KRZYSZTOF WOŁODŹKO: MIĘDZY WIARĄ, ĆWIERĆWIARĄ, A NIEWIARĄ – W PORÓŻNIONYM KOŚCIELE

Kościół w Polsce nie ma dziś lekko. Błogiej pewności, że społeczno-polityczno-religijne status quo jest nie do zachwiania, hierarchów pozbawiają coraz radykalniejsze protesty społeczne, związane nie tylko z aferami pedofilskimi pośród duchownych. Lub przynajmniej mogłyby pozbawiać. W antykościelnych protestach nie chodzi już o antyklerykalizm, który atakuje realne lub wyobrażone rozpasanie wśród kleru, jego polityczne wpływy, ale zachowuje powściągliwość wobec doświadczenia religijnego, płynącego z niego społecznego dobra i milknie u progu kościoła.

Inne teksty z miesięcznika LUX 11/12

Dla tych, którzy dziś protestują przeciw Kościołowi, katolicyzm jest czymś z gruntu obcym, społecznie szkodliwym i antropologicznie fałszywym. Jego metafizyka, liturgia, symbole nadają się co najwyżej do prześmiewczego przetworzenia, ale poznawczo są niezrozumiałe a społecznie traktowane jako skrajnie anachroniczne i opresyjne. Nie jest to już pogląd i postawa wyłącznie radykalnych środowisk lewicy, w o wiele większym stopniu to kwestia nowego stylu życia, w którym jednostka może żyć najswobodniej, nie przejmując się choćby żadną religijną sankcją, czy społecznym ostracyzmem, coraz mniej obecnym w tych kwestiach również na wsiach i miasteczkach.

Radykalny kulturowy antykatolicyzm jako „nowy styl życia” uwyraźnia się choćby w opiniotwórczych liberalnych mediach. Katolicki Bóg umarł w nich już chyba zupełnie, za to całkiem dobrze mają się mali bożkowie od poranionych ego. Co zabawne, przy okazji niedawnej rozmowy „Gazety Wyborczej” o dziedzictwie księdza Józefa Tischnera, Adam Michnik sprawiał wrażenie konserwatywnego liberała w starym stylu, przynajmniej w porównaniu z tym, co publikuje dziś nagminnie jego dziennik. Istotniejsze jest jednak to, że radykalny antykatolicyzm stanowi dziś tło dla mnóstwa popkulturowej produkcji i jak się zdaje, szkolna katecheza jest ostatnią instytucją, która może z tym zjawiskiem podjąć choćby wyrównaną walkę.

A jednak wiara katolicka wciąż ma się nieźle. Nie tylko w swojej mocno inteligenckiej formule „katolika kulturowego”, który spędza życie między własną niewiarą i ćwierćwiarą a melancholijnym przywiązaniem do klasycznej filozofii i przedmodernistycznej teologii, sztuki sakralnej, mniej lub bardziej tradycyjnej liturgii Kościoła – lub stara się robić franciszkowy raban, wieszcząc nową syntezę Objawienia i ducha czasów, w której miesza się zielona teologia, kapłaństwo kobiet, odrobina społecznej sprawiedliwości à la teologia wyzwolenia i przewartościowanie kościelnego nauczania dotyczącego homoseksualizmu i ruchu LGBTQ+. Czy w gorącym sporze między wierzącymi i kulturowo wierzącymi zasilającymi zarówno armie Tradycji, jak i postępu, uwyraźnia się żywotność Kościoła? Z pewnością: bojowe nastroje okołokatolickiej inteligencji, dającej świadectwo wewnętrznemu poróżnieniu wśród katolików.

Oczywiście, jest jeszcze statystyka dotycząca fenomenów religijności polskiego społeczeństwa. Statystyka, która także służy jako narzędzie sporu o polski katolicyzm. Jednym pozwala stwierdzić, że jeszcze nie jest tak źle, a w porównaniu ze społeczeństwami Zachodu całkiem dobrze. Drugich upewnia w przekonaniu, że katolicyzm w Polsce traci na znaczeniu, stając się zewnętrzną skorupą bez duszy i że prędzej czy później Kościół osunie się w ogólną społeczną dezaprobatę. Z całą pewnością jednak – nasz kraj wciąż nie zna syndromu pustych kościołów.

Jeśli wierzyć danym Głównego Urzędu Statystycznego, ponad 90 proc. Polek i Polaków wciąż identyfikuje się z rzymskim katolicyzmem („Badania spójności społecznej 2018”), ponad 70 proc. uważa się za osoby wierzące, a 11 proc. za głęboko wierzące. Ponad połowa Polaków/Polek powyżej szesnastego roku życia deklaruje też cotygodniowe uczestnictwo w obrzędach religijnych, choć modlitwa indywidualna to przede wszystkim doświadczenie osób starszych – młodzi modlą się najrzadziej. Ponad 60 proc. badanych deklaruje więź z parafią, ponad 20 proc. określa ją jako silną.

Nie wiemy niestety, ilu wśród statystycznych katolików jest prawdziwych mistyków, ilu cichych świętych dnia powszedniego, ilu niepoprawnych ciężkich grzeszników (i grzeszniczek oczywiście też). Istnieje przecież wiara, sól ziemi, jako to, co niewidzialne dla statystyki i zupełnie nieinteresujące dla tych, co szukają w Kościele tylko oznak zepsucia. Wiara tych, którzy żyją Ewangelią, często nie tylko wbrew poganom, ale i wbrew zgorszeniu we własnym Kościele, wbrew grzechom swych współwyznawców.

Symptomy głodu wiary, który szuka dla siebie katolickiej strawy, są wyraźnie. Poświadcza ją choćby popularność nowych kaznodziejów w rodzaju ojca Adama Szustaka OP. Nie wystarczy tu miejsca, by rozstrzygać, czy nowi kaznodzieje są ojcami duchowymi, nauczycielami sprawdzonych ćwiczeń duchowych, czy może psychoterapeutami i guru postkatolickiego life style. Dobrze widać, że przyciągają również młodych, wykształconych i z wielkich miast, których często mocno interesownie uważa się – po różnych stronach ideologicznych barykad – za straconych dla katolickiej wiary. Z całą pewnością nie stanowią oni jednorodnego zbioru wiernych.

Poziom rozważań można skomplikować. Czy uczestnicy rekolekcji nowych kaznodziejów chodzą w Marszach Niepodległości? Co sądzą o grafice z pięścią zaciśniętą na różańcu? Czy czytają „ZNAK”, „Christinitas”, „Frondę Lux”, deon.pl, „Gościa Niedzielnego”, a może „Kontakt”? Jak odnoszą się do modlitwy „Jezu, Ty się tym zajmij”, co wiedzą o tradycyjnej liturgii i co uważają za niezmienne, a co za przygodne w depozycie nauczania Kościoła? Jakie mają oczekiwania wobec hierarchów i duszpasterzy i jak postrzegają rolę świeckich we wciąż hierarchicznej wspólnocie? Czy na emigracji zarobkowej płacą podatek kościelny, czy dla oszczędności wolą się nie deklarować jako katolicy i katoliczki?

Jak się zdaje, Kościół w Polsce wciąż jest na tyle żywy, że te pytania jest komu stawiać zupełnie serio.

Inne teksty z miesięcznika LUX 11/12