Leszek Zaborowski: Światło z Aleksandrii

Do VII wieku trwa w Afryce Północnej proces jej intensywnej chrystianizacji. Obejmuje on również sporą część dzisiejszej Libii. Do XII wieku po rozkwicie chrześcijaństwa pozostanie tu jednak tylko wspomnienie.

Kim tak właściwie są Koptowie? Pytanie to co jakiś czas pada ze wszystkich stron. Dzieje się to zwykle w kontekście śmierci. Oczywiście do masowego zainteresowania nie wystarcza po prostu kolejny atak terrorystyczny. Musi dojść do masakry – tak jak w przypadku zamachu bombowego w Aleksandrii 1 stycznia 2011 roku czy serii ataków w 2013 roku, kiedy to po obaleniu przez armię prezydenta Mursiego Egipt pogrążył się w chaosie i przemocy. Według kalendarza koptyjskiego daty te są zresztą inne – warto w tym miejscu przypomnieć, że rok pierwszy wyznaczyły w nim nie narodziny Chrystusa, lecz początek rządów Dioklecjana, oznaczających dla egipskich chrześcijan krwawe prześladowania. Rachubę czasu wyznaczyli męczennicy.

Ostatni głośny mord popełniony na Koptach miał jednak miejsce nie w Aleksandrii czy w ich innym skupisku, lecz w Libii (gdzie przebywali w calach zarobkowych). Wyreżyserowana przez bojowników Państwa Islamskiego egzekucja odbyła się na śródziemnomorskiej plaży. Jej miejsce często odczytywano jako symbol zbliżania się granicy terytorium kontrolowanego przez dżihadystów do zachodniej Europy. Może ono nam jednak przypomnieć coś jeszcze wiążącego się z historią afrykańskiego chrześcijaństwa.

Do VII wieku trwa w Afryce Północnej proces jej intensywnej chrystianizacji. Obejmuje on również sporą część dzisiejszej Libii. Do XII wieku po rozkwicie chrześcijaństwa pozostanie tu jednak tylko wspomnienie. Kluczowym czynnikiem był oczywiście napór islamu, już wcześniej jednak tutejszy Kościół osłabiają i rozdzierają konflikty związane z kontrowersjami wokół donatyzmu, arianizmu czy monofizytyzmu. Wspólnoty wyznawców Chrystusa żyją w Libii czy Tunezji do dziś, stanowiąc jednak nikły procent tamtejszej ludności.

Nietrudno jednak spotkać się dziś ze stwierdzeniami sugerującymi, że pierwszych „rdzennie afrykańskich księży” wyświęcano w XIX wieku, pierwszych wiernych zaś chrzczono tam kilkaset lat wcześniej. Jak sądzę, niekoniecznie świadczy to o braku wiedzy na temat miejsca narodzin i działalności choćby świętego Augustyna. Raczej o tym, że kraje Maghrebu czy szerzej, Afryki Północnej, nie są przez nas uważane za „Afrykę właściwą”. Za taką uznajemy przede wszystkim Afrykę „czarną”.

Egipt zdaje się zaś w naszej świadomości odrywać od tego kontynentu ze szczególną siłą. To przecież Bliski Wschód, czyli w domyśle – fragment Azji (w której leży zresztą należący do tego państwa półwysep Synaj). Wśród chrześcijan tego regionu, podzielonych na liczne odłamy, Koptów wyróżnia liczebność. Trudno powiedzieć, jaką dokładnie stanowią część ludności kraju faraonów. Bez względu na to, czy przyjmiemy szacunek mówiący o ośmiu, dziewięciu czy dziesięciu milionach – wliczając nie tylko wiernych Koptyjskiego Kościoła Ortodoksyjnego, ale i około 160 tysięcy członków Koptyjskiego Kościoła Katolickiego, pozostającego w unii z Rzymem przy zachowaniu swojego obrządku – jasne jest, że znacznie przewyższa ona liczbę innych bliskowschodnich chrześcijańskich denominacji. Bez względu na to, czy porównanie dotyczy maronitów, wiernych Kościoła Chaldejskiego i innych Katolickich Kościołów Wschodu, prawosławnych żyjących m.in. w Ziemi Świętej, Syrii i Iraku czy też wiernych Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego i Asyryjskiego Kościoła Wschodu (oczywiście nie wymieniłem tu wszystkich grup).

Niedawno Koptom poświęcił książkę polski misjonarz, brat Robert Wieczorek. Koptowie – staliśmy się śmieciem tego świata to nie tylko dobre wprowadzenie do dziejów chrześcijaństwa w Egipcie. Autor ukazuje również, jak prześladowanie może przyjmować mniej spektakularne formy niż akty terroryzmu. Wystarczy tu wyróżnić wymiar ekonomiczny czy polityczny. Instrumentem wcale nie musi być przemoc, czego doskonałym przykładem jest prawo budowlane, w praktyce uniemożliwiające budowę nowych kościołów, czy dyskryminacja wpychająca wielu Koptów w coraz większą biedę. Jako że nie są to zjawiska efektowne, trudniej się o nich dowiedzieć niż o kolejnym rozlewie krwi.

Szykany nie są jednak w stanie odebrać dumy z przeszłości. Banałem jest stwierdzenie, że Aleksandria zajmuje doniosłe miejsce w historii chrześcijaństwa. Jeden z pięciu starożytnych patriarchatów, którego korzenie sięgają apostolskiej działalności św. Marka. Miasto symbol prób godzenia filozofii z prawdami biblijnymi – najpierw przez Filona, później Orygenesa i św. Klemensa. Początki monastycyzmu, ale i formułowanie dogmatów – we wszystkim tym kluczową rolę pełnił Kościół aleksandryjski. Wystarczy wspomnieć, że to w jego orbicie działali święci Cyryl, Atanazy, Paweł z Teb, Pachomiusz, Antoni czy Makary. We wstępie do swojej wielotomowej historii Kościoła Koptyjskiego Ortodoksyjnego Iris el-Masry opisuje, jak do jej napisania nakłoniły ją rozmowy z zachodnimi chrześcijanami, którzy nie byli w stanie zrozumieć koptyjskiej perspektywy spojrzenia na kontrowersje, które doprowadziły do rozejścia dróg Patriarchatu Aleksandrii z jednej strony z Rzymem, z drugiej zaś Konstantynopolem. To, jak ważną pozycję w chrześcijańskim świecie zajmowały niegdyś wspólnoty „zapomnianych braci” (jak nazwali chrześcijan orientalnych, czyli odłączonych od czasów soboru chalcedońskiego zarówno od katolicyzmu, jak i prawosławia, autorzy wydanego kilkanaście lat temu albumu), pozwala nam pojąć przebieg dogmatycznych sporów, dziś niejednokrotnie zupełnie dla nas nieczytelnych. Niestety, zarówno jej prace, jak i książki Otto Meinardusa, niemieckiego pastora, który poświęcił swoje życie zgłębianiu egipskiego chrześcijaństwa, nie są dostępne w języku polskim.

Co istotne, wpływy koptyjskiego chrześcijaństwa nie ograniczyły się na przestrzeni dziejów do Lewantu. Bez działalności misyjnej Koptów nie byłoby najliczniejszego spośród kościołów orientalnych – etiopskiego, liczącego dziś około 40 milionów wyznawców. To właśnie swojemu koptyjskiemu odpowiednikowi zawdzięcza on korzenie swojej liturgii oraz sukcesję apostolską. Nasze wyobrażenie o chrześcijaństwie w Afryce kształtują przede wszystkim informacje o postępach ewangelizacji przeprowadzanej przez katolickich i protestanckich misjonarzy. Do wielu nie dociera już sama współczesna samodzielność afrykańskich episkopatów. A co dopiero obecność na tym kontynencie chrześcijan, za którymi stoi niemal 2 tysiące lat lokalnej historii, odprawiających liturgię w obrządku o starożytnym rodowodzie (a nie inkulturowanym obrządku łacińskim) i stosujących się do wielu starotestamentalnych tradycji?

Afryka ma wiele twarzy. Ta, którą ukazuje nam egipskie i etiopskie chrześcijaństwo, bardzo różni się od klisz, które stosujemy, myśląc o tamtejszej religijności, kulturze czy tradycji. Mimo wszelkich przeciwności trwa i daje nam impuls do przełamania schematycznego myślenia. Spośród dróg do skruszenia stereotypowego, sztucznie jednolitego obrazu Afryki w naszych głowach, ta prowadząca z północnego wschodu jest szczególnie ciekawa. Naprawdę warto ją dostrzec.

Tekst pochodzi z kwartalnika “Fronda Lux”, nr 75.