Marta Brzezińska-Waleszczyk: Nieustraszona głosicielka prawdy

Kiedy oto przyszłość stała się krótka i przelatywała mi przez palce nieuchronnie jak przesypujący się w klepsydrze piasek, często zdarzało mi się rozmyślać o mojej przeszłości – szukać w niej odpowiedzi, z którymi wypadałoby umrzeć. Dlaczego się urodziłam, dlaczego żyłam, kto lub co ułożyło mozaikę postaci, która od zamierzchłych lat była moim Ja. Dobrze wiedziałam, rzecz jasna, że pytanie dlaczego-się-urodziłam zadawały już sobie, i to na próżno, miliardy ludzkich istnień, że odpowiedź na nie jest częścią tajemnicy, która nazywa się Życiem. I jeśli chciałabym udać, że ją znalazłam, to musiałabym odwołać się do idei Boga. Tego wybiegu nigdy nie rozumiałam i nie stosowałam – napisała we wstępie do sagi Kapelusz cały w czereśniach.

Oriana Fallaci niespełna dekadę temu zmarła tak, jak chciała – jako „chrześcijańska ateistka”. Choć nie szczędziła Kościołowi katolickiemu ostrej krytyki, to jednak uważała chrześcijaństwo za ostoję wartości i fundament, na którym zbudowana jest Europa, a z jej argumentacji śmiało można korzystać we współczesnej apologetyce.

Florencja

Oriana Fallaci urodziła się 29 czerwca 1929 roku we Florencji, mieście Leonarda da Vinci, Michała Anioła, Dantego i Giotta. Ponoć z okien jej domu widać było najwykwintniejszy symbol stolicy Toskanii – dach florenckiej katedry Matki Boskiej Kwietnej z kopułą Brunelleschiego. Położona nad rzeką Arno Florencja była jej ukochanym miejscem na ziemi – choć wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych, zawsze czuła się Toskanką. Zwykła mawiać, że USA to jej mąż, ale matką zawsze pozostanie Italia. W Ameryce mieszkam jako uchodźca polityczny – pisała we wstępie do Wściekłości i dumy. Wielokrotnie dawała wyraz swojemu zachwytowi nad dorobkiem włoskiej kultury, martwiła się z powodu niebezpieczeństwa grożącego zabytkom, dziełom sztuki, skarbom historii – istocie zachodniej kultury. Jestem florentynką, więc martwię się jeszcze bardziej o moją katedrę Santa Maria del Fiore, o moje Baptysterium, o moją kampanilę Giotta, o mój Palazzo Pitti, moją Galerię Uffizi, o mój Ponte Vecchio – Stary Most. Zagrożenia upatrywała w cywilizacji islamskiej, która – jak prognozowała – opanuje Europę. Wojna naznaczyła jej życie od najwcześniejszych lat, kształtując charakter, wpływając na życiowe wybory. Jej ojciec działał w antyfaszystowskiej, a następnie antyhitlerowskiej opozycji, w co wkrótce zaczął angażować córkę. Chowałam granaty w główkach sałaty i prowadziłam ku wolności, jadąc na małym rowerku, żołnierzy alianckich przebranych za kolejarzy – wspominała po latach Oriana.

Dziewczynka nie może płakać

Wydarzeniem, które odcisnęło się piętnem na życiu pisarki, było bombardowanie Florencji przez aliantów 25 września 1943 roku. Zamiast uderzyć w dworzec kolejowy, którego Niemcy używali do transportu broni i wojska, alianci trafili w pobliską dzielnicę i historyczny cmentarz przy placu Donatella. Skąd mogłam wiedzieć, jak wygląda koszmar bombardowania? – pyta po latach Fallaci, wspominając odłamki wypadających szyb, trzęsącego się ołtarza i księdza krzyczącego: Jezu! Pomóż nam, Jezu! (wraz z ojcem schroniła się w kościele Santissima Annunziata). Zaczęła płakać, wprawdzie płaczem cichym i opanowanym, bez jęków i czkawki, ale tata i tak to zauważył. Dał mi potężnego klapsa, spojrzał w oczy i powiedział:Dziewczynka nie może, nie powinna płakać”. Więc od 25 września 1943 roku nie płaczę. I tak dobrze, jeśli czasem zwilgotnieją mi oczy i coś dławi mnie trochę w gardle – pisze we Wściekłości i dumie. Za walkę w ruchu oporu jako łączniczka zostaje odznaczona w wieku 14 lat medalem za żołnierską odwagę. Odprawa, jaką dostaje po wojnie, wystarcza na buty dla niej i dwóch sióstr. Twardy charakter Oriana dziedziczy po przodkach – saga o jej rodzinie Kapelusz cały w czereśniach obfituje w historie nieprzejednanych, dzielnych kobiet. Z kolei we Wściekłości i dumie tak wspomina swoją matkę: Kiedy wiosną 1944 roku mój ojciec został aresztowany przez hitlerofaszystów, nikt nie wiedział, gdzie go przetrzymują. Ale matka powiedziała:Ja go znajdę”. A kiedy go odnalazła w faszystowskiej kaźni, a komendant powiedział, że już może się nosić na czarno, bo jej mąż zostanie stracony o świcie, bez wyroku, zimno odpowiedziała, jakby był poddanym na jej rozkazy:Mario Carita, jutro o szóstej rano zrobię tak, jak powiedziałeś. Ubiorę się na czarno. Ale jeśli urodziłeś się z łona kobiety, powiedz swojej matce, żeby zrobiła to samo”.

Penelopa na wojnie

Oriana chce studiować medycynę. Żeby zarobić na studia, dzięki pomocy wuja, znanego dziennikarza Bruna Fallaciego, zaczyna pracę w lokalnej florenckiej gazecie. Początkowo zajmuje się kronikami policyjnymi, następnie sądowymi. Wkrótce utwierdza się w przekonaniu, że lekarzem jednak nie będzie. Ale pokorna nie jest – już w pierwszej redakcji sprzeciwia się napisaniu tekstu pochwalnego o przywódcy Włoskiej Partii Komunistycznej, za co traci pracę (…nie zgodziłam się być maszyną do pisania […]. Nikt nigdy nie zmusił mnie do pisania za srebrniki. To, co kiedykolwiek w życiu pisałam, nie miało nigdy związku z pieniędzmi). Z pomocą znów przychodzi stryj, który wstawia się z nią w prestiżowym mediolańskim tygodniku „L’Europeo”. Tak zaczyna się jej wielka przygoda jako korespondentki wojennej. Fallaci jeździ wszędzie tam, gdzie trwa wojna, bez przerwy. Relacjonuje sytuację z Wietnamu, wojnę pakistańsko-indyjską, konflikty na Bliskim Wschodzie i w Południowej Afryce. W 1962 roku wydaje swoją pierwszą powieść pt. Penelopa na wojnie. To historia młodej kobiety, która w przeciwieństwie do swojego mitycznego pierwowzoru rezygnuje z roli domatorki, wiernie (ale i biernie) oczekującej na powrót Ulissesa, i wyrusza w świat, do Nowego Jorku, by tam odnaleźć swą młodzieńczą miłość.

W 1968 roku Fallaci jedzie do Meksyku, gdzie podczas masakry na placu Tlatelolco 2 października giną setki osób. Zbłąkana kula trafia także Orianę. Dziennikarka traci przytomność i ponoć zostaje uznana za martwą. Ma nawet trafić do kostnicy, gdzie dopiero kapłan orientuje się, że jest tylko ranna. Piszę „ponoć”, bo Fallaci zarzucano koloryzowanie rzeczywistości po to, by skupić uwagę na sobie samej. Konfabulację w kontekście relacjonowania walk o wzgórze 875 wytykał jej amerykański dziennikarz Edward Behr. O ile wiem, nigdy nie postawiła stopy na tym wzgórzu, dopóki starcia się nie skończyły. Później natknąłem się na opis bitwy, w którym zapomniała wspomnieć o tym szczególe – napisał w książce Anyone here been raped and speeks English. Fani Oriany, a tych nigdy nie brakowało, usprawiedliwiają jednak pisarkę, argumentując, że nawet jeśli zmyśla, to przecież tylko po to, by nadać moc opisywanym wydarzeniom. Fallaci zmitologizowała swoje życie. Światła rampy muszą być skierowane na nią. Jest swoją własną supergwiazdą – komentuje jej biograf Santo Aricó.

Pisarka, nie dziennikarka

Nie zawsze wierne odzwierciedlanie faktów w niczym nie przeszkadza najbardziej prestiżowym tytułom w zabieganiu o współpracę z Fallaci. Jej teksty chętnie drukują „New York Times”, „Los Angeles Times”, „Washington Post”, „Time” czy „Wall Street Journal”. Ona sama nie mówi o sobie „dziennikarka”, ale właśnie „pisarka”. Lubi podkreślać swoją pieczołowitość i dbałość o każdy szczegół pisania: Jestem powolną pisarką, ostrożną pisarką. Jestem też pisarką niezaspokojoną: nie przypominam tych, którzy są zawsze zadowoleni ze swojej twórczości, jakby sikali ambrozją. Poza tym mam wiele obsesji. Dbam o rytm, frazy, o kadencje strony, o dźwięk słów – o metrum […]. Dla mnie forma jest równie ważna jak substancja, treść. A jednak Oriana chętnie podkreśla swoje zasługi (Dałam dziennikarstwu więcej, niż dziennikarstwo dało mnie. Bez fałszywej skromności myślę, że je uszlachetniłam i zaszczyciłam), co powoduje, że krytycy zarzucają jej grafomanię i bufonadę. Fallaci jednak nic sobie z nich nie robi. Dzieła pośmiertne mają tę wspaniałą zaletę, że oszczędzają oczom i uszom autora idiotyzmu lub perfidii tych, którzy nie będąc w stanie napisać, czy choćby począć powieść, mają pretensje do oceniania i obrażania tych, którzy powieść poczną i napiszą.

Metafora z poczęciem jest w tym miejscu nieprzypadkowa. Oriana uważa kolejne książki za swoje dzieci, których nigdy nie urodziła. Często porównuje proces pisania do ciąży, a powieść nazywa „wymagającym dzieckiem”, którego życie płodowe trwa przez większą część jej dorosłego życia. Ukochanym, dopieszczonym pod każdym względem dzieckiem jest saga rodzinna Fallacich Kapelusz cały w czereśniach (to w niej zdradza, że w jej żyłach płynie polska krew; Stanisław obiecał jej praprababce, że zabierze ją i dziecko do Krakowa, ale zginął w jednym z powstań i do Włoch nigdy nie wrócił). Pisarka pracuje nad nią blisko dziesięć lat, pisze praktycznie całymi dniami, nie jedząc, nie robiąc żadnych przerw. Jej spokój zostaje zmącony wrześniowego poranka 2001 roku, kiedy w bliźniacze wierze World Trade Center wbijają się porwane przez islamskich terrorystów samoloty. Fallaci początkowo nie chce się odrywać od sagi (inaczej skończy się to poronieniem), ma jednak zbyt wiele do wykrzyczenia w sprawie muzułmańskich najeźdźców.

Wściekła Oriana

Wojna, jaką wytacza islamskim terrorystom, czyni ją znaną na całym świecie, przysparzając wielu wrogów (Nie ma jednak dnia, abym nie dostawała pogróżek […], a moje życie jest poważnie zagrożone). Nie bez powodu – w końcu o panoszenie się przedstawicieli obcej cywilizacji, dla której jedynym uczuciem, jakie żywi, jest pogarda, obwinia konformistycznych przywódców europejskich państw. Największe razy wymierza włoskim politykom, ale w gruncie rzeczy obrywa się wszystkim (Wasze kraje nie są lepsze od mojego) – jej argumenty są jedną wielką mową oskarżycielską przeciwko prowadzonej przez Unię Europejską polityce, która sprzeniewierza się wszystkim wartościom przyświecającym jej założycielom.

Zaślepieni krótkowzrocznością i głupotą Politycznie Poprawnych, nie zdajecie sobie sprawy lub nie chcecie zdać sobie sprawy, że toczy się już wojna religijna – wytykała, w innym miejscu mówiąc wręcz o „odwrotnej krucjacie”, która dokonuje się nie za pośrednictwem mieczy, ale brzuchów islamskich kobiet. Zresztą za sformułowanie „mnożą się jak szczury” wytoczono jej w Paryżu proces. Oriana jest jednak nieprzejednana – w Sile rozumu wykazuje, że liczba muzułmanów w ostatnim półwieczu wzrasta o 235 proc., podczas gdy liczba chrześcijan jedynie o 47 proc. Szefom rządów europejskich państw zarzuca tchórzostwo („sranie w majtki ze strachu” i „podwójną grę z wrogiem”) – nie widzi wśród nich żadnego Ryszarda Lwie Serce, a tym bardziej nie widzi nikogo takiego w swojej ukochanej Italii (Włochy nazywa „ospałymi i rozlazłymi”, w których wolność mylona jest z rozwiązłością). Gani hipokryzję, ślepotę, głupotę, masochizm, rozwiązłość, brak przywództwa, polityczną poprawność. Unię Europejską nazywa klubem finansowym, który narzuca nonsens wspólnej waluty, płaci niezasłużone pensje członkom bezużytecznego parlamentu i głosi populistyczne idiotyzmy. A także daje schronienie milionom synów Allacha. To nie jest Europa. To samobójstwo Europy – ostrzega we Wściekłości i dumie, w Sile rozumu idąc jeszcze dalej i nazywając Stary Kontynent „Eurabią” (autorstwo tego terminu przypisuje się jej zresztą niesłusznie, bo po raz pierwszy użyła go wybitna socjolog Bat Ye’or), „kolonią islamu” albo po prostu „dziwką”, która sprzedaje się sułtanom, kalifom, wezyrom nowego imperium osmańskiego. Wytacza ciężkie armaty – Europie imputuje śmiertelną chorobę, która kilka dekad wcześniej uczyniła faszystów z Włochów, a nazistów z Niemców. Jest nią strach, który w połączeniu z konformizmem i karierowiczostwem zbiera więcej ofiar niż rak.

Oriana drwi z zachwytów europejskich polityków nad cywilizacją islamu: Kopernik, Galileusz, Newton, Darwin, Pasteur, Einstein nie byli wyznawcami Proroka. Z pogardą pyta o zdobycze kultury bigotów z brodami, w czadorach i burkach, nie znajdując niczego poza święta księgą, która brzmi niedorzecznie nawet wtedy, kiedy jest plagiatem Biblii czy Ewangelii, czy Tory.

Pretensje ma zresztą także do Jana Pawła II i jego wizji ekumenizmu, nie mogąc uwierzyć, że papież prosił mahometan o przebaczenie za wyprawy krzyżowe. A czy synowie Allacha kiedykolwiek prosili Cię o przebaczenie za to, że zajęli Grób Pański? – pytała z wyrzutem. Nie może pojąć, że Wojtyła, którego docenia za ogromne zasługi w obaleniu komunizmu, mruga do osobników, którzy są gorsi od Stalina i flirtuje z tymi, którzy chcieliby wybudować meczet w Watykanie. Z całym szacunkiem, przypominasz mi tych niemiecko-żydowskich bankierów, którzy w trzydziestych latach sądząc, że się ocalą, pożyczali pieniądze Hitlerowi. I którzy kilka lat później skończyli w piecach jego krematoriów – zwraca się bezpośrednio do Jana Pawła II.

W zuchwały, ale także przejmujący sposób apeluje do Wojtyły: Ojcze Święty: czemu się nie opamiętasz? Czemu w imię Jedynego Boga nie ulokujesz tych braci we wnętrzach przestronnego Watykanu? Oczywiście pod warunkiem, że nie będą srali w Kaplicy Sykstyńskiej. Że nie będą sikali na rzeźby Michała Anioła, że nie splugawią malowideł Rafaela. W Sile rozumu, powołując się na Ewangelię św. Mateusza, podkreśla z kolei, że nawet Jezus nie był pacyfistą (Nie przyszedłem przynieść pokoju, lecz miecz). Choć nie szczędzi gorzkich słów pod adresem Kościoła, to jednak staje w jego obronie, krytykując stosowanie dwóch miar do islamu i chrześcijaństwa. Nie może przeboleć, że lżenie Matki Boskiej, papieża albo świętych uchodzi na sucho (ba, jest nawet chwalone!), zaś to samo pod adresem wyznawców islamu lub proroka jest uznawane za rasizm i dyskryminację. Ma jednak za złe Kościołowi, że sam zatraca swoją tożsamość, że nie wie, dokąd zmierza, zaś organizacjom chrześcijańskim wytyka przygarnianie muzułmańskich imigrantów. Uważa nawet, że to Kościół jest pierwszym wśród winnych katastrofy, jaką przeżywamy. Zarzuca mu defetyzm i bierną postawę wobec zakusów wyznawców proroka, stawiając za przykład Judaizm, który broni się zębami i pazurami.

Panoszenie się muzułmanów w Europie odczytuje jako brak należnego szacunku dla miejsca, w którym są oni jedynie gośćmi, oraz deptanie dorobku chrześcijańskiej kultury. Nie jeżdżę stawiać namiotów w Mekce. Nie idę recytować Ojcze Nasz czy Zdrowaś Mario przed grobem Proroka. Nie chodzę sikać na ściany meczetów. A tym bardziej srać na nie. Kiedy jestem w ich krajach (co nie sprawia mi najmniejszej przyjemności), nigdy nie zapominam, że jestem gościem i cudzoziemką – podkreśla, nie mogąc przeboleć namiotu rozstawionego przez somalijskich muzułmanów na placu Katedralnym we Florencji. Namiotu, do którego usunięcia sama się przyczynia, urządzając awantury kolejno burmistrzowi, włoskiemu ministrowi spraw zagranicznych i policjantowi z biura bezpieczeństwa miasta. Jest to jednak pyrrusowe zwycięstwo Oriany, bo wkrótce szef włoskiego MSZ przedłuża ważność somalijskich paszportów.

Fallaci nie ma dobrych prognoz dla przyszłości Europy. Im bardziej społeczeństwo jest otwarte i demokratyczne, tym bardziej narażone na terroryzm. Im bardziej naród jest wolny, tym bardziej naraża się na rzezie, które (dzięki Palestyńczykom) od lat wydarzają się we Włoszech i innych krajach europejskich. I które teraz dotarły do Ameryki – pisze po zamachach 11 września.

Antyfeministka

W islamie szczególnie uwiera ją pogarda dla kobiet, której doświadcza na własnej skórze – na przykład w 1973 roku w oddziale palestyńskich fedainów stacjonujących w Jordanii. Baza, w której Oriana przebywa jako reporterka, jest obiektem zmasowanego nalotu izraelskiego. Dziennikarka nie zostaje jednak wpuszczona do schronu razem z dowódcą, bo obecność kobiety byłaby dla niego „nieprzyzwoita”. Zamiast tego „skurwysyny” (jak pisze o nich Fallaci) zamknęli ją w drewnianym składzie dynamitu. Nie, nie przez pomyłkę czy przypadkiem – zrobili to celowo, żeby się rozerwać. Kiedy nalot się skończył, wszyscy rechotali z uciechą:Nigdy się tak nie ubawiliśmy” – wspomina we Wściekłości i dumie. Wyznawców proroka krytykuje za bigoterię objawiającą się zawijaniem kobiet od stóp do głów w burki i czadory czy obsesyjnymi restrykcjami w relacjach damsko-męskich (przy jednoczesnymi dopuszczaniu poligamii). Nie zostawia suchej nitki na Błękitnej Księdze Chomeiniego. Wspomina, jak zamknięto przez nią salon fryzjerski w Teheranie, tylko dlatego że jego właściciel umył jej włosy. Prawdziwą wściekłością napawa ją przyzwalanie na praktykę infibulacji (wycinania młodym dziewczętom łechtaczki i zszywania warg sromowych większych).

Cierpienia islamskich kobiet są zresztą kością niezgody pomiędzy nią a feministkami, które pogardliwie nazywa „podrabianymi Amazonkami”. No i dokąd poszedł wasz gorzki, jadowity feminizm? Kiedy skończyła się wasza rzekoma wojowniczość na pokaz? Czy możecie mi powiedzieć, dlaczego kiedy chodzi o wasze muzułmańskie siostry, kobiety, które są torturowane i poniżane, i mordowane przez prawdziwe męskie szowinistyczne świnie, naśladujecie milczenie swoich małych mężczyzn? – oskarża.

Z feministkami ma zresztą na pieńku od 1975 roku, kiedy wydaje List do nienarodzonego dziecka – jeden wielki argument przeciwko aborcji. Nie jestem kobietą z tej książki. Co najwyżej ją przypominam, tak jak może ją przypominać jakakolwiek kobieta naszych czasów, która żyje w pojedynkę, pracuje i myśli. Właśnie po to, żeby każda kobieta mogła się w niej rozpoznać, nie wyposażyłam jej w twarz, imię, adres, wiek […]. Bohaterkę dręczą tysiące znaków zapytania, za każdym razem, kiedy jest przekonana o jednym, twierdzi również coś wręcz przeciwnego […]. Jej głęboka intuicja polega na przekonaniu, że dziecko do niej nie należy, ponieważ należy jedynie do siebie samego. Gdybyśmy wszyscy uznali, że ukochana istota – dziecko czy partner – nie do nas należy, rodzaj ludzki byłby bardziej wolny. I bardziej inteligentny – mówi z okazji wydania książki. Jej argumenty wywołują tym większą wściekłość, że przeciwko aborcji opowiada się jako zdeklarowana ateistka. Feministki nazywają ją więc „podłą, męską szowinistyczną świnią”, która „ma mózg w macicy”. Bohaterka Listu… rozpaczliwie pyta o początki ludzkiego życia (Od kiedy? Od chwili, kiedy kropla światła zwana plemnikiem przebiła i podzieliła komórkę? […] Cóż bym dała, dziecko, żeby przerwać twoje milczenie, dostać się do więzienia, w którym tkwisz, w którym cię umieściłam, cóż bym dała, żeby cię zobaczyć, usłyszeć twoją odpowiedź!). Przez cały jednak czas trwania ciąży zwraca się do dziecka jak do rozumnej osoby, prowadzi z nim wyjątkowy dialog, w którym zalążek w jej brzuchu pozostaje bezgłośny. Śmierć dziecka wywołuje w niej niewypowiedziany ból. Wszystkie plemniki i wszystkie komórki jajowe na świecie, połączone we wszystkich możliwych kombinacjach, nie będą mogły nigdy stworzyć cię ponownie, to, czym byłoś i czym mogłoś być. Nigdy już się nie narodzisz ponownie. Nigdy już nie wrócisz. A ja mówię dalej do Ciebie z bezgranicznej rozpaczy.

Poroniona ciąża staje się zresztą pretekstem do refleksji o Stwórcy. Bóg jest wykrzyknikiem mającym skleić wszystkie skorupy rozbitego dzbana: jeśli ktoś w niego wierzy, to znaczy, że jest zmęczony, że już sam sobie nie potrafi poradzić. Ty nie jesteś zmęczona, bo jesteś chodzącym wątpieniem. Bóg jest dla ciebie znakiem zapytania, wręcz pierwszym znakiem zapytania z nieskończonego ciągu znaków zapytania. I tylko ten, kto się dręczy pytaniami, żeby znaleźć odpowiedzi, posuwa się do przodu; tylko ten, kto nie ulega potrzebie wygody, jaką jest wiara w Boga, uchwycenia się tratwy, żeby na niej odpocząć, może zaczynać od nowa… Jakże mocno pobrzmiewa w tych słowach stosunek samej Fallaci do wiary!

Jestem ateistką. Chwała Bogu

Choć krytycznie wypowiada się na temat Kościoła katolickiego (nie mogła mu wybaczyć wielu spraw, od inkwizycji, która miała spalić na stosie jej prababkę Ildebrandę, aż po asymetrię i naiwność dialogu z islamem), to docenia wkład chrześcijaństwa w europejską cywilizację (nazywa je nawet fundamentem jedności Europy, bez którego nie byłoby odrodzenia, oświecenia, a nawet rewolucji francuskiej). Już jako małą dziewczynkę nużą ją nabożeństwa, jako dojrzała kobieta drwi z dewocji.

Uważa, że wierzącym ludziom żyje się łatwiej. Życie jest bardzo trudne, umieranie jest zawsze nieprzyjemne, a idea Boga, która pomaga stawić czoło tym dwóm zjawiskom, może przynieść bezbrzeżną ulgę: rozumiem to dobrze. W gruncie rzeczy zazdroszczę tym, którzy wierzą. Czasami jestem o to wręcz zawistna. Nigdy jednak do tego stopnia, by wzbudzić w sobie podejrzenie, czyli nadzieję, że ów Bóg mógłby istnieć – pisze w Sile rozumu. I deklaruje: […] daję sobie radę sama. Jakby to nie wystarczyło, źle znoszę Kościoły. Ich dogmaty, ich liturgie, ich rzekomy autorytet duchowy, ich władzę. A z księżmi nie za bardzo dochodzę do porozumienia. Sprzeciwia się wizji Boga, który dopuszcza zło na świecie. Uważa, że Wojna jest przekleństwem wpisanym w Życie, od której nie da się uciec. W tej konstatacji upatruje zresztą źródeł swojego ateizmu. Nie zgadza się bowiem na przyjęcie idei jakiegoś Boga, który wymyślił świat, w którym Życie zabija Życie, zjada Życie. Świat, w którym, aby przeżyć, trzeba zabijać […]. Jeśli taki wymóg postawiłby naprawdę Bóg Stwórca, to utrzymuję, że byłby to Bóg bardzo zły.

Nie potrafi przyjąć wielu reguł, jakimi rządzi się chrześcijaństwo (wymienia choćby nadstawianie drugiego policzka), a jednak podoba jej się myśl, jaka leży u podłoża tej religii, w której nie dostrzega sprzeczności ani z ateizmem, ani z laicyzmem. Fascynuje ją koncentrująca się na Człowieku myśl Jezusa z Nazaretu. W myśli tej dostrzega również hymn na cześć Rozumu i Wolności oraz zwycięstwo nad Bogiem wymyślonym przez ludzi, nad Bogiem abstrakcyjnym i wszechwładnym, jakiego można znaleźć niemal w każdej religii. Pociąga ją pomysł Boga, który stał się Człowiekiem, czy też pomysł Człowieka, który staje się Bogiem, Bogiem samego siebie. Tym, co ją przekonuje w chrześcijaństwie najbardziej, jest idea Życia, które nie umiera. Widzi w niej odrzucenie Śmierci i apoteozę Życia, namiętność do Życia, które jest złe, tak, zjada samo siebie, ale jest Życiem, a przeciwieństwem Życia jest nicość. Chrześcijaństwo jest naprawdę wyzwaniem nie do odparcia. Imponującym zakładem człowieka z samym sobą – przyznaje.

Zdaje sobie sprawę z tego, jak wiele łączy ją z chrześcijaństwem: Jestem ateistką, jestem antyklerykałem, nie mam nic wspólnego z Kościołem katolickimtak zawsze powtarzam. I jest to prawda. Ale również nieprawda. Bo czy mi się to podoba, czy nie, mam bardzo dużo wspólnego z Kościołem katolickim. Niech to szlag, jak dużo! Przy całym moim laicyzmie, antyklerykalizmie, ateizmie jestem tak zanurzona w kulturze katolickiej, że kultura katolicka tworzy część mojego pisanego i mówionego języka – dodaje we Wściekłości i dumie, tłumacząc, dlaczego w swoich tekstach tak często wtrąca choćby zwrot „Na Boga!”.

A mimo to w Sile rozumu składa słynną deklarację o byciu „chrześcijanką ateistką”. Nie wierzę w to, co rozumiemy pod pojęciem Boga […], myślę, że to ludzie stworzyli Boga, a nie na odwrót – pisze. Dlaczego mieliby tak zrobić? Z bezsilności, samotności, rozpaczy, także słabości i strachu przed życiem i umieraniem…

Po ostrej krytyce Jana Pawła II spowodowanej jego stosunkiem do islamu, wspólnotę myśli odnajduje z papieżem Benedyktem XVI, choć początkowo także jego krytykuje za kontynowanie nazbyt ekumenicznej linii poprzednika. W artykule Wróg, którego traktujemy, jak przyjaciela pyta papieża, czy naprawdę wierzy w to, że muzułmanie zaprzestaną podkładania bomb. Przypomina, że islamski terroryzm nie jest zjawiskiem odosobnionym, a jedynie ucieleśnieniem strategii stosowanej już od czasów Chomeiniego. Papież Ratzinger, przepraszam, papież Benedykt XVI, wie o tym lepiej ode mnie. Wystarczy poczytać jego książki, poznać to, co pisze na temat Europy, zrozumieć jego apel, jaki kieruje do Europy, aby pojąć, że wie o tym lepiej ode mnie. Lepiej od nas wszystkich! – przekonuje w rozmowie z o. Andrzejem Majewskim SJ. Przyczyn postawy Benedykta XVI upatruje w jego trudnym położeniu (Stoi on przecież na czele Kościoła, który opiera swoją wiarę na miłości i przebaczeniu). Częściową winą obarcza więc jego poprzednika, który do islamu podchodził w jedwabnych rękawiczkach, zapraszał imamów do Asyżu, w Watykanie przyjął „eksterrorystę Arafata” i nigdy nie potępił bin Ladena.

A jednak ja ufam Ratzingerowi, Benedyktowi XVI. Jest to człowiek zbyt inteligentny, by nie zdawał sobie sprawy z tego, iż Odrodzenie Islamu, jeśli dorośnie do takich rozmiarów, jak w epoce imperium osmańskiego, przybierze charakter nowego nazizmu. Papież Ratzinger jest zbyt inteligentny, by nie wiedzieć, że podejmowanie dialogu, czy też łudzenie się możliwością tegoż z nowym nazizmem, oznacza ten sam błąd, jaki Wielka Brytania Chamberlaina i Francja Daladiera popełniły w 1938 roku – deklaruje w rozmowie z polskim jezuitą.

Benedykta XVI ceni za rozsądek. Orianę z papieżem łączy nić porozumienia, jeśli chodzi o kwestię pogodzenia wiary i rozumu. On naucza, że wiara domaga się zaangażowania ludzkiego rozumu i nigdy nie stoi z nim w sprzeczności, ona pisze książkę Siła rozumu (to wyrażenie zresztą także pojawia się w pismach Ojca Świętego). On podkreśla racjonalny wymiar wiary chrześcijańskiej, ona w rozumie upatruje jedynego ratunku dla zachodniej cywilizacji. W końcu on także mówi o rozumie, który jest wewnętrzną siłą chrześcijaństwa. Odkąd czytam Ratzingera i odkąd on został Benedyktem XVI, ja mniej dotkliwie odczuwam swoje osamotnienie – mówi. Szczególną radość sprawia jej audiencja u papieża, a później wywiad, jakiego „Corriere della Sera” udziela abp Rino Fisichella, pod ujmującym tytułem Ratzinger i Oriana – spotkanie dwóch wolnych myśli.

Czy nie dziwi księdza biskupa ta zgodność kobiety, która określa się jako ateistka, z papieżem? – pyta dziennikarz. Wcale mnie to nie dziwi! Co więcej, utwierdza mnie w przekonaniu o możliwości prawdziwego spotkania na danej wszystkim ludziom płaszczyźnie rozumu – odpowiada abp Fisichella.

Duchowny tak komentuje w rozmowie z „Corriere della Sera” płaszczyznę porozumienia Benedykta XVI i Oriany Fallaci: W przypadku Fallaci i papieża, których łączy osąd kryzysu Europy i Zachodu, sekret tkwi w wolności. Wiemy, jak bardzo ta Fallaci ceni sobie niezależność w formułowaniu sądów, co być może stanowi tę jej cechę, która przede wszystkim pozwoliła jej tworzyć historię dziennikarstwa i narracji. A równocześnie dobrze wiemy, jak bardzo teolog Ratzinger był zawsze wolny wobec jakichkolwiek idei, bez zbytniej troski o polityczną poprawność. Oriana lubi powtarzać żart, że skoro ateistka i papież twierdzą to samo, to musi być w tym coś z prawdy. Fascynacja Benedyktem XVI i jego nauczeniem jest przyczynkiem do osobistej przemiany Fallaci: Nie chcę mówić, ile czasu ja poświeciłam cudownej wskazówce, jakiej niewierzącym udziela Ratzinger: „Postępujcie tak, jakby Bóg istniał. Przynajmniej choć trochę”.

Pisarka spotyka się z papieżem w Castel Gandolfo latem 2005 roku. Wszystko zaczyna się od wspomnianego wywiadu, jakiego „Corriere” udziela abp Fisichella, komentując z kolei wypowiedź Oriany dla „La Stampy”. Fallaci pisze do duchownego z podziękowaniem, a później, podczas rozmowy telefonicznej wyznaje, że zawsze marzyła o tym, by spotkać Ratzingera. Niestety, teraz, gdy został papieżem, będzie to niemożliwe! – żałuje. Abp Fisichella uznaje, że tym bardziej powinno dojść do spotkania i je aranżuje. Nie jest to trudne, bo także Benedykt XVI chce poznać Orianę. Rozmawiali pół godziny. Oriana była dość spięta. Zaczęła od tego, że zarówno Ratzinger, jak i ona poznali wojnę i to powinno im pomóc się zrozumieć. Uderzyło to Ojca Świętego, bardzo się otworzył. Oriana wydała mu się sympatyczna. Odpowiedział na wszystkie jej pytania, podarował je medal pontyfikatu, wpisał serdeczną dedykację do książki o Europie, którą Fallaci przyniosła z sobą. Do ostatniej chwili Oriana miała tę książkę na szafce nocnej. Papież zrobił na niej ogromne wrażenie i powiedziała mi o tym: spotkała wielkich na polu polityki i religii, z Chomeinim włącznie, ale wrodzona słodycz i głębia myśli Benedykta XVI wzbudziły jej entuzjazm. Chciała przeprowadzić z nim wywiad i pewnie by się jej to udało, gdyby pozwoliła jej na to choroba – relacjonuje abp Fisichella. Duchownego łączy z pisarką nić sympatii (a jednak potrafiła znaleźć porozumienie z księdzem!) i zaufanie – po jej śmierci arcybiskup zdradza, że dawała mu do czytania swoje teksty jeszcze przed publikacją. Kiedy po raz ostatni spotykają się w Nowym Jorku, rozmawiają o raju i nieśmiertelności. Jeśli tak jest, jak mówisz, chcę, żebyś trzymał mnie za rękę do końca, kiedy niebawem będę musiała przejść na drugą stronę. Ale zachowuj się jak do tej pory: nie próbuj mnie nawracać. Chcę pozostać tym, kim byłam zawsze, umrzeć tak, jak żyłam, jak chrześcijańska ateistka – miała do niego powiedzieć Oriana. Po jej śmierci w rozmowie z „Corriere” Fisichella przyznaje, że zmarła tak, jak chciała.

Siła rozumu

Cały jej dorobek publicystyczny to w gruncie rzeczy jeden wielki apel o używanie rozumu. Oriana woła: Myślcie samodzielnie!, kiedy nie zostawia suchej nitki na poprawności politycznej. Uważa, że za Eurabią kryje się zmierzch inteligencji. Ludzie już nie myślą. Albo myślą bez pomocy własnej głowy – ocenia gorzko. Z przerażeniem patrzy na to, jak myślenie zastępują formułki pacyfizmu, imperializmu, czułostkowości, roztkliwiania się, rasizmu, ekumenizmu, konformizmu. Stawia diagnozę: ludzie zachodniej cywilizacji zostali poddani lobotomii, kastracji umysłu. Kto zostaje poddany lobotomii, przestaje myśleć to, co powinien myśleć, staje się powolnym narzędziem w rękach tych, którzy myślą za niego. A jeśli ten, kto myśli za niego, też został poddany lobotomii, no to już grób – wyrokuje.

O używanie rozumu woła, krytykując kolaborację z islamskimi najeźdźcami, a także moralne rozpasanie i rozwiązłość Zachodu. W gruncie rzeczy wyznawany przez nią system wartości, zwłaszcza pod koniec życia, jest mocno tożsamy z chrześcijańskim systemem. W Rozmowie z samą sobą krytykuje na przykład zezwalanie gejom na zawieranie związków małżeńskich oraz, co gorsza, na adopcję dzieci przez pary jednopłciowe. Krytykuje ciche przyzwolenie, z jakim wprowadzane są „postępowe” rozwiązania powodowane terroryzmem poprawności politycznej. Jeśli wyrazisz swoje zdanie na temat małżeństw gejów albo adopcji gejów, skończysz na stosie tak samo jak wtedy, gdy wyrazisz swoje zdanie o islamie. Okrzykną cię rasistą, faszystą, bigotem, barbarzyńcą, zacofańcem – ostrzega. Deklaruje, że właściwie nie ma nic przeciwko homoseksualizmowi jako takiemu, zastanawia się nawet, czym jest uwarunkowany. Natomiast drażni mnie, kiedy podobnie jak feminizm, przeistacza się w ideologię. A więc w jakąś klasę, w partię, w lobby ekonomiczno-kulturalno-seksualne, dzięki czemu staje się orężem politycznym. Bronią wymuszania i szantażu, nadużyciem Politycznej i Seksualnej Poprawności […]. Drażni mnie także, kiedy za pomocą ich lobby właśnie homoseksualiści dyskryminują bliźnich. I jeszcze bardziej, kiedy przez arogancję tej klasy bliźni jest obrażany prostactwem Gay Parades, na których homoseksualiści występują półnadzy albo przebrani i wymalowani jak prostytutki – pisze, grzmiąc wreszcie na deifikację homoseksualizmu, jak gdyby miałby być on jakimś stanem błogosławionym. Gdybyśmy wszyscy stali się homoseksualistami, gatunek by wymarł. Wymarlibyśmy jak dinozaury – przypomina dość oczywistą prawdę. Opowiada się przeciw aborcji (chyba żeby zgwałcił mnie i zapłodnił Osama bin Laden albo Zarkawi). Słowo „eutanazja” jest dla mnie przekleństwem, obrazą boską i bestialstwem, masochizmem. Nie wierzę w słodką śmierć, w śmierć, która wyzwala od cierpienia. Śmierć to śmierć i basta – pisze w 2005 roku, kiedy światową opinią publiczną wstrząsa sprawa Terri Schiavo. W kwestii dopuszczenia eksperymentów na embrionach zgadza się z kard. Ratzingerem, który ostrzega, że taki proceder to negacja praw człowieka. Jeśli w miejsce Birkenau czy Dachau postawić instytuty naukowe, gdyby w miejsce bliźniaków wiwisekcjonowanych przez Mengelego postawić ludzkie płody, śpiące w zamrażalnikach, nic się nie zmieni. Naukowcy pozwalają, by komórki tych nowych myszek laboratoryjnych wzbogacały firmy farmaceutyczne, których cynizm przewyższa cynizm handlarzy bronią – pisze.

Anioł zemsty”

Przeprowadza setki rozmów z największymi tego świata, które czynią ją jedną z najbardziej rozpoznawalnych dziennikarek globu. Sławy przydaje jej nie tylko świetność rozmówców, ale także styl, w jakim przeprowadza wywiady. Do historii przechodzi spotkanie z Chomeinim, podczas którego Fallaci ze złością rzuca mu w twarz czadorem. Denerwuje ją to, że islam nakazuje kobietom noszenie tak „niewygodnego i bezsensownego” stroju. Ba, jest wściekła, że sama musi owinąć się w prześcieradło, by porozmawiać z ajatollahem. Kiedy więc ten mówi, że jeśli nie podoba jej się strój islamski, nie musi go nosić, bo ludzi Zachodu nie dotyczą muzułmańskie obyczaje, Oriana nie zastanawia się długo i jednym ruchem zrzuca z siebie „średniowieczną szmatę”. Rozmowa zostaje przerwana, ale Chomeini godzi się na jej dokończenie następnego dnia. Fallaci knuje plan zemsty. Z pewnością nie jest dziennikarzem, który „tylko” zadaje pytania, czekając na odpowiedź bez względu na to, jaka ona będzie. Fallaci chce zmiażdżyć swojego rozmówcę. […] chciałam po prostu dać starcowi sznur, żeby się na nim powiesił, ale zamierzałam tego dokonać w sposób uprzejmy. Nie obchodziło mnie, że czuje się zmęczony […]. Nie zależało mi już na zadaniu mu innych pytań, które mnie ciekawiły […] – relacjonuje spotkanie z Chomeinim. W podobnym stylu rozprawia się zresztą z libijskim dyktatorem. W tej samej chwili pętla zacisnęła się definitywnie. Podczas gdy nieszczęsny chory mózg dyndał na sznurze, niczym ciało pozbawione życia, Kaddafi ponownie doznał delirium […]. Może powinnam była okazać mu nieco wielkoduszności i dyskretnie wyjść z namiotu. Ale tak bardzo go nienawidziłam, że oddałabym życie za ostatnie pchnięcie nożem – wspomina wywiad z przywódcą Libii. Gardzi władzą, despotami i autokratami, uważając dyktatorów za ludzi śmiesznych. Istnieje coś bardziej komicznego od wrzeszczącego dyktatora. Tym czymś jest moc głupoty, czyli idiotycznych zasad, bezsensownych regulaminów, absurdalnych przepisów, które stanowią podporę władzy bardziej skuteczną od broni – pisze. Szczyci się, że udało jej się wyprowadzić z równowagi Hajle Sellasje, którego zapytała o to, jak widzi własną śmierć (choć wiedziała, że panicznie boi się on końca życia). Wywiad zostaje przerwany, a „Washington Post” komentuje: Fallaci chce być kimś więcej niż tylko błyskotliwym aniołem wywiadów. Chce być aniołem zemsty.

Takiego stylu prowadzenia wywiadów nie cierpiał Ryszard Kapuściński, który uważał, że jeśli naprawdę chce się coś wydobyć z rozmówcy, trzeba czekać, aż ten sam zacznie mówić. Niektórzy politycy boją się z nią rozmawiać. Ale boją się też odmówić, bo to oznaczałoby, że stchórzyli, że wystraszyli się tej drobnej, eleganckiej kobietki z Florencji. Henry Kissinger uznaje wywiad z nią za „najbardziej katastrofalną rozmowę” w jego karierze. Drwiono z niego, bo w rozmowie z Fallaci wyznał, że czasem czuje się jak samotny kowboj wjeżdżający do miasteczka. Z równowagi wyprowadza też Jasira Arafata, kiedy w 1975 roku pyta go o nienawiść Palestyńczyków. Niech pani przestanie – krzyczy palestyński przywódca. W odpowiedzi w przypisach Fallaci imputuje mu homoseksualne ciągoty. Więcej wyrozumiałości okazuje tym rozmówcom, z którymi znajduje nić porozumienia – na przykład Goldzie Meir. Ma na koncie wywiady z Indirą Gandhi, Pietro Nennim, Willy Brandtem, Mohammadem Rezą Pahlawim, Arielem Szaronem czy Dengiem Xiaopingiem. Rozmawia także z Lechem Wałęsą, ale obie strony zgodnie uznają, że nie był to udany wywiad. Kompletnie między nimi nie iskrzyło. On nie miał ochoty podziwiać jej geniuszu, ona była przyzwyczajona do wywiadów z koronowanymi głowami, a tu miała do czynienia z facetem z bloku na Zaspie – wspomina Adam Kinaszewski, wtedy rzecznik przywódcy Solidarności. W 1981 roku rozmawia również z Mieczysławem Rakowskim, który podziwia ją za przygotowanie do wywiadu. Ona właściwie narzucała dyskusję, wykorzystując swoją wiedzę o mnie. Można było jej nie lubić za drapieżność, ale to fascynowało – wspomina ówczesny wicepremier. Pisarka chce porozmawiać z kard. Stefanem Wyszyńskim, nawet każe w środku nocy zawieźć się do rezydencji na ul. Miodową, gdzie przez bramę rzuca zalęknionemu księdzu, że nazywa się Oriana Fallaci i chce rozmawiać z prymasem. Wyszyński jednak nie godzi się na rozmowę.

Za najważniejszy wywiad jej życia niektórzy uznają rozmowę z greckim rewolucjonistą Alekosem Panagoulisem. Spotkanie Fallaci z Panagoulisem było spotkaniem dwojga ludzi pełnych wściekłości i dumy. Według Oriany zaprowadził ją do swojego pokoju, pokazując łóżko pokryte przekładami jej książek – pisze Miłada Jędrysik. Między Orianą i Alekosem zaiskrzyło. Znalazłam w nim jakby sumę cech tych osób, które spotkałam, jeżdżąc po całym świecie, a które oddały swoje życia dla jakiegoś ideału – zapewnia Fallaci, która szybko zamieszkuje wspólnie z kochankiem we Florencji. Oriana ma 44 lata, Alekos o dziesięć mniej. Sielanka nie trwa długo. On dużo pije, bywa brutalny, każe jej zrezygnować z kariery. Ona próbuje się podporządkować, ale nie potrafi porzucić dziennikarstwa. Wkrótce zachodzi w ciążę, ale traci dziecko. Alekos wraca do Grecji, ale w 1976 roku ginie w wypadku samochodowym. Oriana nie może się z tym pogodzić – ucieka od świata, zamykając się w toskańskiej willi albo nowojorskim apartamencie na trzy lata. Pracuje jak szalona, bez wytchnienia. Zaczyna koło siódmej rano, wstaje od biurka po ósmej wieczorem. Nie je, nie pije. Ignoruje święta, sylwestry, Boże Narodzenia i niedziele. Palę więcej niż zwykle, co oznacza 50 papierosów dziennie. W nocy źle śpię. Z nikim się nie widuję. Nie odpowiadam na telefony. Nigdzie nie chodzę. Staję się histeryczką, czyli innymi słowy nieszczęśliwą i zawładniętą przez poczucie winy, jeśli nie produkuję wystarczająco dużo – pisze.

Żałuje tylko dwóch nieprzeprowadzonych wywiadów – z Jezusem (Ach, gdyby tak zatrzymać Jego głos, myśli, słowa na dyktafonie!) i Osamą bin Ladenem (zapytałaby go o przyjemność psychiczną, jaką z pewnością czerpie z niszczenia).

Życie i śmierć

Nie lękała się Śmierci ciała – im bardziej jej nienawidziła i uważała za marnotrawstwo natury, tym mniej się jej bała. Śmierci duszy również – zapewniała, że im bardziej próbuje się ją zakneblować, tym bardziej staje się harda i obrasta w siłę. O tak, była niezwykle silna – prawdziwa „baba z jajami”. Odważna, bezkompromisowa, odporna na krytykę. A jednocześnie niezwykle delikatna, kobieca. W pamięci wielu na zawsze pozostanie filigranową Włoszką z perfekcyjnie narysowaną czarnym eyelinerem kreską, czerwonymi paznokciami i papierosem. Prof. Daniel Pipes zapytany o swoją definicję Oriany Fallaci, odpowiada: Fearless Speaker of Truth (nieustraszona głosicielka prawdy). Ona sama, ustami jednej z bohaterek Kapelusza…, swojej prababki, mówi: Nienawidzę Śmierci. Przeraża mnie bardziej od cierpienia, od perfidii, od głupoty, od wszystkich innych rzeczy, które niszczą cud i radość przyjścia na świat. […] Nie mogę się nagiąć ku myśli, że Życie to podróż ku Śmierci, a narodziny są wyrokiem śmierci. A jednak akceptuję to. Oriana zmarła 15 września 2006 roku. W swojej ukochanej Florencji.

Tekst pochodzi z kwartalnika “Fronda Lux”, nr 71.