Antychryst socjalista, obierający sobie za stolicę Kraków i nieszczęśliwie zakochany w Polce? Takie rzeczy tylko w Antychryście. Powieści z ostatnich dni świata autorstwa ks. Jana Gnatowskiego vel Jana Łady.
Owa powieść jest jednym z pierwszych dzieł z gatunku theological fiction na świecie, a już na pewno pierwszą tego typu w Polsce. Została wydana po raz pierwszy w roku 1920. Sam zaś autor nie dość, że był księdzem, to na dodatek przez pewien czas był sekretarzem nuncjatury apostolskiej w Monachium, a z rąk Leona XIII otrzymał krzyż Bene Meritus. Jak polski duchowny żyjący i tworzący 100 lat temu sportretował tytułowego Antychrysta i jego czasy?
Antychryst socjalista
Była to bowiem epoka wynalazków praktycznych, udogodnień życiowych i zbytku. Po wszechświatowej wojnie 1914 r. i przewrotach, które stały się jej następstwem powtórzyło się w całym świecie to, co przeżyła Francja po upadku Terroru. Reakcja była tym powszechniejszą i bardziej gwałtowną, im cięższym był i demagogiczny ucisk i nieznośniejszym panowanie proletariatu. (…) Kapitalizm mścił się, zakuwając pracujące masy w twardsze, niż kiedykolwiek przedtem kajdany, krwawymi represjami i głodem zmuszając opornych do milczenia. (…) A równocześnie z tym rozpoczęła się niesłychana orgia bogactw i użycia. Kult złotego cielca i rozkoszy wygniótł wszelką religię i etykę. (…) Pracujące tłumy poddane zostały specjalnym rygorom i zamknięte w osobnych dzielnicach i miastach, by biedą i niechlujstwem nie razić wyrafinowanego wykwintu bogaczów. Po wszystkich krajach świata surowe ustawy przykuwały robotnika do jego warsztatu, jak niegdyś chłopa do gleby. Nie powinno nas więc dziwić, że w takich historyczno-społecznych okolicznościach Antychryst Łady okazał się… socjalistą!
Tak samo bowiem jak z religią (którą nazywał „zabobonem”) Juda Gesnareh – bo tak owemu Antychrystowi było na imię – walczył z bogaczami, którzy opanowali świat i ssą mu krew, jak wężowisko pijawek, obróciwszy ludy w niewolę gorszą od murzyńskiej. Z jednej strony głosił coś w rodzaju świeckiej religii (o której za chwilę); z drugiej zaś, na swoich sztandarach wypisywał hasła społecznego wyzwolenia. Być może idee przezeń głoszone dziś nazwalibyśmy po prostu teologią wyzwolenia? Możemy się tego tylko domyślać. Jakby tego było mało, jego pochód szedł bądź co bądź ze wschodu – kierunku, z którego nadeszła (i to właśnie w roku pierwszego wydania powieści!) bolszewicka zaraza. Przypadek? Nie sądzę!
Świecki arcyświęty
Ks. Gnatowski przewidział, że we wspomnianym już socjalizmie prędzej czy później zagości kult jednostki, który chcąc nie chcąc wypełni naturalną pustkę powstałą po wyrugowaniu religii z życia społecznego. Juda Gesnareh chociaż twierdził, że religia to „zabobon”, odbierał od swoich wyznawców (bo jak inaczej ich nazwać?) cześć niemal boską. Był czczony przez nich jak żywy bóg. Na jego cześć budowano ołtarze, przy których zawsze znajdowały się świeże kwiaty. Opisy kultu Gesnareha z powieści przypominają sceny, z którymi mieliśmy do czynienia za czasów „wujka” Stalina i które wciąż oglądać możemy w Korei Północnej. Znamienne, że sam kult Antychrysta nazywano liturgią i używano doń tradycyjnego kadzidła. Wszystko to podobało się Judzie i sam siebie kazał nazywać „Boskim” bądź „Najświętszym”.
Antychryst okazał się więc także mistrzem paradoksów. Chociaż gardził religią, a w szczególności chrześcijaństwem, to jednak wykorzystywał wiele z jej elementów. Nienawidząc Ukrzyżowanego, sam do niego się upodabniał – żył w ubóstwie, „głosił panowanie sprawiedliwości, pociechę cierpiącym i triumf maluczkim”, nakazywał „cierpliwość, przebaczenie krzywd i miłość”. Był do tego stopnia dobroduszny, że nie jadł nawet mięsa i uważał się za wegetarianina. Uzdrawiał, a jedyną ceną, jaką uzdrawiany musiał zapłacić za to, było zaparcie się Jezusa. Najbardziej jednak w chrześcijaństwie Antychryst atakował krzyż i całą teologię cierpienia (taki Bóg w jego mniemaniu był słabym Bogiem, on zamiast tego proponował kult siły i radości zawartej w zasadzie carpe diem). Juda negował Chrystusa także swoim wyglądem (kędziory na jego głowie przypominały głowę mitycznej Gorgony), a przez uczonych był, słusznie zresztą, uważany za manichejczyka i lucyferiańczyka. Pogardę dla chrześcijaństwa okazywał także wtedy, kiedy zasiadał na tronie, a jego nogi spoczywały na skrzyni z konsekrowanymi hostiami.
Juda Gesnareh zwalczał zawzięcie chrześcijaństwo, które było jego największym wrogiem. Codziennie dokładał więc swoją cegiełkę do cierpień i tak już przetrzebionego chrześcijaństwa, zmuszonego przez los do tego, by zejść do katakumb. Za pontyfikatu Wiatora I (zwanego Pastor et nauta) pod wpływem krwawych prześladowań papiestwo przeniosło się bowiem z Rzymu do Ziemi Świętej. Tam jednak chrześcijanie także byli (szczególnie przez chasydów) represjonowani i papież Paweł VI wraz z wiernymi musiał uciekać, by raz jeszcze zamieszkać w Rzymie. Wieczne Miasto nie było jednak już tym samym miastem, bowiem – zgodnie z dekretem panujących tam komunistów – wysadzono w powietrze fronton bazyliki św. Piotra wraz z całą kolumnadą Berniniego. Chrześcijaństwo w tych czasach stało się również prawdziwą hipsterką i religią dla wyższych sfer (przede wszystkim dla intelektualistów). Zaczęło się bowiem ono pojawiać obficie w literaturze, sztuce, a nawet modzie Stanów Zjednoczonych Europy (pokazy mody opisywane przez Ładę skojarzyły mi się z tymi przedstawionymi w filmie Roma Federico Felliniego).
Piękna i bestia
Tym, co wyróżnia Judę Gesnareha spośród apokaliptycznych demonów przedstawionych we wszystkich innych powieściach, jest… uczucie, którym darzy chrześcijankę, Edytę Strattford. W całym swoim afekcie Antychryst był paradoksalnie bardzo ludzki. Świata poza Edytą nie widział, do tego stopnia, że plany podboju papiestwa tworzył wyłącznie pod kątem odbicia chrześcijanom wybranki swojego serca. Kobieta okazała się ważniejsza dla niego niż wszystkie królestwa świata. Sama zainteresowana owo nieszczęśliwe uczucie skwapliwie wykorzystywała. On był panem świata, ale ona była jego panią i władzy swej nadużywała bezlitośnie. Był posłuszny każdemu jej skinieniu. Oczywiście nietrudno się domyśleć, że oprócz afektu czuł do niej również pewien rodzaj nienawiści, bowiem nigdy nie mógł posiąść jej do końca. Uczucie, którym Juda obdarzył Edytę, było tak głębokie, że jego ran nie uleczył nawet romans z piękną Kaliną (która w przeciwieństwie do dziewiczej Edyty oddała mu swoje ciało).
Nie jest jednak tak, że Edyta wykorzystywała tylko słabość Gesnareha do siebie. Sama także darzyła go miłością, ale miłością bezcielesną – pragnęła dla niego tylko jednego: zbawienia. Ta nowa Joanna d’Arc (jak gdzieniegdzie ją nazywano) po wielu perypetiach wyruszyła w końcu na swoją ostatnią krucjatę, w trakcie której zamierzała nawrócić Antychrysta. Rozmowa o wierze budziła w nim wicher wściekłości i bólu. Zamiast miłości znajdował kazania i to kazania, będące w jego oczach bluźnierstwem. Każde z nich paliło go rozżarzonym żelazem, wierciło mózg nieznośnie. Ten pojedynek, w czasie którego niedoszła siostra Tadea (Edyta pragnęła zostać zakonnicą, ale pod wpływem objawienia zrezygnowała ze swoich planów) wyciągała przeciw demonowi najbardziej logiczne argumenty, trwał wiele dni. Edyta nie zaparła się swojej wiary nawet wtedy, kiedy Juda zapowiedział, że ocali jej brata od śmierci, kiedy tylko ona zaprze się Chrystusa. Odmowa rozsierdziła go tak, że zabił ją na miejscu strzałem z pistoletu. Cóż… nie doczekaliśmy się happy endu.
Apokalipsa trwa
[Uwaga! W dalszej części artykułu znajdują się szczegóły zakończenia utworu.]
Tak skończyła się ta tragiczna miłość, ale sama apokalipsa jeszcze trwała. W pewnym momencie na scenę dziejów raz jeszcze wkroczyli przybywający z zaświatów i zapowiedziani przez św. Jana w jego Apokalipsie prorocy Henoch i Eliasz. Ci wyruszyli do stolicy Antychrysta – Krakowa – i tam na rynku głównym zdemaskowali go przed tłumem, strącając z tronu za pomocą błyskawicy. Następnie Eliasz rozpoczął misję ewangelizacyjną wśród kazimierskich Żydów, a Henoch w tym czasie głosił słowo Boże wyznawcom Najświętszego. Niestety obaj zostali przez Antychrysta pochwyceni i straceni. Sam Antychryst (pomimo że posiadł superbroń zwaną „maszyną Lucyfera”) zginął zaś w momencie ostatecznego ataku na papieski Rzym. Bronią, za pomocą której papież Piotr II pokonał demona, były… monstrancja oraz egzorcyzmy!
Na całym świecie nawróconym na chrześcijaństwo w wyniku pokonania Złego zawitał pokój. Papież stał się duchowym przywódcą ludzkości. Wątpię jednak, czy ktokolwiek z nas chciałby żyć w takiej rzeczywistości. Zanikła [bowiem] twórczość, ustało wesele, rozwiała się troska o dobra doczesne. Rozwinęła się nad wszelką miarę pobożność, praktyki religijne stały się główną funkcją społeczeństwa, świat przybrał pozór olbrzymiego klasztoru (…) słońca w nim było niewiele, ale burz mniej jeszcze. Sielanka jednak nie trwała długo i ludzie szybko zapomnieli o wydarzeniach związanych z Judą Gesnarehem. Po kilkudziesięciu latach znów dawne, wrogie Kościołowi prądy zaczęły odżywać, a ludzkość znów zaczęła odwracać się od Boga. Tymczasem w kierunku Ziemi zaczęła pędzić kometa, która ponownie wzbudziła powrót pobożności. We wszystkich stronach świata tłumy poczęły cisnąć się do świątyń, procesje pokutne napełniały ulice, trwoga objęła myśl ludzką. Nastąpiła fala kataklizmów, katastrof i klęsk żywiołowych. W obliczu zbliżającej się do Ziemi komety świat stał się wielkim cmentarzem, pełnym niegrzebanych trupów. Żywi zazdrościli umarłym, błądząc wśród opustoszałych miast i zdziczałych pól i oczekując śmierci. Ostatnim żyjącym człowiekiem na ziemi został stary papież Piotr II. Zginął w obliczu blasku komety, która okazał się mieć kształt… krzyża. I wtedy dokonało się to, co było przepowiedziane przed wiekami. I minął świat ten jak przed nim minęły inne, i pozostała w miejscu jego moc i chwała Boża. A trąby Archaniołów grać poczęły ziemi umarłej pierwsze hasło Zmartwychpowstania: – Na sąd! Na sąd!! Na sąd!!!.
Tekst pochodzi z kwartalnika “Fronda Lux”, nr 73.