Wielkimi krokami zbliża się – i oto jest – Polskie Zwycięstwo! Zaczęte wielką literą nie bez powodu. Oto naród cierpiętników, wojowników o wolność waszą (i naszą), ten Frodo Europy ma swoje Zwycięstwo od czasów starego Wiednia. W rocznicę tegoż Zwycięstwa wypada, abyśmy się nad nim a) – pochylili oraz b) – poświętowali sobie. O punkt a) się nie martwię, potrafimy o sobie napisać opasłe tomiszcza, a jeżeli chodzi o punkt b), to również jestem spokojny – w Polsce problemu nie ma problemu nawet ze świętowaniem porażek. Swoją drogą Polacy (a szczególnie część polskich mediów) mają tę „fenomenalną” przypadłość, że porażki pięknie fetują, ale kiedy coś im się naprawdę uda, to na głowie staną, żeby odebrać swoim krajanom sukces. Polak? A co mu się może udać? No, chyba że Cudem…
Polska historia, jaka była każdy wie. Zostało to przemielone i przewałkowane na tysiąc sposobów. O tym, jakie ziarno zasiały w naszym narodzie dwa wieki niewoli (z małymi przecież przerwami), też już chyba wiadomo. To jest jeden z tych momentów, o których specjalnie gadać nie trzeba – Zwycięstwo należy przeżyć. I tym przeżyciu, o tej życiodajnej mocy i twórczej refleksji, które wypływają ze Zwycięstwa, nie możemy zapominać, zwłaszcza kiedy wychowani zostaliśmy w podziemiu historii. Wiecznie ideowi, wiecznie oddani, wiecznie z bronią w ręku – zawsze wierni i pierwsi do jakiejkolwiek walki. Mało jest wielkich narodów historycznych, które mimo stroszenia piór (każdy przecież to robi) są tak nieśmiałe i zakompleksione jak Polacy. W tej konstelacji narodów niekiedy przypominają ucznia, który za każdą kolejną pałą w dzienniku, ku szyderczemu podziwowi kolegów i koleżanek pilnie rwie się do nauki, żeby w rezultacie dostać kolejną. Ale czasami nadchodzi ten moment – jak w protestanckich filmach – ten kaleka z ławki rezerwowej, wchodzi na murawę, ściska mocno swój kij baseballowy i… wybija piłkę w kosmos (bo na tym chyba dla Europejczyka polega baseball?). „Friendzoneująca” go wcześniej czirliderka daje mu buziaka, koledzy z drużyny ściskają, tata jest dumny – raj za sprawą Deus ex machina.
U nas było trochę inaczej – po meczu przyszło dwóch szkolnych łobuzów i 20 lat później posłało nas prosto na OIOM. Ale jednak coś zostało – pamięć, energia, dziwaczny duch walki i solidarności, który połączył rozczłonkowany naród. Nowa krew nagle rozpiera żyły, to wszystko wlewa w człowieka/naród Zwycięstwo. Oczywiście mówiąc o bitwie pod Warszawą, przesadzać nie można. Refleksji nad historią nie czerpie się z aforyzmów. Nasze Zwycięstwo nie przyszło przecież samo, skończmy z pogrobowcem twórczości Strońskiego, że Polacy mogą wygrać tylko Cudem. Jak Polacy się do meczu przygotowali – tak ten mecz skończyli. Niezależnie od tego, czy byli suchymi kujonami, Chrystusami narodów, czy bandą sobiepanów jeżdżących na chłopskich karkach – jak nieustannie uczy nas nauczycielka życia – potencjał na porażkę drzemie w każdym narodzie. A contrario powiemy, że identycznie jest z potencjałem na zwycięstwo, a żeby go odkryć kluczowe, jest jedno – nie oszukiwać się. Nie możemy oszukiwać się, że jesteśmy silni, zwarci i gotowi, a myślicieli musimy słuchać, a nie zamykać w Berezie albo osadzać wyłącznie w roli zabawnych Stańczyków – twórców anegdotek. Ale skończmy z tym kaznodziejstwem – 100 lat temu siła zbrojna Narodu Polskiego – Wojsko Polskie, pokonało Armię Czerwoną niosącą niewolę Polsce i Europie. Wnioski wyciągajmy, ze Zwycięstw się uczmy – jako naród na to zasłużyliśmy. Polacy niejednokrotnie pokazali, że umieją pięknie cierpieć, 100 lat temu pokazali, że potrafią pięknie zwyciężać.
Szymon Doliwa
REDAKCJA:
Zarząd: Jerzy Kopański (redaktor naczelny), Tomasz Krok.
Redakcja: Szymon Doliwa, Jarosław J. Żejmo.
Współpracownicy: Krzysztof Bielecki, Monika G. Bartoszewicz, Marcin Darmas, Marcin Herman, Łukasz Kucharczyk, Anna Stępniak, Maciej Woźniak.
Miesięcznik Lux jest dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, pochodzących z Funduszu Promocji Kultury