Nic tak nie plami honoru kobiety, jak atrament – starsze panie przestrzegały młodsze, żeby nie pisały miłosnych listów w uniesieniu. Dziś ta przestroga wypadła z obiegu, jak przejrzała panna, bo kluczowe słowa idą do archiwum języka. Honor i kobieta stają się – jak atrament – zabytkami zamierzchłej epoki. Honor zanika, gdy nie ma kto karać za hańbę.
Zresztą hańby też nie ma z tej samej przyczyny. Kobieta staje się konstruktem kulturowym na bionośniku ciała, przynajmniej według ideologii gender, podobnie jak mężczyzna. Ona i on przestają być osobami o substancji stałej. Zaś atrament trafił do muzeum pisma śladem kałamarza.
Był czas, że honor, kobieta i atrament miały byt rzeczywisty. Kiedy zaczęły tracić na realności? Chyba w Oświeceniu. Gdy miarą rzeczy został Rozum wszystko się stało względne z moralnością na czele. Absolut więdnął w oczach. Postęp nauki doprowadził do komputera a dzisiaj drukarka zaczyna być zbędna.
Miłość i zemsta
Czas przełomu między erą Absolutu a erą Rozumu widać także w łóżku. Opisał to Choderlos de Lanclos w powieści „Niebezpieczne związki” wydanej w 1782 roku w formie listów różnych osób zamotanych w intrydze seksualnej. Filmowa adaptacja Stephena Frearsa w dwa stulecia później zachwyca nie tylko głębią psychologii, doskonałym aktorstwem, kostiumami, wnętrzami z epoki. Zachwyca też cynizmem. Widać tu Rozum ryjący u podstaw ludzkiego bytu. Ale zanim sprowadzi katastrofę na postaci fabuły, daje im poczucie mocy. Poczucie porywające.
Para byłych kochanków a obecnie przyjaciół w pełni sił erotycznych, w Paryżu zawiera układ. Wicehrabia de Valmont zdeprawuje nadobną Cecylię na wydaniu za księcia w zemście za to, że książę lekko porzucił jego przyjaciółkę markizę de Merteuil. Cecylia otrzymała surowe, pobożne wychowanie, dlatego mąż zdziwi się w noc poślubną, jak wiele potrafi jego młodziutka żona po klasztornych naukach. I zostanie pośmiewiskiem całego towarzystwa. W nagrodę markiza odda się Valmontowi. Lecz to za mało dla niego. Wicehrabia ma na oku piękną ale cnotliwą mężatkę panią de Tourvel (Michelle Pfeiffer). Stanowi dla niego wyzwanie, a nie jakaś dzierlatka, która mu ulegnie „zanim rozpakuje pierwszy bukiet kwiatów”. Podnoszą więc stawkę: wspólna noc za uwiedzenie owej prawdziwej chrześcijanki.
Valmont musi pokonać wiele przeszkód: swą złą reputację okrutnego uwodziciela oraz cnotę, wiarę i dobroć pani de Tourvel. Udaje, że pod jej wpływem zachodzi w nim wzniosła przemiana moralna. Inscenizuje spłatę długu nędzarza eksmitowanego przez komornika. Chodzi na msze z obiektem swej chuci. Prowadzi rozmowy zakochanego beznadziejnie a skruszonego grzesznika. Jest przystojny, czarujący, inteligentny, więc pani de Tourvel ofiarowuje przyjaźń. Nieszczęsna jest już w nim zakochana, dlatego nie dopuszcza myśli, że weszła na drogę zguby; zwierzyna nie może przyjaźnić się z łowcą! Zarazem Valmont bez trudu bałamuci niewinną Cecylię. Widzimy go podwójnej akcji cynika jawnego i nawróconego.
Na czym tu polega rozkosz rozpusty, oprócz zmysłowego opętania ciała i nagrody orgazmu? Na wolności, jaką daje zdrada. Mówisz jedno a robisz drugie i panujesz nad ludźmi. Czujesz się wyższy od tych głupców – a przynajmniej ci się wydaje, że jesteś mądrzejszy. Jeszcze nie wiesz, że trzeba będzie płacić za naruszenie ładu moralnego. Jednak takie uczucia ma również polityk. Natomiast gdy walka o władzę nad ludźmi toczy się na polu erotycznym, dochodzi mobilizacja całego organizmu zapowiedzią słodyczy promieniującą na całe ciało z lędźwi. Słodycz tego jadu czuje nie tylko myśliwy, ale również zdobycz. Wpadają w pułapkę zastawioną przez naturę dla przedłużenia gatunku, gotowi złamać każdy opór, pokonać każdy wstyd na drodze prokreacji.
Grzechotnik i żmija
Lecz Valmont wpadł w jeszcze większe sidła swego serca. Zaczął wierzyć w to, co wmawia pani de Trouvel, aż sam zakochał się naprawdę. Obserwując zmagania libertyna ze sobą doznajemy lekkiego zawrotu głowy: nie wiemy, czy wicehrabia w danej chwili mówi serio, czy tylko udaje. Czujemy jednak, że Valmonta pochłania miłość, której boi się i pragnie. Młody John Malkovich (film z 1988 roku) ma w tej roli zniewalający urok grzechotnika. Jest sprężysty, władczy, czujny, wzgardliwy, chłodny. Reżyser obsadzając go zamiast aktora bardziej przystojnego i o większym czarze osobistym, ujawnia niebezpieczne wnętrze Valmonta, żeby nie pogłębiać konfuzji widza jego dwulicowością.
Każdy człowiek nosi jakąś maskę i kostium. Ale w „Niebezpiecznych związkach” są one nader wyrafinowane. Film zaczyna się ujęciem, gdy markiza de Montreuil ogląda w lustrze swą twarz. To narzędzie władzy nad mężczyznami. Glenn Close jest zaledwie ładna; nie musi być piękna. Jej siłą nie jest uroda, lecz rozum i styl. To równie trafny wybór obsadowy, jak Malkovicha. Poczym następuje rytuał porannej toalety tak samo staranny u kobiety i mężczyzny. Przywdziewają swe wykwintne ubrania jak pancerze chroniące przed ciosem szyderstwa nim wejdą w towarzystwo.
Markiza wyjaśnia wicehrabiemu, że stała się, kim jest, czyli zimną żmiją, aby na mężczyznach pomścić swoją płeć. Myślisz Czytelniku, że w ten sposób marnuje sobie życie? No więc wyobraź sobie, że jesteś cnotliwym młodzieńcem. Rodzice wydają cię za kobietę dwukrotnie starszą oraz dobrze przechodzoną, która będzie zarządzać twoją osobą i majątkiem. Krew się burzy! A jeśli jesteś panną na wydaniu, czy nie należy ci się słodka zemsta Cecylii na mężu za rozporządzanie twym ciałem bez twej zgody? Markiza wyjaśnia chłonnej uczennicy, że jeśli zachowa postawowe środki ostrożności, będzie mogła sypiać z tyloma mężczyznami, z iloma zechce i jak tylko zechce. Mądrość pokoleń głosi, że małżeństwa aranżowane są trwalsze, bo nie zawierane pod wpływem miłosnych złudzeń. Jednak odebrano kobiecie prawo głosu w najważniejszej kwestii życia, z kim założy rodzinę. Mściwe panie ruszają więc do dzieła…
Na swoje nieszczęście pani de Montreuil ciągle kocha Valmonta. Ale nie może mu tego wyznać z dumy. Mógłby ją odtrącić. Poza tym okazałaby słabość, którą on chciałby wykorzystać. Ukrywa więc bolesny grymas, kiedy wicehrabia opowiada o rozkoszach z panią de Tourvel. A już staje się niewybaczalne jego oświadczenie, że z żadną kobietą nie doznał takich uniesień. Z aluzji można wnosić, że pozbyła się przy nim wszelkich zahamowań, wstyd spłonął w ogniu namiętności, stała mu się całkowicie oddana ciałem. Nie powstrzymała jej książka „Myśli chrześcijańskie” odłożona na stoliku przy łóżku, jak pistolet dla ochrony przed nocnym włamywaczem.
Do zalet filmowej opowieści należy różnica między tym, co pokazane a tym, co zasugerowane. Valmont mówi Cecylii w pościeli, że teraz musimy użyć kilku łacińskich słów dla wyjaśnień. Lecz następuje cięcie, nim coś usłyszymy, więc dopowiadamy sobie … Nie! Niech zostanie sugestia, jak w dobrym towarzystwie. Niedopowiedzenia są oznaką dobrych manier; treść wyuzdana jest ujęta w chłodną, nader elegancką formę. Daje to widzowi wrażenie pełni władzy nad żądzą, jak to bywa w świadomej, przemyślanej rozpuście.
Czy trzeba dodawać, że złoczyńcy ponieśli karę? On zginął w pojedynku za jej poduszczeniem. Ona została oszpecona ospą żyjąc z wiedzą, że zabiła mężczyznę, którego kochała. Została także wypędzona z towarzystwa. Ten cios zadał jej Valmont, dając przed śmiercią do ogłoszenia listy, które do niego pisała. Nic tak nie plamiło wtedy honoru kobiety, jak atrament. Epoka zepsuta, jak schyłek XVIII wieku dbała bowiem o pozory moralności. Kościół miał władzę nad kulturą. A teraz władzę ma Hollywood. Reżyser złagodził więc karę pani de Montreuil. Zamiast oszpecić twarz, każe jej scierać makijaż, jakby zdejmowała maskę. To ostatnie ujęcie filmu tworzy ramę z pierwszym.
Casus Casanova
Z tematem rozpusty w Oświeceniu zmierzył się także Federico Fellini. Legendarny kochanek Giacomo Casanova w jego ujęciu jest tylko “fuck-machine”. Zespolenie z kobietą nie daje mu radości, jaką jednak miał Valmont. Widzimy szyderstwo zamiast moralitetu „Niebezpiecznych zwiazków”. Ponura, nienasycona żądza to wszystko, co umie odczuwać bohater jednonocnych numerów i niezliczonych romansów. Akt erotyczny wydaje się być dla niego uciążliwą robotą. Wytworny pracownik seksualny ustawia sobie przy łóżku cacko: nakręcanego, uskrzydlonego fallusa. Ptak podskakuje i bije skrzydłami w rytm ruchów frykcyjnych swego właściciela coraz szybciej, zaś w zbliżeniu oglądamy spocone czoło Casanovy w takim kadrze, jakby wykonywał pompki.
Pierwsza scena filmu dzieje się w czasie karnawału w Wenecji. Ludzie z wielkim trudem starają się wydobyć z kanału wielką głowę Wenus. Ta wynurza się do oczu poczym opada, jakby była za ciężka. Czyż powodem katastrofy nie jest aby ciężar tiary, którą nosi na głowie? Znak papiestwa przypomina, że Kościół katolicki uznaje erotyzm poza małżeństwem za grzech. Dlatego Wenus, bogini miłości, nie może w pełni się ujawnić wyłaniając z wody, tego symbolu nieświadomości. A to znaczy, że Casanova nie potrafi kochać z poczucia winy erotycznej wpojonego przez Kościół.
Sama postać papieża pojawia się dwukrotnie. Najpierw jest to zdziecinniały, miły staruszek idący wśród szpaleru purpuratów. Pod koniec filmu występuje w wymownej sytuacji. Konający Casanova śni, że papież uchyla dla niego drzwi swej złotej karocy. Jednak on nie chce skorzystać z zaproszenia. Innymi słowy odrzuca rozgrzeszenie. Zamiast tego tańczy z kobiecą mechaniczną lalką naturalnej wielkości. Przed laty miał z nią stosunek. Sam teraz zamienia się w odmłodniałą swą lalkę, “fuck-machine”.
Panorama potworności
Pierwszy z wielu pokazanych aktów seksualnych odbywa się w pokoju erotycznym pod okiem gospodarza, ambasadora Francji. Zaprosił legendarnego kochanka i swoją kochankę, ażeby ich podglądać przez otwór w oku jednej z dwóch ryb wymalowanych na ścianie. Ryby wspak, jedna nad drugą, stanowią symbol chrześcijaństwa. Zresztą, młoda i piękna kobieta jest przebrana za zakonnicę, a te ślubują celibat. Fellini symbolicznie łamie owe śluby. Mówi też tym obrazem, że chrześcijaństwo patrzy na seks niczym sprośny podglądacz: nie bierze udziału, lecz podnieca się samą obserwacją. Reżyser wyzwala się w tych pierwszych sekwencjach ze wstydu narzuconego mu przez kościelne wychowanie.
Oswobodzony z etyki katolickiej Fellini może swobodnie pokazywać dzikie przygody Casanovy w całej Europie. Te najbardziej sugestywne są śmieszne i odrażające. W Paryżu hrabina w wieku starszym i z ubytkami uzębienia żąda, aby ją zapłodnił. Spodziewa się, że urodzi syna, w którego się wcieli i będzie żyła wiecznie wreszcie jako mężczyzna. Jednorazowy amant musi podniecać się zadeczkiem asystentki, żeby wypełnić misję. A w Rzymie, w pałacu ambasadora Anglii bierze udział w zawodach ze stangretem, który z nich uzyska więcej orgazmów przez godzinę. Kultura Casanovy zwycięża nad prostactwem poganiacza koni.
Z kolei w Niemczech wciągnięty zostaje w karczemną orgię. W ojczyźnie Goethego spotkają go największe despekty. Afektowana recytacja poezji rozśmieszy dworaków a jego staranny portret zostanie przyklejony kałem do ściany urynału dla służby. Fellini przypomina tak z obrzydzeniem, że seks dzieli fizjologię z narządami wydalania odpadów organizmu.
Donald Sutherland w głównej roli ma doczepiony wydatny nos i podbródek, nosi dziwaczną perukę, brwi namalowane wyżej od naturalnych, ogromne, smutne oczy i usta w półuśmiechu. Najbardziej naturalna czynność uprawiana nałogowo sprawiła to wynaturzenie. Maska pięknego eleganta skrywa uczuciową pustkę a także ambicje intelektualne. Jest staranie wykształconym i płodnym pisarzem, lecz świat interesuje się nim wyłącznie jako “fuck-machine”. Reżyser widzi w nieszczęśniku wytwór fantazji seksualnej. Dlatego cały film nakręcił w studio. Wnętrza są jawnie umowne, jak w teatrze, podobnie plenery. Cała akcja dzieje się w sztucznym środowisku. Brak ciepła, inaczej niż we wcześniejszych dziełach Maestro, kiedy kochał człowieka.
Ujmowanie seksu jako przykrego opętania jest raczej obce jurnej młodzieży. Taką skłonność mogą mieć starsi panowie, prócz księży. Gdy popęd już nie oślepia rozumu lepiej widać, jakie dziwne rzeczy ludzie wyprawiają ze sobą z namiętności. Fellini kręcąc „Casanovę” czterdzieści lat temu przed epoką viagry, miał lat 56. Czyżby starczy uwiąd libido wyjaśniał jego szydercze spojrzenie na seks? Chyba że artysta rozlicza katolicyzm, jak w wielu swoich filmach. Przecież Kościół przez wieki obrzydzał erotyzm wiernym ze strachu, że nas oszołomi.
Tekst pochodzi z kwartalnika “Fronda Lux”, nr 75.