Spojrzenie na życie i twórczość jednego z najbardziej kontrowersyjnych polskich artystów początku minionego wieku przynosi przede wszystkim jedno uczucie – niepokój.
Na samą myśl o wojnie dostaję drgawek obrzydliwej nudy. Małość tego, dla czego by można zginąć, przeraża mnie. To słowa Atanazego Bazakbala – jednego z bohaterów Pożegnania jesieni Stanisława Ignacego Witkiewicza, znanego również jako Witkacy, jednego z najbardziej oryginalnych i nowatorskich polskich pisarzy początku XX wieku. Eksperymentator, katastrofista, skandalista, wizjoner. Zaś w jego wizjach kryje się przede wszystkim niepokój, przerażenie człowiekiem i światem oraz zatrważające przeczucie nadciągającej katastrofy…
W wielu przypadkach kwestie wypowiadane przez bohaterów Witkacego czy to w dramatach, czy w powieściach, można by włożyć w usta samego artysty. Jakże ów cytat z Bazakbala pasowałby do sytuacji Witkiewicza w ostatnich dniach jego życia! Wrzesień 1939 roku. Wojna. Niemcy zajmujący Polskę. 17 września. Wejście Armii Czerwonej. Wtedy to Witkacy przyjął truciznę i odebrał sobie życie, głęboko przeświadczony, że wtargnięcie Rosjan do ojczyzny oznaczać musi zagładę. Miało to źródła w osobistych doświadczeniach pisarza z podróży do Rosji okresu bolszewickiej rewolucji. Tym samym śmierć Witkacego nabrała wymiaru tak indywidualnej tragedii, jak symbolu zła zagrażającego całemu narodowi; oto nadchodzi chaos, pozostaje tylko śmierć – zdawał się mówić artysta w swoim ostatnim tchnieniu.
Życie jako chaos, życie jako ból
Tak ostateczna decyzja nie mogła być jednak wyłącznie chwilowym impulsem. W istocie całe życie artysty z jednej strony nasączone było nieustannym filozofowaniem nad istotą bytu i jego (bez)sensem, pełne było estetycznych przeżyć i artystycznych eksperymentów; z drugiej zaś zawierało w sobie wiecznie żywy pierwiastek niepokoju i niezgody na świat zastany, niewygodę umysłu wynikającą z rozczarowania rzeczywistością.
Witkacy urodził się w 1885 roku w Warszawie. Jego ojciec (też Stanisław) był cenionym krytykiem literackim, pisarzem, a także malarzem i architektem. Matka z kolei nauczała muzyki. Oboje rodzice przyszłego artysty – z herbami, szlacheckiego pochodzenia. Młody Witkiewicz dorastał tym samym w domu zapewniającym materialną stabilizację, a zarazem niezmiernie stymulującym intelektualnie, tym bardziej że rodzina przeprowadziła się do Zakopanego, miejsca o zupełnie odmiennym niż wielkomiejski klimacie. W młodości Stanisław rozwijał zatem swoje pasje – interesowało go malarstwo, fotografia, muzyka, nauki ścisłe, filozofia. Od najmłodszych lat pochłaniał świat, a zarazem myślał o nim, analizował, przetwarzał, coraz mocniej i mocniej.
Na początku XX wieku zdał maturę we Lwowie, by niedługo potem odbyć kilka podróży zagranicznych. Odwiedził między innymi Włochy i Francję, w tym Paryż. Używał młodości, a jednocześnie poszerzał wiedzę i poznawał sztukę. Przeżywał też burzliwe związki z kobietami, wśród których znalazła się choćby znana ówcześnie aktorka Iwona Solska. Z kolei inny związek Witkiewicza zakończył się tragedią. Przyszły pisarz zaręczył się z Jadwigą Janczewską, którą poznał w Zakopanem. Kobieta zaszła w ciążę, co wzbudziło jednak w Stanisławie ogromny lęk i obawy. Panicznie obawiał się posiadania dziecka w świecie, który uważał za wrogi, rozkładający się, chaotyczny. Ostatecznie po jednej z kłótni narzeczonych Jadwiga popełniła samobójstwo. Później Witkacy obarczał siebie winą za jej los, a ból po tragicznej stracie ukochanej można było wyczytać z niektórych z jego listów.
Tylko śmierci pragnę, żeby tylko nie cierpieć i nie czuć strasznego ciężaru życia i wleczenia siebie po śmierci za życia – pisał w jednym z nich.
Ten wpis odnosił się jednoznacznie do osobistej tragedii pisarza, jednak przeświadczenie o ciężarze życia objawiało się u Witkacego już wcześniej, objawiać się też miało w kolejnych latach również w innych listach i utworach. Takie oto wyznania znalazły się choćby na kartach 622 upadków Bunga:
Chwilami myślę, że śnię. I co dzień rano otwieram tę samą księgę i czytam te same słowa, by pogłębić moją wiedzę istotną. I z niej to czerpię pożywienie codzienne dla ducha, a samotny jestem jak pająk w swej sieci. Takim będę do śmierci.
Ból, samotność, nienasycenie tym, co oferuje świat; w pewnym sensie – wyczekiwanie śmierci jako wyzwolenia od absurdu i goryczy istnienia. Te elementy dostrzec można w całym dorobku Witkacego.
Rana niezabliźniona
Można się zastanawiać, na ile trauma związana ze śmiercią Jadwigi wpłynęła na pisarza. Niedługo po wspomnianym zdarzeniu odbył podróż po odległych krajach, docierając nawet do Australii, co nie pomogło mu niestety uporać się z bólem. Jednak głęboka rana, która męczyła Witkiewicza przez cały okres ziemskiego żywota, wynikała nie tylko z jego osobistych emocji, lecz szerszego oglądu świata i rzeczywistości, nierozerwalnie zespolonego z jego refleksjami na temat sztuki, filozofii czy historii.
Przyczyniła się do tego bez wątpienia podróż do Rosji, którą odbył w drugiej dekadzie XX wieku. Jak to ujmował w jednym ze swoich szkiców o pisarzu Konstanty Puzyna, właśnie w Rosji Witkacy ujrzał przypadkiem twarz XX wieku. Po zaciągnięciu się do armii artysta doświadczył bowiem pijaństwa, seksualnych orgii i dekadentyzmu istniejącej jeszcze wówczas arystokracji. Z czasem okazało się to jedynie początkowym etapem szeroko zakrojonego procesu społecznego rozkładu. Kolejnym była rewolucja październikowa, której przebieg obserwował na własne oczy.
Potem Witkacy wrócił do Polski i zajął się malarstwem. Został portrecistą. Pisał, do pewnego czasu głównie utwory teatralne, by od połowy lat 20. skupić się na powieściach. Jednocześnie jego dramaty były coraz częściej wystawiane, zdobywały przychylność krytyki. Ze wszystkich dzieł wybijał jednak ów wrośnięty jakoby w pisarza niepokój, przeczucie rychłego rozkładu świata.
Rozczarowanie rzeczywistością
Życie jest jak rana – którą zapełnić można tylko rozkoszą – to z kolei cytat z Nienasycenia. Krótkie zdanie, jakże organicznie współgrające z tytułem i wymową całej powieści, oddaje w nielicznych słowach sens życiowej postawy Witkacego. Dziś nazwalibyśmy ją nihilizmem. W istocie, mamy tu do czynienia z człowiekiem postrzegającym byt jako koszmar. Cóż mu zatem pozostaje? Namiastka ładu w przestrzeni chaosu, wyrywana rozpaczliwie z odmętów biologii. Ucieczkę od bólu istnienia możemy dostrzec u Witkacego choćby w namiętnych eksperymentach z licznymi używkami, w tym kokainą, meskaliną czy eterem.
Błędem byłoby jednak sprowadzenie tej postaci do poziomu przeciętnego nihilisty zatracającego się w ulotnych rozkoszach. Pesymizm Witkacego zaowocował bowiem skrajnym katastrofizmem – przeświadczeniem, że nie tylko on sam, ale i cała ludzkość zmierzać musi ku nieuchronnej zagładzie. Często towarzyszyła mu również refleksja nad rolą sztuki i literatury w tej absurdalnej rzeczywistości przesyconej widmem śmierci.
Ja lubię literaturę, bo dla mnie tam jest więcej życia niż w moim własnym. Jest ono tam w takiej kondensacji, w jakiej nie znajdę go w rzeczywistości nigdy – czytamy na innej stronie Nienasycenia.
I znów słowa Bazakbala z Pożegnania jesieni: Ludzkości nie ma: są tylko typy dwunożne tak od siebie różne jak słonie i żyrafy. A jeśli jednolita ludzkość będzie kiedyś istnieć, to w formie takiego mechanizmu, który niczym się nie będzie różnił od ula albo mrowiska. W zestawieniu tych dwóch fragmentów dostrzegamy świadomość jałowości egzystencji pojedynczej istoty, ale też brak wiary w wartość społeczeństwa. Człowiek jawi się tu jako robak, jeden spośród tysięcy, niemal bez znaczenia.
Bezład i katastrofa
Rozczarowanie rzeczywistością prowadzi także do zwątpienia w metafizyczny ład. Przykłady tej postawy widzimy choćby w Szewcach: Czy to tylko nie złudzenie, że my naprawdę nowe życie tworzymy? Może się tak łudzimy, aby ten komfort właśnie usprawiedliwić. A może rządzą nami siły, których istoty nie znamy? I jesteśmy w ich rękach marionetkami tylko.
Nie bez przyczyny dramat ten przez niektórych uznawany jest za protoplastę teatru absurdu. Groteskowość postaci, świata i fabuły to charakterystyczne cechy jednego z najsłynniejszych dzieł Witkacego, stanowiącego filozoficzne rozważanie nad kondycją świata oraz – naturalnie – zapowiedź katastrofy.
Gorzkie wizje malowane przez Witkacego, obnażające to, co w człowieku najgorsze, miały zresztą znaleźć wiele potwierdzenia w nadchodzących wydarzeniach. Nie bez przyczyny Jan Kott porównywał artystę do samego George’a Orwella – obaj przewidzieli, że zmechanizowane cywilizacje Zachodu okażą się kruche i bezbronne wobec szaleńców.
Czy „pierwszy polski katastrofista XX wieku” miał zatem rację?
Bez zmartwychwstania
Walczę z krańcowym zniechęceniem do życia i powoli wysuwam się jak robaczek spod przywalającego mnie głazu – pisał Witkacy w listach do żony. W słowach pisarza brakuje nadziei, jakiegokolwiek światła, choćby przebijającego nieśmiało. To postawa skrajnie odmienna od chrześcijańskiej, która zakłada przecież, że choć cierpienie i śmierć są nieuniknione, to po nich przyjść musi nowe życie. U artysty tego przekonania brakuje, co czyni jego życiową podróż wyjątkowo gorzką, przepełnioną zniechęceniem.
Bo czy istnienie to faktycznie jedynie wstęp do apokalipsy? Patrząc na moment śmierci Witkacego, moment wejścia Armii Czerwonej do Polski wyznaczający początek wieloletniej kaźni narodu, chciałoby się przyznać, że miał rację. Jednak czy dziś, żyjąc w wolnym i mimo pewnych problemów spokojnym kraju, bylibyśmy nadal skłonni stanąć po stronie tak skrajnie katastroficznych wizji? Lub patrząc bliżej – czy we własnym życiu nie dostrzegamy przejawów dobra i szczęścia? Biografia Stanisława Ignacego Witkiewicza – historia wielkiej destrukcji – może prowokować takie pytania. Warto je sobie stawiać, mierząc się na nowo z budzącą wciąż emocje twórczością artysty. Twórczością wielkiego niepokoju. Ω