Realizm polityczny jest ciężkim kawałkiem chleba. Odrzucenie maksymalizmu moralnego (bardzo silnego w polskiej tradycji politycznej) jako nierealistycznego i  co za tym idzie nieefektywnego, niesie ze sobą konieczność ponawiania pytań o przekraczanie granic. Całkowicie zrezygnować z cnoty polski realista nie chce – choć przecież deklaruje, że zrezygnować z niej trzeba.

Powtarza Bismarckowy bon mot o luksusie własnego zdania, powtarza, że najważniejszy jest interes, że słuszność to oręż niewystarczający. Próbuje niekonserwatywnie reformować polskie doświadczenie. Nie przepadając za modernizmem modernizuje, chcąc widzieć sprawy takimi jakimi są, a nie dorabiać im sensów, które brzmią mądrze i szlachetnie, gotów złapać jest za gumkę i ołówek, aby poprawiać narodowe dzieje, odpowiadając na podobne zabiegi tzw. romantyków. Romantycy żyją mitem, pozytywiści-realiści chcą fabryk. Dla pierwszych liczy się metafizyka i mgliste niekiedy pojęcia, realiści chcą policzalnych efektów, które można z łatwością wpisać do arkuszu, doglądając, czy prace prą we właściwym kierunku. Jednocześnie pokusie gmerania przy faktografii dla uwydatnienia swoich tez ulegają coraz częściej. Nie chcą być gorsi od romantyków. Pożytku z tego nie czerpie ani wspólnota, ani nerwy zaciekłych polemistów z piórami plującymi atramentem racji ostatecznych, a historia, gdyby mogła, pewno sama by nad sobą uroniła łzę.

 Zderzyliśmy się na początku tego roku ze ścianą obcych narracji historycznych i okazaliśmy się nieprzygotowanymi amatorami. Wiele trudu za cenę wizerunkowej klęski kosztowało łagodzenie konfliktu polityk historycznych polskiej i żydowskiej.  Okazało się, że dyskutowanie na krajowym podwórku o sensie polskiego poświęcenia nie porusza świata, który uprościł i wykrzywił historię tak, byśmy okazali się winni zbrodni niemieckich. Hasło „wybierzmy przyszłość” skompromitowało się wobec historii, która chciałaby rozliczać nas bardzo współcześnie i bardzo wymiernie. I cóż nam ze sporów romantyków i pozytywistów?

W samym Berlinie pracuje kilkadziesiąt jednostek kulturalno-historycznych, które skutecznie zajmują się opowiadaniem niemieckich dziejów tak, ażeby młody Helmut absolutnie nie czuł się nieswojo, gdyby ktoś go zapytał o dziadka. Wersja historii o dziadku młodego Helmuta, dzielnego opozycjonisty demokratycznego, antyhitlerowca i antynazisty, represjonowanego i umęczonego traumą narodowego socjalizmu (choć odznaczonego krzyżem rycerskim za odwagę, no bo jak) jest kolportowana na cały świat. I jest chętnie przyjmowana. Nie tylko dla Helmuta jest ona miła, wygodna, a nawet i trochę prawdziwa. Patrząc na zbrodnie niemieckie w czasie II wojny światowej, łatwo dostrzec, że wielu z nich rzeczywiście nie popełnili Niemcy. Oczywiście decydentami i ideologami działań Waffen SS byli Niemcy. Jednak połowa SS-mannów Niemcami nie była. Kim byli nie-Niemcy w czarnych koszulach? Przypomnijmy. Francuzami (dywizja imienia Karola Wielkiego broniła przed Sowietami Berlina w 1945.), Włochami, Estończykami, Łotyszami, Belgami, Holendrami, Ukraińcami, Węgrami i nie tylko. Czarne mundury nosili nawet Anglicy (kilkudziesięciu, ale jednak) i Hindusi. Polacy czarnych koszul nie nosili. Jakże dziwić się światu, że chętnie przyjmuje termin „naziści” lub „hitlerowcy”? Przecież w niemieckich zbrodniach, także w holokauście brali udział przedstawiciele kilkudziesięciu innych nacji. I co robić, niuansować? Dywizja Prinz Eugen wykazała się  w 1943 roku  wyjątkowym bestialstwem, szczególnie w jednostkach złożonych z Serbów, Chorwatów, Rumunów i Węgrów?  Naziści są wygodni nie tylko dla Niemców. Wprawdzie wyjątkowo perfidne jest zrzucanie odpowiedzialności za te czyny na Polaków, którzy wbrew niemądrym wyznawcom idiosynkrazji Grossa – nie mają sobie nic do zarzucenia w sprawie II wojny światowej. Kolaborantów i volksdeutchów było u nas tak niewielu, jak nigdzie indziej  (odpowiedzialność moralna), żaden organ władzy państwowej nie poparł działań Niemiec (odpowiedzialność polityczna).

Jak odpowiedzieć na te zarzuty? Uzbrojeni w prawdę do tej pory wskóraliśmy niewiele. Napisanie tysiąca monografii oczywiście nie rozwiąże problemu. Efektywne działania na polu kulturalnym wydają się jedyną drogą do popularyzacji oczywistych dla nas prawd o II wojnie światowej. Nie sądzę jednak, żeby superprodukcja filmowa w oczach światowej opinii publicznej odmieniła nasz wizerunek. Film o tak obrzydliwej postaci jak Stauffenberg powstał, gdy świat był gotów wysłuchać i przyjąć wersję o dobrych Niemcach, którzy walczyli z nazizmem. Niemieckie fabryki swojej wizji historii przygotowały grunt pod takie produkcje. Na pozytywne reakcje odbiorcy także zostali przygotowani.

Czy powinniśmy dyskutować o filmach, czy o naszych fabrykach narracji historycznych, których wciąż mamy niewiele? Czy powstanie warszawskie jest właściwym i jedynym polskim towarem eksportowym z zakresu narracji? Czy musimy kontynuować kult klęsk, czy warto byłoby przypomnieć  światu i przede wszystkim sobie, że potrafimy zwyciężać? Czy duch polski gotów jest realizować się wyłącznie w postmesjanistycznym paradygmacie kulturowym? Czy oddać monopol zwycięstw jednoosobowemu przedsiębiorstwu rozrywkowemu Lech Wałęsa  sp. z o.o.?

Te pytania wymagają odpowiedzi.  W dyskusjach o naszej historii trwa od stu pięćdziesięciu lat walka pozytywistów z romantykami. Romantycy mają pióra, moralną słuszność, ale i stworzyli kilka instytucji, które solidnie wykonują swoją robotę. Gdzie do cholery są fabryki pozytywisów-realistów? Czy zapał w krytyce powstań nie okazuje się ważniejszy od przygotowania planu budowy Muzeum Bitwy Warszawskiej? Czy realizacji jakiegokolwiek postulatu, który wzbogacałby naszą kulturę i przydałby się w walce o polskie dobre imię? A może konserwatywnym reformatorom narodowych mitów brakuje na to sił sił? 

Pozytywizm bez fabryk to przecież nonsens.

redaktor naczelny
Jerzy Kopański




REDAKCJA:

Zarząd: Jerzy Kopański (redaktor naczelny), Tomasz Krok, Mateusz K. Dziób.

Redakcja: Rafał Niewiadomski (sekretarz redakcji), Oliwia Kacprzak (korekta i redakcja), Joanna M. Kalbarczyk, Maciej Kalbarczyk, Paweł Rzewuski, Jarosław J. Żejmo.

Współpracownicy: Krzysztof Bielecki, Monika G. Bartoszewicz, Marcin Darmas, Marcin Herman, Łukasz Kucharczyk, Martyna Ochnik, Anna Stępniak, Maciej Woźniak.


  • mkidn_01_cmyk

  • Miesięcznik LUX finansowany jest przez
    Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego