Przerażające w „Exodusie” jest to, że otchłań, którą widzimy nie jest otchłanią baśniową, nie jest złem wcielonym, nie jest żadną hiperbolą. Ta otchłań towarzyszy nam na co dzień. I na pozór nie zdajemy sobie sprawy, że cały czas na nią spoglądamy.
– Przy najnowszej książce zrobiłem coś, do czego wcześniej brakowało mi odwagi. Sprzątnąłem potwora, spojrzałem w grozę, którą przesłaniał, która go zrodziła – napisał Łukasz Orbitowski o „Exodusie” na swoim blogu. Te słowa są dobrym podsumowaniem jego ostatniej książki. W pierwszej, zewnętrznej warstwie jest ona chyba najmniej mroczną powieścią laureata zeszłorocznego Paszportu „Polityki”. Za to w drugiej, w tej metaforycznej, jeśli tylko dobrze się przejrzymy, jest przerażająca.
Nie ma bowiem żadnych świętości i żadnych bezinteresownych ludzi wokół – zdaje się mówić Orbitowski. Ktoś kto ci pomoże, następnego dnia wbije ci sztylet w plecy. Wszyscy – bez wyjątku – skalani są złem. Dzieci, księża, lewaccy działacze w obozach dla uchodźców… Konia z rzędem temu, kto w „Exodusie” znajdzie pozytywną postać. Każdy z bohaterów, czy to pierwszo- czy drugo- planowych ma coś na sumieniu. Nie, żeby w „prawdziwym życiu” było jakoś inaczej, ale literatura ma zwykle to do siebie, że życiorysy postaci są uproszczone, a walka toczy się między dobrem a złem. Orbitowski jednak posługuje się nie tyle odcieniami szarości, co po prostu rysuje kolejne obrazy w samych mrocznych barwach.
Zło – jak to u Orbitowskiego – bywa pociągające. Mimo, że od pierwszych stron dostajemy sygnały, że główny bohater ma coś na sumieniu, to jednak kibicujemy mu w jego drodze. Nosi on w sobie winę (w końcu jest ścigany jestem gończym), a jednak napotykane przez niego postaci, choćby z pozoru bardzo szlachetne, na jego tle wypadają wybitnie niekorzystnie. Co najważniejsze, nie mamy poczucia, że Orbitowski przesadza i wyolbrzymia. Przedstawione – szczególnie w retrospekcjach – sceny przecież mogły zdarzyć się każdemu. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego. „Exodus” to po prostu historia o beznadziei, która jest wszędzie wokół nas.
Orbitowski zdaje się mówić – nie ma niczego ponad to co tutaj, na ziemi. Wartości, ideały nie istnieją, a w życiu – jak mawial klasyk – chodzi o to aby „żreć i żyć”. Jednak taki styl życia nie daje spełnienia. Postaci pochłonięte konsumpcjonizmem są zatrważająco puste, nie znajdziemy w nich głębi. Przypominają raczej żywe manekiny. Przerażające w „Exodusie” jest to, że otchłań, którą widzimy nie jest otchłanią baśniową, nie jest złem wcielonym, nie jest żadną hiperbolą. Ta otchłań towarzyszy nam wszystkim na co dzień. Znamy ją przecież niejako z autopsji. I na pozór nie zdajemy sobie sprawy, że cały czas na nią spoglądamy.
Mateusz K. Dziób
Łukasz Orbitowski, Exodus, SQN 2017