Łukasz Kucharczyk: Szabla, pewex i postkolonializm

Nieskończone stepy Dzikich Pól, hulanki w przydrożnych karczmach, błysk szlacheckiej szabli i herbowa duma – Jacek Komuda przyzwyczaił swoich czytelników do operowania konkretnymi motywami.

Ostatni honorowy jest jednak powieścią odmienną, za jej sprawą twórczość Komudy wkracza na nowy, nieznany dotąd szlak, jakim jest wiek XX. Pisarz porzuca legendarne czasy XVII wieku na rzecz PRL-u lat 80., szlachecki kontusz zastępuje dżinsami z pewexu, z rączego bułanka przesiada się do malucha, a zamiast pitnego miodu sięga po butelkę białej oranżady. Również profil głównego bohatera zostaje przemodelowany – nie jest to już dostojny Pan Szlachcic, a typowy „chłopak z przedmieścia”. Dwie rzeczy w świecie Komudy opierają się jednak wielkiej fali czasu i pozostają niezmienne – szabla oraz honor.

Powieść traktuje o losach młodego szermierza Legii Warszawa Kuby Błażyka. Rozgoryczony po porażce w Spartakiadzie w Dreźnie, gdzie pomimo wyraźniej przewagi przegrywa z zawodnikiem Dynama Moskwa (jak wyznaje kierownik drużyny, Tu idzie o interesy, nad którymi nie panujemy), dostaje od losu szansę w postaci Francuza Maxa, który proponuje mu udział w Tjoście – nielegalnych walkach szermierskich organizowanych na Zachodzie. W przeciwieństwie do klubowej szermierki, tu cios szabli może odebrać nie tylko punkty, ale także życie. Komuda jest mistrzem literackiego „dziania się” – Ostatniego honorowego wypełniają intrygi, pojedynki, romanse i tajemnice, przez co lektura przypomina szarżę na nieosiodłanym rumaku. Warto jednak spojrzeć na powieść z perspektywy odmiennej, mianowicie postkolonialnej, dzięki której możliwe jest dotarcie do głębszych wymiarów znaczeniowych powieści autora Bohuna.

Przede wszystkim uwagę zwrócić należy na pejzaż historyczny opowieści, który jest niezwykle bogaty – co dziwić nie może, autor nieraz już dawał świadectwo swojego rozległego historycznego wykształcenia. Czytelnik wraz z Kubą podróżuje po zachodniej Europie, śledzi jego pojedynki w Paryżu, Stambule czy Walencji. Brzękom szabli towarzyszy nieustannie cichy szept historii – na uwagę zasługuje już sposób, w jaki autor odmalowuje PRL-owską Warszawę, jej szarość i monotonię:

Knajpa, a właściwie bar Pod Lipą zawierał w sobie cały klimat, bogactwo treści i różne odcienie szarości podmiejskiej, podwarszawskiej rzeczywistości. Mieścił się w narożnej, parterowej kamienicy, miał mały ogródek z boku, ze spłowiałymi parasolami z napisem „Pepsi-Cola”. Wewnątrz królowała ogromna lada, lodówka z przechodnimi zakąskami, nieśmiertelna waga z długą, czerwoną pionową wskazówką i kasa – solidna i kanciasta jak mauzoleum Lenina. Stoliki okryte były ceratą i ozdobione plastikowymi kwiatkami. Za bufetem na ścianie tłoczyły się napisy mające odstraszyć galantów z miasta: „Samoobsługa”, „Używalność noży tylko przy bufecie” oraz „Każdy konsument dostaje 1-ną porcję masła, 2 kostki cukru”.

Także za pomocą ludzkich relacji pokazuje Komuda atmosferę tamtych czasów – kierownik drużyny pragnie zwerbować Kubę do współpracy z SB, w barze przy literatce czystej główny bohater wraz z bratem szeptem rozmawiają o działaniach Solidarności, a przyjaciel matki Kuby jest byłym ormowcem. Pomiędzy pojedynkami Błażyka rozbrzmiewają echa smutnej komunistycznej rzeczywistości: wprowadzenie stanu wojennego, zablokowanie wyjazdu polskich sportowców na igrzyska w Los Angeles, wreszcie 89 rok i upadek komunizmu, a także przemiany i kompletny chaos gospodarczy początku lat dziewięćdziesiątych, który w ten sposób podsumowuje Komuda oczami swojego literackiego bohatera:

Kuba tonął w postsolidarnościowej elicie, wśród białych skarpetek i mokasynów, garniturów opinających bycze karki i wydęte brzuchy, pokazywanych ostentacyjnie złotych zegarków i poklepywania po plecach. Był między nową arystokracją, Potockimi, Radziwiłłami i Czartoryskimi, z których każdy dodał sobie -ski w nazwisku, przestawił dwie literki albo zmieniał nazwisko jak żona. Prawdziwi polscy panowie – gdyby dożyli tych czasów – pewnie bierzmowaliby im kijami zgrubiałe bose pięty na rybnych stołach albo w rynsztoku.

Warto zwrócić uwagę na to, że pisarz ukazuje, jak historia przenika się, jak zatacza heglowskie koło. Losy Kuby Błażyka łączą się z losami Samuela Przeździeckiego – przedwojennego rotmistrza, uczestnika obrony we wrześniu 1939 roku.

I właśnie ten szczególny amalgamat historyczny pozwala spojrzeć na Ostatniego honorowego z perspektywy postkolonialnej. Z jednej strony przedstawiony zostaje bogaty i wolny Zachód, z drugiej prymitywny i ciemiężony „jedynym słusznym ustrojem” Wschód. Polska zdaje się zawieszona pomiędzy obiema tymi siłami. Ewa Thompson dzieli literaturę polską na przedrozbiorową i rozbiorową. Pierwszą charakteryzują spokój, ład i harmonia. Drugi typ odznacza się nerwozą, niepokojem i goryczą. Idąc za głosem badaczki: Głęboka przepaść oddziela normalność Paska od neuroz Mickiewicza, spokój Kochanowskiego od goryczy Wyspiańskiego. Od momentu rozbioru naszą literaturę cechuje według Thompson nietzscheański resentyment – zgoda na cierpiętnictwo, poczucie poniżenia przez los i ludzi, postawa ofiary i litowania się nad sobą. Resentyment ten widoczny jest zresztą nie tylko w literaturze, ale we wszystkich sferach życia, takich jak polityka i szeroko rozumiana kultura. Warto dodać, iż autorka, pisząc o najbardziej aktualnych powieściach polskich, stwierdza, że, przynajmniej w niektórych z nich: brak szacunku dla samego siebie jest uderzający.

Czy tak rozumianą kategorię postkolonializmu można odnaleźć w powieści Komudy? Wydaje się, że nie do końca. Autor ukazuje Polaków jako naród dumny, niegodzący się na obecny stan rzeczywistości i gardzący żelazną kurtyną. Wystarczy rzucić okiem na opis przyjęcia zorganizowanego po przegranym finale Spartakiady, który jest dowodem na to, że nawet w mrocznych czasach stanu wojennego pamięć o wielkiej i wolnej Rzeczypospolitej wciąż jest żywa:

– Wiesz, jak się pije po szlachecku?

Niemiec pokręcił głową, więc starszy z Błażyków złapał kieliszek szwaba, jednym ruchem ułamał nóżkę i wręczył resztę osłupiałemu Felixowi.

– Lejcie mu, lejcie! – zachęcał kolegów Kuba. – Do dna. To jest kulawka polskiego pana! Żeby nikt nie mógł jej odstawić po napełnieniu.

Za pomocą mowy pozornie czytelnik ma szansę wniknąć w umysł głównego bohatera i usłyszeć jego sprzeciw wobec wrogiego reżimu, podobnie rzecz ma się z relacją głównego narratora:

Ludowa ojczyzna mogła spać spokojnie, bo skupiono sześćset trzydzieści dziewięć tysięcy ton rzepaku, a więc o sto tysięcy więcej niż przed rokiem, zebrano sto czterdzieści osiem tysięcy ton zboża, pomimo że brakowało sznurka do snopowiązałek. Przy okazji zaś, jak podawała Wolna Europa, zagraniczny dług urósł do prawie trzydziestu miliardów dolarów i mógł w zasadzie rosnąć długo i namiętnie, bo peerelowski kołchoz Jaruzelskiego i Olszowskiego i tak nie był w stanie spłacić nawet dziesiątej części tej sumy .

Więc nie zgoda na cierpiętnictwo i los ofiary rządzą bohaterami Komudy, a raczej ponura kontestacja, pogarda dla komunistycznej propagandy oraz pamięć o tradycji, pozwalają one na ufundowanie własnego „ja” na trwałej świadomości historycznych źródeł i ocalenie tego, co Ryszard Legutko nazywa „duszą polską”. Podczas pisania o Ostatnim honorowym nie sposób zapomnieć właśnie o jego Eseju o duszy polskiej. Autor podejmuje się zadania stworzenia zbiorowego portretu współczesnych Polaków i próby analizy stanu ich świadomości narodowej. Pisze, że schematyczny Polak XXI wieku to człowiek „znijaczony”, „pospolity”, oderwany od historii i żyjący w przeświadczeniu, że nie ma nic wyjątkowego w byciu Polakiem. Takiego stanu rzeczy winny jest PRL, który systematycznie wymywał polskość z Polaków – prawda historyczna zastąpiona została „nową” prawdą, podobnie jak narodowi bohaterowie czy ważne dla polskiej tożsamości dzieła.

Jednakże główny bohater Ostatniego honorowego wymyka się tej definicji – to przecież on pamięta o dawnych tradycjach ucztowania, otwarcie szydzi z komunizmu, a najważniejszym symbolem pamięci narodowej staje się szabla, którą zamawia do pojedynków – husarska, bogato zdobiona, jakby żywo wyjęta z dawnych czasów. Bardzo istotne jest również historyczne odbicie Kuby – pierwszy ułan II Rzeczypospolitej, generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski. Choć postać generała pojawia się epizodycznie, zdaje się, że momentami jego duch rozbrzmiewa w postaci Kuby. Zwraca uwagę szczególnie hulaszczy tryb życia Kuby po kilku wygranych w Tjoście – drogie alkohole, piękne kobiety i pojedynki na szable… przecież z tego Wieniawa-Długoszowski był znany. Co ciekawe, słynna historia z czapką powracającą z balu osobnym samochodem, powtarza się w historii ojca Jakuba: Pajacował najlepiej wasz ojciec. Jak wracał ze zdrojowej do domu, to dwiema taksówkami. W pierwszej jechała czapka, w drugiej on sam. Jak… jak ułan przedwojenny. Ta osobliwa łączność jest w twórczości Komudy świadectwem na to, że komunizm nie zdołał wymazać z Polaków pamięci o II Rzeczypospolitej, która wciąż w nich trwa i stanowi istotny fundament.

Warto w końcu wspomnieć o obrazie Innego oczami Polaka, czyli o podróżach Jakuba na Zachód. Szczególną uwagę przykuwa opozycja w opisie Polski i państw zachodnich. W ojczyźnie Błażyka króluje szarość, opisy budynków i ulic w pełni ukazują estetykę à la sovietique, w sklepach półki święcą pustkami, a pewex jest czymś mitycznym i nieosiągalnym dla zwykłego śmiertelnika. Przeciwwagą dla rzeczywistości stanu wojennego staje się szczególnie pierwsze miejsce pojedynku Kuby, czyli Paryż. Jawi się on jako miasto świateł, wielkomiejskiej mody i różnorodności. Oferty sklepowe przepełnione są wszystkimi możliwymi dobrami, podobnie jak stoły na przyjęciach, które poprzedzają pojedynki szablistów. Nie dziwi więc, że pierwszy kontakt z tym, co obce, wywołuje w bohaterze szok:

Błażyk wkrótce czuł się jak ostatni rozbitek napoleońskiej armii. Wokół był gwar, same obce twarze. Kolorowi, Francuzi mijali go obojętnie. Nie mógł powstrzymać się, aby nie zerkać na Murzynów – czarnych jak węgiel, ustawiających się do odprawy do jakiegoś zagranicznego lotu; nie był to typowy widok w Polsce .

Portretując mieszkańców różnych krajów, Komuda wiernie oddaje ich najbardziej rozpoznawalne cechy narodowe. Francuzi są eleganccy, wytworni i zmanierowani, Włosi temperamentni i nadpobudliwi, Niemcy szorstcy i zdyscyplinowani, Rosjanie butni i wulgarni. Nie sposób nie docenić także wiernego odwzorowania kulturowego. Na francuskich stołach królują wino i ser, przed pojedynkiem w Turcji Kuba zaciąga się sziszą i popija raki. Komuda wiernie odwzorowuje także krajobraz europejskich miast, czyni to niemal tak precyzyjnie, jak gdy opisuje Warszawę.

Co czyni Ostatniego honorowego powieścią udaną? Odpowiedź nie jest trudna. Przede wszystkim to, że Jacek Komuda w całkowicie odmiennym okresie historycznym wciąż pozostaje literackim sarmatą, piewcą dumnych czasów Rzeczypospolitej – nawet jeśli jest ona już zupełnie inna, to autor z wiarą i energią wpuszcza do świata burzliwego XX wieku promienie dawno minionych bitew i wielkich bohaterów.

Tekst pochodzi z kwartalnika “Fronda Lux”, nr 75.