KRZYSZTOF KARNKOWSKI – KONIEC NIEDOLI. CELEBRYCI W KAMPANII 2023

„Jedna konstytucja i jeden Trybunał Konstytucyjny, jedna »Dama z gronostajem« Leonarda da Vinci, jeden orzełek w koronie, jeden Teatr Polski we Wrocławiu, jedna biało-czerwona flaga, 37 tysięcy warszawskich drzew, Kościół, TVP, Szkoła, Armia, Program 3 Polskiego Radia, jeden Lotos, jeden Orlen, 1041 respiratorów i jedna elektrownia w Ostrołęce. Zginęło też sporo pieniędzy, między innymi 68 milionów na wybory wicepremiera Polski, Jacka Sasina, ponad 6 miliardów złotych na Media Narodowe, ponad 20 miliardów z funduszy KPO. I kilkaset kilogramów walut wszelkich, które ostatecznie przytulił z tego co mi wiadomo znany w polskim światku kato-show-biznesowym redemptorysta z Torunia. Ponadto zniknęły nasze paszporty z wizami. Ukradli też Lecha Wałęsę” – oznajmił światu na kilka dni przed wyborami Mateusz Damięcki. Jest szansa, że wszystko to za chwilę do celebryty wróci, choć co do KPO sprawy wyglądają mniej obiecująco, niż wskazywały na to ogłoszone w poniedziałek 16-go wyniki wyborów.

Tym razem wygrała opozycja do PiS, jak kilkanaście lat wcześniej w dużym stopniu poprzez mobilizację nowych, często pierwszy raz głosujących wyborców. Zmienia to chcąc nie chcąc nie tylko polską rzeczywistość, ale i wymowę tego tekstu. Przez ładnych kilka lat mieliśmy zasłużoną bekę z rozmaitych apeli i jeremiad, wygłaszanych przez aktualne, a częściej jeszcze więdnące pod naporem swego wieku i zgorzknienia gwiazdy sceny. Czyżby wreszcie historia zatoczyła koło, a na polityczny rynek weszli konsumenci polityki tak słabo jeszcze wyrobieni, by niczym młodsze rodzeństwo swoich rodziców w roku 2007 te elitarne bzdury łyknąć? Czy też swe decyzje podjęli pomimo tego właśnie bełkotu, zwyczajnie zmęczeni coraz bardziej jazgotliwą w swej formie kontrofertą schyłku drugiej kadencji Zjednoczonej Prawicy, w której to formie zatraciła swą polityczną atrakcyjność?

W 2007 roku szereg powiązanych ze sobą organizacyjny i fundacyjek zafundował nam wielką akcję profrekwencyjną, która niejako „przypadkiem” suflowała nie tylko udział, ale i decyzję, głosząc hasło „Zmień kraj, idź na wybory”. Oficjalny przekaz pozwolił na obejście ciszy wyborczej, a całość sprytnego i skutecznego mechanizmu rozpracował i opisał jakiś czas później nieżyjący już Jacek Maziarski, nie tak dawno zaś przypomniał i zaktualizował Jakub Augustyn Maciejewski. Choć po drodze zdarzało się już zaganiać młodych na wybory przy wykorzystaniu celebrytów jako elektrycznych pastuchów, jeszcze w 2019 zabiegi te nie były przesadnie skuteczne. Tym razem stało się inaczej, nowi wyborcy ruszyli się tłumnie, stawiając zarazem raczej na partie nijakie (Platforma, Trzecia Droga), niż w jakikolwiek sposób wyraziste, co może trochę zaskakiwać (Lewica, Konfederacja).

O PiS szkoda pisać, ale też nie ma się co dziwić, pokolenie, które weszło w polityczny obieg innej, niż PiS partii władzy nie zna, a skoro wie, że chce zmiany, bo tak mówią mu wszelakie głosy pokolenia, to i po tę zmianę do lokali wyborczych przychodzi. Mieliśmy infantylną i opartą na seksistowskich stereotypach kampanię adresowaną do młodych dziewczyn, mieliśmy też różne kuriozalne apele, które raczej nikogo nie przekonały, lecz przynajmniej pomogły artystom pokazać się. Tak tylko traktować można choćby apel zespołu Coma, obiecującego, że jeśli głosować pójdzie więcej niż wcześniej osób, grupa Piotra Roguckiego zagra parę dodatkowych koncertów. Wspaniały gest, dać sobie więcej okazji do zarobku!

Damięcki, od którego zacząłem, porwać tłumy młodzieży próbował już wcześniej, publikując w 2020 roku patetyczny utwór, zatytułowany „dziękuję”. Ja też dziękuję, zanim jednak podziękuję, przytoczę kilka zaledwie wersów z tego ciągnącego się w nieskończoność wierszydła: „Za pogardę, za pychę, /za wasz jad i za ciche,/nocą śmierci wyroki wydane,/potem z samego rana/długopisem adriana/podpisane, choć nie przeczytane” zaczyna Damięcki, notorycznie pisząc wszelkie imiona i nazwiska wrogów małą literą, by ciągnąć tak przez… ho ho, jeszcze 21 (!) zwrotek. Cóż, wtedy rewolucja jednak się nie udała, płomienie zapłonęły jednak w sercu redaktora niszowego portalu Mobirank, Łukasza Majchrzyka, który uznał tę polityczną grafomanię za manifest większości młodych ludzi, zestawiając ją z ni mniej, ni więcej, tylko z „Do prostego człowieka” Tuwima. Jeśli jednak trzy lata później faktycznie takie właśnie są manifesty młodych, sam nie wiem, czy należy brać się do roboty, czy już tylko wzruszyć ramionami i patrzeć, jak to chcącemu w wyniku jego pierwszych na ogół wyborów jednak dzieje się krzywda.

Może więc starczy o młodych, nie najmłodszych już zresztą, starzy dotrzymali im kroku. PiS wypuścił nawet poświęcony im spot, co zresztą niekoniecznie pomogło, było bowiem symbolicznym wykrzyknikiem nad przegrzaną narracją końcówki kampanii. Pośród zbitek wyzwisk i przemocowych zachowań ulicznych aktywistów i polityków Platformy, PiS przypomniał toaletowe samopoczucie Krystyny Jandy (wiecie, o co chodzi) i apel Andrzeja Seweryna, tłumaczącego, ze trzeba przyp…ić. Najlepiej dechą, o której wspominał też Bronisław Komorowski, we własny łeb. Do skutku, bo raz może nie wystarczyć. Seweryna też niekoniecznie mam ochotę cytować, dużo mu się ulało jadu i nienawiści, Polska uśmiechnięta pokazała swą najmniej zachęcającą twarz, jednak w czasie wulgaryzacji i radykalizacji przekazu, w której celebryci radośnie wzięli udział, to wystarczyłoby porwać tłumy i wykreować emocję społeczną.

Ta swe pierwsze, przedwyborcze jeszcze ujście znalazła na marszu 1 października, pierwotnie poświęconemu krakowskiej aborcjonistce Joannie, a finalnie już samemu Donaldowi Tuskowi. Pani Joanna celebrytką była tylko przez chwilę, znika więc z tej opowieści. Na marsz zapraszali oczywiście celebryci, w tym oczywiście Janda czy Daniel Olbrychski, który również zaprezentował napisany na tę okazję wiersz. „W naszym kraju od lat wielu rządzi trójka muszkieterów. I jak tamci od Dumasa chcą coś znaczyć w naszych czasach. Każdy, by pamiętać o nim, ma bojowy pseudonim. Głowa rządu, z drewna cały, to Pinokio już spróchniały. Ten, co rodaku, czy nie dość ci jego kłamstw i bezczelności? Głowa państwa, tylko nie ta, to prezesa marioneta. Nikt nie przyniósł go na tacy, wybraliśmy my, Polacy”. Cóż, na końcu tej historii jest nadzieja: „Jakaż na to dzisiaj rada? Robić, począć co wypada? Może cepem i kłonicą lub stratować ich konnicą? Czy też posłać ich do tego na Księżycu Twardowskiego albo wygnać gdzieś za morza razem z willą z Żoliborza. Inny sposób dziś wynika: 15 października ową trójcę z całym PiS-em przegnać własnym długopisem. Na wybory i do dzieła, by nam znowu nie zginęła”. Trudno uwierzyć, by to akurat to dzieło przesądziło o tym, co 15 października się stało, jednak celebryci zapewne czują się za nie w jakimś stopniu odpowiedzialni. Udowadnia to pierwsza na posterunku Krystyna Janda, która już cztery dni po wyborach rozgrzesza przyszły rząd z niespełnienia obietnic, alarmując o braku pieniędzy w budżecie. Co tam pieniądze, mamy wiersze i nikt już na panią nie będzie… Nieważne.