Algorytm, chmura, Big Data, sztuczna inteligencja, Internet of Things, Blockchain, nowe technologie – to słowa klucze, słowa naboje, którymi z coraz większym natężeniem ostrzeliwana jest nasza wyobraźnia.
Nieustanna aktualizacja nabrała dziś imponującego tempa – jej przedmiotem staliśmy się również my sami. Choć powyższe terminy zdają się nam często jedynie szkicem na płótnie, któremu barwy nada przyszłość, nie ustajemy w przekonaniu, że szkic ten powstaje coraz wyraźniej bez użycia naszej dłoni.
Jeszcze dekadę temu obserwowaliśmy stale przyspieszający rozwój technologiczny z zauważalnym entuzjazmem. W dość szybkim tempie dostarczono nam usług odpowiadających na potrzeby, które odkrywaliśmy w sobie w miarę trwania tej uczty. Dziś widzimy, że autodynamizm zmian naszego świata spycha nas wyłącznie do roli biernego odbiorcy. Powoli przechodzimy w swych obserwacjach na pozycje o wiele bardziej sceptyczne. W wielu miejscach rozpoczynamy dyskusję nad prawdziwym obliczem wirtualnej rewolucji. Promowane ostatnio przez prof. Zybertowicza “Wielkie Spowolnienie” to przykład jedynie z naszego podwórka.
Powszechna krytyka odnosi się głównie do tego, co otacza nas na co dzień – godzin hipnotycznego zlepienia z ekranem telefonu, zmiany przyzwyczajeń towarzyskich i randkowych. Nierzadko dotyczy też wszechwładzy największych korporacji IT, manipulacji światopoglądowej czy przechowywania i wykorzystywania nielegalnie lub podstępnie zebranych o nas informacji. Mimo tego wizja wplecenia algorytmów w proces sprawowania władzy pozostaje wciąż perspektywą atrakcyjną, wprowadzaną w różnym tempie zarówno w porządkach demokratycznych, autorytarnych, jak i totalitarnych.
Ucieczka w algorytm
Nie mam zamiaru przywoływać w tym miejscu chińskiego kredytu społecznego, o którym powiedziano już sporo. Jest to przecież wizja, na którą powinniśmy być zabezpieczeni. W naszych systemach podobne rozwiązania wprowadza się w obszarach, w których zagwarantować mogą one nie tylko obiektywność podejmowanej decyzji, ale i bezpieczeństwo, a częstokroć również komfort naszych sumień. Wkrótce będziemy mieć zatem do czynienia z „ucieczką w algorytm”, w ramach której podjęcie działań politycznych powierzać będziemy odpowiedniemu programowi, unikając tym samym obciążenia ich konsekwencjami. Zapominamy jednak, że to właśnie osobiste poczucie odpowiedzialności winno stanowić podstawę naszego systemu politycznego.
Funkcję podobną do tej proponowanej algorytmom zawsze pełniły procedury prawne oraz ich wykonawcy w osobach sędziów. Dziś chodzi o to, by sędziów zastąpić, a jednocześnie poszerzyć pole działania nowej siły decyzyjnej. Pod jej jurysdykcją znajdzie się chociażby sala operacyjna. Nawet wybitni lekarze ugną się przed potęgą mocy obliczeniowej, która choć w pewnym stopniu zdejmie z nich odpowiedzialność za lekarski błąd. Również na polu bitwy miliony zmiennych podsuną dowódcy rozkaz o przekierowaniu uderzenia. Męczy jednak pytanie, czy to na pewno błędny kierunek, biorąc pod uwagę sytuację obecnego systemu sądowego. Czy wiedząc, że na decyzje sędziego wpłynąć może choćby jego niezaspokojony apetyt, będziemy podtrzymywać oświeceniowe mity ślepej sprawiedliwości? Skoro ucieczka w algorytm powinna zatem nastąpić, dlaczego miałaby stać się udziałem jedynie wymiaru sprawiedliwości?
Blockchain, czyli nowa umowa
Prawie półtora roku temu świat znajdował się w szczytowej fazie gorączki bitcoinowej. Wizja łatwej fortuny skupiła tak wielkie zainteresowanie świata, że uwagi tej zabrakło na inne aspekty tego fenomenu. Ci, którzy zdobyli się na trud zrozumienia, jak działa protokół bitcoina (którym był pierwszy blockchain), często i słusznie podkreślali, że to on jest w całym zjawisku najciekawszy. Blockchain[1] do dziś jawi się wielu jako rozproszony mechanizm zapisu danych gwarantujący swoją architekturą niezmienność i nieusuwalność zapisów. Stosunkowo mała grupa osób podnosiła w tym czasie fakt, że kod danego blockchaina stanowi sam w sobie akt konstytuujący nowy rodzaj wspólnoty. Wspólnoty, która nie znając się nawzajem, może uczestniczyć w obrocie określonymi dobrami bez jakiejkolwiek hierarchicznej struktury. Od samej sieci i jej celów zależeć od teraz miało, które informacje zdecyduje się zapisywać. Zważywszy na fakt, że wszystko dziś może być przedmiotem informacji, perspektywy stały się szerokie.
Bitcoin dla wielu pozostał rodzajem niedookreślonego cyfrowego aktywu o zmiennej, lecz znacznej wartości, dla niewielu zaś oznaczał nowy rodzaj społeczności, która mogła od tej pory ustalać własne zasady funkcjonowania. Pomysłów nie brakowało. Z uwagi na rozproszoną architekturę sieci i problem jurysdykcyjny z nią związany (czy można bowiem wskazać, pod władzę jakiego państwa podlega sieć Bitcoin lub Ethereum?) wiele z tych projektów nabrało charakteru manifestu politycznego. W niektórych miejscach były to propozycje dość naiwne, na przykład budowy strefy wpływów dla przedsiębiorców umożliwiającej demokratyczne rozwiązywanie sporów i uchwalanie nowych praw.
Choć wiele projektów blockchainowych rzeczywiście wydawać się może formą prowokacji, łączy je schemat myślenia, który zakłada budowę autonomicznej wspólnoty gruntownie redefiniującej pojęcie umowy społecznej. Jak pamiętamy, w Lewiatanie Hobbes przedstawia pierwotny stan nieufności prowadzący do nienawiści i wojny wszystkich ze wszystkimi, a ponad walczącymi stawia monopolizujące przemoc Państwo, na które zgadzamy się wszyscy w ramach umowy społecznej, by uniknąć grożącego nam chaosu. Blockchain jawi się jako próba odpowiedzi na ten sam problem, jednak zamiast państwa proponuje on algorytm, dostępny dla każdego w ramach polityki otwartego źródła, i umieszcza go nie ponad stronami nowej umowy społecznej, a pomiędzy nimi. Nieodłącznym warunkiem przystąpienia do sieci pozostaje zaufanie kodowi źródłowemu.
Czy jesteśmy w stanie faktycznie mu zaufać? Mówimy przecież o oddaniu przynajmniej części władzy w ręce algorytmów, których prawdziwej natury nie rozumie przeważająca część ich przyszłych poddanych. Mówimy o wpleceniu w proces sprawowania władzy wielu linii kodu, podczas gdy pośród nas żyją i pracują ludzie urodzeni jeszcze w latach czterdziestych. To, jak działają alogrytmy i jak je tworzyć, jeszcze długo pozostanie wiedzą dostępną dla dość wąskiego grona osób – współczesnych obeznanych w piśmie, współczesnych piśmiennych. To oni tworzą dziś architekturę jutra, częstokroć z obietnicą budowy nowego, bardziej sprawiedliwego świata. Niestety, póki efektywność danego rozwiązania jest dla nas wystarczającym argumentem, póty tracimy śmiałość, by pytać o jego prawdziwą naturę.
Odpowiedzialność jest po naszej stronie
Musimy pamiętać, że podstawą naszej kultury jest powiązanie jakiejkolwiek decyzji z odpowiedzialnością. Być może w sferze polityki odpowiedzialność ta jest często iluzoryczna, jednak trudno zaprzeczyć naszym oczekiwaniom w stosunku do niej. Trybunał Stanu jest wyrazem tego spojrzenia. Odseparowanie nas samych od procesu sprawowania władzy to w prostej linii odrzucenie ciężaru konsekwencji. Choć pokusa zdjęcia z siebie winy za porażkę na polu walki lub stole operacyjnym zdaje się być zrozumiała, to brak sędziego, na którego chce spojrzeć ofiara w poczuciu niesprawiedliwego wyroku, konsternuje. Algorytm postawiony w roli sędziego, a więc jednej z władz, jest wizją mrożącej separacji, wyobcowania przeczącego naturze wyroku.
Czy taki stan rzeczy nie doprowadzi nas do redefinicji wielu podstawowych mitów i toposów naszej kultury? Być może dramat wyboru Antygony pozostanie przykładem ludzkiej tragedii sprzed rewolucji technologicznej. Być może nakaz Chrystusa, by zachować powściągliwość w sądzeniu, zostanie kuglarsko wypełniony, a Piłat umywający ręce spotka się z naszym pełnym zrozumieniem. Jakiekolwiek będą dalsze losy ludzkości w świecie poddanym permanentnej technologicznej rewolucji, pamiętać musimy, że współcześnie nie możemy pozwolić sobie na komfort braku krytyki wobec kolejnych przemian. Ostatecznie wpływają one na obraz naszego jutra w stopniu o wiele głębszym niż niejeden z gorących tematów codziennej polityki narodowej.
Jak przypomina amerykański filozof Neil
Postman[2],
u wynalezienia przez benedyktyńskich mnichów zegara leżały pobudki duchowe, nie
ekonomiczne – chcieli oni przestrzegać dokładniej porządku modlitewnego, nie
zaś tworzyć narzędzie służące świeckiej pogoni za pieniądzem. Podobnych
przykładów historia zna wiele. Nie jest możliwym przewidzieć, co i w jaki sposób
posłuży człowiekowi w jego dziejowej drodze. Tworząc algorytmy wyręczające
nasze sumienie, musimy się jednak zdobyć na wyobraźnię, której brakowało wielu
pokoleniom przed nami.
[1] Niestety, w tekście tak krótkim nie starcza miejsca, by wytłumaczyć sposób działania technologii blockchain. Pozostaje mi mieć nadzieję, że zaciekawiony czytelnik poszerzy tę wiedzę we własnym zakresie.
[2] Neil Postman, Technopol. Triumf techniki nad kulturą, Państwowy Instytut Wydawniczy, 1995r.