Martyna Ochnik: KORPORACJA. Czy ktoś wie, gdzie jest moje życie?

Jednym z objawów zbliżającego się załamania nerwowego jest przekonanie, że wykonujemy niezwykle ważną pracę.
Bertrand Russel

Ołpenspejs

Julia – Przez pierwsze miesiące biegłam do pracy z radością. Budziłam się rano i już nie mogłam się doczekać, kiedy wejdę do biura.

Milena – Dookoła miałam ludzi inteligentnych, z poczuciem humoru, ambitnych, au courant wydarzeń kulturalnych, dobrze ubranych. Stałam się z dnia na dzień częścią tego świata. Jak mogłabym z tego kiedykolwiek zrezygnować?

Konrad – To było fascynujące, patrzeć, jak z niczego rodzą się pomysły, które potem każą ludziom kupować rzeczy niekoniecznie im potrzebne.

Anka – Przede wszystkim świetni ludzie, od których wiele się nauczyłam. Ludzie mający w życiu cel, nie takie przepychanie dnia za dniem nie wiadomo po co. To inspiruje.

Kuba – Świetne, eleganckie dziewczyny, zapach dobrych perfum. Jak awansujesz, dostajesz asystentkę. Na imprezach integracyjnych poznajesz dziewczyny z innych działów. Wszystko staje się łatwe, bo nie istnieje bezpośrednia zależność służbowa.

Paweł – To jest tak, że atmosfera jest w pewien sposób naelektryzowana, to odnosi się także do stosunków męsko-damskich.

Na początku ląduje się w ołpenspejsie. Pokój, właściwie hala podzielona niskimi przepierzeniami na maleńkie boksy. Nieustanny gwar. Szumią urządzenia biurowe, prowadzi się rozmowy telefoniczne. To daje poczucie, że robi się coś razem z ludźmi, którzy mają ten sam cel. Po pewnym czasie jednak, po kilkunastu godzinach spędzonych w takim otoczeniu liczna bodźców atakujących zmysły zaczyna męczyć. Cały czas czujesz presję, żeby wykonać zadanie na czas, żeby zrobić to dobrze, żeby nie być gorszym od innych, żeby być lepszym. Ludzie rozliczani są z targetów. Jeżeli dajesz radę, to w porządku. Jeżeli nie… Dlatego każdy daje z siebie wszystko. Nie ma czasu na pogawędki. Zostaje się w biurze tak długo, jak trzeba. W nocy też. Nie śpisz, nie jesz normalnych posiłków, dopóki nie skończysz. Klient czeka. Są terminy. Pracować trzeba ciężko. Naprawdę ciężko.

Anka – To jest w porządku. Przecież w życiu nie ma nic za darmo. Mnie nikt niczego nie dał na piękne oczy.

Jaga – Najdłuższy czas, jaki spędziłam w biurze, to 38 godzin. Ludzie porównują się, ile pracowali bez przerwy. Takie biurowe zawody. Dobrze mieć w pracy szczoteczkę do zębów, ręcznik, jakiś dres. Czasami szef wysyła na godzinę do domu, żeby się przespać, ale i tak nie śpisz – zbyt jesteś nakręcony. W niektórych firmach są nawet prysznice. O domu wtedy można zapomnieć. Dopóki nie skończysz projektu. Rośnie napięcie. Pojawia się podejrzliwość – może ktoś się obija, kiedy ty harujesz. No i ciągle te same twarze dzień po dniu, po kilkanaście godzin. Z czasem nie można na siebie patrzeć. Kiedy zespół dostaje swój pokój, to biurka ustawione są tak, że zawsze kogoś widzisz. Niektórzy próbują się odgradzać od innych stosami broszur, ustawiają ekran komputera, tak żeby zasłonić przynajmniej twarz. Kiedy w biurze jest okno, można na chwilę dać odpocząć oczom. Ale to rozprasza.

Pytam Konrada o wyjazdy integracyjne.

– Na początku każdy chce jeździć – uśmiecha się. – Ale jak spędzasz z ludźmi po kilkanaście godzin dziennie, to w końcu chciałbyś jednego – nie widzieć ich.

Ciało

Kiedy jest target, to wszystko inne trzeba odłożyć na później. Nie istnieją choroby, wypadki losowe. Ludzie przychodzą z gorączką, grypą, po operacjach. Pewne rzeczy można zrobić w domu, ale to jest trudniejsze. W domu nie ma ksera, drukarki, nie można na bieżąco z nikim skonsultować problemów. Więc lepiej być w biurze. Z katarem, gorączką, zatruciem pokarmowym.

Anka – Mieliśmy dobę na skończenie projektu. Ja i moja kumpela. Siedziałam w biurze, rzygałam do kubła na śmieci i pracowałam.

Paweł – Trzeba było dostarczyć klientowi dokumentację. Natychmiast. Godzina trzecia po południu. Na mieście korki. No to złapałem pod pachę teczkę i pobiegłem. Ze Śródmieścia na Wolę. Zdążyłem. Kiedy wracałem, krew leciała mi z nosa równym strumieniem. Cały garniak był do wyrzucenia. Zdążyłem. Nikt mi nie podziękował. Zrobiłem tylko to, co do mnie należało.

Zdarzają się omdlenia. Przyjeżdża karetka, najczęściej stawiają klienta na nogi od razu, więc wraca do pracy. Czasami zabierają do szpitala. Ale i tak jak tylko jakoś się ogarnie, sam chce wracać. Bo później może nie dać rady nadrobić zaległości. A wtedy pojawiają się konsekwencje. Finansowe, można wylecieć z dnia na dzień. Mogą przesunąć na niższe stanowisko, gdzie latami podlicza się słupki. No i szef zmiesza z błotem. Struktura jest trochę jak w wojsku. Zespół, szef, nad nim ktoś i tak dalej w górę. Wykonuje się polecenia bezpośredniego przełożonego i nie ma dyskusji. Masz kontakt tylko z nim. On z kolei poddany jest takiej samej presji, tylko od góry. Zwykłe są to ludzie przemęczeni, żyjący w napięciu, sfrustrowani. Wspięli się o szczebel wyżej i nie tylko nie chcą z niego spaść, ale chcą iść w górę.

– Jeśli ty nawalasz, to on dostanie opierdol – mówi Jaga. Więc najpierw dostajesz opierdol ty. Najczęściej publicznie. Do ołpenspejsu wpada nabuzowany szef i zaczyna wrzeszczeć. Nie patyczkuje się, nie przebiera w słowach, traktuje cię jak szmatę. Takie publiczne upokorzenie odbiera się jak fizyczny cios.

– Nie trzeba się tym przejmować – uśmiecha się Marcin. – W takich sytuacjach powtarzałem sobie, że któregoś dnia to ja będę takim szefem. I jestem.

Kobiety znoszą to gorzej. Potrafią uciekać z płaczem do łazienki. Te, które zachowują spokój pod gradem obelg, odreagowują to inaczej, później.

– Żarłam jak świnia, nie mogłam się powstrzymać – mówi Julia. – Potem wymiotowałam w łazience. Bulimia.

Damy radę

Na tym etapie niektórzy rezygnują. To wtedy okazuje się, ile jest warta właściwa motywacja.

Milena – Nie wrócę do wiochy pod lasem, gdzie na konarze dębu wciąż jest ślad po sznurze. Przynajmniej w mojej głowie.

– Trzeba być twardym – Anka wzrusza ramionami. – Kobiety muszą się podwójnie starać, żeby ktoś je docenił, sprawiedliwie zapłacił, awansował. Stajemy się tygrysicami. Faceci muszą wiedzieć, gdzie jest ich miejsce.

– Jeżeli ktoś ma silnie rozwinięte poczucie odpowiedzialności, to nie odchodzi – uważa Jaga. – Jeżeli odejdziesz, kiedy projekt nie został ukończony, zostawiasz innych z tym całym bajzlem. Niektóre sprawy znasz tylko ty, zostawiasz ludzi z problemem. To nie w porządku.

Kuba – Poczucie, że siedzisz przy stole, gdzie walka idzie o naprawdę duże pieniądze, jest najlepszą motywacją. Nawet jeśli karetka zabrała cię na sygnale.

Jednak niektórzy rezygnują.

Konrad – Zawsze miałem ciągoty antysystemowe. Widziałem to wszystko, jak człowiek poddawany jest kontroli w każdej prawie sferze życia. We want your soul, widziałaś ten teledysk? Tam jest to wszystko. I wydawało mi się, że zachowuję dystans. Pewnego dnia uświadomiłem sobie jednak, że też staję się częścią tego systemu. Mogłem powiedzieć sobie: jeszcze trochę, jak tylko zarobię na… cokolwiek miałem wtedy na myśli. I zdałem sobie sprawę, że tak to właśnie działa – nie dziś, bo coś tam, jutro też nie i tak wrasta się w coś, co czyni z ciebie niewolnika. Tylko uporządkowałem sprawy na tyle, żeby wiedzieli, co i jak i odszedłem.

Częściej decyzja zostaje wymuszona sytuacją. Julia po dwumiesięcznym urlopie zdrowotnym nawet nie myślała o rezygnacji. Po powrocie nie było już dla niej miejsca.

Mother’s little helper

Jeśli trzeba pracować po kilkanaście godzin lub więcej, to wszystko dobre, co daje kopa. Przede wszystkim kawa. Ile się da. Dopóki nie zacznie kołatać serce. Niektórym pomaga alkohol. Rano w koszach na śmieci znajduje się butelki po wódce. Amfetamina pozwala pracować bez uczucia zmęczenia. Daje jasność umysłu. Na pewien czas. Potem jest zjazd. Nieprzyjemny. Lepsza trawka. Trochę rozluźnia, trochę pobudza; niektórzy stają się po niej bardziej twórczy. A że potem trzeba sięgać po coś mocniejszego – o tym się tymczasem nie myśli.

– To było bardziej popularne w latach dziewięćdziesiątych – przekonuje Jaga. – Ludziom teraz szkoda pieniędzy na narkotyki, mają na karkach kredyty. Ale wiadomo, że niektórzy muszą się wspomagać.

Antydepresanty są popularne. Łagodzą napięcie. Nie szkodzą jak narkotyki.

Przy tym wszystkim ciało zaczyna odmawiać posłuszeństwa. Nie tylko ciało. Psychika wysiada. To jest przecież tak powiązane, tak się przenika. Spada odporność, pojawiają się choroby. Częste infekcje, zaburzenia hormonalne. Bulimia, anoreksja, to raczej u dziewczyn. Mężczyznom zdarzają się napady agresji. Dochodzi do załamań nerwowych.

Julia myślała, że da radę. Ale kiedy na urlopie zadzwonił telefon i wyświetlił się numer jej szefa, zaczęła wymiotować; wprost pod nogi, na chodnik. Musiała przystopować. Wysłali ją na przymusowy urlop zdrowotny. Potem już nie chcieli. To się zdarza.

– Trzeba być dobrze zorganizowanym – twierdzi Anka. – Nie odpuszczać sobie, ustawić hierarchię spraw.

Jej się udało. Każdy dzień zaczyna o piątej rano. Poranna toaleta, pół godziny w domowej siłowni, prysznic, kawa, budzenie syna, śniadanie dla niego. W domu porządek jak na zdjęciach z katalogu wnętrzarskiego. Żadnych zbędnych przedmiotów. Minimalizm, nic nie rozprasza uwagi, zawsze wiadomo, co gdzie jest. W kuchennej szufladzie sztućce leżą równo jak narysowane.

Adam – Mężczyzna powinien zbudować dom, spłodzić syna i zasadzić drzewo. I choć raz wziąć udział w naprawdę dużym dealu. Ja to wszystko osiągnąłem – kiwa głową. – To chyba coś warte, prawda?

Nie tylko oni

Konsekwencje pracy wyczerpującej fizycznie i nerwowo ponoszą nie tylko oni. Kiedy spędza się w biurze średnio po kilkanaście godzin dziennie; kiedy nawet po pracy myśli związane są z ciągle czekającym zadaniem, obawą, czy zdąży się wykonać je na czas; kiedy zmęczenie obezwładnia; kiedy czujesz, że rozumieją cię tylko ci, którzy robią to samo co ty – coraz trudniej angażować się w życie pozakorporacyjne. Przynajmniej w takim stopniu, w jakim inni uważają to za normalne, w jakim tego oczekują. Wracasz do domu, a tam pretensje, że późno. Żona/mąż musi zajmować się wszystkim, a przecież też pracuje. Nie tak intensywnie jak ty? To zmień pracę, słyszysz. Ale słyszysz też, że właśnie wzrosła rata kredytu na mieszkanie, samochód, że dziecko chce wyjechać na obóz narciarski do Włoch, a w ogóle to gdzie w tym roku spędzimy wakacje. Jesteś pod ścianą. Na kontakty towarzyskie nie masz czasu, a kiedy nawet uda ci się go wygospodarować, to jesteś tak wykończony, że najchętniej zostajesz w domu. Brakuje ci jednak znajomych, więc czasem udaje ci się wyrwać na jakieś spotkanie. Ale jesteś jakby nieobecny, więc uznajesz, że to nie ma sensu. Żona potem ma pretensje, że siedzisz jak kołek. To już lepiej zostać w domu.

Ciekawa rzecz – im dłużej pracujesz, tym mniej masz ochoty na kontakty pozabiurowe. Pojawia się poczucie obcości, bo oni – żona, dzieci, koledzy – cóż rozumieją z twojego życia. Koledzy z biura wiedzą o tobie wszystko, no w każdym razie prawie. To nieunikniona konsekwencja przebywania ze sobą przez większość. Ten sam pot, ta sama krew, te same łzy – to samo poczucie zwycięstwa, osiągnięcia celu, kiedy kończy się projekt i wszyscy otrzymują mejle gratulacyjne. Ludzie spoza są z tego wyłączeni. Rośnie ściana.

Niektórzy z niechęci do powtarzających się domowych konfrontacji, pretensji, podejrzeń, scen zazdrości odwlekają powrót do domu, jak długo się da. Zaczynają zostawać w biurze nocami.

Gdybyś podjechała pod moje dawne biuro, wszystko jedno o jakiej porze, zobaczyłabyś zawsze światło w oknach – opowiada Jaga. – A przed drzwiami kogoś, kto wyszedł na papierosa.

Milena nie zawiera przyjaźni.

– Żadnych stałych związków – mówi. To rozprasza i człowiek musi jechać okrakiem. Znam takich. Nie zazdroszczę. Mężczyźni tylko dla higieny. Poza firmą oczywiście.

Julia miała narzeczonego. Praca w korporacji była szansą na spełnienie marzeń o własnym domu, dzieciach. Bo rodzice nie mogli jej wesprzeć finansowo, a narzeczony ukończył filozofię i nie potrafił znaleźć pracy. Jej się udało – dostała się za pierwszym podejściem. Pracowała ciężko jak wszyscy. Wzięła kredyt, przeprowadzili się do mieszkania na Powiślu. Jeszcze tylko chciała je urządzić i trochę zaoszczędzić na dziecko. Wpadła do domu po papiery, które zapomniała ze sobą zabrać, a były koniecznie potrzebne. Jakieś stworzenie w jej łóżku z piskiem naciągnęło kołdrę na głowę. Julia wyszła bez słowa. Kiedy wróciła, nie było już ani filozofa, ani jego rzeczy. O to też się obwiniała. Że nie potrafiła znaleźć mu zajęcia na czas swojej nieobecności. Narzeczony miał za dużo czasu, a za mało cierpliwości.

Małżeństwo Kuby przetrwało. Są razem od liceum i poza miłością, dziećmi, domem łączy ich przyjaźń. Kiedyś żona wyjechała w delegację. Po powrocie znalazła w łóżku czarne stringi. Umiała przebaczyć. Poza tym Kuba ma pasję, której nigdy nie zarzucił. Wracał do domu i zamykał się w swoim studiu nagrań w piwnicy. Grał na gitarze, komponował. Żona czuła się odrzucona. Z jednej strony rozumiała go, ale emocje rządzą się swoimi prawami.

– Gdyby nie muzyka – mówi Kuba – nie wytrzymałbym tylu lat. – To mnie ratowało. Ale warto było.

Anka czasami nie może znieść męża.

– Strasznie mnie wkurza – denerwuje się. – Wracam z pracy zmęczona, a on sobie na tarasie siedzi, drinka popija. A do pralni zapomniał pojechać.

Wtedy Anka zaczyna wrzeszczeć. A on nic – dalej siedzi. Gdyby tylko mogła go zostawić… Ale o rozwodzie nie ma mowy. Dzieciak musi mieć dom. Normalny.

Lilka jest wolna od takich problemów. Na szczęście – mówi. Jej ponad pięćdziesięcioletnia twarz zachowała gładkość i miękkość rysów dziecka. Za mąż wyszła przed trzydziestką. Już wtedy pracowała. To był jej świat. Cudowny szef jak ojciec mówi. Atmosfera wspólnoty. I to poczucie wolności, jakie dają pieniądze. Nareszcie mogła odwiedzać te wszystkie miejsca, o których marzyła w dzieciństwie. Azja, obie Ameryki, wyspy Pacyfiku. Pamięta, jak kiedyś, jeszcze na studiach, wyjechała na tramping do Włoch. Podróżowali głównie stopem. Prawie bez pieniędzy. Stać ją było na jeden posiłek dziennie. Piła wodę z fontann. Powiedziała sobie wtedy: nigdy więcej. Kiedy poznała swojego przyszłego męża, zakochała się bez pamięci. Więc ślub. On, starszy o lat kilkanaście, pragnął dziecka. Ją przerażała myśl o ograniczeniu wolności, rezygnacji z niej i ze wszystkiego, co ważne. Kochała męża, próbowała coś z tym zrobić. Poszła nawet na terapię. Nie dowiedziała się o sobie niczego nowego. Raz wydawało się, że los zadecydował za nią – jej na przekór. Tamtego lęku nigdy nie zapomni. Z wysoką gorączką znalazła się w szpitalu. Okazało się, że alarm był fałszywy. Nigdy więcej – obiecała sobie. Mąż musiał zaakceptować sytuację. No, może nie musiał, ale dla niego to ona okazała się najważniejsza. Teraz szykuje jej śniadania, umawia wizyty do lekarza, odwozi do pracy, odbiera z lotniska. Kiedy spotykają się ze znajomymi, z entuzjazmem opowiada o jej osiągnięciach w pracy, o jej podróżach. Tylko jak gdzieś są dzieci, odwraca wzrok. To przykre. Lilka ma swój sposób na trudne chwile. Wyciąga z futerału wiolonczelę i gra. Bacha – tak, on świetnie relaksuje. Mąż zamyka oczy, słucha.

–Pokaż mi żonę, która gra mężowi na wiolonczeli – uśmiecha się.

Paweł uratował swoje małżeństwo, odchodząc z pracy.

– Nie całkiem dobrowolnie – przyznaje – ale to się okazało dla nas zbawienne.

Marcin rozwiódł się po dziesięciu latach małżeństwa. Zostawił żonę z dwoma chłopcami – czteroletnim i trzymiesięcznym.

– Nie jestem z siebie dumny – stwierdza – ale to poczucie obcości graniczące na koniec z nienawiścią, to było nie do zniesienia. Do tego ona naprawdę się starała, była bardzo tolerancyjna. Czułem się ciągle wszystkiemu winien. Tak żyć się nie da.

Adam podobnie jak Anka stawia na samodyscyplinę i dobrą organizację czasu.

– Zawsze dbałem o to, żeby przynajmniej niedziele spędzać z rodziną. – Nawet kiedy był tak zmęczony, że pragnął jedynie niczym niezakłócanego snu. – Nie można sobie odpuszczać – mówi. – Od lat wstaje o piątej rano i biega. Czuje się wtedy wolny. To najpiękniejsze chwile dnia. – Jednak to rodzina jest najważniejsza – powtarza – nawet kiedy masz jej dość.

Taka strategia opłaciła się. Są wciąż razem, wychowali dwóch synów, każdy urlop spędzają w innym miejscu świata. Ostatnio wspinali się na Kilimandżaro.

– Tam z góry jest taki widok, że nie masz ochoty schodzić na dół, na ziemię. – Wspomnienie rozświetla mu na chwilę przygaszone spojrzenie. – Przestrzeń otwarta po horyzont, poczucie wolności. W końcu jednak zejść trzeba i wrócić do domu też trzeba – kończy.

Życie po

Konrad ma 35 lat i na razie nie zamierza zakładać rodziny.

– Lubię sporty ekstremalne, nareszcie mam na nie czas i pieniądze na podróże – opowiada. – Chcę się tym nacieszyć. Małżeństwo? Zawsze kogoś znajdę, jak już dojrzeję do decyzji – śmieje się. – Moja obecna dziewczyna nurkuje, surfuje, jeździ po świecie i kręci filmy z egzotycznych miejsc – patrzy na to podobnie jak ja. Nie nadawałaby się na żonę.

Jaga dzięki zarobionym w korporacji pieniądzom otwiera pensjonat nad jeziorem. Przepiękne, ciche miejsce. Spokój. Pomagają umiejętności nabyte w korporacji.

– Nareszcie wiem, jaka to satysfakcja, kiedy tworzy się coś od podstaw. Własnymi rękami. Jestem szczęśliwa, że odeszłam z biura. Kiedy wspominam tamte pięć lat, wszystko wydaje mi się trochę nierealne; jak sen. Zadaję sobie pytanie, jak mogłam tak ulec. Przyznaje jednak, że gdyby nie szklany sufit, z jakim się zderzyła, gdyby nie świadomość, że utknęła w dziale, w którym pracować nie chciała, nie odeszłaby mimo wszystko. Dlaczego, pytam. Namyśla się.

– To jest coś jak uzależnienie, chyba – wzrusza ramionami. – Tyle rzeczy cię trzyma: poczucie odpowiedzialności, lojalność wobec kolegów, napięcie, w jakim pracujesz, potem kilka dni oddechu, kiedy myślisz, nie jest tak źle. No i na zakończenie projektu człowiek ma takie niesamowite uczucie, że zrobił coś wielkiego, że zrobił to razem z innymi. Takiego poczucia wspólnoty nie miałam w żadnych innych okolicznościach. Zawrót głowy, mówię ci.

Siedzę na wygodnej skórzanej kanapie w domu Pawła. W oknach żółte zasłony, na parapetach zadbana trzykrotka i drzewko pomarańczowe. Baśka stawia przed nami ciasto z malinami. Porusza się z trudem, brzuch zdominował już jej wiotką sylwetkę. Kiedy, pytam.

– Za półtora miesiąca – odpowiada. Patrzy przy tym z uśmiechem na męża.

– Prowadzę teraz księgowość dla firm – mówi Paweł. – Mało ambitnie – śmieje się – ale gdyby nie mój brak ambicji, nie byłoby tego. – Obejmuje Baśkę ramieniem w pasie.

– Już niewiele brakowało – zwierza się Baśka. – Jej wielkie szare oczy spoglądają na mnie z powagą. Wiem, że nie żartuje.

Julia przyznaje, że odejście z pracy było dla niej ciosem.

Zainwestowała w nią swoje marzenia. Także te osobiste. Ma poczucie, że przegrała. Chodzi regularnie na terapię grupową. Poznała tam ludzi z podobnymi problemami, z pękniętymi życiorysami.

– Zaczęłam robić biżuterię – mówi. Pokazuje mi koraliki, kamienie, łańcuszki, rzemyki. Chce mi dać naszyjnik z pestek moreli i zębów rekina. Doskonały na lato. Dziękuję jej, bardzo mi się podoba. Uśmiecha się, ale w oczach ma cień.

– Jestem na dobrej drodze – mówi, kiedy się żegnamy.

Twoja wolność

Chris Lowney amerykański ekonomista i specjalista w sprawach zarządzania i przywództwa, autor bestsellerowych książek Heroiczne przywództwo, Heroiczne życie oraz Lider papież Franciszek, uważa, że praca w korporacji może być ciekawym i pouczającym doświadczeniem, ale tylko dla tych, którzy wiedzą, kim są. Trzeba mieć jasne rozeznanie co do swojego systemu wartości, mocnych i słabych stron. Inaczej łatwo się zatracić. Zagubić zdolność odróżniania dobra od zła, prawdy od fałszu. Łatwo poddać się temu, co człowiekowi szkodzi. Dlatego warto zadawać sobie pytanie – czy pracując, rośniesz wewnętrznie, czujesz się spełnionym, wartościowym człowiekiem?

Jeżeli tak, to droga dla ciebie. Bo nawet w środowisku pełnym ambicji, chciwości i lęku można nie ulec tym niszczącym uczuciom. Można zachować godność, uczciwość i wznieść się ponad egoizm.

Z drugiej strony, jak często pracując, robisz coś wbrew sobie, swojemu systemowi wartości? Jak często tłumisz w sobie bunt i złość, bojąc się jednocześnie, że stracisz pracę? Strach, lęk, złość, poczucie krzywdy sprawiają, że człowiek kurczy się wewnętrznie, słabnie. Jak buduje lub niszczy twoją duszę to, co robisz? A jeśli nie wierzysz w duszę, to zawsze pozostaje psychika, ona również wymaga uważnej troski. Wtedy warto zastanowić się, czy należy dalej w tym tkwić.

Ostatecznie więc wszystko jest w twoich rękach. Filmowa Emily z Diabeł ubiera się u Prady podejmuje taką decyzję – odchodzi. I nawet Miranda potrafi docenić tę manifestację odwagi i niezależności. Człowiek przecież nie rodzi się do niewoli.

Tekst pochodzi z kwartalnika “Fronda Lux”, nr 76.