Publicystka pozwala na podzielenie się swoim osobistym podejściem do sprawy. Podzielę się więc i ja. Do niczego poza bliskimi nie ma się tak osobistego podejścia do „Solidarności” i jej udanego/nieudanego mitu. Urodziłem się w roku 1980, czyli mam dokładnie tyle samo lat ile on. Kiedyś w 1985 roku podziemna „Solidarność” wydała plakat poświęcony piątej rocznicy swojego istnienia – znalazł się na nim pięcioletnie dziecko symbolizujące zakazany związek, mówiący z dumą: „mam 5 lat”. Ja też miałem wtedy lat pięć. Miałem też lat dziewięć, kiedy wspólnie z matką głosowaliśmy na listę obywatelską do Senatu i Sejmu w jednym z budynków lubelskiej Akademii Medycznej. Już w Polsce niepodległej dorastałem wraz z „Solidarnością”. Dorastałem w miejscu specyficznym. Moje rodzinne miasto – Hrubieszów doświadczyło po zmianie systemu – raczej upadku marzeń niż ich rozkwitu. Dawni ubecy i partyjniacy mieli się dobrze, a bojownicy niekoniecznie. Wykoleiły się całe kwartały i wielu ludzi. W latach dziewięćdziesiątych nie było za bardzo warunków do utrwalenia mitu. Pamiętam również kolejne okrągłe rocznice – zbiegające się zresztą z wielkim wysiłkiem wyborczym obozu postsolidarnościowego – dwudziestą, dwudziestą piątą i trzydziestą (w cieniu smoleńskiej tragedii). Jestem wreszcie historykiem i na przykładzie „Solidarności” odkrywam, na czym polega powolne oddalanie się przeszłości. Lata osiemdziesiąte to w końcu pierwszy okres w moim życiu, który namacalnie pamiętam, a teraz nabieram do niego dystansu podobnego do tego, jaki czterdzieści lat temu mógł mieć ktoś do II Wojny Światowej (porównywalne odległości czasowe).
Czy mit Solidarności istnieje? Dla wielu ludzi odpowiedź na to pytanie przychodził łatwo. Chętnie rozprawiają o micie „Solidarności” i chociaż przeprowadzono już trochę badań na jego temat, to niekoniecznie opierają się na nich, ale raczej na własnych pragnieniach dotyczących tego, jak ma on wyglądać. Mit i budowa tegoż to sprawa nie do końca logiczna i jego kreacja opiera się bardzo często na czyichś wyborach biograficznych czy społecznych. Mit „Solidarności” wpasował się także niestety w obecne konflikty dotyczące dziedzictwa III RP. Dyskutanci niedopuszczający twierdzenia, że w Polsce po 1989 roku cokolwiek się nie udało – mają skłonność do nierozważania negatywnych aspektów pamięci ruchu, który legł u jej zarania. Są też zwolennicy „czarnej legendy” „Solidarności” i tego, co się z nią stało – paradoksalnie ludzie ci wywodzą się z dwóch przeciwstawnych grup – albo to byli antykomuniści, którzy zostali w nowej Polsce odsunięci na margines albo byli utrwalacze PRL i ich następcy. Z pewnością nie istnieje jeden wspólny mit „Solidarności”, ale raczej cały ich szereg — które nie do końca składają się w pewną całość. Mit ten nie ukształtował się mimo trzech dekad, a nawet potencjalnie najbardziej łączące elementy takie jak pozytywna rola „Solidarności” w obaleniu zbrodniczego ustroju komunistycznego – wydaje się zdobywać sobie nowych przeciwników z grona stale powiększającej się grupy idealizującej PRL jako kraj rzekomej „sprawiedliwości społecznej” i zdobyczy socjalnych, przeciwstawiany błędom i wypaczeniom epoki kapitalizmu, jaki nastał po „Polsce Ludowej”.
A.D. 2018 „Solidarności” i jej mit nie jest też ciągle najważniejszym zadaniem dla polskiego społeczeństwa. Najważniejszym elementem naszej pamięci historycznej pozostaje II wojna światowa i myślę, że nie ma rozsądnej osoby, która by tego nie dostrzegała. Nieprzypadkowo to właśnie okres ostatniej wojny i czas tużpowojenny jest w tej chwili elementem największych konfliktów historycznych polskiego społeczeństwa wewnątrz i na zewnątrz. Tamta epoka się powoli domyka, odchodzą jej ostatni przedstawiciele a mity, które się utrwalą za mniej więcej dekadę, będzie już potem niełatwo zmienić. Do domknięcia mitu „Solidarności” pozostało nam jeszcze sporo czasu. Ciągle żyją jeszcze jej przywódcy, a niektórzy z nich są aktywnymi politykami. Debata jeszcze przed nami. Mit ukształtuje się ostatecznie w ciągu dwóch najbliższych dekad i będzie w dużej mierze uzależniony od tego, jak potoczy się przyszłość naszego kraju. Niepodległa i demokratyczna Polska potrzebuje pozytywnego mitu „Solidarności”, jako symbolicznego przekreślenia II Wojny Światowej i zniewolenia komunistycznego, a także powtórzenia naszej legitymizacji, jako państwa demokratycznego, posiadającego mocne miejsce w europejskiej tradycji politycznej. Demokracja szlachecka przedrozbiorowej Rzeczypospolitej i „Solidarność” to zjawiska, które uniemożliwiają wrzucanie nas mieszkańców środkowo-wschodniej części kontynentu do worka z napisem „gorsi” – czyli ci, którzy nie stworzyli „europejskich idei”.
W stworzeniu pozytywnego i łączącego nas mitu nie powinno przeszkodzić nam przeprowadzenie uczciwej i porządnej debaty na temat tego, czym była „Solidarność”. To oczywiście rola historyków, ale z dzisiejszej perspektywy jedna rzecz j pewna – dyskusji nie da się już zabetonować, choć polityka i poglądy polityczne będą miały na nie bez wątpienia wpływ.
Utrwalenie się mitu negatywnego pociągającego „Solidarność” do odpowiedzialności za przewiny III RP jest powszechnym zjawiskiem. Ruch ten oskarża się o upadek wielu istniejących wcześniej więzów społecznych powstanie zjawisk takich jak bezrobocie, korupcję czy negatywne zachowania ze strony niektórych byłych członków tego ruchu, którzy porobili po 1989 roku kariery polityczne i wyparli się ideałów „S”. Nie obciążajmy jednak paryskich biedaków, którzy mieli dość „ancien regime’u” odpowiedzialnością za zbrodnie w Vandei. Kościuszki zaś tym, co robił jego jakobiński podwładny — Józef Zajączek, gdy już został carskim kolaborantem. Ruch społeczny, który stworzył pewne ideały, nie przejął władzy w nowej Polsce in extenso – państwo i jego struktura była efektem kompromisu z tymi, którzy rządzili poprzednio. Ich udział w sprawowaniu władzy oraz tworzeniu ustroju na szczeblu centralnym i lokalnym był od początku duży, a z biegiem czasu wzrastał. Tu należy wskazać zwolennikom prostych osądów, że i w tej sprawie czeka nas poważna debata – zwłaszcza przed nami ludźmi o poglądach prawicowych i patriotycznych. Pozytywna ocena dorobku Aleksandra Kwaśniewskiego czy Leszka Millera w polityce zagranicznej wielu z nas się nie podoba, ale jest faktem. Kontynuacją poprzedniej epoki było wiele organizacji, samorządów czy instytucji. Skalę patologii w Polsce niepodległej, trzeba piętnować, ale „plusy nie mogą przesłonić nam minusów”.
Wielkim błędem, który po roku 1989 popełniono, było faktyczne zapomnienie o tym, że „Solidarność” obejmowała ludzi wielu różnych poglądów, pokoleń i społecznych przynależności. To nie tylko grupa odważnych opozycjonistów ze stażem wywodzącym się z czasów Polskiego Państwa Podziemnego, stalinizmu, 1968 czy 1976 roku. To także ruch tych, którzy uwierzyli w to, że Polskę można uczciwie zmienić. Ideały te dobiła potem ekipa Jaruzelskiego, która wypędziła z kraju ponad milion ludzi, a także cynizm i skrajny indywidualizm III RP. „Solidarność” nie jest własnością żadnej z grup społecznych ani indywidualnych przywódców (choć nie wolno popadać w drugą skrajność i oddzielać ruchu od jego przywódców i ich wyjątkowej, historycznej roli). „Solidarność” dowodzi, że Polacy mogą być razem — co jest przydatne zwłaszcza teraz w dobie narastających konfliktów politycznych.
Tu paradoksalnie budowa pozytywnego mitu „S” zazębia się z naszymi problemami z III RP. Solidaryzm społeczny, poczucie wspólnoty i ideały społeczne, które po 1989 roku zatraciliśmy, a które w „Solidarności” miały znaczenie, muszą zostać przywrócone. Wtedy uświadomimy sobie to, jak wiele zawdzięczamy „S”, jako całości.