Pamiętajmy, że tego lata było gorąco. Ostatnia prosta w wyścigu o fotel prezydencki dostarczyła rodzimej scenie politycznej niemałych emocji. Historyczna frekwencja. Ponad dwadzieścia milionów Polaków wyszło z domów, by oddać swój głos. Koalicja Obywatelska na chwilę uwierzyła w siebie. Po miesiącach spektakularnych błędów (by wspomnieć tylko kandydaturę Małgorzaty Kidawy-Błońskiej z jej jednocyfrowym poparciem) i perturbacjach związanych ze zmianami na fotelu przewodniczącego, przyszedł czas na nowe otwarcie. Kandydat głównej partii opozycyjnej najpierw zaczął gonić przeciwnika, później zaś przebił magiczną liczbę dziesięciu milionów głosów. Co prawda na horyzoncie majaczył Szymon Hołownia, powodując, że Rafał Trzaskowski nie mógł obwołać się niepodzielnym ojcem sukcesu antypisowskiego oporu. Jednak dla wszystkich stało się jasne, że nadchodząca jesień będzie obfitować w emocje dostarczane głównie przez opozycję.
MIEĆ CIASTKO I ZJEŚĆ CIASTKO
– Najważniejsze, że udało się po prostu rozmawiać o współczesnej Polsce, patrzeć w przyszłość. Nie tonąć cały czas w tych sporach, które dawno rozstrzygnięte – mówił żarliwym tonem Rafał Trzaskowski do swoich zwolenników po ogłoszeniu sondażowych wyników. Założenia były jasne. Marsz po wygraną w kolejnych wyborach parlamentarnych rozpoczyna się w dniu przegranych przez Trzaskowskiego wyborach prezydenckich.
Należy szybko zagospodarować falę popularności stołecznego polityka na rzecz całej machiny partyjnej. Nie trzeba było długo czekać, by przekonać się, że ten dopust boży stanowi dla głównych zainteresowanych nie lada problem. Mimo że Borys Budka, który dopiero rozpoczął budowanie swojej pozycji wewnątrz partii, na zakończenie kampanii Trzaskowskiego przekonywał w Gdyni, że: – przed wami symbol zmiany, symbol nowej solidarności – Rafał Trzaskowski. To nie ulegało wątpliwości, że będzie chciał mieć pod kontrolą działania wschodzącej gwiazdy ruchu oporu.
Dziś wiemy, że przewodniczący Koalicji Obywatelskiej musiał wypowiadać te słowa przez zęby. Z ust czołowych polityków tej partii padają dziś słowa zachęty do zapisywania się do struktur z „dwudziestoletnią historią” a formuła „ruchu społecznego” proponowana przez prezydenta Warszawy to po prostu „taka szersza koalicja wspólnych spraw”.
W kręgach opozycji podkreśla się, że Rafał Trzaskowski nadal musi rządzić stolicą – gdzie bieżących problemów nie brakuje – a zapowiadana na wrzesień inauguracja nowego ruchu obywatelskiego utraciła swoją świeżość. O ile rzecz jasna da się traktować poważnie ruch obywatelski moderowany przez polityków z kilkunastoletnimi karierami parlamentarnymi. Załóżmy, że się da.
NOWA SOLIDARNOŚĆ, STARE KAWAŁKI
Urzędujący prezydent Warszawy chce cały stół ze słodkościami. I nie może się zdecydować. Sprzęga ze sobą groteskowy Ruch Ośmiu Gwiazd z bliżej nieokreślonym dziedzictwem Solidarności reprezentowanej przez grupę ludzi, która w wojnie na wyniszczenie PO z PiS-em, wybrała tę pierwszą. Trudno o jasną deklarację programową, gdy czujesz się fanem brownie, ale wiesz, że matematyka wyborcza premiuje fanów szarlotki. Próbujesz godzić sprzeczności, łączyć smaki. Konsumpcja bajaderki na ogół kończy się mdłościami. I tak w kontekście słabnącej od bez mała pół roku – o ironio – bezbarwnej lewicy, liczy na zagospodarowanie poparcia środowisk progresywnych i aktywnych w przestrzeni miejskiej. To kłopotliwe dla niego wyborczo skrzydło wydaje się jednak niezbędnym łącznikiem z kulturowymi trendami panującymi w dzisiejszej Unii Europejskiej. Z grantami i dotacjami, praworządnością i otwartością.
Wszak nie manifestując swojego przywiązania do pastelowego świata różnorodności wyklucza się z grona pupilów środowisk celebryckich oraz medialnych. To one spowodowały, że było o nim głośno, że wszyscy marsz na głosowanie, że głosujesz albo nie decydujesz, że love is love także ***** ***.
W ramach potencjalnych zwolenników nowego ruchu, do obsłużenia w kolejce jest cała rzesza beneficjentów przemian gospodarczo-politycznych lat 90., którzy wolą patrzeć w przyszłość i zapomnieć o tym, jak wyglądały równe szanse społeczne doby transformacji. Towarzystwo wybiórczej pamięci, gdy przychodzi do wspomnień o tym, kto wtedy doszedł do głosu, a komu ten głos odebrano. W jednym szeregu z tymi, którzy dziś polityką się nie interesują. Kiedyś głosowali na Platformę, później trochę obciach, ale dalej mają aspiracje, marzenia o all inclusive, zasilają tryby korporacji i koniec końców to wszystko byle nie PiS. Skuszą się.
Jest scheda po Komitecie Obrony Demokracji. Najwytrwalszych z wytrwałych, dzierżących lampiony nadziei pod siedzibą Sądu Najwyższego. Im też kawałek. Wreszcie – i tu Rafał Trzaskowski upatruje swojego zaplecza – pokolenie, dla którego Lech Wałęsa jest sympatycznym bohaterem memów z należną mu dozgonnie czcią i chwałą, a teren Stoczni Gdańskiej kojarzy im się z clubbingiem.
Zagrywka z „ruchem społecznym” to nowy singiel Platformy Obywatelskiej, kultowej niegdyś na wybrzeżu kapeli. Starych grzeje, młodych nie odstrasza. Wbrew obiegowej opinii po stronie opozycji nie ma owej „nieokiełznanej energii” społecznej, której już „nikt i nic nie zatrzyma”. Przynajmniej nie tam, gdzie jej się upatruje. Wezwania do ratowania demokracji i ostatniego boju o konstytucję nie odnoszą skutku. Twardogłowe skrzydło opozycji słyszy je średnio raz w miesiącu od 2015 roku. Jak się okazało, wyborów nie wygrywa się też dzięki efemerycznym grupom protestu z Facebooka.
Koalicja Obywatelska zdaje się nie rozumieć, że jest dziś zakładnikiem własnego establishmentu. Pogubiona w godzeniu interesów normalsów zmęczonych rządami PiS-u z agresywną jazdą ideologiczną jej lewicowych zwolenników. Z agendą zmienianą z dnia na dzień, z głosowania na głosowanie. Porzucenie retoryki centrowej na rzecz hołdu wobec gustów artystów i celebrytów to wątpliwa inwestycja w kontekście „sklejania” Polski, o której tyle mówią na wiecach wyborczych. Podnoszona publicznie pogarda dla chama, który miał wynieść Andrzeja Dudę na urząd prezydenta, nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością, już od siedmiu przegranych wyborów.
RACHUNEK
Obecna sytuacja Koalicji Obywatelskiej i jej rozpaczliwe próby złapania drugiego oddechu w walce o parlament to w dużej mierze wypadkowa tego, co dzieje się po prawej stronie sceny politycznej od wyborów parlamentarnych w 2019 roku. Nie zaś przemyślane działania programowe. Wyborcy zapchali się deserem, oczekują krwistego befsztyku.
Konfederacja zaczęła liczyć się w sondażach. Ostatnie miesiące to wyraźny trend wzrostowy „najprawilniejszych z prawilnych”. To kilka punktów procentowych uciułanych wśród ludzi z mocno wolnorynkowym zacięciem, których nie agreguje dziś ani Koalicja Obywatelska, ani Zjednoczona Prawica. Ta, pomimo kilku poważnych kryzysów wizerunkowych w ostatnich miesiącach, sondażowo trzyma się stabilnie, oscylując między 40 a 45-procentowym poparciem. Ze spektakularną porażką Władysława Kosiniaka-Kamysza w ostatnich wyborach, blednącym z dnia na dzień Szymonem Hołownią i własnym prezydentem okopała się na z góry ustalonych pozycjach.
Kluczem do politycznego zrozumienia minionych wakacji jest wygrana Andrzeja Dudy z większym niż dotychczas poparciem w bastionach przy jednoczesnym zmniejszeniu strat w regionach zdominowanych zwyczajowo przez opozycję.
W perspektywie 2023 r. statystyka jest jednak nieubłagana. Polska laicyzuje się w zastraszającym tempie, mamy najniższy przyrost naturalny od II wojny światowej, rosną aspiracje pokolenia ludzi wchodzących na rynek pracy, na całym świecie recesja stała się faktem. Będzie się działo.