Nazajutrz po śmierci gazety nazwałyb Adama Hollanka założycielem miesięcznika popularnonaukowego „Fantastyka”. U kresu drogi dogoniła go młodzieńcza przeszłość. Był prasowym reporterem i popularyzatorem. Wydał kilka książek o medycynie, nauce, technice.
We mnie jest przecież mrowisko różnych pożądań, różnych pragnień. Życiowe role (popularyzatora, autora SF, dziennikarza redagującego w latach 60. tygodnik kulturalny w Krakowie, redaktora „Fantastyki”, prozaika współczesnego, poety, autora lwowskich wspomnień i scenariuszy…) przychodziły po kolei, w każdej chciałem być dobry – powiedział mi w wywiadzie Przeżyłem wiele pożarów („F” 12/88). – Może stopniowo wyrastałem z każdej z nich? Może z czasem, choć pewnie nieoczekiwanie, fantastyka stawała się coraz ważniejsza? Dla mnie i dla nas wszystkich.
Pierwszy numer miesięcznika literackiego „Fantastyka” ukazał się niemal dokładnie w jego sześćdziesiąte urodziny. Wydaje się, że to dobry moment na rozpoczęcie dzieła życia. To właśnie Adam skompletował zespół i stworzył ramy pisma, nadając mu kształt bliski kanonicznemu. Za jego kadencji (1982–1990) nakłady były najwyższe i z powodzeniem wydawaliśmy dodatki: „Komiks–Fantastykę” oraz „Małą Fantastykę”. W trudnych latach 80. kierowane przez Adama pismo stało się szansą dla czytelników i twórców na ucieczkę w krainę wyobraźni.
Wszystkie moje fantastyczne powieści i opowiadania napisałem przed objęciem „Fantastyki”. Potem, owszem, ukazywały się wznowienia albo rzeczy wydobyte z szuflady. Ale od 1982 nie napisałem ani linijki SF – zwyczajnie łapię się na tym, że brak mi odwagi. Jeśli człowiek wysoko podnosi innym poprzeczkę, to po prostu nie ma prawa sam jej sobie obniżać – powiedział jeszcze. Ale kiedy ukazałysię wznowienia jego Katastrofy na Słońcu Antarktydy czy Zbrodni wielkiego człowieka, można było z łatwością dostrzec, że jużdwie dekady przed falą socjologicznej SF młody Hollanek nieprzyjmował bezkrytycznie objawień nowego wspaniałego świata,lecz tropił jego sprzeczności i diabolizmy. Nawiązywał do poetykipowieści kryminalnej, świeżo przywróconej do łask, opiewałtechnikę przyszłości i trochę się jej bał. Toteż, choć nie rządził nanaszych listach lektur, szybko poznał się na nowej polskiej fantastycei dał jej zielone światło. Docenił zwłaszcza jej parantelez romantyzmem.
Był szefem wymagającym, lecz niedokuczliwym, otwartym i gotowym do zmiany decyzji. Człowiek z wielu światów (ukochany Lwów, Kraków, Warszawa), kultur i profesji, świadek bolesnych kataklizmów, jakie dotknęły Polskę od 1939 roku, z łatwością nawiązywał kontakt z młodym zespołem. Jego żona Ewa czuła się w redakcji jak w domu, a w tych momentach, kiedyśmy się z Adamem spierali, okazywała się mistrzynią pojednań…