Często po zachowawczej stronie barykady zdaje się słyszeć trwożliwy krzyk – świat się kończy! Z niesmakiem odwracamy wzrok od postępującej rewolucji obyczajowej, załamujemy ręce nad upadkiem autorytetu władzy i ubolewamy nad rozlazłością współczesnego społeczeństwa. Nic dziwnego, skoro pod mikroskopem kładziemy jedynie Europę oraz północną część kontynentu amerykańskiego. Wynikający z ogromnego postępu technologicznego i filozoficznego europocentryzm przybiera nieznośną formę klapek na oczy, dzięki którym zapominamy o większości widzialnego horyzontu. O ile takie podejście było zupełnie zrozumiałe w czasach gdy na pokładach pancerników do każdego zakątka świata docierała „dobra nowina” o Europie i jej cywilizacyjnych zdobyczach, o tyle dziś wydaje się z lekka nieaktualne. W drugim narożniku stoi silny konkurent – prastara, choć nieco zastygła Azja.

Wieki temu, przed epoką globalizacji, wszystkie potęgi polityczne, nawet te o ogromnych rozmiarach, miały znaczenie wyłącznie lokalne. Przed erą informacyjną nie było możliwe silne wywieranie wpływu na odległe terytoria. Stąd odległość, jaka oddzielała Europejczyka, który zbudował całkiem nową, zróżnicowaną, choć uniwersalną cywilizację, od Chińczyka, który zajmował obszar równy cywilizowanej Europie i rządził państwem często ludniejszym niż wielkie połacie starego kontynentu, była na tyle duża, że nie miała wpływu na faktyczne losy rozwoju tych cywilizacji. Dopiero wyścig technologiczny, który z biegiem czasu jak się okazało, został wygrany przez Europę, spowodował nieuchronną konfrontację. Namacalnym dowodem tego zwycięstwa niech będzie japoński cesarz-bóg, który występuje przed światem w angielskiej jaskółce, a tradycyjne ciemno-porańczowe szaty zakłada jedynie od święta.

Jednak przybranie przez państwa i ludy Azji zewnętrznych oznak sposobu bycia, przypominających nasze, Europejskie, nie powinno zwalniać nas z obowiązku refleksji nad stabilnością i racją bytu tego dziejowego status quo. Azja jest o wiele bardziej złożonym tworem (bo ciężko przecież jej substancję porównać do jednego organizmu). Ten potężny kontynent jest zamieszkany tak przez plemiona syberyjskie żyjące w rozproszeniu, przez zdyscyplinowanych Chińczyków, karnych Japończyków, starożytne narody Persów i Asyryjczyków etc. Biorąc pod uwagę kryterium geograficzne, śmiało możemy stwierdzić, że wszystkie wyznawane obecnie wielkie religie narodziły się właśnie w Azji. Ten ogromny kontynent jest kolebką wielu różnych ludów, których imperia oparte na rozmaitych systemach wartości powstawały i ginęły. Azja, nawet ta mniejsza, przytłaczała Europę przepychem, rozmiarem despotii i oczywiście liczebnością jej mieszkańców.

Już starożytni Grecy musieli stawiać czoła setkom tysięcy hord kserksesowych. Azja z pełnym impetem przypomniała o sobie również w XIII wieku, gdzie na koniu Temudżyna wbiła się w Europę klinem od wschodu – wówczas swoim wirusem na zawsze zaraziła nobliwą Ruś, która kaszle nim od setek lat na całą wschodnią część Starego Kontynentu. Azja, choć bardzo odległa, nigdy tak jak dziś, choć pod płaszczem westernizacji, nie miała szansy skutecznie (umyślnie lub nie) oddziaływać na losy świata. Tam zaczyna rozstrzygać się stan zdrowia armii, państw, gospodarek światowych i organizmów ludzi. Nie da się ukryć, że pierwsze skrzypce w azjatyckim koncercie mocarstw gra Chińska Republika Ludowa. Chińska wojna handlowa i manipulacje kursem juana odciskają swój ślad w światowej gospodarce. Nie bez znaczenia jest też stan zdrowia Chińczyków – wszak duża część ostatnich epidemii pochodziła właśnie z państwa środka. W 2003 roku dusił nas SARS pochodzący z Guangdong, potem pociliśmy się na ptasią grypę z Hongkongu, a teraz kaszlemy w związku z COVID-19 z Wuhanu. Możemy za Metternichem spokojnie powiedzieć, że kiedy Chiny kichają, cała Azja ma katar, a jeżeli Azja to i cały świat. Dlatego tym uważniej powinniśmy próbować wartościować swoją pozycję cywilizacyjną względem Azji. Czas się skończył, ciężar rzeczywistości przesunął się z Greenwich daleko na wschód. Zostawcie Chiny, niech śpią, bo kiedy się obudzą, świat zadrży…

Szymon Doliwa

Okładka: Narodowe Archiwum Cyfrowe, 3/1/0/5/2803/114271



REDAKCJA:

Zarząd: Jerzy Kopański (redaktor naczelny), Tomasz Krok.

Redakcja: Szymon Doliwa, Jarosław J. Żejmo.

Współpracownicy:  Krzysztof Bielecki, Monika G. Bartoszewicz, Marcin Darmas, Marcin Herman, Łukasz Kucharczyk, Anna Stępniak, Maciej Woźniak.


Miesięcznik Lux jest dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, pochodzących z Funduszu Promocji Kultury