Wielki skowyt
Oskar 2014 dla najlepszego filmu zagranicznego przypadł “Wielkiemu pięknu”. Reżyser i współautor scenariusza Paulo Sorrentino swą siłę zapowiedział w tytule. Jest specjalistą od pięknych obrazów skoro nawet w polityce zdołał ukazać urodę. Film „Boski” sprzed kilku lat o niezatapialnym premierze włoskim i łajdaku zresztą prawicowym, Gulio Andreottim, oglądało się niczym spektakl operowy. Śpiewały oczom wspaniale skomponowne kadry.
Najnowszy film pokazuje eleganckie towarzystwo rzymskie przez znużone oczy Gaba Gambardelli. Na swoje 65 urodziny urządził olśniewające przyjęcie, na które przyszedł „cały Rzym”. Nie mógł nie przyjść, gdyż solenizant jest królem miasta. Ten arbiter smaku tudzież mód umysłowych 40 lat wcześniej napisał znakomitą i jedyną powieść. Potem wolał zostać duszą towarzystwa, niż serio pisarzem. Żyje luksusowo z artykułów do eleganckiego pisma o pretensjach intelektualnych. I stracił chęć życia, ale nie na tyle, by się zabić.
Sorrentino nie przypadkiem podkreśla, że Gab obchodzi 65 urodziny. Akurat gdy przychodził na świat Federico Fellini pracował nad legendarnym „Słodkim życiem”. Gab jest poniekąd wcieleniem głównego bohatera z tamtego filmu, lecz u schyłku kariery. A u Felliniego oglądamy dopiero początki marnowania życia. Marcello (Marcello Mastroiani) jest tu młodym pisarzem lecz zarabia artykułami do błahej prasy o rzymskim towarzystwie. W zakończeniu widzimy, że sprzedał talent i nie słyszy wezwania, by zawrócił z drogi do zatraty. Podobieństwa obu filmów są tak uderzające, że musiały być zamierzone przez twórcę.
Mówią, że Paulo Sorrentino jest nowym Federico Fellinim. O tyle, o ile pozwala mu epoka. Duchowa pustka poczyniła postępy. Wielkie wzruszenia „Słodkiego życia” skamieniały w estetyzm „Wielkiego piękna”.
Diva w fontannie di Trevi
Obejrzałem na nowo „Słodkie życie” i każdemu radzę. Jest refleksja nad Europą zachodnią z końca lat 1950. Od tamtego czasu zaszły radykalne zmiany. W pierwszej sekwencji filmu wielki posąg Chrystusa podwieszony u helikoptera płynie pod niebem Rzymu. Dziś taki triumfalizm katolicki byłby źle widziany. Wkrótce wyląduje z nieba samolotem boska Sylvia o pięknym biuście oblężona przez chmarę paparazzi. Wnętrze kopuły bazyliki św. Piotra staje się tłem dla zdjęć pogańskiej divy i filmowej gwiazdy. Marcello widzi w niej wcielenie odwiecznej kobiecości: matki, kochanki, rozpustnicy. Kąpiel Sylvii (Anita Eckberg) nocą w fontannie di Trevi, w czarnej balowej sukni z rozcięciem do uda, ledwo okrywającej bujne piersi jest symbolem życia, jakie erotyzm wnosi do martwiejącej kultury. Jej skowyt z wilkami nocą w plenerze zapowiada inwazję groźnych sił popędowych.
U Felliniego wiara chrześcijańska żyje, ale jako złudzenie. W środku fabuły dwójka znudzonych dzieci twierdzi, że widzi Matkę Boską. Zbierają się tłumy wiernych, przychodzą nieuleczalnie chorzy błagać o uzdrowienia. Telewizja inscenizuje na cały świat objawienie, paparazzi ustawiają rodziców cudownych dzieci do wymownych zdjęć. Dorośli chętnie biorą udział w widowisku. Słuchają instrukcji za obietnicę papierosa, a może i jakiś grosz skapnie. W centrum rzekomego „objawienia” jest oszustwo od którego dystansuje się Kościół. Ale modlitwy ludzi są prawdziwe. Chcą tego cudu. Dlatego chciwie rozszarpią na relikwie drzewko, gdzie miał zajść. Wiara ludu jest prawdziwa, choć oparta na fałszu.
Na drugim biegunie znajduje się Steiner. Jest to żywe wcielenie świeckiego humanizmu. Gdy już zagra na organach, to w kościele, choć jest tu tylko gościem. Majestatyczny początek Kantaty d-mol J.S. Bacha wypełnia mu przeczuwaną pustkę swego ducha. Jednak kantata Bacha uświadamia Marcello, że marnuje życie na błahostki. Salon Steinera gromadzi, co tylko ma najlepszego kultura do zaoferowania nielicznym intelektualistom. Pociechę gospodarzowi przynosi dwójka małych, słodkich dzieci. Ale Steiner zastrzeli je i siebie. Świecki humanizm jest samobójczy, nie ochroni życia, mówi nam Fellini.
Jaki więc istnieje wybór między martwiejącym chrześcijaństwem a pustym humanizmem i doraźnym seksem przynajmniej dającym oszołomienie w bólu istnienia? Ostatnia sekwencja scen „Słodkiego życia przynosi odpowiedź. Dekadenckie przyjęcie, z dyskretną kopulacją poza kadrem, kończy się. Bracia rodu arystokratycznego idą za matką na poranną mszę. Zaś reszta towarzystwa udaje się nad morze. Rybacy wyłowili martwego potwora. To symbol wieloznaczny, więc napisano o tym mnóstwo. Sam skłaniam się do interpretacji według psychologii Carla Gustava Junga, ponieważ Fellini był nim mocno przejęty.
Morze stanowi symbol nieświadomości. W jej głębiach mieszczą się siły napędzajace życie i twórczość. Potwór jest martwy, co wyraża wyczerpanie życiodajnych, religijnych energi. Ryba, niestety martwa, jest symbolem chrześcijaństwa. Jednak pozostaje ono żywą formą kultury. Dlatego po owej orgii synowie idą za matką na mszę do kaplicy. Lepsze to, niż ateizm. Świecki humanizm nie przyniósł ocalenia Steinerowi a obojętny religijnie Marcello popadł w dekadencję i swój talent uśmiercił. Nie słyszy wołania dziewczyny z drugiego brzegu strumienia, aby wrócił do literatury. Wcześniej uznał, że nie warto. Zajął się produkcją pozorów zostając piarowcem. To jest jego cichy, wielki skowyt.
Smutny film Felliniego ma mnóstwo energii. Marcello osaczają nie tylko ideowe dylematy, lecz również zakochana kobieta, materiał na zaborczą żonę i matkę ich dziecka. To wyraz spotworniałego ideału życia małżeńskiego sprzed feminizmu, który on stanowczo odrzuca. Z drugiej strony księżna Madalena (Anouk Aime), kocha go niewierną miłością wytwornej dziwki. Marcello utracił obie te kobiety, a próżno marzył o fantazmacie boskiej Sylvii.
„Słodkie życie” wyraża moim zdaniem nastrój zachodniej Europy przełomu lat 1950/60 mając za nośnik młodego Mastroianniego. W tym wieku mocne napięcia erotyczne mogą wypełniać pustkę. Marcello jest jeszcze daleko przed kryzysem wieku średniego. Dopiero po przejściu tego progu zaczynamy rozmyślać o śmierci i szykować do niej. Marcello miał więc męski wigor jak Europa zachodnia 65 lat temu. Wcale nie była sklerotyczna, jak dzisiaj. Wtedy wspomnienia II wojny światowej i patriotyzmy pobudzały do życia. Groźba zagłady nuklearnej przez ZSRR mobilizowała Zachód. Katolicyzm oczekiwał z nadzieją II soboru w Watykanie. Istniał świat mocnych wartości. Moralne i umysłowe bankructwo bohatera filmu Felliniego było więc realne i dotkliwe odczute.
Stypa dla Europy
Natomiast „Wielkie piękno” pokazuje następną fazę zmierzchu Zachodu. Dlatego huczna impreza Gaba to są 65 urodziny. On sam czuje pragnienie śmierci. Film otwiera smętny śpiew chóralny w kościelnym wnętrzu i plenerach, z długimi jazdami po barokowej architekturze. Mało się dzieje prócz tego, że chiński turysta pada trupem. Sekwencja wydaje się zbyt długa i przeestetyzowana. Podobnie następna i niby za długa sekwencja imprezy urodzinowej. Cóż, trzeba się bawić, bo niewiele zostało tu powagi. Półdziwka-półaktorka zapowiada napisanie książki „w duchu Prousta”. To pretensjonalne z jej strony i na wyrost a pozwala na aluzję do „W poszukiwaniu straconego czasu”. Goście Gaba i on sam właśnie tak tracą czas na zabawie w życie towarzyskie, jak Marcel Proust w młodości. Opisał to w powieści siedmiotomowej z tytułem ostatniego tomu „Czas odzyskany”. Korektę wydruku robił na łożu śmierci.
Skąd karlica na przyjęciu Gaba? Jest redaktorką naczelną magazynu, gdzie gospodarz pisze. Minimalny wzrost to wyraz skarlenia ich światka. Ją i Gaba stać tylko na rozpoznanie mistyfikacji performerki, której sztuka polega na biciu z rozpędu głową w mur. Artystka owa twierdzi, że czuje pozazmysłowe wibracje i ma jedenaście razy dziennie stosunek z kochankiem, czym radzi zainteresować czytelników pisma. Lecz przygwożdzona pytaniami Gaba o sens jej występu wybucha w końcu płaczem.
Za to występ wstrząsający daje dwunastoletnia dziewczynka. Również na przyjęciu, ale tym razem dla galerzystów z całej Europy. Rzuca się z krzykiem na wielkie białe płótno z kubełkami farby. Płacze i wali pięściami w powstający „obraz”. O dziwo, wcale nie wydaje się zły. Powstał zapis kolistych ruchów rąk małej malarki w harmonijnej tonacji barwnej. Proces malowania wygląda jak opętanie dziecka przez siły podświadome. I jest równie ważny, jak gotowe dzieło. Oto stan współczesnej kultury, mówi Sorrentino. Bezrozumna bezradność wobec naszych popędów.
Twórczość tego rodzaju wymyślił Jackson Pollock w Nowym Jorku ponad pół wieku temu. Wtedy była to decyzja dojrzałego artysty, żeby zerwać ze sztuką przedstawiającą oraz włączyć do dzieła akcję ciała i występ malarza. Z rytmu linii i kropek obrazu można odczytać jego ruchy. To było odkrywcze i twórcze dając początek sztuce „performance”. Ale Pollock otworzył wrota dla przypadku rozluźniając dyscyplinę artystyczną. Tak malować może każdy. Czy ma to wartość decyduje promocja. Dlatego dziewczynka w „Wielkim pięknie” mogła zostać uznaną „artystką”.
Przyjęcie dla galerzystów zaczyna się od mocniejszego występu. To rzucanie nożami przez żonglera w turbanie wokół sylwetki starej kobiety, byłej gwiazdki telewizji włoskiej. Na urodzinach Gaba nosiła na biuście liczbę jego lat 65, czyli jest postacią symboliczną. Co to znaczy? Znużona Europa szuka mocnych wrażeń igrając ze śmiercią. Ma przy tym nadzieję, że muzułmanin okaże się na tyle zręczny i łaskawy, że jej nie zabije. Napisać o tym wprost, to narazić się na śmieszność nadinterpretacji. Lecz w dobrym filmie nic nie jest przypadkowe. Jaki inny sens może mieć rzucanie nożem, przez wyznawcę islamu, do zużytej gwiazdki telewizji, tuż przed pokazem artystycznego bełkotu dla europejskiej elity kulturalnej?
Po przyjęciu Gab zabiera córkę swego przyjaciela na wycieczkę po pałacach Rzymu. Oglądają wspaniałe komnaty ze sztuką przeszłości o wielkiej dyscyplinie formalnej, mijając po drodze w salonie stare księżne grające w karty. Tradycję kultury, niczym owe księżne, czeka zgon. Przyjdą barbarzyńcy jak Pollock i jego naśladowcy, aby tchną
w sztukę nowe życie kosztem wprowadzenia chaosu przez siły popędowe.
Obraz Kościoła jest równie przygnębiający. Pozytywną propozycję miał przynieść wywiad z zakonnicą, nieformalną „świętą”, która pielęgnuje chorych w Afryce a sypia na klepisku. Jest wzorowana na Matce Teresie z Kalkuty. Oddają jej hołd dostojnicy kościołów chrześcijańskich oraz synagogi. Siedząc na tronie za wysokim dla skromnej służebnicy Bożej, święta upuszcza z nogi sandał z hukiem w marmurowej sali w Watykanie. Bo jej miejsce jest przy biedakach, a nie przy purpuratach. Wśród nich znajduje się kardynał, kandydat na papieża, a tak zramolały, że najchętniej rozprawia o jedzeniu. Był kiedyś wielkim egzorcystą, lecz kościół katolicki wyraźnie stracił siły potrzebne dla walki z diabłem. Czy stąd ta obsesja posilania się u kardynała? Może święta będzie „wiosną Kościoła”? Kiedy już otwiera bezzębne usta mówi szlachetnie i mądrze. Ale ma 104 lata, a nie ma następców. Na kolanach, zgarbiona, gramoli się po wysokich schodach do cudownego obrazu. Wiara w niej żyje i z nią wkrótce umrze.
Bo zakonnicę młodą widzimy na zdumiewajacej sesji rzymskiego towarzystwa u gruru urody. Przyszła tu po zastrzyk z botoxu na pocenie się rąk, objaw nieśmiałości. Reszta starzejących się kobiet i mężczyzn chce usunąć zmarszczki czepiając się więdnących pozorów erotyzmu. Dlatego stała się możliwa 42-letnia striptiserka. Ta dzielna Włoszka wytrzymuje konkurencję 20 –letnich Polek gotowych na wszystko, które wnoszą świeżą, barbarzyńską krew do starej kultury włoskiej. Tak to widzi realizator oficjalnie uznanego za najlepszy filmu europejskiego A. D. 2013.
A gdzie tytułowe „wielkie piękno”? W nostalgicznym wspomnieniu. Toni Servillo w roli Geba tworzy postać bon vivanta bez złudzeń. Kiedyś przystojny, dziś dobrze się trzymający, z ujmującym uśmiechem mówi ludziom okrutne rzeczy. Jednak poszuka straconego czasu wracając do pisania. Spróbuje powieści o pierwszej i jedynej utraconej miłości. Będzie to jego cichy, wielki skowyt.
Tekst pochodzi z kwartalnika “Fronda Lux”, nr 71.