Marcin Darmas: Ojciec i syn na drodze

Jeślibym pragnął jeszcze kimś w życiu zostać,
to tylko synem

Wiesław Myśliwski

W Drodze nie ma wspomnień, żaden z bohaterów nie został zaopatrzony przez McCarthy’ego w przeszłość.

Z bliskości powstały świat i miłość. A następnie dopiero, na mocy dystansu, chwała i autorytet. Najpierw narodziły się zmysłowe Ateny, „nauczycielki całej Grecji”, potem potęga i blask prawa Cesarstwa Rzymskiego. Założyciele amerykańskiej demokracji byli ojcami, mówi się przecież o ojcach założycielach. Republika Francuska powstała z nadania kobiety, z Wolności stojącej na barykadzie, z wypiętą dumnie piersią na obrazie Delacroix. A przyklejeni do jej stóp zalegli martwi synowie, związani z rodzicielką Wolnością nieskończonością węzłów…

Konsensus znajdziemy u matki, prawo ustanawia ojcowska pięść. Najbliżej jest matka, najdalej – ojciec. Niezwykle ważną figurą w wyobrażeniach rosyjskich jest czekająca na swojego Saszkę babuszka. Uzdrowicielka i pocieszycielka zarówno bliska i daleka. U nas, chłopca idącego na insurekcję żegna pocałunkiem w czoło Matka Polka.

Na śmierć prowadzi „płaczący generał”, który w pijanym widzie wydaje rozkaz ostatniej szarży. Choć dwusylabowe tchnienie ginącego żołnierza jest zawsze powtórzeniem pierwszego wyartykułowanego przez dziecko słowa – mama.

Wobec ojca czuć można tylko trwogę i lęk. Matka toleruje, wysłuchuje, zawsze cierpliwie, zawsze z oddaniem – jest poza czasem. Do ojca można tylko mieć żal, bo w jego oczach nadal będziemy niespełnieni, dlań będziemy stanowić projekt nieprawidłowy i niedokończony; z brutalną przenikliwością ojciec dostrzeże w oczach dziecka własne błędy i będzie mu je wytyka.

Ojciec lokuje nas w przyszłości, pozostawia nas na pastwę przemijania i trudu stawania się samemu rodzicem, potem stopniowego rozkładu; i nagle człowiek ten znika, tam w nieznanym, ty zaś sam pozostajesz nad przepaścią i zaglądasz w nią, jak pisał Tołstoj. Stajesz się miłością matki, myślami ojca i musisz już robić miejsce dla innych rodziców, zaglądasz w nieznane i znikasz wciągnięty nagle albo długo.

Obraz dziecka jest dla matki zawsze zamazany, wbrew prawdzie rzeczywistej. Największy nikczemnik i padalec znajdzie u matki zrozumienie i spełnienie. Wystarczy pobieżny rzut oka na salę widzeń…

Ciepło wypływa z łona matki, ale nad nami zawsze wisieć będzie zimna ręka karzącego ojca. Po matce należy spodziewać się dobra, po ojcu – nazwiska. Będziesz miał za to wszystko tym jednym podpisem zapłacone – mówi ojciec do syna w Nagim sadzie Myśliwskiego – Staniesz się wreszcie imienny. A przecież o to ci zawsze chodziło. O imienność. Bo czymże innym jest człowiek, jeśli nie imieniem. Z zerwania z ojcem wykluwa się tożsamość: Ojciec – wielki Inny, le grand Autre, jak nazywa go Lacan – wchodząc pomiędzy dziecko a matkę, umożliwia dopiero separację i ostateczne ustanowienia Ja, które będzie odtąd zawsze zawieszone pomiędzy schizofreniczną dezintegracją a paranoiczną hiperintegracją w iluzji imago, między rozpadem zatem a tożsamością, która – wykluczywszy wszelką różnicę – zastyga w sztywnej masce śmierci duchowej (Wawrzyniec Rymkiewicz).

Każde pęknięcie w ludzkim życiorysie objawia nam prawdę o jestestwie. Zimno prawdy znajduje się w figurze ojca. Wyobrażenia są matczyne. Jej opuszczać nie należy, jego opuszczać trzeba jak najprędzej.

Ty, człowiek będący dla mnie wielkim wzorem, Ty sam nie trzymałeś się tych nakazów, które na mnie nakładałeś. Przez to świat dzielił się na trzy części: jedną, gdzie ja, niewolnik, żyłem wśród praw wymyślonych tylko dla mnie i którym na domiar, nie wiedzieć czemu, nigdy w pełni nie mogłem sprostać – następnie drugi świat, nieskończenie oddalony od mojego, w którym żyłeś Ty, zajęty rządzeniem, wydawaniem rozkazów i gniewaniem się z powody ich niespełnienia, i w końcu trzeci świat, gdzie żyli pozostali ludzie, szczęśliwi i wolni od rozkazów oraz posłuchu – w tym przypadku, z nieustannego żalu do szorstkości i jałowości powstał pisarz lęku i samotności. Moja duma, moja próżność cierpiały wprawdzie wobec sławnego dla nas powitania moich książek: Połóż to na nocnym stoliczku! […] Ta formuła brzmiała dla mnie jak nie przymierzając: Teraz jesteś wolny! […] Moje pisanie dotyczyło Ciebie, żaliłem się w nim przecież tylko, bo nie mogłem się wyżalić na Twojej piersi. Było to zamierzone pożegnanie z Tobą, rozciągnięte na długo, tyle że Ty je wymusiłeś – wyznaje i dedykuje całe swoje pisarstwo ojcu autor Procesu.

W postapokaliptycznej wizji Cormaca McCarthy’ego, w drodze na południe, idą „mężczyzna” i „chłopiec”. Świat się skończył, na stacji benzynowej zegar zatrzymał się na godzinie 1:17, nad głowami przestały latać ptaki, a ryby brzuchami do góry unoszą się na powierzchni oceanów, które poszarzały od pyłu. Dni się rozregulowały i są coraz krótsze. Na poboczach zardzewiałe samochody i poprzewracane autobusy. Dla garstki, której udało się przeżyć kataklizm, zaczyna się wyższa szkoła przetrwania.

Odradza się gdzieniegdzie kanibalizm, permanentny stan „wojny każdego z każdym”… Byli niczym pielgrzymi z podań, połknięci przez jakąś granitową bestię, zagubieni w jej wnętrznościach.

Bohaterami Drogi są ojciec i syn: zaszczute zwierzątka dygoczące jak lisy w kryjówce. Ludzi boją się najbardziej, a w dalszej kolejności głodu i zimna. Ich wędrówka przypomina żeglugę po oceanie indyjskim, którego skala i gwałtowność przekracza ludzkie możliwości i wyobrażenia. Reguły świata cywilizowanego zostały zawieszone. Wieczorami słyszą skowyt zabijanych i pożeranych, w oddali dzicz odprawia pogańskie rytuały, palą się ogniska i odbywają się szatańskie tańce.

Dzwoni im w uszach brutalna niepewność. A czy my cały czas jesteśmy dobrymi ludźmi? – pyta syn. Tak, jesteśmy dobrymi ludźmi – odpowiada ojciec. I zawsze tak będzie? – Tak, zawsze tak będzie. – Dobrze. Póki są razem, nie grozi im wynaturzenie. Rzadkie dialogi na tej drodze mają funkcje fatyczną, podtrzymują więź między ojcem a synem. Prawie zawsze kończą się biblijnym „dobrze” albo „to dobrze”.

Pewnego dnia przeprawiają się przez betonowy most, by po kilku kilometrach dotrzeć do przydrożnej stacji benzynowej: chłopiec stał w drzwiach. Metalowe biurko, kasa. Jakieś stare podręczniki samochodowe, napuchłe i zawilgocone. Poplamione linoleum, pofałdowane pod nieszczelnym dachem. Mężczyzna zbliżył się do biurka i przystanął. Następnie wziął do ręki słuchawkę i wykręcił numer ojcowskiego domu sprzed lat. Chłopiec patrzył. Co robisz?, spytał. Mężczyzna nie odpowiada. Odkłada głuchą słuchawkę. Idą dalej.

W Drodze nie ma wspomnień, żaden z bohaterów nie został zaopatrzony przez McCarthy’ego w przeszłość. Nie dowiemy się również, co stało się ze światem: uderzenie komety, tsunami, katastrofa atomowa? Gdy wszyscy wreszcie umrzemy, zostanie już tylko śmierć, a wtedy jej dni też będą policzone. Stanie na środku drogi, nie mając nic do roboty, nie mając nikogo do zabrania. I powie: Gdzie się wszyscy podziali? Tak to będzie. Co w tym złego?

Ojciec nie potrafi dostarczyć chłopcu złudzeń: Myślisz, że umrzemy, prawda? – pyta dziecko. Nie wiem. – Nie umrzemy. – Dobrze. – Ale ty mi nie wierzysz. – Nie wiem. – Dlaczego myślisz, że umrzemy? – Nie wiem. – Przestań mówi

: nie wiem. – Dobrze. – Dlaczego myślisz, że umrzemy? – Bo nie mamy nic do jedzenia. Czas dany w Drodze McCarthy’ego jest na kredyt, świat również. Świat pożera się po trochu. Ale ojciec i syn idą dalej. Do kolejnego przystanku. Wszystko w tej wędrówce jest skazane na niepowodzenie. To dramat przejścia, to opowieść o cienkiej granicy między człowieczeństwem a zezwierzęceniem, to wędrówka, gdzie nie sposób odróżnić postaci od cieni.

My niesiemy ogień – powtarza nieustannie rodziciel dla podtrzymania ducha. Na szlaku mężczyzna opowiadał chłopcu historie. Były to stare historie o odwadze i sprawiedliwości. Resztę czasu szli w milczeniu, reguła władzy i autorytetu nie znosi debat, aby przetrwa, trzeba nauczyć się wykonywać polecenia szybko, bez komentarzy: Ty […] już wcześniej zabroniłeś mi mówi, Twoja pogróżka: ani słowa sprzeciwu!, i ponadto podniesiona ręka towarzyszyły mi już od dawna (z Listu do ojca Kafki).

W Drodze McCarthy’ego ojciec żyje, aby mógł przetrwać również syn: wiedział tylko, że dziecko to jego racja bytu; zdawał sobie sprawę z tego, że może być tak, jak mówiła. Że jeśli jest dobrym ojcem, tylko chłopiec stoi między nim a śmiercią; moją rolą jest troszczyć się o ciebie. Bóg mnie do tego powołał. Zabiję każdego, kto cię dotknie. Rozumiesz?; Ćśśś. Jestem z tobą. Nie zostawię cię. – Obiecujesz? – Tak. Obiecuję. Chciałem uciec. Żeby ich odciągnąć. Ale cię nie zostawię.

Bóg do życia powołał syna, aby ojciec nie popadł w szaleństwo.

W drodze do nicości towarzyszy zawsze ojciec.

Tekst pochodzi z kwartalnika „Fronda Lux”, nr 74.