Lem zrzuca z siebie płaszcz fantastyki naukowej i ujawnia się czytelnikowi jako człowiek, którego myśli krążą blisko spraw codziennych. Dzięki temu okazuje się, że autor Solaris to człowiek mocno zakorzeniony w tradycji.
Gdy myślimy o Stanisławie Lemie, przed oczami staje nam obraz mędrca wpatrzonego w nieskończoną dal kosmosu, filozofa pochłoniętego rozważaniami o naturze i genezie świata, o granicach ludzkiego poznania, o zawiłych i przewrotnych drogach ewolucji. Zdawać by się mogło, iż Lem nie zaprzątał sobie głowy czymś tak, w porównaniu z bezkresnym Wszechświatem, „małym” jak Naród. Zawsze przecież interesowała go perspektywa globalna, najważniejszy był człowiek jako reprezentant jedynego inteligentnego gatunku na kuli ziemskiej. Bohaterowie jego prozy to przede wszystkim reprezentanci ludzkości, ich narodowość ma znaczenie marginalne. Podejmują oni próby poznania i zrozumienia tego, co Obce, usiłują wykroczyć poza wąskie ramy antropocentryzmu, by w końcu zrozumieć, że nawet na najbardziej odległej planecie człowiek przede wszystkim musi zmierzyć się sam ze sobą. Wszechświat stanowi olbrzymie zwierciadło, w którym przegląda się cały nasz gatunek. Nie ma tu więc zbyt wiele miejsca na snucie refleksji o sprawach obyczajów, tradycji, polityki czy narodu. Przynajmniej nie w sposób, do jakiego przyzwyczaili nas Żeromski, Mackiewicz czy Odojewski. Zdawać by się więc mogło, iż Stanisław Lem to awangardowy wolnomyśliciel, zapatrzony jedynie w odległy błysk gwiazd. Warto jednak przyjrzeć się innej stronie Lemowskiej twórczości – eseistyce i publicystyce, gdzie Lem zrzuca z siebie płaszcz fantastyki naukowej i ujawnia się czytelnikowi jako człowiek, którego myśli krążą blisko spraw codziennych. Dzięki temu okazuje się, że autor Solaris to człowiek mocno zakorzeniony w tradycji, nie tylko tej literackiej.
W słynnym wywiadzie rzece Lem krytycznie ocenia współczesne partie polityczne. Jak mówi:
Pan mnie pyta o partię polityczną? A gdzie pan widział u nas jakieś partie? Nasi, pożal się Boże, politycy boją się słów jak ognia i żadna formacja nie chce się już nazywać partią. Są różne unie, sojusze, platformy, ligi i dupa Maryni, tylko nie ma partii. To jest niepoważne. […] To nie są żadne partie, tylko koła swarliwych gospodyń wiejskich. Można powiedzieć: ile wart jest naród, tyle samo warta jest jego emanacja polityczna[1].
Niezwykle ważna jest dla Lema postać Piłsudskiego – jest ona dla niego symbolem polityki służącej przede wszystkim narodowi. Zapytany przez Stanisława Beresia o to, czy kibicuje jakiemuś politykowi, odpowiada, iż jedynym wybitnym polskim politykiem był właśnie Józef Piłsudski[2]. Warto zwrócić uwagę na zbiór Rasa drapieżców, jest to ostatnia książka Lema, pisarz śledzi w niej sprawy świata z niesłabnącą, pomimo sędziwego wieku, uwagą i pasją. Także tu pojawia się postać Marszałka będącego według Lema postacią, dzięki której historia zmieniła swój bieg:
Trudno sobie wyobrazić, do jakiego stopnia los społeczeństwa i narodu może zależeć od jednego człowieka – wtedy był nim właśnie Piłsudski. Ale nie tylko on. Patrzę na nazwiska ludzi, którzy budowali II Rzeczpospolitą: to jednak była klasa. Dziś mamy znacznie gorszy skład drużyny politycznej[3].
Kolejną ważną dla Lema postacią jest inny słynny Polak – papież Jan Paweł II. Pisarz na bieżąco monitorował doniesienia o stanie zdrowia papieża, co jak możemy przeczytać w Rasie drapieżców, mocno przeżywał:
Na wszystkim zaś kładzie się cieniem choroba Papieża, który postanowił heroicznie trwać do ostatniego tchnienia na swoim urzędzie. Mniemania na temat słuszności tej decyzji z punktu widzenia interesów Kościoła są, jak widzę w prasie światowej, rozszczepione. Jako obserwator zewnętrzny czuję się tu zupełnie niekompetentny; mogę tylko powiedzieć, że wieści z Watykanu czynią te święta dramatycznie smutnymi[4].
W artykule Rwąca fala, którego tytuł w metaforyczny sposób obrazuje medialną lawinę, jaka ruszyła po śmierci Papieża, Lem wyznaje, iż był on potężną osobowością. Czytelnika porusza zwłaszcza fragment, w którym autor Głosu Pana dostrzega analogię pomiędzy śmiercią Jana Pawła II a śmiercią Chrystusa:
[…] na mnie największe bodaj wrażenie zrobiła scena z ostatniej Niedzieli Wielkanocnej, kiedy Papież, ciężko już dotknięty chorobą, siedział przy oknie i szamotał się z własnym ciałem, bo bardzo chciał wygłosić słowa błogosławieństwa urbi et orbi, ale już nie zdołał i tylko milcząco wszystkich pobłogosławił. Niektórym wydawało się to dość okrutnym novum – że nie umiera w samotności, w odosobnieniu, tylko na oczach wszystkich, ale przecież właśnie tak umierał Chrystus[5].Te kilka przykładów obrazuje, jak bliskie były sercu Lema sprawy i problemy wzburzające cały naród. Co więcej, wydaje się, iż autor Szpitala Przemienienia jest bardzo mocno przywiązany do tradycji, jakby zupełnie wbrew awangardowemu charakterowi swojej prozy. Warto przytoczyć słowa Wojciecha Kudyby z jego artykułu o Lemowskich felietonach:
Lem felietonista wyraźnie podkreśla także konieczność ocalania i upowszechniania kanonu kultury europejskiej, podtrzymania pewnych tradycji politycznych i pedagogicznych. W szczególności zaś rolę tradycji w dziedzinie moralności[6].
Wydaje się, że swoje przywiązanie do tradycyjnych wartości, jak i krytykę postmodernistycznej „płynności”, która skutkuje zerwaniem z uświęconymi przez czas obyczajami i kompletną demoralizacją, wyraził pisarz w Powrocie z gwiazd. Powieść opowiada o Ziemi przyszłości, na którą trafia Hal Bregg – główny bohater utworu. Powraca on na rodzinną planetę po latach kosmicznej żeglugi. Pisarz pokazuje w powieści konsekwencje paradoksu czasowego Einsteina – choć Bregg postarzał się zaledwie o kilka lat, na Ziemi upłynęło ich ponad sto dwadzieścia siedem. Przynosi to ciekawy eksperyment myślowy – rodzinna planeta staje się obcą planetą, a mieszkańcy Ziemi, choć są ludźmi, z perspektywy astronauty stają się Obcymi.
Jak przedstawia się więc społeczeństwo Ziemi przyszłości? Jest egalitarne i mrowiskowe, sztuczne i nastawione wyłącznie na konsumpcję. Najważniejszy jest w nim powszechny i równy dobrobyt – skutkuje to jednak bezrefleksyjnym przeżywaniem życia, kompletnym odcięciem od metafizyki. Najwyższą wartością staje się hedonistyczne przeżywanie świata, sposobem na codzienność są silne emocje. Warto zwrócić uwagę na nieobecność sztuki w stworzonej przez Lema utopii, jak słusznie zauważa Andrzej Stoff:
Sztuka prawie nie istnieje. Są tylko jej żałosne namiastki, jarmarczne substytuty niebezpiecznych przygód (Pałac Merlina), kult gwiazd „Realu” i telewizyjna papka informacyjna. Brak wiadomości o literaturze pięknej, muzyce, teatrze dramatycznym. Nie jest to przeoczenie autora, lecz brak celowy, ukazujący istotny rys tej cywilizacji – płytkość doznań[7].
Zaprezentowany w Powrocie z gwiazd świat przesiąknięty jest estetyzacją – zjawiskiem, które polega na wyposażeniu całej przestrzeni, jak również człowieka, w elementy estetyczne, na nadaniu wszystkiemu estetycznego połysku[8]. Taki obraz Przyszłego Świata doskonale (a zarazem niepokojąco) koresponduje z teorią estetyzacji społeczeństwa XXI wieku, o której pisze Wolfgang Welsch, nazywając współczesną ludzkość „społeczeństwem wolnego czasu i przeżycia”:
W estetyzacji powierzchownej dominuje jako pierwszoplanowa wartość estetyczna przyjemność, rozrywka, używanie bez konsekwencji. Ten ożywiający nurt wykracza dzisiaj znacznie poza estetyczne przekształcanie poszczególnych elementów codzienności – poza stylizację przedmiotów i bogatego w przeżycia otoczenia. Coraz bardziej określa formę naszej kultury jako całości. Przeżycie i rozrywka stały się w ostatnich latach wytycznymi dla kultury. Rozkwit kultury festiwalów i zabaw dostarcza przyjemności społeczeństwu czasu wolnego i przeżycia. Jeśli zbyt jaskrawe kwiaty estetyzacji i niektóre strategie upiększania rzeczywistości mogą wydać się śmieszne, rozprzestrzenianie się ich na całą kulturę odbiera ochotę do śmiechu[9].
W pozbawionym problemów materialnych społeczeństwie kryterium oceny drugiego człowieka wyznacza młodość, a w zasadzie pozór młodości. Ludzie, których napotyka Bregg, panicznie boją się starości, dlatego siwizna narratora budzi w nich lęk. Do ukrywania objawów starzenia się używane są odpowiednie preparaty, lekarstwa przywracające poprzedni kolor włosów oraz operacje hormonowe. Najwyższą wartością jest więc wygląd fizyczny. Pojęcie rodziny uległo całkowitej dewaluacji, Bregg dowiaduje się, iż w „epoce dobrobytu” miłość została sprowadzona do kwestii erotycznych, w doborze partnera najważniejszy jest wygląd. Doktor, który wyjaśnia kosmonaucie naturę tych czasów, porównuje starość do trądu: ludzie przyszłości boją się i nienawidzą jej. W ten kult ciała równie znakomicie wpisują się tezy Welscha:
Z każdej strony doświadczamy stylizacji ciała, duszy i ducha – i wszystkiego, co jeszcze mogą mieć (albo przypisywać sobie) nowi piękni ludzie. W gabinetach kosmetycznych i ośrodkach odnowy biologicznej udoskonalają estetycznie swoje ciała, na kursach medytacji i wykładach o erze wodnika uświetniają estetycznie swoje dusze. Przyszłe pokolenia będą miały już łatwiej: przyjdzie im z pomocą inżynieria genetyczna – nowa branża estetyzacji, która roztacza przed nami perspektywę nowego świata, pełnego doskonale wystylizowanych modeli pokazowych[10].
Warto wspomnieć także o międzyludzkich relacjach, które w niczym nie przypominają tych znanych Breggowi. Nie istnieje już coś takiego jak wierność małżeńska, związek dwojga ludzi nie jest już czymś wzniosłym. Małżeństwa zawiera się na próbne okresy czasowe, zdrady ulegają po prostu formalizacji. Po raz trzeci niech wolno będzie oddać głos autorowi Estetyki i anestetyki:
Także kontakty międzyludzkie są coraz bardziej nacechowane estetycznie. Wydaje się, że w świecie zanikających norm moralnych najdłużej utrzymują się zasady zachowania przy stole i formy grzecznościowe […]. Kompetencja estetyczna […] ma rekompensować upadek norm moralnych[11].
Najbardziej osobliwym i niepokojącym zabiegiem Przyszłej Ziemi wydaje się betryzacja. Neologizm ten nie bez przyczyny kojarzony jest być może z kastracją. Proces ten sprawił, że ludzie zostali pozbawieni atawistycznych popędów i negatywnych emocji.
Bregg znajduje się więc w świecie pozbawionym agresji, nienawiści i zazdrości – pozornie wydaje się on doczesną Arkadią. Betryzacja wywiera wpływ także na wygląd przyszłych Ziemian – są dużo niżsi od Hala, mężczyźni są słabi i zniewieściali, niezdolni do jakiegokolwiek czynu, który wykraczałby poza z góry założony program zachowań. Zabronione są takie sporty, jak piłka nożna czy zapasy, ponieważ są zbyt niebezpieczne. Podróże kosmiczne są już tylko wspomnieniem, romantycznym mitem, który ze względu na ogólny dobrobyt nikogo nie interesuje. Niejaki Starck, którego książkę czyta Hal, udowadnia, iż loty międzygwiezdne są bezzasadną utopią – człowiek nie spotka w kosmosie niczego, czego nie ma na Ziemi.
Powrót z gwiazd zawiera w sobie więc posępne ostrzeżenie: pozbawiając człowieka jego „ciemnej strony”, pozbawia się go także jego natury, staje się on w większym stopniu rzeczą niż żywą istotą. Prowadzi to do wniosku, iż zło jest jednym z fundamentów człowieczeństwa. Bez zła w naturalny sposób nie mogłoby istnieć dobro, co doprowadziłoby do sytuacji przedstawionej w powieści – człowiek stałby się czymś przypominającym bardziej manekina niż żywą, myślącą i czującą istotę. Co ciekawe, w związku z odpodmiotowie-niem człowieka cech podmiotowości nabiera inny gatunek, są to mianowicie roboty. Warto przypomnieć scenę w składnicy złomu, gdzie astronauta natrafia na salę pełną uszkodzonych robotów. Oszołomiony człowiek przysłuchuje się kanonadzie mechanicznych głosów, niektóre z robotów odmawiają coś na wzór litanii, inne szydzą ze wszystkiego, co składa się na istotę ludzką:
[…] ciastogłowi kwaśną swą fermentację wzięli za ducha, mięs prucie za historię, środki rozkład odraczające – za cywilizację…[12].Mamy więc do czynienia z kolejnym nietypowym zjawiskiem: w sytuacji, gdy człowiek zatracił swe przyrodzone instynkty, a życie jest ogólnodostępną, pozbawioną wyzwań przyjemnością, maszyny, których początkowym celem było jedynie ułatwienie człowieczej egzystencji, przejmują cechy swych stwórców, stają się bardziej ludzkie od samego człowieka – wykazują wolę istnienia, boją się o własne życie oraz wyrażają pragnienie poczucia metafizyki.
Bardzo ważne jest także zwrócenie uwagi na próbę samobójczą Hala. Mężczyzna rozczarowany światem, który zastał po powrocie, i własnym niepowodzeniem miłosnym, chcąc zakończyć swoją tragiczną przygodę, rozpędza glider do granic możliwość. Od śmierci wybawia go Eri – jego współlokatorka i kochanka. Pomimo ograniczeń nałożonych przez manipulacje genetyczne kobieta okazuje się zdolna do miłości – ratuje życie Hala i obdarowuje go uczuciem, czyli czymś, co we współczesnym świecie zdaje się już nie istnieć. Jest to dowód na to, że chemia i biologia to zbyt mało, by pozbawić człowieka tego, na czym funduje się jego podmiotowość, mianowicie zdolności do wyższych uczuć[13].
W finalnej scenie Hal wędruje w góry, gdzie kontempluje przyrodę i podziwia krwisty wschód słońca. Ma rację Andrzej Stoff, pisząc, iż jest to moment ostatecznego pojednania się z Ziemią, odrzucenie pokusy nowego lotu w kosmos, zjednoczenia się z tym, co najpierwotniejsze, poczucia siły płynącej z kontaktu z przyrodą i nieprzezwyciężalnej tęsknoty za domem[14]. Jest jednak w tej scenie coś jeszcze, Hal uświadamia sobie, iż nostalgia płynąca z wyrzucenia poza opowieść własnych czasów nigdy nie minie. Warto przypomnieć sobie, gdzie dokładnie trafia bohater:
To w tej dolinie spędziłem chłopięce lata – w starym, drewnianym schronisku na przeciwległym, trawiastym stoku Łowcy Chmur. Z rudery nie został pewno ani głaz podmurówki, ostatnie belki dawno obróciły się w próchno, a skalny grzbiet stał, niezmieniony, jak gdyby czekał na to spotkanie – może niejasna, nieuświadomiona pamięć przywiodła mnie nocą na to właśnie miejsce[15]?
Hal powraca więc w strony, skąd pochodzą jego pierwsze wspomnienia. Dom lat chłopięcych narratora stanowi w takim wypadku nie metaforę instytucji domu w ogóle, lecz metaforę tęsknoty mężczyzny do życia, które mu zabrano. Jak słusznie zauważa doktor, Bregg wykazał się niezwykłym bohaterstwem: poświęcił gwiezdnej wyprawie nie tylko własne życie, lecz także żywoty wszystkich swoich bliskich. To, że powieść kończy się zejściem narratora powieści w stronę nowego domu, jest wyrazem pogodzenia się z czasem, który minął bezpowrotnie. Kosmonauta jest świadom tego, iż już zawsze będzie się czuł wyobcowany i będzie tęsknił za czasem, w którym powinno rozegrać się jego własne życie. Ten „nowy, wspaniały świat”, okazuje się ułudą, w której człowiekowi zabrane zostało… człowieczeństwo. Społeczeństwo, w którym zapomniano o tradycjach Ojców, gdzie pojęcie moralności przestało funkcjonować, jest społeczeństwem słabym, skazanym prędzej czy później na zagładę. I jest to naprawdę ważna lekcja, której uczy nas Stanisław Lem. Ω
Łukasz Kucharczyk
Tekst ukazał się w 74. numerze magazynu “Fronda Lux”
Przypisy:
[1] S. Bereś, Tako rzecze… Lem, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2003, s. 429. [2] Ibidem, s. 429. [3] S. Lem, Rasa drapieżców, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006, s. 66. [4] Ibidem, s. 135. [5] Ibidem, s. 140. [6] W. Kudyba, Lem – felietonista, s. 426, [w:] Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2003. [7] A. Stoff, op. cit., s. 96. [8] Zob. W. Welsch, Procesy estetyzacji. Zjawiska, rozróżnienia, perspektywy, [w:] Sztuka i estetyzacja. Studia teoretyczne, red. M. Golka, K. Zamiara, Wydawnictwo Fundacji Humaniora, Poznań 1999. [9] Ibidem, s. 14. [10] Ibidem, s. 18. [11] Ibidem. [12] Ibidem, s. 149. [13] Zupełnie inaczej interpretuje ten fragment Mariusz Leś, który uważa, iż tego typu relacja Hala i Eri wynika z niekonsekwencji Lema w budowie fantastycznonaukowe‑ go świata i złamania jego wewnętrznych reguł. Zob. M. Leś, Stanisław Lem wobec Utopii, Wydawnictwo Literackie im. Adama Mickiewicza, Białystok 1998, s. 93–94. [14] A. Stoff, op. cit., s. 99 [15] S. Lem, Powrót z gwiazd, op. cit., s. 267.