Porzućcie nadzieję
Jest tylko krew i więcej nic
A reszta to jest wielka ściema
Krew – która się na strzępy drze
I wisi w strzępach gdzie nic nie ma
Na początek prawdziwa scenka, ze zmienionymi imionami jej bohaterów. Syn Łucji, Piotrek, ma 22 lata, studiuje i uczy się fotografii. Kiedy usłyszał, że Herta będzie zabijała cielika, uznał to za dobrą okazję do zrobienia reportażu fotograficznego. Herta jest dziarską osiemdziesięciolatką, wdową, i sama prowadzi gospodarstwo. Pewnego ciepłego kwietniowego dnia Piotrek zjawił się u Herty z lustrzanką. Na miejscu był też oczywiście masorz, a także syn Herty (taki typowy z bloku, o dwóch lewych rękach, nieprzywykły do konkretnej roboty, za to przemądrzały). Miał też być pomocnik masorza, ale na nieszczęście rozchorował się i jego rolę musiał przejąć Piotrek. W związku z tym nie zrobił wiele zdjęć, bo ręce miał ciągle umazane krwią i nie chciał umarasić aparatu.
Herta trzymała cielika w małym chlewiku. Cielik nigdy z niego nie wychodził, znał tylko Hertę, słuchał tylko kobiecego, kojącego głosu Herty. Przemawiała do niego zawsze z czułością i głaskała go. Teraz, po siedmiu miesiącach takiego beztroskiego życia, po raz pierwszy cielik jest wyprowadzany z chlewika. Ma założony na szyję postronek, kludzi go Herta ze swoim przemądrzałym synem i kłócą się ze sobą zawzięcie, bo syn nie robi tego, czego chce od niego matka, a jak robi, to nie tak, jak należy. Cielik wychodzi na świat i jest przestraszony. Nie podoba mu się syn Herty, nie podoba mu się masorz, który stoi z siekierą w ręku, nie podoba mu się Piotrek z aparatem fotograficznym. Nie podoba mu się teraz nawet i Herta. Cielik wychodzi z chlewika po raz pierwszy w życiu na świat i musi się nauczyć, w ciągu bardzo krótkiego czasu, bardzo wielu rzeczy naraz. Jak patrzeć w dal (nigdy do tej pory nie patrzył w dal), jak uciekać (nigdy dotąd nie uciekał), jak się bać (do tej pory nie musiał się niczego bać). Musi napatrzeć się na wszystko to, czego do tej pory nie widział i czego już więcej nie zobaczy – świeżą trawę, drzewa, niebieskie niebo, chmury, na horyzoncie trzy hałdy, jedna obok drugiej. Ma na to kilkadziesiąt sekund. Cielik ucieka, postronek spada na ziemię. Pierwszy raz w życiu biegnie. Piotrek śmieje się, kiedy mi to opowiada, cielik macha niezdarnie tylnymi nogami, które po raz pierwszy biegają. Wpada do gnojoka i chociaż ogradzający go murek ma ledwie kilkanaście centymetrów wysokości, nie potrafi z niego wyjść. Masorz złorzeczy synowi Herty, że będą teraz musieli wyciągać go z tego gówna, ale cielik w końcu uczy się pokonywać takie przeszkody i gramoli się z gnojoka na plac. Łapią go i prowadzą do masorza. Piotrek odkłada aparat, obejmuje cielika mocno za szyję, masorz pęta sznurem tylne nogi zwierzęcia.
Masorz przymierza się, po czym z całej siły uderza obuchem siekiery w łeb cielika. Głuche tąpnięcie wstrząsa najpierw czaszką cielika, potem rozchodzi się po całym kośćcu cielika, po jego mięśniach i wewnętrznych organach i przechodzi też w ciało Piotrka. Tak, Piotrek słyszy to uderzenie, nie tylko swoimi uszami, całym swoim ciałem. Wydaje się, że na cieliku nie zrobiło to żadnego wrażenia, lekko się chwieje, wierzga nieporadnie. Masorz uderza drugi raz, cielik chwieje się mocniej, po trzecim ciosie pada. Masorz podciąga łeb i podrzyna mu gardło, czekają, aż się wykrwawi. A teraz cielik wisi już na żelaznym wieszaku, powieszony za dwie tylne nogi, odarty ze skóry i bez głowy. Masorz proponuje synowi Herty mózg cielika, przydo ci sie, na, ale ten nie chce, niy, na nic mi sie nie przydo. Masorz i Piotrek śmieją się.
Dlaczego pozwalam sobie na przytoczenie tej historyjki? Z kilku powodów. Wymienię dwa. Oto czytam Dracha Szczepana Twardocha, która to powieść zaczyna się od świetnie opisanej sceny świniobicia, w roku 1906. I w czasie, kiedy Dracha czytam, ktoś opowiada mi o pokrewnym zdarzeniu, późniejszym od tego powieściowego o 109 lat. Po raz pierwszy w moim życiu ktoś opowiada mi o tym, jak osobiście uczestniczył w uboju zwierzęcia. Oczywiście nie może to być przypadek, i chociaż myślałem z niechęcią o pisaniu o Drachu, bo spodziewam się, że zakończy to się takim lub innym niepowodzeniem (każde pisanie o Drachu musi zakończyć się takim lub innym niepowodzeniem, a to moje, z pewnych istotnych powodów, w szczególności), to nie mogę zignorować tego przynaglenia.
Po drugie, przytaczam tę scenkę, bo czytelnik Dracha jest w sytuacji całkiem podobnej jak ta, w jakiej znalazł się cielik. Nagle stwierdza, że znalazł się w świecie innym od tego, do którego przywykł. I fizyka, i metafizyka tego świata jest odmienna od codziennej, niemal wszystkiego trzeba uczyć się od początku. Czas nie jest liniowym czasem, popularna historia Śląska, o jakiej mógł dotychczas mieć jakieś pojęcie, jest zupełnie inna od tej, która wyłania się z powieści, Ślązacy różni od tych, jakich mu się pokazuje i do jakich go przyzwyczajono, pokazując filmy, śląskie biesiady i śląskie rubaszne kabarety. Musi się też nauczyć tę powieść czytać, bo ma przed sobą trzy języki naraz, literacki polski, niemiecki i śląski, zderza się nie tylko z obcością leksyki, ale i z komplikacją ortograficzną (samo śląskie o jest tu zdobione aż czterema różnymi znakami diakrytycznymi). A przy tym przechodząc ten szybki kurs, skazany jest ostatecznie na ten sam los, co występujący w opisanej scence cielik.
Dalszy ciąg tekstu można znaleźć w kwartalniku “Fronda Lux”, nr 77.