Kacper Szczukocki: 2020 – Girard jest dobry na wszystko

Gdy w marcu, jak grom z jasnego nieba spadała na Polskę informacja o pierwszym zakażonym pacjencie nad Wisłą niemal wszyscy w obawie o swe zdrowie i życie, zamknęli się w domach. Parę chwil później, kiedy już jasne było, że ani telewizja ani alkohol nie są w stanie stłumić społecznego instynktu człowieka, część izolowanych – ta, która uchodzi za bardziej przenikliwą i samoświadomą – zaczęła najpierw po cichu, a potem na cały głos zadawać bardzo niewygodne pytania.

Dzięki ich odwadze i determinacji szybko wyszło na jaw, że staliśmy się przedmiotem gigantycznego eksperymentu socjotechnicznego. Maski, przyłbice, okulary i rękawiczki oraz i-zo-la-cja (!) – wszystko to narzędzia służące do realizacji szatańskiego planu, który powstał w chorych głowach, osób opętanych rządzą zdobycia władzy nad światem.  Kiedy to wszystko się działo  – w zasadzie dzieje się nadal –  no więc może raczej kiedy to wszystko się zaczynało, ja nie siedziałem w domu, tylko chodziłem do pracy. Przemierzając bezludne ulice, jeżdżąc pustymi tramwajami odświeżałem smartfona, by być na bieżąco z krzywą zachorowań i wzrostem liczby zgonów. Dobrze było też czytać komentarze do newsów – dzięki temu mogłem nie rozstawać się z „prawdą” o pandemii. Dowiedziałem się na przykład, że noszenie maseczki pozytywnie wpływa na rozwój grzybów moim organizmie oraz że zasłanianie ust i nosa to przypadłość niewolnika, który tym jest głupszy, im bardziej boi się nielegalnego mandatu. W pewnym momencie zrozumiałem, że rok 2020 będzie na pewno gorszy niż poprzedni. Zaczęło do mnie docierać, że wystarczy, aby do tego wszystkiego umarł jeszcze jakiś celebryta (co statystycznie rzecz biorąc, wydaje się niemal pewne), a 2020 zostanie oficjalnie ogłoszony najgorszym rokiem w życiu. Pojawiły się też we mnie obawy (całkiem niebezpodstawne), że tym razem facebook może powiadomić mnie o tym nieprzychylnym werdykcie na długo przed końcem grudnia. Przerażony faktem, że w zasadzie „wypiłem rosół przed wszystkimi” i nie chcąc jednocześnie psuć zabawy reszcie, postanowiłem nie zabierać głosu na temat bieżących wypadków. Uporczywie sprawiałem wrażenie kogoś, kto nie wie co o tym wszystkim myśleć. Z tym ostatnim nieźle się wpakowałem i jak się okazało dość lekkomyślnie naraziłem na szwank swoją reputację, ponieważ powszechnie przyjęte jest, że w dzisiejszych czasach człowiek na pewnym poziomie – a za takiego się uważałem – powinien mieć zdanie na absolutnie każdy temat. Nie chcąc być jedynie  biernym uczestnikiem wydarzeń wspólnie przeżywanych, postanowiłem całkowicie odwrócić się rzeczywistości. Muszę przyznać, że nie łatwo było mi zachować dystans i powściągliwość. Pomimo tego, że nigdy nie przejawiałem jakiegoś przesadnego zainteresowania otaczającym mnie światem, to jednak na początku nie mogłem pozbyć się natrętnego wrażenia, że coś mnie omija. Mało tego, zauważyłem, że przyzwyczajony do konsumowania treści błyskawicznych (twitter, facebook, instagram) początkowo nie mogłem się skupić na dłuższych tekstach dyskursywnych. Nie wiem, po co o tym wspominam, ale może przyda się komuś taka obserwacja. W każdym razie zacząłem szukać towarzystwa w książkach. W zasadzie poza pracą i kontrolowanym przez rygor pandemii  „życiem towarzyskim” nie wiele więcej robiłem prócz kupowania i czytania książek. Toteż kiedy usłyszałem w słuchawce głos kolegi, który zaproponował, abym w ramach posumowania roku napisał coś do „Frondy”, odparłem, że nie bardzo mam jak bo przestałem interesować się 2020,  jakoś w okolicach kwietnia i jedyne, na co mnie stać to napisać coś o jednej z przeczytanych przeze mnie książek. Zgodził się, więc piszę a powyższy wstęp powstał po to, żeby treść tego artykułu choć trochę przypominała podsumowanie ostatnich 12 miesięcy.

Od jakiegoś czasu moje szczególne zainteresowanie wzbudza postać René Girarda, francuskiego antropologa kultury, literaturoznawcy i filozofa. Po ukończeniu studiów w Paryżu, Girard zamieszkał w Stanach Zjednoczonych, gdzie przebywał do końca życia prowadząc badania i wykładając na wielu tamtejszych uniwersytetach. Skala jego zainteresowań daleko wykracza poza ciasne ramy definicji dyscyplin naukowych, stąd też stworzona przez niego teoria społeczna ma charakter wielowątkowej i interdyscyplinarnej opowieści, którą snuje on na łamach wielu swoich prac. Te, które zrobiły na mnie największe wrażenie to przede wszystkim „Sacrum i przemoc” oraz „Widziałem szatana spadającego z nieba jak błyskawica”. Książki Girarda dość chętnie tłumaczone są na język polski, do tej pory w ojczystym przekładzie ukazały się między innymi: „Apokalipsa tu i teraz”, „Kozioł ofiarny” , „Rzeczy ukryte od założenia świata” oraz  „Początki kultury”. Poniżej znajdziecie krótkie omówienie girardowskiej wizji świata, być może skłoni ono kogoś do sięgnięcia po którąś ze wspomnianych lektur.

Według Girarda znane nam struktury i instytucje społeczne znajdują swe źródło w doświadczeniu religijnym. Mówiąc o religii, nie ma on jednak na myśli Objawiania, lecz dziedzictwo kultów pierwotnych. Każda społeczność, niezależnie od szerokości geograficznej, czy koloru skóry, opiera się na identycznym co do swej istoty momencie konstytuującym, którym jest tak zwany mord założycielski. Dowodem na prawdziwość tej hipotezy jest fakt, że wszystkie religie oraz systemy wierzeń w mniej lub bardziej zawoalowany sposób odwołują się do tego zdarzenia, w Biblii na przykład będzie to starotestamentowa opowieść o Kainie i Ablu. Jeśli więc wspólnota rodzi się w bólu zbrodni, to nie umowa ani konsensus, ale przemoc stanowi jej fundament. W swych tekstach Girard  często podkreśla, że człowiek jest jedynym stworzeniem zdolnym do pozbawienia życia drugiego człowieka. Inne zwierzęta, na przykład lwy lub wilki nie zabijają przeciwnika jeśli jest on przedstawicielem tego samego gatunku. Zbiorowy mord jest dla Girarda naturalną konsekwencją czysto ludzkiej skłonności do obarczania bliźniego winą za nieszczęścia, konflikty i rozpad wspólnoty. Proces, którego kresem jest zbiorowa zbrodnia, ma wiele etapów i układa się w schemat, określony przez badacza mianem koncepcji mimetyczno-ofiarniczej. O ile pierwszy człon nazwy zapewne nie budzi już większych wątpliwości o tyle słowo „mimesis”, które w języku starogreckim oznacza imitację lub podobieństwo powinno szczególnie przykuć naszą uwagę. Girard uważa, że pojęcie to skrywa w sobie jeszcze, jedno, najważniejsze ze wszystkich znaczenie: pożądanie i to właśnie ono jest kluczem do przesyconej przemocą historii ludzkości. Aby dobrze zrozumieć założenia girardowskiej koncepcji, spróbujmy teraz prześledzić uważnie wszystkie jej etapy. Mimetyczna natura pragnienia ujawnia się w tym, że człowiek pożąda danej rzeczy nie tylko ze względu na nią sama, ale przede wszystkim ze względu na fakt, iż jest ona przedmiotem pragnienia drugiej osoby. Wartość przedmiotu wzrasta więc proporcjonalnie do natężenia pożądania strony przeciwnej, zaś cały model przypomina samonapędzający się mechanizm. W pewnym momencie zwaśnione strony zapominają o obiekcie pożądania, a istotą konfliktu staje się rywalizacja sama w sobie. Ciekawym spostrzeżeniem jest, że w miarę wzrostu przemocy różnice pomiędzy antagonistami coraz bardziej się zacierają. Konflikt mimetyczny jest zdaniem Girarda zaraźliwy i szybko obejmuje swym zasięgiem całą wspólnotę, wywołując powszechny chaos i rywalizację wszystkich ze wszystkimi. W pewnym momencie gdy korowód przemocy staje się nie do zniesienia dochodzi do kryzysu ofiarniczego. Członkowie społeczności zaczynają rozumieć, że dalsza wojna jest wyrokiem śmierci dla wszystkich biorących w niej udział. Wtedy następuje decydująca chwila – wskazanie ofiary zastępczej w postaci jednego z członków zwaśnionej wspólnoty. To on staje się powiernikiem i uosobieniem konfliktu, symbolem waśni oraz nieszczęścia. Od tej pory szalejąca przemoc koncentruje się na ofierze, która zostaje unicestwiona w imię ocalenia całej społeczności. Uśmiercenie „kozła ofiarnego” przywraca wspólnocie pokój i opanowanie, zacieśnia jej więzy i buduje poczucie tożsamości – to właśnie jest istotą mordu założycielskiego. Ważnym elementem procesu jest również sakralizacja ofiary, dzieje się tak, bo wspólnota zaczyna wierzyć w jej oczyszczająca i zbawienną moc. Powyższy opis dotyczy powstania paradygmatu. Od tej pory cały proces będzie powtarzał się cyklicznie ponieważ – jak zauważa Girard – natura mimetycznego pragnienia jest nieujarzmiona.

Dowodem na trafność hipotezy o wiecznym powrocie cyklu mimetyczno-ofiarniczego są przede wszystkim fakty historyczne. Grecki pharmakos, żydowski kozioł ofiarny czy krwawe ceremonie Azteków – we wszystkich tych rytuałach widzi Girard substytut i chęć powtórzenia archetypicznego morderstwa. Korowód przemocy zostaje przerwany dopiero przez świadomą ofiarę Chrystusa, który przybity do krzyża po trzech dniach zmartwychwstaje, pokonując śmierć – odwieczne przekleństwo człowieka.

Na koniec wypadałoby pewnie dodać, że w opisanym przez Girarda schemacie nachalnie przeglądają się wydarzenia mijającego roku, w szczególności te ostanie… No ale przecież obiecałem sobie, że nie będę się odzywał.