzień Ramadanu, Al-Bagdadi ogłosił przekształcenie ISIS w Państwo Islamskie (IS), a siebie samego uznał za kalifa, wzywając wszystkich muzułmanów do zjednoczenia pod jego czarnym sztandarem. Jakim cudem niedobitki po irackiej Al-Kaidzie stały się najpotężniejszą organizacją terrorystyczną na świecie, o której sekretarz obrony USA George Hagel, powiedział, że „przekracza wszystko, co widzieliśmy do tej pory”?

Odpowiedź jest następująca. Do wywołania apokalipsy wystarczy amerykańskie uzbrojenie, cywilne pick-upy, telefony satelitarne i dżihad. A co najważniejsze – logika maszyny wojennej. Pojęcie to, ukute przez francuskiego filozofa Gillesa Deleuze’a w książce Tysiąc płaszczyzn określa typ organizacji będącej „wynalazkiem nomadów – zewnętrznym wobec aparatu państwa i odrębnym od instytucji militarnej”.

Kiedy myślimy o wojnie zazwyczaj mamy na myśli konflikt pomiędzy dwoma państwami, z których każde dysponuje własnym rządem, ekonomią i populacją. Przedłużeniem polityki każdego z tych państw jest właśnie wojna – przytoczmy tu klasyczną definicję Clausewitza. Wojna partyzancka, wojna domowa czy powstanie toczą się wprawdzie w granicach państwa ale mają ten polityczny charakter, służą obaleniu władzy, przejęciu instytucji państwa i ponownemu ustanowieniu rządów nad obywatelami. Można tu mówić o wojnie w granicach państwa.

Wojna rozumiana jako działanie maszyny wojennej zasadniczo różni się od tego modelu. Deleuze podkreśla, że „maszyna wojenna jest zewnętrzna w stosunku do aparatu państwa”. Jej celem nie jest zdobycie kontroli na danym terenem a zniesienie suwerennej władzy. Nie okupuje terytorium ale porusza się dalej szukając nowych zdobyczy. Kiedy wciąż powtarza nam się, że wojna musi kosztować coraz więcej – co samo w sobie jest przede wszystkim sloganem reklamowym przemysłu zbrojeniowego – maszyna wojenna żywi się czym popadnie, żerując na zasobach wytworzonych przez państwo. „Powołuje prędkość przeciwko powolności”, lotne brygady, których jedynym celem jest samo prowadzenie wojny przeciwko ciężkozbrojnej armii i równie ociężałej biurokracji, stworzonej do zarządzania ludźmi.

Najsłynniejszym przykładem wtargnięcia maszyny wojennej w granice aparatu państwa jest oczywiście najazd mongolskiej hordy na Europę, Persję i Chiny. Ciężkozbrojne rycerstwo nie miało żadnych szans z konnymi łucznikami Czyngis-chana i jego następców. Mongołowie cały swój dobytek nosili ze sobą a ich projekcję siły – czyli zasięg działań zbrojnych – ograniczały tylko pastwiska dla koni. Zamiast okupacji podbitych terenów pozostawiali lojalnych – i często przerażonych – lokalnych namiestników, których głównym zadaniem było zbieranie podatków na dalsze podboje. Sami ruszali dalej by złupić i puścić z dymem kolejne państwa. Obok mistrzowskiego opanowania taktyki, świetnego dowodzenia, poczty konnej i wywiadu główną bronią mongołów był terror. Po wkroczeniu na nowe terytorium Czyngis-chan wyżynał w pień pierwsze napotkane miasto tak żeby wieść o jego okrucieństwie mogła się rozejść po całym państwie. W wielu przypadkach następne miasta poddawały się same – za przykład może tu posłużyć Samarkanda. Efekt tej wojny psychologicznej był taki, że Mongołowie zostali uznani za przybyszy z piekła, Tartaru – stąd w Europie nazywano ich tatarami. Ich najazdy miały być karą za grzechy, zwiastunem apokalipsy. W oczywisty sposób odbiło się to na morale europejskiego rycerstwa – kto chciałby walczyć z samym diabłem?

ISIS posługuje się tą samą logiką. W walce z regularnym wojskiem używa głównie cywilnych półciężarówek, wypełnionych uzbrojonymi w kałasznikowy (lub zdobyczne M16) bojownikami. Niektóre z nich mają zamontowane karabiny maszynowe lub wyrzutnie rakiet. Jeszcze inne przerabia się na samochody pułapki, których używa się w samobójczych atakach. Dzięki swojej mobilności – i znikomym kosztom eksploatacji – oddziały ISIS są w stanie zniwelować liczebną i technologiczną przewagę swoich przeciwników. Takie działania określane są mianem wojny manewrowej, która polega na uderzaniu w czułe punkty przeciwnika, wciąganiu go w zasadzki, ciągłym przerzucaniu własnych sił w celu wykorzystania efektu zaskoczenia i rozproszeniu oddziałów wroga. Krótko mówiąc chodzi o przejęcie inicjatywy i dyktowanie przeciwnikowi własnych warunków prowadzenia walki. Po tym jak lekkie oddziały zmechanizowane dżihadystów w szybkim tempie zajęły kolejne miasta w Iraku ich ofensywę okrzyknięto wręcz „nowym Blitzkriegiem”.

Al-Baghdadi stosuje też jeszcze jedną metodę Czyngis Chana – przejmowanie technologii wojennej wroga. Mongolska kawaleria nie była przystosowana do oblegania miast aż do czasu przejęcia chińskich machin oblężniczych wraz z kadrą inżynierską. Podobnie ISIS, zaczynając od kałasznikowów wzbogacili się o amerykańskie wozy opancerzone, czołgi, ciężką artylerię a nawet samoloty syryjskiego lotnictwa. Krążą również niepotwierdzone informacje o użyciu arsenału chemicznego z czasów Husseina. Można powiedzieć, że wprowadzili w życie strategię Ludwika Mierosławskiego z czasów Wiosny Ludów – „kosami zdobędziemy karabiny, karabinami armaty a armatami twierdze”.

Okrucieństwo ISIS, podobnie jak w przypadku mongolskiej hordy, również ma charakter strategiczny. Ukrzyżowane dzieci i obcięte głowy mają wzbudzić lęk potencjalnych przeciwników i zdusić wszelki opór w zarodku. Czy Mosul oddany bez walki przez uciekających żołnierzy nie przypomina Samarkandy? I czy Joe Biden, wiceprezydent USA, twierdzący, że ISIS są barbarzyńcami, których miejsce jest w piekle pada ofiarą tej samej histerii, przez którą mongołowie wydawali się być przybyszami z Tartaru?

Proponuję spojrzeć na dżihad jako na narzędzie prowadzenia wojny, nie zaś zbrodniczą ideologię. Po pierwsze, daje on teoretyczną możliwość powołania pod broń każdego muzułmanina, co sprawia, że ISIS może w sytuacji zagrożenia przekształcić się w maszynę wojenną, w której wszyscy cywile na jego terytorium staną się bożymi bojownikami. Faktycznie w szeregi Państwa Islamskiego ściągają terroryści z całego świata arabskiego a także Czeczenii czy Azji Środkowej. Również wielu zwykłych Irakijczyków przyłącza się do ISIS – ich motywacją jest zarówno wypełnienie religijnego obowiązku jak i obietnica wojennych łupów. Nie można też zapomnieć o ochotnikach z krajów Zachodnich, z których wielu jest konwertytami bez islamskich korzeni.

Po drugie, z racji tego, że Państwo Islamskie żywi się wojną, uznanie jej za dżihad sprawia, że może ona się nigdy nie skończyć. Cel dżihadu – jakim jest ustanowienie ummy, islamskiej wspólnoty, ta terytorium całego globu – jest tak odległy, że Al-Baghdadi może wciąż na nowo mobilizować swoich zwolenników do walki. Właśnie przez to, że ISIS może się rozwijać tylko w warunkach wojennych przekształcenie go w Państwo Islamskie, kalifat, stało się koniecznością po faktycznym podbiciu terytoriów Iraku i Syrii. Celem kalifatu jest zajęcie wszystkich ziem należących do pogan – celem Państwa Islamskiego w Iraku i Syrii byłoby co najwyżej utrzymanie zdobyczy terytorialnych i ustanowienie administracji państwowej. W obliczu ataków ze strony Kurdów, Armii Irackiej, Syrii i koalicji Państw Zachodnich równałoby się to przejściem do defensywy i sprostaniu kosztów wojny obronnej.

Z tego powodu ISIS przeprowadza ofensywę symboliczną. Teolodzy związani z Państwem Islamskim starają się znaleźć w Koranie jak najwięcej przykładów potwierdzających, że to właśnie IS jest prawowitym kalifatem. Do tych działań można zaliczyć także mit, który tworzy wokół siebie sam al-Baghdadi. Przyjął on imię pierwszego sunnickiego kalifa Abu Bakra, a poza tym wywodzi swoje pochodzenie od samego Mahometa. Zwycięstwa ISIS mają być powtórzeniem świętej historii samego proroka i podbojów z czasów świetności Arabskiego imperium. Podobnie ustrój i admistracja Państwa Islamskiego wzorowany jest na wskazaniach koranu i przykładzie pierwszych wieków kalifatu. Podbite tereny dzielą się na wilajaty (województwa), te z kolei na imalahy (powiaty). Na ich terytoriach pobierana jest obowiązkowa jałmużna (zakat), która zastępuje system podatkowy. Obowiązuje też prawo szariatu, pryncypialnie wprowadzane przez dotychczasowych badaczy prawa koranicznego.

Jednak przekształcenie maszyny wojennej w aparat państwa wyznaniowego może być początkiem końca. ISIS jest być może najbogatszą organizacją terrorystyczną na świecie ale pół miliarda kradzionych dolarów i zyski z przejętych pól naftowych to zdecydowanie za mało dla państwa, które chce toczyć wojnę na wszystkich frontach. Maksyma Państwa Islamskiego brzmi wprawdzie „Trwanie i ekspansja” ale prawda jest taka, że trwać będzie ono o tyle, o ile będzie w stanie prowadzić dalsze podboje. ISIS wydaje się także odchodzić od swojej dotychczasowej strategii jaką był „nowy Blitzkrieg”. Trwające ponad miesiąc oblężenie kurdyjskiego Kobane w północnej Syrii pokazuje, że dżihadyści mogą nie mieć szans w wojnie konwencjonalnej. Ich podstawowy atuty, ruchliwość wojsk i działanie z zaskoczenia nie mają zastosowania w toczonej obecnie walce pozycyjnej. Co więcej, stacjonujące wokół miasta oddziały stały się łatwym celem dla amerykańskiego lotnictwa – ISIS zaczyna tracić zdobyty wcześniej ciężki sprzęt, artylerię i czołgi. Równolegle trwa ofensywa Peszmergów (oddziałów Kurdów), którzy odbijają kolejne miejscowości w rejonie Mosulu i zbliżają się do samego miasta.

Oczywiście. jeżeli Państwo Islamskie wycofa się spod Kobane wojna nie skończy się z dnia na dzień. Będzie to jednak klęska propagandowa, którą z pewnością spróbuje wykorzystać dla swojego dżihadu Al-Kaida. Ważniejsze jest jednak to, że ISIS nie będzie już nieuchwytną hordą najeżdżającą terytorium wroga ale państwem, zmuszonym bronić swoich granic i poddanych, którego infrastrukturę można będzie bombardować a ekonomię doprowadzić do skraju załamania. Losy tej wojny są nieznane – jest jednak pewne, że apokalipsa została odwołana.

Tekst pochodzi z kwartalnika “Fronda Lux”, nr 73.