To właśnie na ojcu syn opiera swoje kruche istnienie
Być może właśnie w tym tkwi słabość Drogi Cormaca McCarthy’ego, że nie mogła być napisana bez doświadczenia ojcostwa. Tej osmozy lęku, siły i niepewności. Prawdopodobnie w tym tkwi słabość tej książki (lub moja), że nie zrozumiem, o czym McCarthy chciał ze mną porozmawiać, dopóki nie wezmę w objęcia swojego syna lub córki.
1:17
Po pierwsze, wtórność. Współczesność do bólu i łez ograła temat apokalipsy i motyw drogi. Mieliśmy to w Wojnie światów Wellsa, mieliśmy po tysiąckroć w kinematografii – od wizji bez nadziei na przetrwanie, do triumfu ludzkiego geniuszu nad złym demiurgiem. Zegary stanęły o 1:17. Długie nożyce światła, a potem seria wstrząsów – tyle dowiadujemy się o tym, dlaczego ojciec i syn przemierzają Stany Zjednoczone po apokalipsie. Nie wiemy, czy to my ją wywołaliśmy (katastrofa ekologiczna, wojna jądrowa), czy ktoś zwyczajnie wkurwił się na homo sapiens i zdecydował o uderzeniu meteorytu. Pewni możemy być jednego – dwaj mężczyźni prowadzą przed sobą wózek z supermarketu. Wędrują w poszukiwaniu pożywienia przez opuszczone miasta, wśród mżawki szarego popiołu padającego z nieba, wywracających się drzew, przechodzącego co jakiś czas trzęsienia ziemi, pożarów. Prostacka fabuła na 267 stronach powieści staje się koszmarem człowieka Zachodu. Tego, który ma gębę Charliego. Każdego Europejczyka składającego ofiary idolowi systemu, w którym przyszło mu dziś żyć.
Kim jest ktokolwiek?
Ta postapokaliptyczna sztukateria ma pomóc McCarthy’emu w opowiedzeniu historii o poszukiwaniu człowieczeństwa. Dlatego zbudowana została w Drodze cała antropologia ukazująca ludzkie skłonności w głęboko demonicznym świetle. Świat po katastrofie to już nawet nie cofnięcie się do hobbesowskiego stanu natury, w którym każdy pragnie dla siebie coraz większej mocy. To już nawet nie jest pesymistyczna wizja natury ludzkiej, w której każda jednostka postrzega siebie jako centrum. W świecie Drogi nie ma żadnych instytucji, aksjomatów, instancji odwoławczej. Jednostki posiadają tyle mocy, ile są w stanie zdobyć – kieruje nimi już tylko zwierzęcy strach i podobne im odruchy.
[…] natknęli się na ślady odciśnięte w nawierzchni. Pojawiły się nagle. Przykucnął i patrzył. Nocą ktoś wyszedł z lasu i pomaszerował roztopioną szosą. Kim jest ten człowiek?, spytał chłopiec. Nie wiem. Kim jest ktokolwiek?
Bo gdy zapanował wszechogarniający głód, ludzie zaczęli się zjadać. Oto przed bohaterami, którzy szukają czegoś jadalnego w piwnicy opuszczonego domu, ukazuje się ludzkie gniazdo, bydlęca przechowalnia istot – już tylko z wyglądu przypominających ludzi – przeznaczonych do konsumpcji. W świecie, po którym porusza się ojciec z synem, wraz z odcięciem elektryczności odcięta zostaje przeszłość, obyczajowość, kultura. Wobec apokalipsy zawieszone zostają wszelkie zasady. Jednostki postawione w obliczu końca ulegają krańcowej barbaryzacji. Jedyną formą współistnienia są luźne, istotowo plemienne zbiorowości, które zdają sobie sprawę, że gdy nie uda się znaleźć czegoś, co nadawałoby się do jedzenia, to współplemieńcy mają pełne prawo uczynienia go z ciebie.
Tato
I w tym wszystkim ojciec i syn, którzy „niosą ogień”. McCarthy stworzył jedną z najbardziej poruszających, archetypiczną w istocie postać ojca we współczesnej literaturze. Jeżeli gdzieś pośród meandrów popkultury zdarzyło nam się zwątpić w istnienie sztuki będącej apoteozą ojcostwa, to odnajdziemy ją właśnie w Drodze. To ojciec walczy o rodzinę, gdy jego żona – zrozpaczona, bez nadziei na lepszy los – decyduje się od nich odejść. Ojciec oddziela światło od cienia.
To właśnie na ojcu syn opiera swoje kruche istnienie, nieznające świata sprzed kataklizmu. A przecież chory, wątpiący, wygrażający Bogu mężczyzna (czy masz szyję, bym mógł Cię udusić?) żałuje, że nie umarł, zanim to wszystko się wydarzyło. Mimo to wciąż próbuje żyć. Bezustannie powtarza dziecku: Tak właśnie postępują dobrzy ludzie. Ciągle próbują. Nie poddają się.
Nie miłujcie świata
ani tego, co jest na świecie!
Jeśli kto miłuje świat,
nie ma w nim miłości Ojca.
(1 J 2, 15-17)
Wie, że to, czym określał się jako człowiek przez tyle lat, nie ma żadnego znaczenia. Jak w tej pozbawionej nostalgii scenie, gdy rozkłada zawartość portfela na drodze i rusza dalej. Odarty ze złudzeń, doskonale zdający sobie sprawę z beznadziejnego położenia, w jakim się znajduje, nie traci poczucia ciągłości ze światem starym. I mimo że Nie ma szali, a dziadowie leżą martwi w ziemi, to wciąż stać go na zadawanie sobie pytań pierwszych, które chronią go przed osunięciem się w zezwierzęcenie. Myślisz, że twoi dziadowie patrzą? Że ważą cię na szali? Według jakich kryteriów?. A kilkanaście stron później, nie wiadomo do kogo – do Boga, przodków? Myślę, że może patrzą, powiedział. Wypatrują czegoś, czego nawet śmierć nie potrafi odczytać, a jeśli tego nie zobaczą, odwrócą się od nas na zawsze.
Kohelet u Oprah Winfrey
Największą jednak zaletą Drogi jest jej popularność, która dyskutowana na kanapie The Oprah Winfrey Show i nagrodzona Pulitzerem przemyci ducha Słowa, ducha Księgi Koheleta tym, którzy być może nigdy do niej nie zajrzeli. I to nie tylko za sprawą oręża McCarthy’ego, jakim jest umiejętność zbudowania biblijnej frazy. W tej książce pojawiają się niemal teologiczne passusy:
Żadnych list spraw do załatwienia. Dzień opatrznością sam dla siebie. Godzina. Nie ma żadnego później. Później jest teraz. Wszystkie rzeczy pełne wdzięku i piękna, które są bliskie sercu człowieka, mają wspólne źródło w cierpieniu. Rodzą się w żałości i popiele.
Marność nad marnościami i wszystko marność. Powieść pełna biblijnej metaforyki, aluzji do Pisma. Mówi mężczyzna o synu:
Jeśli nie jest słowem Bożym, to Bóg nigdy nie przemówił.
Od początku tej podróży traktuje go jak Dziecię. Poświęci wszystko, by chronić tego – być może ostatniego – „proroka”. Dziecko stanie się dla niego głosem sumienia, czystą dobrocią, a zarazem skarbem, który należy złożyć w ofierze światu, by przywrócić mu właściwe proporcje. A gdy będzie umierał, poprosi syna, by codziennie z nim rozmawiał, i obieca mu przyszłe spotkanie.
Próbował rozmawiać z Bogiem, ale najlepiej było, gdy rozmawiał z ojcem, więc właśnie z nim rozmawiał i nigdy nie zapominał.
Ciepłe pantofelki
Gdy kończę lekturę, zerkam na tylną okładkę i blurb z recenzji Jacka Dukaja. „Droga” to czarna jak węgiel elegia o tym kolorowym raju, w którym żyjemy, nie zdając sobie sprawy z naszego szczęścia.
I licząc na to, że powyższe zdanie wyrwano z kontekstu, zadaję sobie pytanie, czy to możliwe, by po przeczytaniu tej książki dojść do takich wniosków. Czyż to nie owoce owego pełnego kolorów raju ogląda ojciec wraz z synem, wędrując przez pustynię popiołów, kryjąc się przed kanibalami?
To nie afirmacja, to przestroga.
Jakub Dybek – zastępca redaktora naczelnego „Frondy Lux”
Tekst pochodzi z kwartalnika “Fronda Lux”, nr 74.