Projektowany obecnie Zielony Ład, kompleksowa polityka klimatyczna Unii Europejskiej, nabiera cech spoiwa tożsamościowego. Jednakże możliwości, jakie daje ten wehikuł polityczny, mogą zostać łatwo wykorzystane do wzmocnienia silniejszych krajów członkowskich względem tych słabszych.
Najpopularniejszym cytatem z mowy o wysłaniu człowieka na Księżyc, jaką John Fitzgerald Kennedy wygłosił na Rice University w 1962 roku, są słowa: „Wybraliśmy, by lecieć na Księżyc (…) nie dlatego, że jest to proste, ale dlatego, że jest to trudne, bo cel ten posłuży do zorganizowania i wybrania najlepszych naszych sił i umiejętności, ponieważ chcemy wziąć na siebie to wyzwanie, ponieważ nie chcemy go odkładać, ponieważ zamierzamy w nim zwyciężyć (…)”. Ten podnoszący morale fragment można prawie bez żadnych zmian zaaplikować jako opis Zielonego Ładu – kompleksowej polityki klimatycznej, którą przygotowuje obecnie Unia Europejska.
Najlepszym dowodem rozmachu tego przedsięwzięcia jest jego nadrzędny cel – osiągnięcie przez UE neutralności klimatycznej do roku 2050. Żeby to zrobić, kraje Unii będą musiały w ciągu zaledwie 30 lat kompleksowo przetransformować całą swoją gospodarkę – transport, przemysł energetykę. Trudno obliczyć koszty tego procesu, każda kwota wydaje się tu zbyt mała. Dla porównania: koszty Polityki Energetycznej Polski do 2040 roku – której efekt finalny jest bardzo daleki od neutralności klimatycznej – szacowane są na ok. 100 mld euro. Niemcy, największa potęga gospodarcza i polityczna UE, sami nie wiedzą już, ile wydali dotychczas na swoją transformację energetyczną Energiewende (przynajmniej tak wynika z odpowiedzi rządu federalnego na interpelację deputowanych AfD złożoną w 2018 roku), a przecież RFN osiągnie cel redukcji emisji CO2 założony na rok 2020 tylko dlatego, że jej gospodarka została sparaliżowana przez koronawirusa. Wyliczenia Komisji Europejskiej sugerujące, że Zielony Ład kosztować ma ok. 1 bilion euro (z czego ok. ¼ dostarczyć ma bezpośrednio sektor prywatny) traktować należy raczej jako próbę zarysowania minimalnego poziom wydatków.
Choć dewastująca gospodarkę pandemia koronawirusa nie sprzyja snuciu tak potężnych planów inwestycyjnych, to raczej pewne jest to, że UE nie zmieni obranego kursu. Wynika to z tego, że Unia Europejska znalazła się w ogromnej potrzebie wytworzenia nowego spoiwa, które dałoby jej szansę na budowę trwalszych fundamentów łączących jej państwa członkowskie. Wiarygodnością Brukseli zachwiał bowiem kryzys uchodźczy, Brexit udowodnił, że unijne struktury można opuścić, a w szeregu krajów UE coraz głośniej słychać postulaty wysuwane przez partie eurosceptyczne. Patrząc z tej perspektywy, Zielony Ład potrzebny jest jako nowe narzędzie unifikacyjne, dające szanse na zagregowanie potężnych sił i środków celem zespawania unijnych gospodarek i polityk, a przez to również społeczeństw.
Można zauważyć, że wybór energetyki i przemysłu jako płaszczyzny do budowania wspólnoty europejskiej jest swoistym powrotem do przeszłości. Równo 70 lat temu, w roku 1950, francuski minister spraw zagranicznych Robert Schuman, przy wsparciu komisarza planowania Jeana Monneta przedstawił bowiem plan współpracy między Francją i RFN, który oparty był na koordynacji wydobycia węgla oraz produkcji stali. Wizja ta, mająca zakończyć konflikty dotyczące francusko-niemieckich zagłębi przemysłowych, podnieść poziom życia mieszkańców obu państw oraz oddalić widmo ewentualnej przyszłej wojny, stała się fundamentem procesu, w ramach którego na świat przyszła Unia Europejska. Siedem lat później zawiązano Europejską Wspólnotę Gospodarczą oraz Europejską Wspólnotę Energii Atomowej. Teraz sektory te znów mają połączyć państwa Starego Kontynentu – tym razem we wspólnej walce z globalnym ociepleniem.
Jednakże analizując te plany kompleksowej i długofalowej polityki klimatycznej nie sposób nie zauważyć, że Zielony Ład daje wiele sposobów na wzmocnienie pozycji niektórych państw Unii Europejskiej i to – niestety – kosztem tych słabszych oraz z pominięciem ochrony klimatu. Ryzyka te widać doskonale na przykładzie kwestii doboru technologii mających służyć osiąganiu neutralności klimatycznej – na tym polu pierwsze skrzypce chcą grać Niemcy, które narzucają UE swoją wizję transformacji energetycznej. Wszystko odbywa się bez względu na bezpieczeństwo geopolityczne Europy oraz końcowy efekt dla klimatu.
Projektowanie technologicznej drogi dla redukcji europejskich emisji gazów cieplarnianych ma kluczowe znaczenie dla tego procesu – jego kosztów, tempa, finalnej skuteczności. Cel neutralności klimatycznej jest szalenie ambitny, dlatego też do jego osiągnięcia trzeba praktycznie wszystkich dostępnych narzędzi. Tymczasem Berlin zamierza pozbawić Europę jednego z najskuteczniejszych środków dekarbonizacji – energetyki jądrowej.
Niemcy nie tylko oparli o walkę z atomem własną transformację energetyczną, ale też starają się wszelkimi dostępnymi środkami, by technologia ta została wyparta z Unii Europejskiej. Dla Berlina ograniczanie potencjału europejskiej energetyki jądrowej jest tak ważne, że partie sprawujące władzę w RFN – chadecy i socjaldemokraci – wpisali antyatomowe postulaty do swej umowy koalicyjnej. „W UE będziemy domagać się, aby cele Traktatu Euratomu dotyczące wykorzystania energii jądrowej były dostosowane do wyzwań przyszłości. Nie chcemy żadnego wsparcia z funduszy unijnych na nowe elektrownie jądrowe. Chcemy konsekwentnie wdrożyć zakończenie udziału funduszy państwowych w elektrowniach jądrowych za granicą (…) osadzenie Energiewende w kontekście europejskim otwiera szansę na zmniejszenie kosztów i wykorzystanie efektu synergii. Chcemy dodatkowych możliwości rozwoju i wzrostu zatrudnienia w Niemczech oraz możliwości eksportowych dla niemieckich firm na rynkach międzynarodowych” – tymi słowami sprzymierzone CDU/CSU oraz SPD dały do zrozumienia, że zamierzają wyjść ze swoją antyatomową krucjatą poza granice RFN. Tam losy atomu zostały już bowiem przypieczętowane. W 2011 roku kanclerz Angela Merkel zdecydowała bowiem, że Niemcy zamkną swoje elektrownie jądrowe w ciągu następnych 11 lat, czyli do roku 2022. Jest to istotne skrócenie podobnego terminu ustalonego przez Gerharda Schrödera – kanclerz z ramienia SPD chciał, by RFN wyszła z atomu do 2037 roku.
Walkę Niemiec z europejskim atomem widać dziś bardzo wyraźnie. Uderzającym przykładem takich działań jest chociażby spór o tzw. Taksonomię, o którym pisał dla Energetyka24 dr Józef Sobolewski. „[Taksonomia] to indeks projektów, które mogą lub nie mogą, liczyć na wsparcie budżetu Unii oraz unijnych instytucji finansowych. Projekty uznane za niezrównoważone mogą być realizowane, jednak brak wsparcia w Brukseli oznacza także utrudniony dostęp do kapitału prywatnego na rynku europejskim (…). Decyzja Rady Europejskiej o poparciu sformułowania prezydencji fińskiej na rzecz <<odnawialnych i neutralnych dla klimatu źródeł energii>> pozostawia otwarte drzwi do zaklasyfikowania energii jądrowej, jako <<zielonej>> w nowej taksonomii zrównoważonego finansowania UE. Jak można się było spodziewać, Niemcy, Austria i Luksemburg głosowały przeciw” – wskazywał.
Z kolei Rauli Partanen napisał dla Financial Times’a artykuł sugerujący, że Niemcy mogą chcieć całkowicie zablokować powstanie taksonomii, gdyż podcina to skrzydła ich gazowym inwestycjom. „We wrześniu Niemcy, Austria i Luksemburg sprzeciwiły się propozycji Finlandii, by taksonomia była dokumentem neutralnym technologicznie, co pozwoliłoby zachować energetykę jądrową jako działalność zrównoważoną (…). Ale w Brukseli mówi się, że prawdziwy powód problemu z Taksonomią jest głębszy i mroczniejszy. (…). Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Niemcy w krótkim terminie znacząco uzależnią się od gazu ziemnego (…), wyłączonego z Taksonomii (…). W tym świetle wiele osób w Niemczech ma interes w tym, żeby cała Taksonomia upadła – a energetyka jądrowa może tu posłużyć za kozła ofiarnego (…). Jeżeli tak by się stało, byłoby to ekstremalnie protekcjonalne zachowanie ze strony Niemiec (…). Jedynym powodem dla niepopierania energetyki jądrowej byłaby w tym przypadku chęć pogrzebania Taksonomii, która stała się niewygodna gospodarczo dla Niemiec (…). Cała Europa – i jej klimat – ucierpiałyby tylko po to, by Niemcy nie musieli w pojedynkę zmierzyć się z konsekwencjami swej słabo zaprojektowanej polityki energetycznej” – napisał Partanen.
Natomiast portal Euractiv poinformował, że europejscy Zieloni zamierzają tak wyśrubować rygory nowej taksonomii, by energetyka jądrowa nie miała szans im sprostać. Frakcja Zielonych w Parlamencie Europejskim liczy 75 członków, z czego 1/3 (w tym współprzewodnicząca) to europosłowie z Niemiec.
Jednym z najnowszych przykładów walki Berlina z europejskimi elektrowniami jądrowymi jest planowany zakaz eksportu paliwa jądrowego do elektrowni mających więcej niż 30 lat, które znajdują się mniej niż 150 kilometrów od niemieckiej granicy. O pracach nad taką regulacją, które prowadzić ma ministerstwo środowiska RFN, poinformowała Gazeta.pl.
Jaki cel kryje się za tymi wszystkimi działaniami Berlina? Przecież wyłączanie elektrowni jądrowych może zachwiać bezpieczeństwem energetycznym Europy i storpedować wysiłki zmierzające do neutralności klimatycznej. Jak się okazuje, Niemcy sami powiedzieli, jaki jest cel ich antyatomowej walki. Jej sens zawiera się bowiem w przytoczonych wyżej słowach umowy koalicyjnej CDU/CSU i SPD: „(…) osadzenie Energiewende w kontekście europejskim otwiera szansę na zmniejszenie kosztów i wykorzystanie efektu synergii. Chcemy dodatkowych możliwości rozwoju i wzrostu zatrudnienia w Niemczech oraz możliwości eksportowych dla niemieckich firm na rynkach międzynarodowych”. Niemcy otwarcie wskazują zatem, że ich antyatomowa polityka (bo taka właśnie jest Energiewende) ma na celu budowę gospodarczej potęgi RFN, poprzez stymulowanie rozrostu rynku pracy oraz zwiększenie możliwości eksportowych, a co za tym idzie – wzrost pozycji politycznej Niemiec. Berlin, chcąc pchnąć Europę w objęcia miksu energetycznego opartego na źródłach odnawialnych, buduje też rynki zbytu pod towar, którym dysponuje w dużych ilościach. Mowa oczywiście o gazie, tłoczonym do RFN magistralą Nord Stream (mogącą wkrótce poszerzyć się o gazociąg Nord Stream 2). Błękitne paliwo doskonale nadaje się bowiem do wspomagania źródeł odnawialnych, które pracują w sposób niekontrolowalny.
Prace nad Zielonym Ładem trwają i wciąż trudno zawyrokować, jaki kształt ostatecznie przybierze ta polityka. Kraje takie jak Polska muszą jednak pamiętać, że stawką w tej grze jest coś więcej niż ambitne obietnice wygłaszane na unijnych wiecach i szczytach. Obecnie UE buduje tory dla swojego rozwoju na najbliższe kilkadziesiąt lat – dlatego też zaprzepaszczenie szans na tym polu, niedostrzeżenie zagrożeń czy nieumiejętne rozegranie własnych kart atutowych mogą pociągnąć za sobą długotrwałe i bardzo bolesne konsekwencje.
Tekst pochodzi z nr 94/95 „Frondy LUX”.