Joanna Wal: Czarodziejka polskiego modernizmu. O książce “Stryjeńska. Diabli nadali”

O malarstwie Zofii Stryjeńskiej mało kto już dzisiaj pamięta.  Gdyby dano jej szanse, mogłaby zostać polskim Picassem albo Magrittem. Ale nie miała tej możliwości. W zamian za to los zaserwował jej nieczułego męża, szpital psychiatryczny, głód, wojnę, biedę, syfilis i przymusową tułaczkę po świecie. Czy mogło być jeszcze gorzej? W latach 30-tych zachwycano się jej malarstwem, jednak szybko świat o niej zapomniał. Aż do teraz. Odkrywając na nowo to, co już dawno odkryte, przeżyjmy malarską podróż w głąb jej twórczości raz jeszcze.

Stryjeńska pochodzi z dostatniej rodziny, w której niczego jej nie brakuje. Mając dwadzieścia lat, jedzie do Akademii Sztuk Pięknych w Monachium i podaje się za Tadeusza Grzymałę Lubańskiego. Udaje brata, by móc uczyć się rysunku w jednej z najlepszych szkół plastycznych w Europie. Wszystko dlatego, że kobiet wówczas nie przyjmowano na wyższe uczelnie. Plan jest prosty, jednak szybko kończy się fiaskiem. Koledzy początkowo biorą ją za hermafrodytę, szybko jednak odkrywają sekret Zochy i misterny plan upada – kończy się po roku powrotem do Krakowa. „Zanim wyjadą z Monachium, Zofia idzie do pustej kaplicy, kładzie się krzyżem przed ołtarzem i modli: >>Boże! Odbierz mi wszystko, wszystko. Dobrobyt, sytość, spokój, przyjaźń ludzką, szczęście rodzinne, nawet miłość! Zwal na mnie cierpienia moralne i tysięczne gorycze – ale w zamian za to daj mi możność wypowiedzenia się artystycznego i sławę!<<“. Szkoda, że jeszcze wtedy nie wie, jak szybko jej słowa się ziszczą i modlitwa zostanie wysłuchana. Niestety.

Już w 1912 roku Jerzy Warchałowski zachwyca się nią na łamach „Czasu”. Rodzi się nowy talent, wschodzi nowa gwiazda, „Bóg na pewno miał z tym coś wspólnego”, rozpisują się krytycy o jej ilustracjach do bajek.

Szybko przychodzi czas na miłość. Zocha nie wybiera źle (czas pokaże, że ten wybór jednak nie był trafiony) – blond włosy, „kształt apolliński, błękitne reflektory” o „porządnych cechach męskich”. To oczywiście Karol Stryjeński, projektant wnętrz i sztuki użytkowej, grafik, syn znanego architekta i konserwatora. Można by pomyśleć – świetny wybór! Idealna para, artystyczny tandem, który może wznieść ich na twórcze wyżyny. Mimo to, rzeczywistość nie będzie już tak barwna

Dzięki małżeństwu ze Stryjeńskim, Zofii udaje się wejść do artystycznej elity dwudziestolecia, na czele z Magdaleną Samozwianiec, Marią Pawlikowską-Jasnorzewską, Stefanem Żeromskim, Witkacym, Władysławem Reymontem, Kossakami. Wkrótce potem rodzi małą Magdę, której nigdy do końca nie zaakceptuje. Cały czas uparcie czeka na syna. Los przynosi jej dwóch, bliźniaków, Jana i Jacka.

W małżeństwie pojawiają się pierwsze problemy. Stryjeński odsuwa się od Zofii. Pewnego razu zaprasza ją do teatru, a tam…. Już czekają na nią lekarze z białym kaftanem. Kierunek – szpital psychiatryczny. Zofia jest wściekła. Chciał zrobić z niej wariatkę. Z resztą po kilku latach raz jeszcze będzie próbował wmówić jej chorobę umysłową i zniszczyć jej pozycję artystki. Dochodzi do rozwodu.

Zofia cały czas zajmuje się sztuką – bazując na ludowych motywach, tworzy ilustracje do książek. Salon Doroczny w Zachęcie i Międzynarodowa Wystawa Sztuk Dekoracyjnych i Przemysłu Współczesnego w Paryżu przynoszą jej nagrody i uznanie. Po definitywnym rozstaniu z mężem jest skazana tylko na siebie. Chcąc być uznaną artystką, musiała poświęcić się karierze w całości. Los zmusił ją do wyboru pomiędzy sztuką a macierzyństwem. Oddaje dzieci pod opiekę teściów, wybiera drogę sławy. Mimo to już wtedy nie jest z nią dobrze – pogrąża się w smutku, samotności, niemocy twórczej, przestaje o siebie dbać i wychodzić z domu.

Stryjeńską interesowały motywy ludowe – barwa, „nasze życie jest okropnie szare. Nawet taksówki w mieście są szare. Ubrania wasze, was, nieszczęsnych mężczyzn, to parodia barwy. Szarość, szarość, szarość! W tym szarym świecie miasta i cywilizacji malarz nie może znaleźć barwy, której tak potrzebuje i tak szuka, jak muzyk melodii. Trzeba iść po barwę na wieś, bo kraje, w których tej barwy jest jeszcze dużo, więc egzotyka, ta centrala światowa kolorów, są niestety zbyt daleko i dla nas niedostępne”.

Zofia nie zaznała w życiu spełnionej miłości. I wcale Karol Stryjeński nie był jedynym mężczyzną jej życia. Cierpiąca po niedanym małżeństwie, pocieszenie znalazła w aktorze Arturze Sosze. Żeby za niego wyjść, musiała zmienić wyznanie (wybrała ewangelickie). Po drugim nieudanym ożenku związała się z Arkadym Fiedlerem.

Artystce nie brakowało też poczucia humoru. W 1929 roku wydawnictwo Mortkowicza wydaje jej dwadzieścia dwie plansze Piastów Polskich, na których Kazimierz Wielki ma na głowie wieniec laurowy, w ręce znicz i papieros. Piast Kołodziej zamiast koła od wozu trzyma w rękach kierownicę. Na Zofię wylewa się fala żalu, media rozpisują się, że narusza świętość. Kpi z majestatu i dostojeństwa, czy po prostu puszcza oko do widza? „Swoim temperamentem i upodobaniami trafiła ona nieoczekiwanie w sedno gustów pewnej sfery inteligencji polskiej, jej prace stały się ulubionym motywem dekoracyjnym wielu wnętrz, obok ludowej ceramiki, huculskich łyżników i mebli Ładu. Licznych widzów wzięła i zawojowała jej barwność, humor i prostota, jej ludowość i polskość. Odpowiadała na gusty inteligencji, ale również mieszczaństwa, drobnomieszczaństwa, podobała się z małymi wyjątkami wszystkim i przez długie lata nie miała właściwie żadnej konkurencji”. Jednak po „Piastach” coś w karierze Zofii się zmieniło. Przyszedł czas na przesyt jej twórczością. Zmieniały się prądy i kierunki, teraz na fali są kapiści.

Wojna zastaje Zofię kompletnie w rozsypce. Nie umie odnaleźć się w wojennej rzeczywistości. Jak w gąszczu biedy i walki o byt znaleźć miejsce na sztukę? Na domiar złego okazuje się, że choruje na syfilis. Nie ma z czego żyć, popada w długi, sprzedaje obrazy. Wpada na pomysł otworzenia własnego biura matrymonialnego SWAT. Gdy ta idea upada, ma lepszą – otworzy sklep z obranymi ziemniakami dla pań pracujących w biurach.  Zrozpaczona postanawia wyjechać do Szwajcarii, w której osiadły już jej dzieci. Schyłek życia jest równie smutny, jak całe jej życie, ponieważ umiera w szpitalu psychiatrycznym na schizofrenię.

Stryjeńska nie była jednoznaczną postacią. Z jednej strony rozdarta, ambitna, z drugiej potrzebująca rodzinnego ciepła i wsparcia bliskich, którego prawdziwie nigdy nie zaznała. Gdy maluje, tęskni za dziećmi. Gdy zajmuje się z dziećmi, usycha z tęsknoty za sztuką. Wieczna pogoń za karierą, pieniędzmi, mężem wykańcza ją fizycznie i psychicznie. Przy okazji ma dystans, poczucie humoru i swoje dziwactwa. Nie znosiła brązowych oczu, błękit był dla niej jedynym kolorem, który akceptowała. Każdy kandydat na męża musiał bezwzględnie spełnić to kryterium. Przed śmiercią poprosiła dentystę o zrobienie sztucznej szczęki w niebieskim kolorze. Była bardzo zdziwiona, że odmówił.

Świat pokochał jej sztukę, ponieważ wpisała się w odpowiednie czasy i świetnie wykorzystała moment odzyskania przez Polskę niepodległości. Jej słowiańskie inspiracje, rodzime tańce, ruch, pęd, obrzędy i umiłowanie tradycji wnosiły w polską sztukę świeżość i nadzieję na lepsze jutro. Zofia dostała od losu to, o co prosiła. Dosłownie. Wydawać by się mogło, że prośba o sławę da jej w życiu spełnienie. Historia pokazuje, że nawet chwała i szybka kariera nie przyniosły jej szczęścia i satysfakcji. Dziś jedynie pocieszająca może być świadomość, że skoro blisko sto lat po cudownym rozbłysku jej talentu, wciąż o niej mówimy, piszemy, czytamy, to jest nadzieja, że prawdziwie nie umarła i przetrwa (nie tylko w muzeach) przez kolejną setkę.