Mateusz Matyszkowicz: Późni potomkowie I RP

Pytania, które stawiali bracia Mackiewiczowie, powracają. Niespodziewanie dla nas samych.

Adolf Bocheński już w latach 30. poprzedniego stulecia przestrzegał przed zbyt sztywnym rozumieniem stosunków między państwami. Choć położenie Polski między Niemcami a Rosją prowokuje pewne stałe pytania geopolityczne, to odpowiedzi na nie mogą zmieniać się w czasie. Wbrew pozorom nasze położenie geopolitycznej nie jest statyczne, a wręcz bardzo szybko ulega zmianom. W ciągu ostatnich dwudziestu lat mieliśmy do czynienia z przynajmniej kilkoma zasadniczymi zwrotami. Teraz dokonuje się kolejny. Brakuje tylko solidnej refleksji nad tym, ku czemu on prowadzi i jak powinna wyglądać podmiotowa polityka polskiego państwa w tym zakresie, jeśli nie chce ono być tylko biernym obserwatorem wydarzeń, a ostatecznie przystawką na stole większych mocarstw.

Świat Mackiewiczów

Czy świat, który istnieje na gruzach I RP, jest wciąż tym samym specyficznym mikrokosmosem, który zachwycił Józefa Mackiewicza – człowieka, który nie bał się iść pod prąd powojennej polityki Polski i Litwy? Znaczna część tożsamości, którą dziś uważamy za polską, narodziła się bowiem poza jej wąsko pojmowanym etnicznie terytorium. Polska, jak Litwa, Białoruś, czy Ukraina, jest dzieckiem kulturowego dorobku Wielkiego Księstwa Litewskiego. W tym ujęciu dziećmi Wielkiego Księstwa jesteśmy my wszyscy, choćby nasza metryka nie miała kresowych źródeł.

To tam w XIX wieku rozpoczęło się wielkie odrodzenie kultury polskiej, będącej późnym potomkiem wielkiej reformy edukacji, którą zaplanowano w XVIII wieku i próbowano uskuteczniać w czasach Sejmu Wielkiego. To, co przerwały zabory, przetrwało w Wielkim Księstwie, gdzie wdrożono główny zamysł reformatorów schyłkowej RP – odrodzenie świadomości narodowej przez rozwój szkolnictwa. Organizacja szkół wokół wileńskiej uczelni, rozwój gimnazjum krzemienieckiego, mobilizacja miejscowej szlachty do tego, by jej potomkowie oprócz wiedzy praktycznej poznali również kulturę klasyczną i polską literaturę – to wszystko miało później znaleźć odzwierciedlenie w polskim romantyzmie. I jeśli po 1989 roku utyskiwano na romantyczny charakter polskiej świadomości narodowej, należy pamiętać, że jest on w znacznej mierze rezultatem edukacji prowadzonej na Kresach, będącej – obok niewątpliwie istotnego dorobku pozytywizmu – najsilniejszym komponentem kulturowej świadomości Polaków. Wspomniana reforma oświaty miała zatem charakter nieodwracalny i sprawiła, że Kresy z miejsca ekspansji gospodarczej i politycznej stały się jednocześnie centrum organizacji kulturowej Polaków.

Kresy jako centrum świadomości politycznej Polaków nie mogą jednak zostać wypaczone. Istotę rozważań braci Mackiewiczów z okresu między- i powojennego stanowiło przekonanie, że śmiercią świata kresowego – a tym samym świata dawnej Rzeczpospolitej – są rodzące się nacjonalizmy i partykularyzmy etniczne. To zresztą bardzo ciekawy paradoks. I RP miała wpojone silne przekonanie o uniwersalizmie własnego posłannictwa. Sebastian Petrycy z Pilzna, pisząc Przydatki Arystotelesowe do Polityki i Ekonomiki, kierował się wszak stwierdzeniem, że ustrój wymyślony przez Stagirytę został ucieleśniony właśnie w państwie szlacheckim. Porządek Rzeczpospolitej był tym samym uniwersalny, a jednocześnie wytworzył specyficzny i niepowtarzalny mikrokosmos, w którym krzyżowały się odrębności religijne, językowe i kulturowe ludów, które zamieszkiwały tamte ziemie.

Paradoks ten jest jednak pozorny. To, co uniwersalne, jeśli zostanie ucieleśnione – czyli znajdzie swoją polityczną i kulturową reprezentację – staje się konkretne, tak jak obszar, który nazywamy Kresami Rzeczpospolitej. Owego konkretu nie można zrozumieć ani w oderwaniu od porządku uniwersalnego, który był jego szkieletem, ani lokalnych uwarunkowań, które brały się z cech poszczególnych społeczności. Powstanie wielkich nacjonalizmów położyło kres tej rzeczywistości. Już Józef Mackiewicz opisywał, w jaki sposób ustalanie granic państw narodowych niszczy ten mikrokosmos i jego dziedzictwo. Nacjonalizm litewski uważał na przykład za największe zagrożenie dla wielkiej Litwy – sprowadzenie interesu narodowego do niewielkiej grupy etnicznej wyrosłej nawet nie na bazie tego, co litewskie, ale specyficznej interpretacji części tradycji chłopskiej, przede wszystkim żmudzkiej. Podobnie ma się sprawa z nacjonalizmem białoruskim, ukraińskim i nade wszystko polskim. Każdy z nich wyrasta z przekonania o wyjątkowości danej grupy, ale tak naprawdę tę wyjątkowość niszczy.

Czas nacjonalizmów

Istnieje pojęcie narodu różne od tego, które zamyka go w wąskiej etnicznej grupie zjednoczonej językiem (językiem, który w XIX wieku sam stał się sztucznym konstruktem; dziełem pracy intelektualistów, którzy z chłopskich narzeczy tworzyli języki literackie). Pojęcie inne, bo uwzględniające jego specyfikę polityczną i uwarunkowania geopolityczne, choć odmienne także od idei narodu konstytucyjnego, która odnosi się na przykład do Amerykanów. To nie ustrój i konstytucja tworzyły naród Rzeczpospolitej. Nawet nie prawo, choć ono było niezwykle ważne w codziennym życiu społecznym jeszcze długo po rozbiorach. Chodziło raczej o wspólnotę kondycji politycznej niż politycznej konstytucji. Okazała się ona ostatecznie trwalsza od narzuconej przez zaborców władzy.

Dziś jest ona niemożliwa do odtworzenia. Nawet jeśli kiedyś nastąpiłoby zjednoczenie ziem dawnej RP, nie byłaby ona tym samym, bo doświadczenia nacjonalizmów nie da się już usunąć. Tak samo jak nie da się unieważnić XX-wiecznej historii, sprowadzającej powstające narody do roli pionków w rozgrywkach niemiecko-rosyjskich. Powrotu do dawnych Kresów już nie ma. I to nie dlatego, że Polska nie ma wystarczającej siły militarnej, by pokonać armię ukraińską czy nawet białoruską. Nie dlatego, że nie wytrzymałaby konfrontacji z armią rosyjską. Dawnych Kresów nie ma i nie będzie, bo tam, gdzie żyli Ukraińcy i Białorusini współtworzący mozaikę etniczną I RP, teraz są Ukraińcy i Białorusini zamieszkujący swoje własne państwa. Litwa także jest inna – to już nie jest wielkie księstwo, a jedynie niewielki nadbałtycki kraj. Historię tych ziem warto dokumentować, warto jeździć tam, gdzie pozostały jeszcze szlacheckie zaścianki, gdzie ludzie mówią piękną kresową polszczyzną i gdzie można jeszcze odrestaurować dawne ziemiańskie siedziby. To wszystko jest piękne i jeśli powinno być kultywowane, to dlatego, że doświadczenie naszej części Europy jest unikatowe. Bez niego nie można też zrozumieć znacznej części polskiej tożsamości.

Nowe Kresy

Jeśli można zrobić coś jeszcze, to budować nowe Kresy. Dyskusja, jaka wybuchła w Polsce po protestach na Majdanie, pokazuje bieżące uwarunkowania, a jednocześnie pozwala nakreślić pewien plan na przyszłość. Po pierwsze, obnaża wypaczenie wizji obu narodów. Odwoływanie się przez część ukraińskich ugrupowań do tradycji banderowskich pokazuje zasadnicze ubóstwo ukraińskiej tożsamości narodowej, która przez historyczne uwarunkowania ma trudność z własną rekonstrukcją. Pokazuje też słabość polskiej polityki historycznej, która nie potrafiła wypracować skutecznego sposobu rozwiązania kwestii ukraińskiej tożsamości. Jeśli przez ostatnie dwadzieścia lat tłamszono zarówno pamięć o ludobójstwie na Kresach wschodnich, jak i chwalebnych czynach zamieszkujących te tereny Ukraińców – którzy z narażeniem własnego życia bronili i ukrywali Polaków przed własnymi rodakami – to pokazuje, jak niewiele zrozumienia jest u nas dla spraw ukraińskich. Polska miała dużą szansę uczestniczenia w budowaniu świadomości ukraińskiej jako wolnej i podmiotowej, ale niekoniecznie odwołującej się do grup kolaborujących z Niemcami. Nie zrobiła tego. Podobnie jak zabrakło woli do tworzenia wspólnych projektów politycznych i ekonomicznych, łączących interesy obu państw.

Podobnie zaniedbano Białoruś i jest to tym bardziej bolesne, że na tych ziemiach pamięć o I RP jest być może silniejsza i ma większy potencjał państwotwórczy niż nawet w samej Polsce. Już w latach 90. Polska oddała Białoruś pod rządy dyktatora, a fatalna polityka względem polskiej mniejszości do dziś stanowi przeszkodę w normalizacji stosunków między naszymi państwami. Polska ani nie weszła w konflikt z sąsiadami, broniąc własnych obywateli, ani nie poświęciła Polaków kresowych na rzecz dobrych stosunków ze wschodnimi sąsiadami. W rezultacie zaniedbała jedno i drugie. Uczyniła też niewiele, by mieszkający poza jej granicami Polacy stali się zaczynem współpracy między państwami.

Brak inwestycji we wspólną infrastrukturę, brak wspólnych projektów kulturalnych, brak synergicznej polityki międzynarodowej – to całe polskie désinteressement dawnymi Kresami stanowi dziś największe zagrożenie polskiej niepodległości. Sprawia, że widmo odradzającej się agresji rosyjskiej coraz mocniej paraliżuje działania polskich władz.

Polska w dużej mierze przyjęła zachodnią, głównie niemiecką, wizję naszej części Europy, w której liczy się przede wszystkim oś Zachód-Rosja. Tak zwane republiki posowieckie stanowią w tych relacjach jedynie kartę przetargową, miejsce podziału stref wpływów. Ich instrumentalizacja w wymiarze polityki międzynarodowej wiązała się również z dość okrojonym przyjęciem tak zwanej koncepcji Giedroycia czy też z wypaczoną ideą piłsudczykowską, zgodnie z którą państwa za naszą wschodnią granicą są redukowane do roli antyrosyjskiego bufora. Ta polityka poniosła jednak klęskę już w latach 90., gdy Łukaszenko zdecydował się na pogłębienie współpracy z Rosją.

Dzisiejsza krajowość

Jak to się ma do „krajowości” Mackiewiczów? Bardzo. Podstawowe założenie tej koncepcji stanowi przekonanie, że nasza część Europy nie jest przypadkowym konglomeratem ludzkim, ale stanowi właściwy sobie mikrokosmos. W jego opisie łatwo popaść w tani sentymentalizm, któremu wystarczy głośna recytacja Pana Tadeusza Mickiewicza i kolejne dyskusje nad Doliną Issy Miłosza. Ale mikrokosmos to przede wszystkim pewien rodzaj ładu („kosmos” to po grecku ład, porządek; mikrokosmos jest niewielką cząstką tego ładu, odbija go w sobie i ucieleśnia).

Czy taki mikrokosmos uda się stworzyć współcześnie? Jeśli rzeczywiście jednym z efektów Majdanu jest poprawa wizerunku Polski na Ukrainie i marginalizacja najbardziej antypolskich elementów wśród ukraińskich narodowców, jeśli istnieje gotowość do przyjęcia polskich inwestycji i wspólnej polityki w sprawach, w których Ukraina nie jest podmiotowa – być może mamy do czynienia z momentem przełomowym. Odcięcie Ukrainy od Krymu to dla Rosji możliwość tańszego i bardziej skutecznego przeprowadzenia projektu Gazociągu Południowego, który pominie ziemie ukraińskie, ale też rosnące zagrożenie, że bogate złoża łupkowe dostaną się pod kontrolę koncernów zachodnich, prawdopodobnie z udziałem także polskiego kapitału. Dla Ukrainy to z kolei ogromna szansa na uniezależnienie się od Rosji. Polska zaś zyskuje w tym wypadku wsparcie w dywersyfikowaniu dostaw energii do Europy, tym samym niwelując zagrożenie rosyjskiego szantażu.

Sprawa ukraińska to także ważny przyczynek do rozważań o politycznej przyszłości Białorusi, zwłaszcza że tam wkrótce zacznie rozgrywać się sprawa sukcesji po coraz bardziej zużytym Łukaszence. Jeśli z rąk rosyjskich zostanie wyrwana także Białoruś i jeśli będzie to Białoruś współpracująca z Polską, to doprowadzi to do całościowej zmiany geopolityki w naszym rejonie. Zmiany korzystnej dla Polski.

Jednak czy polska dyplomacja jest na to gotowa? Czy jest wreszcie gotowe na to polskie państwo, łącznie z kosztami, jakie będzie musiało ponieść? Chodzi nie tylko o symboliczne kwoty na wsparcie Polaków na Kresach, wymianę młodzieży czy wspólną politykę kulturalną. Chodzi także o bardzo kosztowne inwestycje w infrastrukturę, w przemysł wydobywczy czy nawet w modernizację armii tych państw. To podstawowe dla przyszłości Polski pytanie polityczne, którego nikt na razie nie ma odwagi postawić. Czy zdecydujemy się na zwiększenie polskiego deficytu i być może cięcia w wydatkach na cele krajowe, by prowadzić aktywną politykę wschodnią? Wydaje się, że negatywnej odpowiedzi udzielił jakiś czas temu Radek Sikorski, ogłaszając koniec polityki jagiellońskiej na rzecz polityki piastowskiej, co oznacza zarzucenie polskiej aktywności na Wschodzie i przerzucenie ciężaru kontaktów na tej linii na państwa zachodnie. Zapewne w imię ciepłej wody w kranie. Pytanie, na jak długo.