KRZYSZTOF BIELECKI – KISS

Henry Kissinger żyje. Czy ma wybór? 27 maja 2023 skończył sto lat. Wciąż słuchany, kontrowersyjny, prowokacyjny. Wciąż żywy. Laureat pokojowej Nagrody Nobla, na którą zdaniem wielu nie zasługuje i którą sam chciał oddać. Mistrz? Celebryta? Zbrodniarz?

Fot. David Hume Kennerly, Public domain, via Wikimedia Commons

Gdyby przyjąć patetycznie i naiwnie, że polityka wyraża miłość do ludzi, to dyplomacja byłaby najbardziej wyszukaną sztuką kochania. Kochania, zdrady, powrotu, perwersji i czystości. Ci najwybitniejsi, „najwybitniejsi kochankowie polityki” przekraczają granice. Myśląc o swoim kraju, myślą też o świecie. Swoim świecie. Czy to dobrze? Kissinger podziwiał Metternicha, Bismarcka. Nie zapominał o „swoim” Wilsonie. Przez lata próbował wpływać na porządek świata. Nie tylko na porządek, ale i na los. To ten przywilej (i zmora): być dyplomatą amerykańskim i niezmiennie wpływać na los świata. Czyli na przykład na los tysięcy ludzi, którzy stracili życie wskutek politycznych gier i wyznawanych idei. I z tego punktu widzenia, humanitarnego, zarzuca się Kissingerowi na przykład bombardowanie Kambodży czy przewrót w Chile. I wypomina mu się słowa, że „żołnierze są tępymi zwierzętami używanymi w polityce zagranicznej”. Angielski dziennikarz Christopher Hitchens najchętniej postawiłby Kissingera przed sądem w Hadze.

Wyjaśnijmy niewinny tytuł eseiku „Kiss”. Kissinger urodził się w żydowskiej rodzinie w okolicach Norymbergi. W 1938 wyemigrował z rodzicami do USA. Ukończył z wyróżnieniem Harvard, po czym został wykładowcą szacownej uczelni. Marzenie o władzy spełniło się w 1969 roku. Nixon mianował go doradcą do spraw bezpieczeństwa, a w 1973 roku sekretarzem stanu. Także następca, Gerald Ford powierzył mu sprawy zagraniczne. Gdy – mijając kilka epok – zważyć, że w 2006 roku o wsparcie dyplomatyczne poprosił go Benedykt XVI, a w 2017 Trump, to przyznamy, że słusznie bywa nazywany patriarchą polityki albo jednoosobowym think tankiem. Na działalności Kissingera kładzie się długi „pocałunek”. Pocałunek śmierci? Bo za wielką polityką zawsze sunie tren?

Kissinger to kilkadziesiąt lat obecności na scenie. I bezpardonowe po dziś dzień wypowiedzi. Choćby ta w Davos w 2022 roku, kiedy po wybuchu wojny w Ukrainie Kissinger broni status quo ante bellum: Krym i część Donbasu miałyby pozostać w Rosji. Reflektuje się po kilku miesiącach. Staje po stronie Ukrainy: powinna wrócić do swych granic i szybko zostać członkiem NATO. To ciekawa zmiana stanowiska. Czy diametralna? Jednocześnie bowiem Kissinger (inaczej nie byłby Kissingerem) podkreśla znaczenie dialogu z Rosją, przypominając choćby to, że na jej terytorium znajduje się co najmniej 15 tysięcy sztuk broni jądrowej. W końcu dyplomacja to sztuka zapobiegania wojnie, prawda?

„Całe wieki” Kissinger, gorliwy wyznawca Realpolitik, zakładał, że – primo – nie powinno się zmieniać ustrojów innych państw i – secundo – nie powinno się być sentymentalnym. Że najważniejsze są realne możliwości. I żeby te zamierzenia realizować, wystarczy operować w dwóch trójkątach. Pierwszym były Stany Zjednoczone, Związek Radziecki i Chiny, a drugim USA, Europa Zachodnia i Japonia. Owocna współpraca w tych obszarach miała zapewnić stabilizację całego świata.

Przełom lat 60. i 70. należał do Kissingera. Rozwijał politykę odprężenia. Zwieńczył ją akt końcowy Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. 1 sierpnia 1975 roku po dwóch latach negocjacji podpisało go w Helsinkach 35 krajów. Czy świat zastygł w bezruchu? Wybór na prezydenta USA Jimiego Cartera i doradztwo Zbigniewa Brzezińskiego zmieniły spojrzenie na politykę wobec Związku Radzieckiego. Symboliczne są tu (anegdotyczne lub nie) szczegóły wizyt w Polsce prezydentów Nixona i Cartera. Kissinger w imię zasady, że nie zmienia się ustroju innego państwa, nie chciał się spotkać w Polsce z nikim poza komunistami. Tymczasem Brzeziński – jak najbardziej. Wspomina się, że Kissinger z Nixonem poruszali się w Warszawie raptem 500 metrów od procesji Bożego Ciała prowadzonej przez kardynała Wyszyńskiego. Kilka lat później w grudniu 1977 roku Brzeziński z pierwszą damą odwiedzą w Pałacu Prymasowskim kardynała Wyszyńskiego, co New York Times skomentuje już następnego dnia.

W świetle tego epizodu można by rzec: oto przewrotność losu. Helsinki mogły się zdawać ogromnym sukcesem Kissingera. Sondaże Gallupa przyznawały mu niezmiennie w roku 1973, 1974 i 1975 tytuł najbardziej podziwianego człowieka w Ameryce, choć zwykle tytuł ten przypada prezydentom. Tzw. „trzeci koszyk” helsińskich ustaleń zapowiadał zgodę Związku Radzieckiego na swobodny przepływ idei i wolność człowieka. Tym samym wykuwał szczelinę dla wolnej refleksji politycznej na przykład w Polsce. Prezydentura Cartera – za podpowiedzią Brzezińskiego – po czym oczywiście prezydentura Reagana – za podpowiedzią Shultza – uznawały Polskę za najsłabsze ogniwo Układu Warszawskiego i miejsce, gdzie stopniowo można wzmacniać ruchy wolnościowe. Było to niepisane zwycięstwo koncepcji Brzezińskiego nad koncepcją Kissingera: warto jednak próbować zmieniać ustrój innego państwa.

Jak to więc wreszcie jest: czy polityk tworzy epokę, czy epoka jego? Zauważmy, że amerykańscy dyplomaci tamtych lat, Kissinger, Brzeziński, a po Shultzu (urodzonym w USA) Albright, pochodzili z Europy Środkowej. Czy to nie oni wpłynęli na przełom roku 1989? I czy to nie jest tak – by porzucić tani ton rywalizacji Kissingera z Brzezińskim – że polityka zagraniczna USA jest zawsze jedna i ewoluuje o tyle, o ile pozwala epoka? Bo czy Brzeziński, Shultz i Albright odnosiliby na arenie międzynarodowej sukcesy, gdyby nie wcześniejsze dążenia Kissingera? Choćby te, by w latach 70. odsunąć Chiny od Związku Radzieckiego? Zatem koncepcja skutecznej gry w wielkim trójkącie, tak żywa niestety również dzisiaj, sprawdziła się w tamtych latach doskonale. Dała podwaliny pod to, co być może Kissinger (śmiało lub nieśmiało) przewidywał, a co „gwiezdne wojny” Reagana przypieczętowały – czyli upadek Związku Radzieckiego. Ot „niewinny” helsiński trzeci koszyk… Pierwszy mówił o nienaruszalności granic, a drugi obiecywał krajom Europy Wschodniej współpracę gospodarczą. Zdawały się ważniejsze od trzeciego. A to „trzeci koszyk” odwrócił bieg zdarzeń, naruszył granice, zjednoczył Niemcy i zmienił zasady współpracy ekonomicznej. Trudno więc, żeby lata 80., kiedy to wszystko się stało, miały przyćmić sławę Kissingera. W roku 1980 stał się kością niezgody, gdy Reagan poważnie rozpatrywał wiceprezydenturę Forda, a ten upierał się, by za sprawy zagraniczne odpowiadał Kissinger. Ostatecznie Reagan wybrał na wiceprezydenta H. W. Busha.

Kissinger zajął się sobą. To zabawne stwierdzenie. Zawsze bowiem uważano Kissingera za człowieka przesadnie dbającego o własny wizerunek. Lubił sugerować, że Biały Dom to dom wariatów i tylko on zdolny jest wszystko to porządkować. W 1972 w głośnym wywiadzie powiedział Orianie Fallaci, że jest „samotnym kowbojem”. To rozsierdziło Nixona. Mimo współpracy nie przepadali za sobą. Nieustannie współzawodniczyli o pierwszeństwo, sławę, koloryt. Kissingera powszechnie nazywano w latach 70. „Super K.”. Uchodził za nieoczywisty symbol seksu, choć sam wszem i wobec ogłaszał, że „prawdziwym afrodyzjakiem jest władza”.

W każdym razie – wracając do lat 80. – zaczął wtedy pisać wspomnienia, cieszył się życiem towarzyskim, podreperował zdrowie i założył Kissinger Associates. Doradzał rządom i potężnym korporacjom. Nie unikał kontrowersji. Nie czuł wagi tamtych dni? Jeszcze w 1987 roku zalecał ostrożność w stosunkach ze Związkiem Radzieckim i nieangażowanie się w zapowiadające się przemiany. USA – według Kissingera – powinny zachować neutralność wobec działań ZSRR w Europie Środkowej. Brzeziński podsumował wymysły Kissingera krótko: „nowa Jałta”. Na późniejszą o dwa lata masakrę na placu Tiananmen Kissinger odpowiadał, że należy zrozumieć działanie władz Chin i nie poddawać się emocjom chwili. Jakby, wyzuty z uczuć, przyznawał, że niewinni ludzie muszą ginąć. Operowany w 1991 roku przez kardiologów skomentował to z właściwą sobie swadą, że „dopiero ten zabieg uzmysłowił mu, że ma serce”. Pozostawał wierny swej zasadzie: „Jeśli miałbym wybierać między sprawiedliwością i niestabilnością a niesprawiedliwością i stabilnością, zawsze wybiorę to drugie”. Brzmi to okrutnie, bo sprawiedliwość to takie czułe pojęcie, a stabilizacja – takie zimne… No i ten dylemat: z natury boski czy szatański? Jednocześnie Kissinger był bezwzględny wobec mniejszych państw, wybierających komunistyczną drogę. W 1973 roku w Chile obalono rząd Salvadora Allende i do władzy doszedł Augusto Pinochet. „Nie ma powodu – powiedział Kissinger – by obojętnie się przyglądać, jak kolejny kraj staje się komunistyczny ze względu na nieodpowiedzialność swoich ludzi”. Podobnie patrzył na sytuację choćby w Argentynie, Timorze Wschodnim czy w Bangladeszu.

Koniec XX wieku nie był dla Kissingera zbyt łaskawy. Odtajniane wówczas dokumenty odsłaniały prawdziwe oblicze brudnej polityki. Z wielu dawnych wypowiedzi Kissinger musiał się gęsto tłumaczyć. Zamach na World Trade Center w 2001 roku – jak cynicznie by to nie zabrzmiało – przyniósł Kissingerowi szansę. W 2002 George W. Bush mianował go przewodniczącym komisji mającej zbadać okoliczności zamachu. Gdy jednak poproszono Kissingera o listę klientów z lat 90., odmówił i zrezygnował ze stanowiska.

Młody Bush, a potem Obama chętnie zasięgali rady Kissingera. W czasie drugiej wojny irackiej często spotykał się z Bushem i Cheneyem. Obamie doradzał w kwestii Iranu. W maju 2023 roku przy okazji jubileuszu 100-lecia urodzin udzielił wielu wywiadów, w tym dla The Economist. Niepokoi go nade wszystko narastający konflikt USA i Chin wokół Tajwanu. Przypomina mu to sytuację sprzed pierwszej wojny światowej. „Żadna ze stron – mówi – nie ma znaczących możliwości ustępstw”. Na temat wojny w Ukrainie wypowiada się m.in. tak, że wbrew temu, co się mówi na Zachodzie, by uzbroić Ukrainę po zęby i nie przyjmować do NATO, należy właśnie przyjąć Ukrainę do NATO. Między Rosją a Zachodem nie ma już „ziemi niczyjej”. NATO powinno ustanowić tu porządek, który poskromi ambicje tak Rosji, jak i… Ukrainy.

Biografie poświęcone Kissingerowi pokazują dyplomatę niechętnego idealizmowi. Skwapliwie odnotowują jego opinię, że „żadne państwo nie jest w stanie długo działać mądrze w jednym czasie w każdym zakątku świata”. Przypominają uczelnianą przeszłość Kissingera i jego fascynację Kantem. Można by, lekko rzecz traktując, powiedzieć, że i tu Kissinger, świadom kantów politycznych gier, potrafił kluczyć. Kant kazał w dążeniu do doskonałości „używać człowieczeństwa” (wobec samego siebie i wobec innych) jako środka i jako celu, a nie tylko jako środka.

„Idealistów – mawiał Kissinger – uważa się za ludzi szlachetnych, ale to prorocy przynieśli ludzkości więcej cierpień niż mężowie stanu”.

Czy to więc nie Kant – spytajmy na koniec – pierwszy zginąłby na wojnie, a przyczyną śmierci byłby… idealizm? Pytania o wojnę nie są miłe.