Klątwa dekonstrukcji

Tytuł może sugerować, że mowa będzie tu o sztuce wystawianej w Teatrze Powszechnym, ale tak się nie stanie. Nie piszę o Klątwie, nie tylko dlatego, że jej nie widziałem, ale dlatego, że o wiele bardziej interesuje mnie to, co przy okazji tego spektaklu o sztuce współczesnej i otaczającej nas rzeczywistości piszą przedstawiciele lewej strony.

Przy okazji, co piszą o ucisku, strachu, podziałach, czy religii katolickiej. Zdaje się, że o niczym nie zapomnieli.

Warto jednak z powodu okazji premiery sztuki zwrócić uwagę na odczucie dejavu. Wcześniej mieliśmy do czynienia z podobnym medialnym sporem w przypadku sztuki „Golgota Picnic”, Śmierci i dziewczyny”, czy wobec wcześniejszej sztuki w reżyserii chorwackiego dramaturga „Nasza przemoc i wasza przemoc”.

Mówienie tutaj o zaskoczeniu, wskazywałoby co najmniej na słabą pamięć.

Wydaje się jednak, że można mówić o pewnym emocjonalnym apogeum, gdy spojrzy się na stwierdzenia niektórych krytyków.

Warto przyjrzeć się zwłaszcza recenzji Witolda Mrozka dla Gazety Wyborczej
(ktoś może powiedzieć: “to przedstawiciel Krytyki Politycznej, niszowego środowiska”, ale jednak publikowany w Wyborczej, która już aż takiej niszy nie stanowi).

Pojawia się tu kilka pojęć, które definiują współczesny teatr: „skandal”, „pieprzny kabaret”, „polityczne zaangażowanie”, „polityczna rewia”, „baletowa choreografia”.

Do tego dodać można cechy wymienione przez Jakuba Majmurka, : „instrumentalne wykorzystanie literackiej klasyki”, „tekst jest tylko bardzo odległym pretekstem”, „to w zasadzie serie monologów i performanców”.

Nie jest to być może żadne odkrycie, ale warto zauważyć jedno: „kabaret”, „rewia”, „balet”, „performacne”. Wszystko, tylko nie teatr.

Można powiedzieć: to tylko fragment sceny teatralnej, ale bardzo znaczący. Gdy spojrzy się chociażby na adaptacje sztuk Szekspira, to poza Teatrem Współczesnym (gdzie od wielu lat wystawiany jest Hamlet w klasycznym tłumaczeniu Paszkowskiego, gdzie mamy do czynienia z trzygodzinnym spektaklem słowa), czy Królem Lear w Teatrze Polskim, spotkamy się z adaptacjami, które sztuki Szekspira traktują jedynie jako pretekst dla własnych opowieści.

W tych przypadkach zdanie „na podstawie/ na motywach Szekspira” brzmi jak ponury żart. Najczęściej zgadza się tylko nazwisko na plakacie. Żeby nie być gołosłownym: Miarka za miarkę wystawiana w Teatrze Dramatycznym. Można tu zresztą znaleźć sporo analogii do Klątwy.

Za sztuką także stoi obcokrajowiec, w mocny sposób odnosi się do współczesnej sytuacji społecznej i politycznej w Polsce, dąży do wywołania skandalu, zawiera sceny seksu i obraża uczucia religijne. Słowo pojawia się tam obok, jest tylko pretekstem do pokazania politycznej deklaracji twórcy. Scenografia staje się tego najlepszym odzwierciedleniem. Ławy sejmowe, które przesłaniają wszystko. Nie ma nic więcej, żadnej zmiany. Wszystko dzieje się w sejmie.

Nie istnieje nic poza nim. Scenografia przywodzi na myśl maniakalną obsesję twórcy.

Ciekawe jest jednak jedno. Sztuka ta nie była głośno komentowana. Nie odbyły się wielkie protesty, ani nie roztrząsano jej treści w kolejnych wydaniach dzienników telewizyjnych.

Spór wokół większości sztuk tego typu, gdyby nie odpowiednie działania marketingowe, nie wzbudza już większych emocji. Maglowany jest przez krytyków i recenzentów opatulonych kolorowym szalem, tworzącym recenzje w niszowej kawiarni , w towarzystwie bezglutenowych dań i bezkofeinowej kawy.

Teatr już tak nie oddziałuje i nie budzi emocji, to nie Dziady wystawiane w 1968 r. Nie chodzi tylko o kontekst, ale o ten jeden fakt, że to z czym coraz częściej mamy do czynienia na teatralnej scenie, to nie teatr.

Słowo służy jedynie obśmianiu, pokazaniu nieprzystawalności, skontrowaniu z choreografią aktorów, z ich mową ciała. A sama mowa ciała , często sprowadza się do wymiaru seksualnego. Na inne subtelności nie zwraca się uwagi. W tej pogardzie dla słowa zawiera się zapewne deklaracja polityczna z postmodernistycznymi założeniami w tle: język to narzędzie władzy, opresji, etc. Trzeba go więc dekonstruować, obnażać mechanizmy władzy , która umacnia się za pomocą używanego języka, itd.

Teatr tak upolityczniony i poddany takim politycznym deklaracjom odrzuca z założenia podstawę, na której teatr w ogóle, nie tylko klasyczny, się opiera.

Skoro teatr rezygnuje z jednego z  podstawowych elementów- słowa, dzięki któremu buduje kontakt z widownią, dzięki któremu przekazuje sensy, w jaki sposób jeszcze może poruszać widzów? Zostaje jedynie skandal.

Oczywiście ma on swoje strategiczne, znacznie głębsze znaczenie. Skandal wzbudza skrajne emocje, nawołuje do pewnych ostrych reakcji, prowadzi do konfliktu. Politycznym założeniem współczesnego teatru jest konfrontacja, jeśli przyjmie ona postać fizyczną, zawsze możemy powiedzieć, że przecież teatr to fikcja (dokładnie tak dzieje się w przypadku obrony Klątwy). Nie odpowiadamy za ludzkie zachowania. Sztuka to nie życie.

Zawiera się w tym sprzeczność. Bo skoro teatr jest polityczny, to głosi konkretne postulaty, rezygnuje coraz bardziej z metafory, subtelności, uniwersalności przekazu, a scena staje się publicznym forum, w którym ktoś nawołuje do konkretnych działań tu i teraz. Dramaturg ma swój polityczny interes i chce uzyskać konkretny polityczny efekt.

Tym bardziej zadziwiające są reakcje przytoczonych recenzentów. Witold Mrozek, uważa, że przypadek Klątwy jest odosobniony na tle polskiego teatru, który miałby się bać poruszać tak odważnie pewne kwestie, społeczne czy religijne.

Jakub Majmurek natomiast ubolewa, że sztuka okazuje się bezradna, „nie uda się jej skruszyć murów które rosną wokół nas”. Sam jednak po chwili przyznaje: „Wiemy, że nasza strona jest dobra w dekonstrukcji. Ale sama dekonstrukcja nie starcza, potrzeba też jakichś własnych mocnych, pozytywnych narracji. A w tych nasza strona ciągle jest słaba”. Zdaje się, że pozytywne spojrzenie jest obce tej stronie, już w swoich założeniach.

Czytając recenzje takie jak te, ma się poczucie, że oderwanie od rzeczywistości niektórych publicystów dochodzi do pewnego apogeum. Poczucie to dopełnia diagnoza dokonana przez obu Panów.

Roztaczają oni wizję naszej rzeczywistości, gdzie niewierząca część społeczeństwa żyje w strachu przed katolicką większością. Pełna neuroz i lęków znajduje jedynie schronie w teatrze, gdzie pozostaje jej jeszcze odrobina wolności, miejsce na śmiech i szyderstwo. Publicyści, aktorzy, dziennikarze, oni wszyscy poza tym miejscem ponoszą codzienne ryzyko próbując krytykować Kościół, władzę, zastane społeczne warunki. Każdy taki wybór wiązać się może z olbrzymimi konsekwencjami, z utratą pracy.

Zastanawiam się jednak, gdzie są te cele wypełnione artystami, gdzie te prześladowania? Warto przypomnieć bardzo znacząca scenę z Placu Zamkowego podczas czarnego protestu: grupka ludzi z ruchu pro-life przy kolumnie Zygmunta otoczona policją, którą otacza z kolei masa osób ubrana na czarno. Kto kogo przed kim chronił i kto stanowił tu mniejszość?

Zresztą teatr, który pochwala obrażanie innych, dąży do konfrontacji, nią żyje, on pragnie prześladowań. Miarka za miarkę z Teatru Dramatycznego umarła śmiercią naturalną przez zapomnienie. Klątwa pożyje być może chwilę dłużej dzięki temu, że udało się jej przebić z reklamą do opinii publicznej, aktorzy natomiast będą mogli poczuć się we własnym odczuciu, jak prawdziwi bojownicy za sprawę.

Wracając jednak do owego poczucia zastraszenia, strachu przed katolicką większością. Sztuka nie tylko nie skruszy murów, jakie panują w naszym społeczeństwie, ona je powiększa, ona chce je budować. Zamiast słowa „neuroza” pasowało by natomiast inne pojęcie: „histeria”. Histeria środowiska, które nie może żyć wśród ludzi, z których poglądami się nie zgadza. Dosłownie nie może żyć, o tym pisze Witold Mrozek: do moralnego szantażu „katolickiej większości” , przyzwyczailiśmy się jak do smogu”.

Katolicy samą swoją obecnością zatruwają więc społeczną przestrzeń. Jesteśmy zarazą, która niezauważalnie zabija zdrowe jednostki.

W jaki sposób Panowie ci i teatr, który pochwalają ma więc sprzyjać dialogowi i kruszeniu murów? Żeby móc prowadzić dialog potrzebne jest słowo, którym pogardzają i szacunek do drugiej osoby, które najwyraźniej uznają za wyraz słabości.

Te ostatnie spostrzeżenie o pogardzie przywodzi natomiast na myśl Kabaret w reżyserii Boba Fossa. Aktualnie w Teatrze Dramatycznym wystawiana jest także adaptacja słynnego broadwayowskiego musicalu. Szkoda, że rezygnuje ona z pewnych elementów , które wskazał Foss celnie portretując widownię klubu Kit Kat. Niemniej nadal sztuka przekazuje pewną istotną obserwację i staje się bardzo aktualna w kontekście sporu o Klątwę.

Sztuka z Teatru Powszechnego jak i wiele współczesnych, staje się tak jak berliński klub Ki Kat z lat 30 „pieprznym kabaretem”, „polityczną rewią”,„baletową choreografią”. Wzbudza w swoich widzach śmiech szyderstwa i pogardę. Staje się emocjonalnym seansem, nastawiającym wrogo wobec swoich przeciwników.

Geniusz Kabaretu polega na jednym elemencie i odsyła nas do tych skojarzeń i cech współczesnego teatru.

Berliński Kabaret pokazuje jak rodzi się pogarda, która odrywa od systemu wartości i jak blisko jest z teatralnej sceny na partyjny podest, gdzie „niegroźną” fikcje przenosi się do rzeczywistości.

Konferansjer z Klubu Cit Kat pełni równie ważną funkcję w adaptacji w Teatrze Dramatycznym, nawołuje do działania, do rewolucji, która nie bierze jeńców. Największym problemem Klątwy i jej podobnych sztuk nie jest w swej istocie samo wywołanie skandalu, jest pragnienie doprowadzenia do siłowej zmiany politycznej i społecznej , która nie liczy się z efektem ani ofiarami. Dialog , wolność słowa i szacunek do drugiego człowieka, to pojęcia obce dla teatru politycznego.

Piotr Krajski