MAK: Dwie fantastyczne historie – recenzja „Wstań i idź” Tomasza Kołodziejczaka

Jeden z najważniejszych autorów drugiej generacji polskiej fantastyki oddaje w ręce czytelnika dzieło niezwykłe. W antologii przygotowanej na jubileusz trzydziestolecia pracy twórczej Kołodziejczak zaprasza nas w podróż nie tylko przez magiczne krainy i odległe planety, ale też przez własną, pisarską drogę.

Antologia „Wstań i idź” to 12 opowiadań – od debiutanckich „Kukiełek” po napisaną cztery lata temu „Planetę węża” – zebranych w jeden tom. Kołodziejczak otwiera się przed czytelnikiem i pokazuje mu swoje próby (i błędy) pierwszych lat twórczości i stopniowe samodoskonalenie w pisarskim fachu.

Autor ma niezwykły talent do snucia wizji wyjątkowo bogatych, barwnych i – co najważniejsze – wewnętrznie spójnych. Nawet inwazja obcej cywilizacji zakrzywiającej czasoprzestrzeń i karmiącej się złem oraz sojusz ludzko-elficki skierowany przeciwko tejże wydają się dzięki Kołodziejczakowi balansować na granicy prawdopodobieństwa. Jubilat często podkreśla w wywiadach, że jego ulubione zajęcie pisarskie to „światoróbstwo, gadżetologia i językotwórstwo” i trzeba przyznać, że doszedł w tej sztuce do mistrzostwa.

To, co najbardziej interesuje autora – do czego on sam się przyznaje – jest kwestia sprawiedliwości. Nic dziwnego, że to właśnie postacie występujące w opowiadaniach napędzanych rozważaniami o granicach prawa i systemie wartości są u Kołodziejczaka najciekawsze. Człowiek, który myślą może spowodować śmierć dowolnej osoby na planecie („Ręce Pana Boga”), złamany idealista w świecie, w którym eutanazja i aborcja są na porządku dziennym (tytułowe „Wstań i idź”), wreszcie – kat, który w cyberpunkowej rzeczywistości swój fach wykonuje za pomocą miecza („Wrócę do ciebie, kacie”) – ci bohaterowie wyszli pisarzowi zdecydowanie najlepiej: są niejednoznaczni, muszą uporać się z własnymi demonami i mimo fantastycznej otoczki są tak zwyczajnie… ludzcy. Zagadnienie sprawiedliwości łączy się u Kołodziejczaka z refleksją nad humanizmem, który wydaje się drugim interesującym autora tematem. To chyba wyjaśnia tytuł zbioru zaczerpnięty z Przesłania Pana Cogito Zbigniewa Herberta.

Dla jasności: Kołodziejczak to nie moralizatorski buc, czego dowodem są znajdujące się w antologii opowiadania humorystyczne („Bardzo cenny pierścień” i „Smoczy biznes”).

Równolegle do fantastycznych historii, autor snuje inną narrację, pozbawioną literackiej fikcji. Wszystkie opowiadania są opatrzone wspomnieniami autora. Kołodziejczak prowadzi czytelnika przez własną, literacką drogę: począwszy od fascynacji Zajdlem i Lemem, poprzez przygodę z legendarnym Klubem Tfurcuf i raczkującym polskim rynkiem wydawniczym, po kulisy powstania uniwersów Dominium Solarnego i Ostatniej Rzeczpospolitej – najważniejszych dzieł w dotychczasowej działalności pisarza.

Fantasta we wspomnieniach odmalowuje świat, który powoli odchodzi w zapomnienie. Pasjonatów czytających swoje opowiadania przy piwie zastępują grupy na portalach społecznościowych zrzeszające całkiem obcych sobie ludzi. Wydawane własnym sumptem magazyny kolportowane metodą plecak-pociąg-księgarnia wymarły jak dinozaury, a ich miejsce zastąpiły blogi i profesjonalne czasopisma (ewentualnie fanowskie, internetowe e-ziny). Dla czytelnika, który żyje krócej, niż tworzy jubilat, te opowieści to czystej wody egzotyka. Fantastyczna niemal w takim samym stopniu, co występująca obok niej w tomie fikcja literacka.

Kołodziejczak zrobił czytelnikom świetny prezent na jubileusz pracy twórczej. „Wstań i idź” broni się, jako przyjemna lektura dla wielbicieli dobrej fantastyki (i nie tylko), ale też, jako historia pisarza o pisaniu i dziejach polskiej fantastyki w ciągu ostatnich trzydziestu lat.