Wgląd w kino rodem z dawnej Jugosławii opowiadające o II wojnie światowej na Bałkanach prowadzi do negatywnych wniosków co do artystycznej jakości fabuł realizowanych w epoce Josipa Broz Tito, ale zarazem wskazuje na to, jak ważna z politycznego i społecznego punktu widzenia była to część tamtejszej kultury.
Gdy zestawiamy ze sobą pojęcia „Bałkany” i „kino wojenne”, pierwsze skojarzenie, które przychodzi do głowy to wojna na Bałkanach z lat dziewięćdziesiątych. Jednak chociaż krwawy konflikt, który doprowadził do rozpadu Jugosławii, pozostawił po sobie wiele znaczących tytułów z kinematografii kilku krajów (wymienić wypada tylko „Ziemię niczyją” Denisa Tanovicia, czy „Piękna wieś pięknie płonie” Srdjana Dragojevicia), nie tylko ta wojna znalazła odbicie w bałkańskiej sztuce filmowej. Również druga wojna światowa widziana okiem jugosłowiańskiej kamery doczekała się szeregu filmowych ujęć. Czy znalazły się wśród nich filmowe perły? Z tej kwestii nie warto robić tajemnicy i można ją wyjaśnić z miejsca – nie. To jednak nie oznacza, że tytuły traktujące o rozwoju wypadków II wojny na Bałkanach nie zasługują na wspomnienie. Powód ku temu jest jednak nieco odmienny i wiąże się nie tyle z artystyczną jakością tamtych obrazów (ta bowiem jest mocno wątpliwa), co z ich historycznym i politycznym znaczeniem rzucającym światło na specyfikę bałkańskiego świata słusznie minionej epoki.
KINOWA PARTYZANTKA
Kino traktujące o II wojnie światowej na Bałkanach to w zasadzie synonim jugosłowiańskich filmów „partyzanckich” powstających w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Już sam ogólny zakres dat wystarczy, by zorientować się, jaka była zarówno geneza oraz specyfika tamtego kina, jak i z jaką postacią było ono nierozerwalnie związane. Josip Broz Tito, jedynowładca Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii, a także, a może przede wszystkim, niegdysiejszy dowódca Narodowej Armii Wyzwolenia Jugosławii – to właśnie jego persona stanowiła największą inspirację kina partyzanckiego tworzonego na Bałkanach przez przeszło dwie dekady. Jak nietrudno się domyślić, w filmach tych tworzonych w Jugosławii w tym okresie partyzantka wyzwalająca region spod jarzma Niemców i wprowadzająca ustrój socjalistyczny była prezentowana w sposób pozytywny i heroiczny, a członkowie NOVJ jawili się jako bohaterowie walczący o wolność i sprawiedliwość. Protagonistą nie raz bywał zresztą sam Tito, który jako mąż stanu, czy wybitny strateg sam czuwał nad przebiegiem walk o wyzwolenie Jugosławii.
Przegląd tytułów wojennych ukazujących bałkańską II wojnę to tym samym w istocie wgląd w realizację spójnej jednolitej strategii narracyjnej. U podstaw jej założeń leżą takie cele jak budowa pozycji wodza w powszechnej świadomości obywateli, ukazanie dokonań partyzantów z Narodowej Armii Wyzwolenia Jugosławii jako czynów jednoznacznie szlachetnych, a poprzez ten proces budowanie narodowej dumy i jedności. Zresztą również jedności Jugosławii, którą Tito przez lata próbował scalić w jedno socjalistyczne państwo, nie zważając na różnice narodowe, czy religijne dzielące Bośniaków, Chorwatów, Serbów i inne bałkańskie nacje (to zresztą znalazło odbicie i w omawianym kinie wojennym, w którym próżno szukać akcentów wskazujących na takie wewnątrz-narodowe konflikty). Z jednej strony powstaje pokusa, by zrezygnować z przytaczania kolejnych tytułów i skwitować problem stwierdzeniem, że oto mamy do czynienia z kolejnymi inkarnacjami jednego i tego samego filmu. Na kilka ważniejszych jugosłowiańskich filmów partyzanckich warto jednak spojrzeć z osobna, bo po pierwsze, dopiero wtedy z całą mocą uwidacznia się wspominana narracyjna strategia, a po drugie, znaleźć można wśród nich filmy, nawet jeśli nie wybitne artystycznie, to z pewnością ciekawe z innych względów.
WYPROWADZIĆ DZIAŁA, WPROWADZIĆ ORSONA WELLESA!
Najważniejsze „partyzanckie” obrazy pochodzą z lat siedemdziesiątych, ale już w poprzedniej dekadzie pojawiały się filmy warte wspomnienia. Pierwszym z nich jest pochodzący z 1963 roku „Desant na Drvar”. Akcja tego tytułu rozgrywała się wiosną 1944 roku. Zgodnie ze specjalnym rozkazem samego Hitlera oddział Niemców działający w Belgradzie pod dowództwem generała Rendulicha miał za zadanie rozbić działający tam sztab narodowo-wyzwoleńczej armii. Niemcy dążyli także do schwytania samego Josipa Tity. Naturalnie, dzięki bohaterskiej postawie, nieustępliwości i przebiegłości powstańców plany najeźdźcy zostają udaremnione.
Kolejny film z lat sześćdziesiątych wart wspomnienia to „Przeprawa” (czy też „Most” wedle oryginalnego tytułu). W filmie Hajrudina Krvavaca (dość płodnego „partyzanckiego” reżysera, który nakręcił również „Dywersantów” i „Walter broni Sarajewa”) tym razem widzowie nie mieli okazji zobaczyć Tito we własnej osobie, ale zaprezentowane czyny partyzantów walczących o wyzwolenie Jugosławii były równie heroiczne. Dzielni wojacy tym razem musieli wysadzić tytułowy most o strategicznym położeniu i dzięki temu powstrzymać ataki Niemców. Wyjątkowo dobrze zabezpieczony obiekt wydawał się prawie niemożliwy do sforsowania. Jedyną osobą znającą jego słaby punkt był architekt pracujący przy budowie mostu. Ten początkowo nie chciał współpracować z partyzantami i niszczyć swojego dzieła, ale jak wypadki potoczyły się dalej, można się domyślić – walka o dobro ojczyzny okazuje się ważniejsza, a bohaterowie odnoszą triumf.
Heroizm, fabuła realizowana wedle podobnego schematu (walka z najeźdźcą osnuta wokół głównej akcji, potyczki, czy zdarzenia) i koncentracja bardziej na prezentacji scen batalistycznych, niż na rysach psychologicznych bohaterów – to wyróżniki stylu tych produkcji widoczne już w dwóch pierwszych przytoczonych przykładach. Imion postaci w istocie nie warto przywoływać, gdyż poza samym Tito pojawiającym się tu i ówdzie partyzanci z jugosłowiańskich filmów wojennych zlewają się w jednego wielkiego bohatera zbiorowego. Nawet jeśli poznajemy ich osobiste historie, z zasady są one ledwo zarysowane i pełnią bardziej funkcję wypełniacza, niż realnego trzonu fabularnego. Wszystko służy bowiem nadrzędnemu celowi – ukazaniu męstwa partyzantów i heroicznych podwalin rodzącej się Jugosławii. Z tego też względu filmy partyzanckie mogły pochwalić się jedną cechą, o której dziś tylko pomarzyć może, chociażby polska kinematografia – budżetem i możliwościami pozwalającymi na wykreowanie właściwie dowolnych scen batalistycznych. Socjalistyczna władza nie szczędziła środków, by w jak najbardziej efektowny sposób pokazać rozmach filmowych wydarzeń. Dlatego też w filmach tych możemy zaobserwować prawdziwe uzbrojenie, mundury czołgi, jak najbardziej realne i nieraz zapierające dech w piersiach eksplozje oraz nierzadko dziesiątki, czy wręcz setki prawdziwych wojskowych występujących w rolach statystów.
Spośród obrazów powstałych w latach sześćdziesiątych najwięcej rozmachu miała pod tym względem „Bitwa nad Neretwą” z 1969 roku. Film Velijko Bulajicia (również autora takich filmów jak „Wojna”, czy „Zamach w Sarajewie”) to bezsprzecznie najbardziej imponująca produkcja tamtej dekady pod względem rozmachu, jakości wykonania, obsady, czy światowego splendoru. Dość powiedzieć, że w 1970 roku produkcja ta biła się o Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego, ostatecznie przegrywając z „Z” Costy-Gavrasa. Fabułę oparto na autentycznych wydarzeniach, co rzecz jasna nie przeszkodziło w zachowaniu pewnych obowiązkowych scenariuszowych elementów. Akcja filmu zaczyna się w 1943 roku, gdy Niemcy wspierani przez Włochów zaczynają walkę przeciw partyzantom prowadzonym przez Josipa Tito. Partyzanci wraz z tysiącami zagrożonych cywilów ratują się ucieczką przez most na tytułowej rzece. Jak toczą się wydarzenia, wiadomo, ale nie fabuła stanowi o wyjątkowości tego obrazu, lecz realizacja i skala rozmachu wyjątkowa nawet jak na ówczesne jugosłowiańskie standardy. W produkcji filmu wzięło udział aż 10 tys. żołnierzy, wykorzystano wiele czołgów T-34 będących w arsenale jugosłowiańskiej armii. Oficjalnie film kosztował 4,5 miliona dolarów, jednak prawdopodobnie kwota ta była jeszcze wyższa. Powinna być, zważywszy na wyjątkową obsadę, w której znaleźli się zdobywca Oscara Yul Brynner, legenda westernu Franco Nero, słynny radziecki reżyser i aktor Siergiej Bondarczuk, czy sam Orson Welles. Tym samym, choć wymowa filmu była ta sama, co zawsze, historii udało się nadać więcej luzu, naturalności i prawdziwie hollywoodzkiego sznytu.
KTO SIĘ BOI JOSIPA TITO?
Podobną, również udaną, próbę stworzenia partyzanckiego kina „made in Hollywood” podjęto cztery lata później. „Piąta ofensywa” Stipe Delicia z 1973 roku to produkcja przedstawiająca bitwę nad Sutjeską – największą potyczkę, jaka rozegrała się z udziałem jugosłowiańskich partyzantów w okresie II wojny światowej. Obraz powstał w trzydziestą rocznicę bitwy i by godnie uczcić to wydarzenie, do filmu zaangażowano wielką międzynarodową gwiazdę, która miała wcielić się w postać Josipa Broz Tito. Wedle pierwotnych zamierzeń miał to być Kirk Douglas, jednak ostatecznie wybór padł na Richarda Burtona. Tak oto niegdysiejsza gwiazda „Kto się boi Virginii Woolf” stała się gwiazdą filmu, który spokojnie można by określić jako „Kto się boi Josipa Tito” (tyle że głosu Burtona widzowie nie usłyszeli, jego kwestie były dubbingowane przez jugosłowiańskiego aktora). W filmie tym Tito został ukazany jako nieustraszony przywódca i nieprzejednany strateg prowadzący oddziały do kolejnych triumfów. Partyzanci pod jego wodzą skutecznie obronili się w czasie Piątej Ofensywy Antypartyzanckiej prowadzonej przez Niemców ze wsparciem Włochów, Bułgarów i ustaszy. Jak zawsze, sceny militarne chwilami czarowały rozmachem, jak zawsze, fabuła była jedynie dodatkiem do wystrzałów i obowiązkowego patosu.
W niektórych produkcjach z późniejszych lat próbowano powtórzyć ambitne zabiegi ściągnięcia wielkich gwiazd na bałkański grunt, jednak już bez takich sukcesów. W „Partyzantach” z 1974 roku zagrał australijski gwiazdor Rod Taylor, jednak ten film poza tym nie wyróżniał się niczym szczególnym. Kolejne obrazy z lat siedemdziesiątych to realizacja znanego nam scenariusza – dzielni partyzanci, wielka akcja albo bitwa, wielkie zwycięstwo. Tak było w przypadku „Republiki Użyckiej” z 1974 roku, aż trzygodzinnej produkcji Żivorada Mitrovicia (reżysera kilku „partyzanckich” fresków, m.in. „Operacji Belgrad”). W jego filmie partyzanci w wyniku krwawych walk zdobywają kontrolę nad tytułowym obszarem i proklamują powstanie republiki, która przetrwała 67 dni, aż do ostatecznego unicestwienia przez Niemców. Ciekawostką w przypadku tego filmu był fakt aktywnego wykorzystania archiwalnych materiałów dokumentalnych. W taki właśnie sposób w „Republikę Użycką” została wkomponowana choćby postać Tito, którego nie grał tym razem żaden aktor, lecz pojawiał się w niemych czarno-białych przebitkach.
Jednym z ciekawszych filmów z tego okresu był „Walter broni Sarajewa” wspominanego tu już Hajrudina Krvavaca. Tytułowy bohater grany przez słynnego jugosłowiańskiego aktora Velimira Batę Zivojinovia przewodził tu oddziałowi partyzantów broniących miasta przed Niemcami. Ten film dla odmiany nie był tylko popisem scen militarnych, zawierał także intrygę szpiegowską, a nawet nieco humoru, jako że Niemcy starający się wygrać z Walterem organizowali drugą, fałszywą partyzantkę, podszywając się pod głównego wroga, co było źródłem licznych perypetii. Film zyskał sporą popularność nie tylko w Jugosławii, ale też poza jej granicami, a Zivojinoviciowi zapewnił wielką sławę. Aktor ten już wcześniej był zresztą absolutnym królem jugosłowiańskiego kina. Łącznie w karierze wystąpił w ponad 250 filmach, a u progu XXI wieku zrobił nawet polityczną karierę, zasiadając w serbskim parlamencie.
Filmy z drugiej połowy lat siedemdziesiątych godne wspomnienia to również „Wzgórza Zalengory” z 1976 roku opowiadające o odbiciu górskiego szlaku z rąk Niemców, „Życie za życie” z tego samego roku przedstawiające historię partyzantów eskortujących niemieckich jeńców przez wojenne tereny, a także dwa filmy z 1979 roku – „Partyzancka eskadra” zawierająca bardzo efektowne sceny bombardowań oraz „Operacja Barbarossa” opowiadająca o początkach NOVJ i ukazująca postać Tito jako protoplasty walk wyzwoleńczych w czasie II wojny.
OD WOJNY DO WOJNY, OD KINA DO KINA
Opowieść ta mogłaby ciągnąć się bez końca, tak jak nieskończone były boje i podboje dzielnych partyzantów kładących fundament pod dobro przyszłej Socjalistycznej Republiki Jugosławii. Każda historia jednak znajduje swój kres. Zmierzch bałkańskiego kina partyzanckiego nastąpił wraz z odejściem jego głównego mecenasa i protektora. Josip Broz Tito zmarł w 1980 roku, a jego śmierć to data graniczna nie tylko dla okresu względnej stabilności i jedności Jugosławii, ale zarazem i dla propagandowego filmu wojennego. Kino to pozostawiło po sobie wiele znakomitych scen batalistycznych i niestety niewiele wartych wspomnienia rozwiązań dramatycznych. Chwilami czaruje ono inscenizacją, lecz współczesnego widza bardziej wystraszy fabularną siermiężnością. Ma ono jednak swoje miejsce w historii bałkańskiej kultury jako wielki projekt starający się zbudować jedność Jugosłowian. Co do efektów tego procesu bliska przyszłość wydała srogi osąd… I jak na ironię etniczne konflikty, których nie zdławiła wieloletnia polityka Tito, a które przeistoczyły się w najkrwawszą wojnę ostatniej dekady XX w. w Europie, stały się zarazem inspiracją dla nowej epoki w historii bałkańskiego kina wojennego, w którym widzowie doczekali się wielu znakomitych ujęć problemów regionu i wojennej traumy, ale to już temat na inną okazję…